News: Jacek Magiera: Każdy jest kierowcą swego życia

Jacek Magiera podsumowuje sezon rezerw Legii

Marcin Szymczyk, Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

22.06.2014 20:50

(akt. 04.01.2019 13:18)

Trener rezerw Legii Jacek Magiera w długiej rozmowie z Legia.Net podsumowuje minione pół roku w drugiej drużynie, opowiada o przyczynach braku awansu, ocenia poszczególnych piłkarzy. - W III lidze dla wielu zawodników rywali radością nie było odebranie piłki, któremuś z piłkarzy Legii, ale to że go kopnął i sponiewierał. Były takie przypadki, że ktoś chodził za naszym chłopakiem i śmiał się, że go sfaulował, czekał jak zareaguje legionista… - opowiada "Magik", który w kolejnym sezonie będzie pełnił również funkcję koordynatora zespołu juniorów starszych.

Co było priorytetem? Awans do drugiej ligi czy jednak przygotowanie jak największej ilości zawodników do występów w pierwszym zespole?


- Jedno i drugie, bo inaczej trudno mówić o rozwoju. Wiadomo, że dla każdego z tych młodych zawodników najważniejszy jest awans do pierwszego zespołu, gdyż pozwala to spełniać swoje sportowe marzenia. Z kolei celem drużyny była promocja na trzeci poziom rozgrywkowy. Gralibyśmy wtedy z lepszymi rywalami, na lepszych boiskach i wśród większej ilości kibiców. To samo w sobie stanowiłoby okazję do mocniejszego rozwoju. Właśnie, dlatego stawiam znak równości pomiędzy wspomnianymi już kwestiami. Wiem, że każdy może mieć inne zdanie. Zawodnik myśli o swoim osobistym rozwoju, ale ja jako trener patrzę na całokształt. Mimo wszystko jakikolwiek sukces jednostki w „jedynce”, będzie sukcesem wszystkich.


- Już teraz mogę powiedzieć, że chcę by zostali wszyscy zawodnicy, którzy występowali w rundzie wiosennej. Gdyby wielu z nich odeszło, zaniedbalibyśmy dwie ligi – naszą, a także Centralną Ligę Juniorów. Na czwartym poziomie występowaliby jeszcze młodsi gracze niż teraz, a z kolei w CLJ oglądalibyśmy dużą liczbę zawodników z rocznika ’98 – byliby młodsi od większości rywali o dwa lata. W seniorach mało doświadczeni chłopcy musieliby się uczyć seniorskiej gry.


Chyba będzie ciężko żeby wszyscy zostali?


- Nie wiem tego na dziś. Aby drużyna się rozwijała musi być stabilizacja i ciągłość. Będziemy rozmawiać z zawodnikami i dowiemy się, jakie oni mają plany na przyszłość. Trudno mi coś powiedzieć w tej chwili. Zobaczymy czy gracze będą pragnęli odejść czy może jeszcze raz podejmą rękawicę i znów powalczą o awans do drugiej ligi. Wiadomo, że to tylko rezerwy, a każdy ma większe aspiracje niż czwarty poziom rozgrywkowy. Czasami jednak lepiej jest zostać przez jakiś czas i potrenować w dobrych warunkach. Wszystko będzie też zależało od tego czy trener pierwszej drużyny będzie na nich stawiał. To jest szalenie ważne. Zawodnicy muszą widzieć, że gra w rezerwach też ma sens.


Wszędzie mówiło się o awansie, ale przyglądając się z boku, trudno było dostrzec chęć pomocy ze strony pierwszego zespołu. Na przykład niektórzy zawodnicy trenowali u Henninga Berga i brali udział w treningach siłowych, a to musiało się potem na nich odbijać.


-
Rola drużyny rezerw jest taka, że musi się ona podporządkować decyzjom sztabu szkoleniowego pierwszego zespołu. Nie będę ukrywał, że sytuacja, w której nagle brakuje pięciu czy sześciu piłkarzy na treningu powoduje, że trzeba improwizować i diametralnie zmieniać plany. Trudno szlifować taktykę, gdy brakuje kluczowych graczy, a z gierki 10 na 10 robi się ćwiczenie, w którym ostatecznie bierze udział dziesięciu zawodników w sumie. Denerwowało mnie to, bo jestem ambitny i chciałem mieć na treningu swoich piłkarzy. Rozumiem jednak wszystko, ponieważ takie jest nasze zadanie, a ja wiedziałem, na co się piszę. Fakty są takie, że nie zawsze ćwiczyliśmy tak, jak chcieliśmy. Znając siebie wiem, że jednak na dłuższy czas się z tym nie pogodzę.


W rezerwach występowali głównie trzej zawodnicy z pierwszego zespołu: Skaba, Kopczyński i Efir. Zgłaszaliście zapotrzebowanie o pomoc przykładowo ze strony Brozia czy Astiza gdy akurat nie grali?


-
W rundzie wiosennej graliśmy głównie swoim składem. Tylko w spotkaniu z Żyrardowianką na placu gry była solidna ilość posiłków. W tym roku na trzecioligowych boiskach pojawiło się w sumie dziesięciu graczy z pierwszej drużyny. Co do wspomnianej w pytaniu trójki, na dobrą sprawę tylko Wojtek Skaba był graczem z „jedynki”. Dużo nam pomógł, w składzie z nim dziewięć razy wygraliśmy, trzy razy zremisowaliśmy, a tylko dwa przegraliśmy. Trudno powiedzieć, że Michał Efir i Michał Kopczyński to zawodnicy ligowi. Są trochę bardziej doświadczeni, ale głównie ze względu na wiek. Oni obaj zagrali w Ekstraklasie przez 3 lata łącznie w sześciu meczach przez 45 minut, co średnio daje im po 22,5 minuty na murawach najwyższej klasy rozgrywkowej.


- Byliśmy najmłodszą ekipą w lidze. To szalenie ważna statystyka! W naszym przypadku średnia wyniosła 20 lat i 7 miesięcy, a zawyżał ją Wojtek Skaba, który ma 30 lat. Średnia wieku wszystkich rywali, z którymi graliśmy to 24 lata. Cztery lata to bardzo dużo. To pokazuje, że graliśmy głównie własnym składem. Porównajmy chociażby ważny mecz z Wartą Sieradz – u nich średnia wieku wyniosła 27,6, a u nas 19,7 lat. Przeciwnicy nadrabiali wiele cwaniactwem. Takich przypadków jest mnóstwo. Nasza drużyna - odliczając spotkanie z Sokołem Aleksandrów Łódzki, w którym zostało popełnionych kilka błędów -  zaprezentowała się bardzo dobrze.


- Przegraliśmy ze Startem Otwock, gdzie zostaliśmy zakrzyczani i odstawaliśmy pod względem mentalnym, taka była specyfika tego meczu. Nie musieliśmy wtedy stracić punktów. Prowadziliśmy, sędzia nie uznał nam prawidłowo zdobytej bramki, potem popełnił fatalny błąd dyktując dla rywali rzut karny, którego nie było. Nie lubię gdybać, ale gdybyśmy nie rzucali się do końca w takich meczach jak ze Startem, Wartą Sieradz czy Sokołem, to nawet remisując mielibyśmy w sumie trzy punkty więcej, a to pewnie dałoby nam awans… W takiej sytuacji spotkanie z Pogonią Grodzisk Mazowiecki w ostatniej kolejce wyglądałoby inaczej.


Bezpośrednio po meczu z Sokołem Aleksandrów Łódzki powiedziałeś o kilku ważnych błędach, jakie zostały popełnione. Z perspektywy czasu możemy dowiedzieć się o co chodziło?


- Tak. Chodziło o kilka ważnych aspektów, które miały miejsce. Był to dla nas szalenie ważny mecz. Przygotowywaliśmy się do niego we własnym gronie. Miałem ustalony skład z Wojtkiem Kochańskim na defensywnym pomocniku i Łukaszem Monetą na lewej pomocy. Wieczorem zadzwonił do mnie Kaz (asystent Heninga Berga) i poinformował, że na mecz pojedzie Kopa a z II zabierają do jedynki na trening Monetę. Zgodziłem się na to, a nie powinienem, gdyż jak się okazało Kopa był po dwóch mocnych treningach w I zespole we wtorek i w środę wyglądał fatalnie. Monety zabrakło na lewym skrzydle, a był potrzebny. Wiem, że zawsze jedynka ma priorytet ale...  Ostatni błąd to taki, że na kadrę pojechał Grzesiek Tomasiewicz. Nie przewidziałem kontuzji Kurowskiego. Gdybym to wiedział, w życiu Grzesiu by na kadrę nie pojechał.


Przejdźmy do podsumowania sezonu przez poszczególne formacje i zawodników.  Wiosną w bramce Legii II pojawiło się trzech zawodników.


- Wojtek Skaba dał drużynie naprawdę dużo. Zachowywał się jak profesjonalista – nie marudził, wychodził na boisko i bronił. Fakty są takie, że na osiem rzutów karnych, pięć zdołał obronić. Zrobił dla tej ekipy dużo dobrego. Straciliśmy w sumie siedemnaście goli,  a „Fikoł” tylko przy jednym z nich zawinił i mógł się lepiej zachować – było to na początku rundy.


- Konrad Jałocha zagrał w dwóch meczach. Raz z nami wygrał, a raz przegrał. Na dobrą sprawę można oceniać tylko Skabę, który zasłużył sobie na szacunek występami w „dwójce”. Bramkarze mają trudno, bo obrońca czy napastnik może zagrać na innej pozycji. Chociaż w ostatniej kolejce było blisko żeby Lasota zadebiutował w polu, gdyż nie mieliśmy już nikogo na ławce.


- Mikołaj Smyłek byłby podstawowym zawodnikiem, gdyby Wojtek nie schodził do nas z „jedynki”. Na dziś nie wiemy jak 19-latek radzi sobie w seniorach. Co będzie dla niego najlepsze? Zobaczymy, na pewno potrzebuje regularnej gry, by sprzedać swoje umiejętności, a w juniorach głównie bronił Dawid Leleń, który dobrze się tam spisywał.


Przejdźmy do obrony, w której często była duża rotacja. Ciężko było o stabilizację i zgranie.


-
Było to przede wszystkim spowodowane formą zawodników, bo zawsze kierowałem się tym, kto jest w najlepszej dyspozycji. Dużą rolę odgrywały też zejścia Alana, a potem również jego zawieszenie na pięć meczów. W pierwszym spotkaniu parę stoperów tworzył Brazylijczyk z Kochańskim, potem zadebiutował Wieteska w parze z Kochańskim. Do zdrowia zaczął dochodzić Cezary Michalak, ale nie był jeszcze gotowy. Następnie na zgrupowanie kadry wyjechał „Kochan” i trzeba było zmienić defensywę. W Kleszczowie na plac gry wybiegli Fialho z Budkiem, który zaprezentował się na tyle dobrze, że wywalczył sobie miejsce w składzie, ale złapał kontuzję i z w Radomsku znowu zagrali Alan z Kochańskim, który już wrócił.


- Na dobrą sprawę w początkowym etapie rundy podstawowym zawodnikiem był Alan. Kochański i Wieteska jeździli na kadrę, wracali, jeździli, wracali. To też nie pomaga w stabilizacji i odpowiednim ustawieniu gry pod danych piłkarzy. Inaczej traktuje się reprezentantów w juniorach, a inaczej w pierwszej kadrze. Często mecze młodzieżówek nie są organizowane w terminach FIFA. Moglibyśmy im zabronić takich wyjazdów, ale z drugiej strony byłoby to sprzeczne z naszym sumieniem i przekonaniem, że występ w barwach narodowych to zaszczyt dla samego zawodnika, ale i dla klubu.


- Z czasem przestawiliśmy Norberta Misiaka na prawą obronę. Wiem, że nie do końca się z tym zgadza i woli grę w pomocy, ale przypomina mi on Bartosza Bereszyńskiego. W niedalekiej przyszłości może być dla niego konkurentem, ale najpierw sam musi się do tego przekonać. Na pewno Norbert potrafi świetnie dośrodkować i dobrze przejść z defensywy do ataku i robi to w dobrym tempie.


Na prawej obronie jest też Łukasz Turzyniecki, który świetnie spisywał się jesienią, a wiosną trochę przyhamowały go kontuzje.


-
Faktycznie na początku rundy grał Łukasz, ale stracił miejsce w składzie po meczu z Mechanikiem Radomsko. Wszedł za niego Misiak i już został w wyjściowej „jedenastce”. „Turzykowi” trudno było wrócić do formy po kontuzji. Zresztą na lewej stronie defensywy także mieliśmy rotację. Albo występował Łukasz Moneta, albo Kamil Rozmus – zależnie od rywala, z którym graliśmy. W ofensywie więcej daje ten pierwszy, ale w obronie to „Rosół” jest lepszy. Gdybyśmy ich połączyli, to na lata mielibyśmy świetnego lewego obrońcę zarówno w Legii, jak i w reprezentacji Polski.


Łukasz Moneta nigdy wcześniej nie był obrońcą, dopiero w Legii Henning Berg zaczął go testować w defensywie.


- Nigdy nie był obrońcą i gdy przestawiliśmy go na skrzydło w meczu z GKP Targówek od razu zaczął się lepiej prezentować. To jeden z nielicznych zawodników, który nie boi się uderzać z dystansu i na to będziemy zwracali większą uwagę w następnej rundzie. Niektórzy mają potencjał by oddawać strzały z dalszej odległości i musimy popracować nad tym, żeby to robili.


- Rozmus zrobił ogromny postęp wiosną i jeśli zostanie w klubie, to nadal będziemy nad nim pracować. W najbliższym czasie chcielibyśmy żeby poprawił grę do przodu, przyjęcie i dośrodkowanie. Jeśli to zrobi, to może być ligowcem dużego formatu.


Który stoper wpadł w oko? Mateusz Wieteska najbardziej podoba się Bergowi, Cezary Michalak jest z kolei najstarszy, a Wojciech Kochański dominuje warunkami fizycznymi…


-
Każdy ma zalety i wady. W pewnym momencie postawiliśmy na 17-letniego Mateusza Wieteskę, który mimo młodego wieku nie rozczarował. Popełniał błędy, a to się źle ustawił, a to dostał piłkę za plecy, ale nie obawiał się gry kontaktowej. Rozkręcał się, z każdym spotkaniem, rozgrywał piłkę coraz lepiej. Jestem z niego bardzo zadowolony. Swego czasu jeden z kibiców po ostatnim gwizdku zapytał mnie, czemu gra „Wietes”, a nie Michalak. Czarek był po kontuzji, ale to już na marginesie. Nie można bać się stawiać na młodzież, bo gdyby mi ktoś ponad 20 lat temu nie dał szansy na grę w drugiej lidze, to teraz byśmy nie rozmawiali. Trzeba postawić na zawodnika, a on się odpłaci. Może się mylić, ale z każdym kolejnym wyjściem na boisko będzie lepiej. Mateusz ma dobre warunki fizyczne, choć musimy popracować nad jego grą głową i zwrotnością, ale dobrze czyta grę i wyprowadza piłkę. Notuje progres i ma szanse stać się dobrym stoperem.


- Kochański i Michalak też mnie nie zawiedli. Wojtek to chłopak o ogromnym charakterze i ambicji. Może ma problemy techniczne i zwrotnościowe, ale zawsze daje z siebie wszystko i to niezależnie od tego czy biegamy po lesie, ćwiczymy na siłowni czy na boisku. Za każdym razem jest chętny do pomocy i mobilizowania zawodników, nawet wtedy, gdy nie gra. Zdarzało się, że rozgrzewał się za bramką, a i tak ustawiał kolegów na placu gry. Każdemu trenerowi życzyłbym jak największej ilości takich graczy. W pewnym momencie sprawdzaliśmy go, jako defensywnego pomocnika i bywało, że był tam najlepszym zawodnikiem. Pokazał jak bardzo zależy mu na grze w tej ekipie. Jeśli wielu piłkarzy miałoby charakter „Kochana”, to nie musielibyśmy martwić się o polską piłkę. On poświęca futbolowi całe życie.


- Michalak zaczął normalnie funkcjonować w drużynie od meczu ze Spartą Jazgarzew, gdzie rozegrał po raz pierwszy po kontuzji 90 minut. Nie wyglądało to jeszcze najlepiej pod względem fizycznym, bo nie da się wszystkiego nadrobić w miesiąc. Brakowało mu czucia i pewności siebie, ale obawy szybko zaczęły znikać. Wpuszczając go na minutę z Pilicą Białobrzegi, chciałem pokazać, że jest dla nas ważny i będziemy na niego stawiać. W lidze na dobre zadebiutował z Sokołem Aleksandrów Łódzki. To prze ambitny gość, który za drużynę wskoczy w ogień i da maksimum. Uważam, że w kolejnym sezonie może być naszą czołową postacią.


- Konrad Budek został przez nas przestawiony do środka, bo wcześniej grał na boku obrony. Miał duże wahania. Potrafił grać dobrze, a potem przez jedno złe zagrania czy kiks tracił. Kiedy jednak wchodzi na maksymalny poziom skoncentrowania, to ma predyspozycje by być zawodnikiem ligowym. Jest silny i szybki. Mówimy na niego „żołnierz”, bo gdy tylko coś się dzieje, on od razu leci i wióry się sypią. Musi pracować na koncentracją i wyborami na boisku, gra dobrze, gdy nie kombinuje. Wygrywa pojedynek i od razu zagrywa do kolegi – tak było najlepiej.


Budek to o tyle dziwny zawodnik, że zdobył medal z ekipą Marcina Dorny, miał łatkę wielkiego talentu, a potem zaczął ginąć. Miał kłopoty z przebiciem się do pierwszej jedenastki i dopiero jesienią, gdy przestawiono go do obrony z pozycji defensywnego pomocnika, zaczął na nowo odżywać. Mimo pewnych kłopotów ze szkołą, które wpływają na koncentrację, dawał radę.


- Praca z młodymi ludźmi trenującymi w drugiej drużynie nie jest łatwa. Oni ciągle są pod presją. Spójrzmy na sytuację z zimy. Na obóz z „jedynką” pojechało kilku zawodników, inni zastanawiają się, czemu to oni na to nie zasłużyli. Chcą pracować i udowadniać, że to im należy się powołanie na kolejne takie zgrupowanie. Tamci wracają, nie dostają zaproszenia na kolejny wyjazd i myślą, czemu tak się stało. Później są zostawieni sami sobie w domu i nadal analizują przyszłość. Następnie gracze z rezerw są brani do pierwszego zespołu na treningi w ciągu tygodnia. My gramy w weekend i narastająca motywacja zostaje przerzucona na przykładową środę, bo oni jakby grali mecz, swój własny. Dla takiego zawodnika gierka 5 na 5 w pierwszym zespole jest szansą i walką o pozostanie tam na stałe. Lada moment musi się zmobilizować na faktyczne spotkanie ligowe w trzeciej lidze, a to nie jest łatwe. Do tego dochodziła szkoła, u niektórych matura, a to jest obciążenie psychiczne, jak każdy egzamin. Wiadomo, że każdy chce wtedy jak najlepiej wypaść i nie zrobić z siebie wariata. Niektórzy w  stresie nie są w stanie odpowiedzieć na najłatwiejsze pytanie.


- Temu wszystkiemu towarzyszy presja i to z kilku stron: rodziny, dziewczyny, kolegów, mediów. To nie są lata 90., kiedy to wychodziła jedna gazeta i czytało się suche fakty. Informacje przekazuje się teraz pstryknięciem palca. Są filmy z meczów, zdjęcia od razu pojawiają się telefony: „mogłeś to zrobić lepiej!”. Przetrwają najsilniejsi. Co innego tłumaczenie tego, a co innego przeżywanie. Jestem jednak zadowolony z pracy zawodników, zrobili postęp.


Alan Fialho jak już pan wspomniał grał regularnie na początku rundy. Na sam koniec ktoś pytał trenera odnośnie opinii o jego przyszłości?


- To był piłkarz awansowany zimą do pierwszego zespołu, ale nie traktowałem go jako ligowca. Przecież on nawet nie zagrał w Ekstraklasie przez sekundę. Trenował z jedynką, ale był piłkarzem rezerw. Brazylijczyk na pewno mnie nie zawiódł. Przykładowo w Radomsku dwa razy ratował drużynę przed stratą bramki. Alan zagrał w siedmiu meczach i ani razu nie przegraliśmy z nim w składzie. Nie powinien jednak zagrać z Bronią, gdy było wiadomo, że nie zostanie przy Łazienkowskiej. Mam wrażenie, że Fialho był wtedy myślami w innym miejscu.


Inną sprawą, którą musimy poruszyć to brak piłkarzy, którzy potrafiliby porwać kolegów do walki i takich, którzy krzyczą na boisku. Jeden to Kochański, który nawet siedząc na ławce w Konopkach potrafił podpowiadać, a drugi to Michalak, który ma w sobie coś z motywatora.


- Po meczu w Otwocku powiedziałem, że muszą się wykreować liderzy i tego w trudnych momentach brakowało. Nie każdy ma do tego predyspozycje. Są różne typy tych liderów. Jeden ciągnie drużynę poprzez swoje zachowanie i pokrzykiwanie, a drugi przez kierowanie dobrą grę. Gdy ktoś się wsłucha w to, co Wojtek krzyczy, to dojdzie do wniosku, że podpowiada on kolegom bardzo mądrze. Robi to z głową, nie robi tego po to, by to zrobić. Jego uwagi są konstruktywne dla kolegów, tak samo ma Czarek.


- Musimy bardziej otworzyć zawodników, nawet tak żeby byli bardziej śmiali w stosunku do trenerów. Wielu z nich za jakiś czas będzie grało na wielkich stadionach. Chcemy w sztabie, żeby gracze sami podejmowali decyzje, bo w przyszłości dojdą do momentu, gdzie przy publice rzędu dwudziestu czy trzydziestu tysięcy nie usłyszą szkoleniowca, choćby ten stał z głośnikiem i mikrofonem. Więcej, wtedy nie słyszy się własnych myśli. Oni muszą brać na siebie odpowiedzialność, bo jeśli będą chcieli kopnąć w prawo, a trener będzie krzyczał żeby podawał na lewo to… co ma zrobić? Posyłając piłkę w prawo zrobi przeciwko trenerowi, w drugą stronę – zrobi przeciwko sobie. Piłkarz nie może być pod czyimś wpływem, szalenie ważne jest indywidualne podejmowanie decyzji.


Największa perełka w linii pomocy to…


-
Trzon zespołu w pomocy stanowili Kalinkowski, Kurowski i Tomasiewicz. Dopisałbym też do tego Zawala, który ma ogromny potencjał, świetnie zagrał w Kleszczowie i jest dużo widzącym piłkarzem, który jest bardzo dobry w odbiorze piłki. Potem wybiegł na boisko od pierwszej minuty z Pilicą, ale jak go ocenić, jak po niecałym kwadransie obejrzał czerwoną kartkę. Pauzował, potem złapał kontuzję i grał niewiele. W pewny momencie śmiałem się, że jest kopią Bartka Grzelaka – otworzy lodówkę i zaraz będzie kichał i kaszlał. Mateusz ma duże umiejętności i może daleko zajść w piłce, ale głowa musi iść razem z umiejętnościami.


- Nie zawiodłem się na „Kalim”. Został kapitanem, był łącznikiem między drużyną, a sztabem i miał duży wpływ na zespół. Całą rundę zagrał również na równym poziomie – nie był wybitny, ale solidny. Wiedzieliśmy, że da jakość będąc w składzie. Z czasem doszło do pewnego konfliktu interesów, bo Bartek i Michał Kopczyński to podobni piłkarze, o podobnych parametrach. Uważam, że jeden powinien być odpowiedzialny za kreowanie akcji, a drugi za obronę. Obaj zasługiwali jednak na to, żeby grać. Jeden patrzył jednak na drugiego i zastanawiał się, co powinni zrobić. Tu są jednak największe rezerwy Kalinkowskiego – to on jest w stanie być tą dominująca osobą w środku pola. Podpowiada, ale pokazuje wiele przede wszystkim swoją grą. Zaliczył kilka bardzo dobrych akcji, które pokazują, że to potrafi – było tak na przykład w meczu z Lechią gdy wszedł między rywali i sfinalizował wszystko strzałem, choć akurat wtedy niecelnym. Musi się odważyć na więcej szaleństwa i gry do przodu, by jego cena wzrosła, bo w pewnym momencie za dużo grał wszerz i do tyłu. „Kali” systematycznie idzie jednak do góry i stać go na wiele. Wierzę w niego, że w niedalekiej przyszłości zadebiutuje w Ekstraklasie.


- Bardzo ważnym ogniwem był dla mnie Kamil Kurowski. Gdybyśmy prześledzili jego mecze, to w większości się wyróżniał, choć brakowało mi jego asyst i goli, a to bardzo ważne na tej pozycji. Musi to dołożyć, jeśli chce być dobrym zawodnikiem, o którym się mówi. Ma jednak dobre uderzenie i powinien się częściej decydować na strzały. Gdy doznał kontuzji, rozpoczął się nasz kryzys. Nagle wszystko zaczęło się sypać. Myślę, że z nim w składzie nie przegralibyśmy tylu meczów. Pewnie, że nie można od jednego gracza uzależniać gry całej drużyny, ale nie będę kłamał, że nie był ważną postacią. Runda na plus. W każdym zespole w którym będę pracował taki zawodnik będzie dla mnie ważny.


- Grzesiek Tomasiewicz miał świetną końcówkę, w tych ostatnich meczach był nie do zajechania, grał w reprezentacji, grał w rezerwach i pomagał juniorom w CLJ.
Może to trochę na wyrost, ale wydaje nam się, że w tym konkretnym okresie nie był gorszy od Ondreja Dudy?


- Nie można tak porównywać, bo to inna liga i poziom. A paradoksalnie czym wyżej tym… łatwiej. Może to zabrzmi dziwnie, ale tak jest. Grając w II czy I lidze, gdzie poziom kultury gry jest zdecydowanie wyższy, łatwiej jest zaprezentować swoje umiejętności niż w III lidze gdzie większość drużyn nie gra w piłkę. Jest za to wykopywanie do przodu, wyścigi i kończenie akcji rywala brutalnym faulem.


Pamiętamy jak Inaki Astiz jesienią po kontuzji łapał w rezerwach rytm meczowy i był zaskoczony, że ta liga jest tak trudna i ciężka.


- Przed meczem z Żyrardowianką, kiedy miałem na odprawie sześciu chłopaków z pierwszej drużyny, puściłem im 3-minutowy film jak gra się w III lidze. Tą łupankę, że zawodnicy nie skupiają się na rozgrywaniu piłki, tylko na przerywaniu akcji przeciwnika, brutalne faule i to, że nie ma czasu na to by przyjąć piłkę i dopiero później rozegrać. Ta rzeczywistość jest brutalna, ale dla wielu zawodników rywali radością nie było odebranie piłki, któremuś z piłkarzy Legii, ale to że go kopnął i sponiewierał. Były takie przypadki, że ktoś chodził za naszym chłopakiem i śmiał się, że go sfaulował, czekał jak zareaguje legionista… Legia budziła niezdrowe emocje, tak było, jest i będzie. Wszyscy by chcieli w Legii grać i każdy chce z nią wygrać. Przyzwyczaiłem się do tego, ze spotkanie z Legią było dla większości zespołów tym najważniejszym w sezonie. To mnie nie dziwi, raczej cieszy, chcę takie mecze grać. To coś pięknego, gdy przeciw tobie nastawia się większość drużyn.


- Wracając do Tomasiewicza – w pewnym momencie nazwałem go Buncolem. Nie wiem czy pamiętacie taką akcję z 1982 roku, z meczu Polski z Belgią. Coś podobnego zagrali nasi chłopcy – Turzyniecki (wtedy Kupcewicz) zagrał na głowę Tomasiewicza (Buncola), ten zgrał do Efira (Bońka), który umieścił piłkę w siatce. To była kopia tej akcji, pokazałem to później na odprawie przedmeczowej. Tomasiewicz dawał tej drużynie bardzo dużo, Kiedy wchodził z ławki, wnosił jakość – tak było w Rzgowie, gdy zdobył decydującą bramkę w 90 minucie, tak było z Kutnem gdzie goniliśmy wynik, tak było ze Startem czy Żyrardowianką. W tym ostatnim meczu chcieliśmy by przez 20 minut pograł z chłopakami z pierwszej drużyny i wyglądało to pozytywnie. Ma niesamowity zmysł do gry kombinacyjnej, dobre prostopadłe podanie, duże serce i charakter do gry, do walki. Na Widzewie w 30 stopniowym upale, zapieprzał od jednego pola karnego, do drugiego. Nie było dla niego straconych minut, mimo że miał w nogach mecze w reprezentacji. U niego brakuje mi tylko strzału – gdyby to miał, byłby jeszcze lepszym piłkarzem.


W CLJ, w meczu z Lechem uderzył jednak zza pola karnego i trafił tak, że w Ekstraklasie rzadko ogląda się takie gole.


- Zza pola karnego. To prawda, my jako drużyna zbyt mało bramek zdobywamy właśnie w ten sposób. To jeden z pierwszych punktów, nad którymi będziemy pracować w nowym sezonie. Mamy sporo akcji kombinacyjnych, dośrodkowań i wiele bramek z pola karnego, zaś mało po uderzeniach z dystansu. Musiałbym długo szukać w głowie, kiedy strzeliliśmy gola po uderzeniu z 20 metrów…


Kończąc wątek Tomasiewicza – przyjemnie się patrzy na jego grę. On jednak lubi holować piłkę, przetrzymać ją, co przy jego warunkach fizycznych na poziomie ekstraklasy może skutkować stratami. Czasem wydaje mi się, że powinien grać szybciej Nie wiem czy się ze mną zgodzisz?


- Może tak być, ale on się tej szybkości gry nauczy. Ja się cieszę, że on się nie boi tej piłki przetrzymać. To nie jest tak, że zawsze trzeba grać na jeden lub dwa kontakty, trzeba umieć zrobić przewagę wygrywając jeden na jednego. Najważniejsze w piłce jest dokonywanie dobrych wyborów. Taki zawodnik, który wie kiedy dany zwód, czy rozegranie akcji wykonać, będzie grał zdecydowanie wyżej niż ten, który tego nie potrafi odpowiednio zastosować. Są takie sytuacje, że trzeba zrobić podania, a zawodnik wbiega w trzech obrońców i odwrotnie. Wybory są bardzo ważne i nad tymi wyborami najmocniej musi popracować Robert Bartczak. On ma nieprawdopodobną swobodę i kapitalnie gra jeden na jednego. Potrafi z piłką i przeciwnikiem zrobić wszystko, ale nie zawsze robi to w odpowiednim momencie. Czasem trzeba grać najprostszymi środkami i po prostu strzelać na bramkę. A jak zacznie zdobywać bramki to będzie mu sią łatwiej grało i żyło. Kto wie czy wtedy nie będzie grał na większym stadionie, choćby na tym dużym, pięknym przy ul. Łazienkowskiej.


Wiosną jednak nie pokazał się z najlepszej strony, momentami przypominał Bartka Żurka, który też miał dużą swobodę, ale gdzieś się zagubił…


- Trochę tak, ale „Barry” jest innym typem piłkarza niż Żurek. Zrobił i tak postęp, bo wcześniej miał jedną bramkę, a teraz ma więcej. Ale to jeszcze nie to, musi nad tym pracować.


W ten sposób powoli przeszliśmy na boki pomocy.


- Michał Bajdur miał weście smoka, w pierwszych meczach był nie do zatrzymania, w pierwszych minutach zawsze zdobywał bramkę, świetnie wychodził na pozycje, wygrywał pojedynki szybkościowe z obrońcami. Był skuteczny, bawił się na bokach z przeciwnikami – to był ten „Bajdurek”, jakiego chcemy oglądać. Niestety w meczu z Pilicą Białobrzegi został brutalnie sfaulowany przez bramkarza, musiał odpocząć, był obolały. Wypadł z rytmu treningowego, przestał być zapraszany na treningi I zespołu i Michał trochę zgasł. I brakowało nam w ostatnich meczach tego Bajdura z początku roku. Jak na nasz zespół miał spore doświadczenie, wniósł na boisko dużo pozytywów. To chłopak zawsze uśmiechnięty, chętny do pomocy, do pracy. Taki, któremu można ufać, który wie, co w danej chwili zrobić z piłka na boisku. Mimo tych wahań formy ta runda była dla niego bardzo udana.


Rafał Parobczyk nie mógł sobie znaleźć miejsca, był trochę w rezerwach, trochę w juniorach.


- Zagrał bardzo dobrze w sparingu w Białymstoku, fajnie wyglądał w okresie przygotowawczym. Wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie. Wyszedł w od początku w Rzgowie i z Pilicą. Potem faktycznie był między naszym zespołem a juniorami. On technicznie jest nieprawdopodobny, z dużą swobodą w pojedynkach z rywalami. Musi jednak zrozumieć, że trzeba grać dla zespołu. On się nie zgodzi z tym, co teraz powiem, ale moim zdaniem kluczem są te wybory, o których wcześniej wspominałem. Czy zagrać na jeden kontakt, czy nie? Czy wdawać się w drybling na swojej połowie, czy nie? Zrozumie to, gdy zacznie bardzie poświęcać się drużynie, grać w tzw. trójkątach. Wtedy może być zawodnikiem, o którym będzie głośno. Ale jeśli tego nie zrobi, to może mieć problem. Nie w każdym klubie taka gra jest tolerowana – zarówno przez trenerów jak i kolegów z drużyny.


Jest taki piłkarz w pierwszym zespole, który idealnie pasuje do tego, co właśnie powiedziałeś.


- Jest! Nie zawsze trzeba strzelić gola umieszczając piłkę w samym okienku, nie zawsze po efektownej akcji. Najważniejsze by ta piłka znalazł się w siatce. Fajnie jest połączyć efektywność z efektownością, ale tak się nie zawsze da. Liczy się efekt czyli to, że po zagraniu coś z tego jest – asysta, bramka czy dobra akcja. Ktoś będzie 10 razy uderzał przewrotką i ani razu nie trafi do siatki, a ktoś inny piszczelem zdobędzie zwycięską bramkę. O kim będzie się mówić, kto będzie bohaterem?


Młodzi – Karbowy, Michalak, Szymański.


- Szymański był w zasadzie tylko na zgrupowaniu. Karbowy to melodia przyszłości. Inteligentny chłopak, potrzebujący czas by wywalczyć sobie miejsce. On na razie słucha – wszystkich dookoła. Mało się odzywa, ale chłonie to, co się dzieje wokół i wyciąga wnioski. I tak do kwietnia włącznie „Karbo” mówił szeptem, głównie słuchał, zaś w maju zaczął głośno mówić. W ostatnim meczu świetnie grał, miał kilka strat, ale podpowiadał innym, dobrze się ustawiał. Taktycznie grał to, co chcieliśmy, nie bał się być przy piłce. Zadebiutował jako pierwszy z tej grupy najmłodszych – w Kleszczowie. Kondziu Michalak ma niezłą szybkość, dysponuje dobrym jeden na jednego. Trzeba z nim pracować nad taktyką, grą obronną. Z czasem będzie wiedział, kiedy się wrócić, kiedy rozszerzyć grę, a kiedy iść po bandzie jak żużlowiec i dorzucić w pole karne. Takie rzeczy przychodzą wraz  z doświadczeniem.


A kto z juniorów wpadł w oko i ma szansę zaistnieć w rezerwach z przyszłym sezonie?


- Jest paru fajnych chłopaków, których oglądałem, gdy tylko mogłem. Jak nie mogłem, to był ktoś ze sztabu – Krzysiek Dębek, Rafał Kubów czy Tomek Grudziński. Na pewno wyróżniał się Makowski, który w pewnym momencie trafił do nas do szatni, do treningów. Bardzo dobrą rundę miał Suchanek – był z nami na obozie i prezentował się równie dobrze. Podobnie jak Szymański. Bardzo pozytywnie Górka, zawodnik środkowej formacji – zrobił duży postęp i był czołową postacią. Miał dobre momenty Najemski na stoperze. Oni cały czas są w kręgu zainteresowań.


Pominęliśmy jeszcze Miłosza Kozaka.


- To ten sam rocznik, co Karbowy, Wieteska czy Ryczkowski – 97’. Miał najtrudniej ze wszystkich, bo przyszedł najpóźniej. Kiedy się poznawaliśmy, tworzyliśmy zespół to jego nie było, przebywał na zgrupowaniu kadry. Potem był na eliminacjach do mistrzostw Europy. Wrócił gdy zaczęła się liga i był już trzon zespołu. Miał za konkurentów Bartczaka, Monetę, a po drugiej stronie Bajdura i Ryczkowskiego. A byli jeszcze aspirujący do gry na tej pozycji Turzyniecki i Misiak. Potrzebuje czasu na aklimatyzację, przyszedł z Lecha, poznawał specyfikę pracy w Legii i funkcjonowania naszego klubu. Poznawał zasady obowiązujące w zespole – dlatego miał najtrudniej. Ale to chłopak, z którym można patrzeć w przyszłość. On na meczu wygląda lepiej niż w treningu, ale jest sporo takich zawodników. Poza boiskiem nie mam z nim problemów. Choć miał trudno w szkole – nie znał wychowawcy, nauczycieli. Ale odpowiedzialny za kontakty w szkole Rafał Kubów mówi, że robi stałe postępy.


Przejdźmy do ataku, do którego zaliczam też Ryczkowskiego, choć grywał na boku.


- Adam Ryczkowski to jest napastnik, typowa „dziewiątka”. Zadebiutował w meczu z Huraganem wygranym 4:2. Z Kutnem zagrał na lewej pomocy. Z jedynki schodził Michał Efir i to on miał pierwszeństwo gry w ataku. „Ryki” grał z lewej strony boiska i też zaprezentował się korzystnie. Jego pewność siebie na boisku, zdecydowanie, brak strachu przed podejmowaniem decyzji, to dobry znak na przyszłość. To młody chłopak, który może zaistnieć w polskiej piłce. Na pewno będzie prowadzony najlepiej jak się da. Trzeba tylko pomyśleć o tym, by nie był przeciążony. A teraz tak było przez ciągłe wyjazdy na zgrupowania, gry w meczach kadry, treningi w pierwszej drużynie. Wszystko musi być przemyślane i dopasowane. Chłopak ma papiery na grę. Miał z Kutnem piłkę meczową, w trudnych warunkach. Nie wykorzystał jej, ale nie mam o to do niego pretensji, on z wiekiem nabierze cwaniactwa, doświadczenia i będzie takie okazje wykorzystywał. Pamiętajmy, że rozmawiamy o dzieciaku, młodym człowieku. Oni maja swoje problemy, spojrzenia na świat, momenty buntu, niezadowolenia, ale i euforii. To wszystko ma wpływ na formę. Mam kuzynów w wieku 18 lat, wiem jakimi problemami żyją, a jak z nimi rozmawiam, to mam wrażenie, że spoglądam na swoich piłkarzy.


A nie było tak, że z każdym meczem gasł? Nam się wydawało, że zbyt szybko zanotował przeskok z juniorów.


- Ryczkowski zaczął świetnie, potem faktycznie gasł, aż w końcu przestał grać. Ostatni raz występ zaliczył w Aleksandrowie Łódzkim i potem już nie wszedł na boisko w barwach drugiej drużyny. Ale tak jak wspomniałem był przeciążony – treningi w rezerwach, w pierwszym zespole. Nie miał czasu na odpoczynek, regenerację tak ważną w jego wieku. Zbyt duże obciążenia spowodowały, że jego boiskowe atuty zostały stłamszone – mam na myśli dynamikę, szybkość, grę jeden na jednego.


Byli jeszcze Arak, Efir i Anczewski.


- Zacznijmy od Araka. Miał świetne pierwsze mecze. W Kleszczowie to on grał w pierwszym składzie, a nie Efir, który zszedł z jedynki. To o czymś świadczy. Nie zdarzało się, by zawodnik pierwszej drużyny siadał na ławce. Zdecydowany, szybki, pewny siebie, strzelał gole głową i nogą, gra go cieszyła. Potem to zostało zastopowane, zabrakło Kubie właśnie tej pewności siebie, którą imponował na początku. Tracił piłkę w prostych sytuacjach, nie potrafił się przy niej utrzymać. Z każdym tygodniem grywał coraz mnie, coraz więcej pokazywał za to Efir. To miało na niego duży wpływ. Od meczu z Pilicą to Efir był podstawowym zawodnikiem. Kuba grywał 10 minut, 15 minut, czasem zamiast niego pojawiał się Anczewski. Kubie było coraz trudniej. To chłopak, który potrafi wykorzystać swoje pozytywne cechy. Gra świetnie głową, jest lisem pola karnego, musi pracować nad przyjęciem piłki, nad zastawieniem się i zgraniem piłki do partnerów.


- Co do Anczewskiego – Nie ukrywam, że z nim była trudna sytuacja. To był dla mnie najlepszy napastnik Legii w meczu z Lechem do 60 minuty, gdy grał na pozycji napastnika. Oczywiście gra w juniorach, gdzie jest więcej czasu, miejsca i swobody jest inna niż gra w Otwocku czy Wołominie na poziomie III ligi. Tu grają 30-latkowie, gracze doświadczeni i siłowi, nieprzebierający w środkach. Miał trudne wejście do zespołu, w pierwszym tygodniu przygotowań złapał kontuzję mięśnia dwugłowego. Na obozie z nami nie trenował, długo dochodził do formy. Późno wszedł do drużyny, w momencie, gdy Arak był w świetnej formie, a Efir zaczął często trafiać do siatki. Dlatego też więcej spotkań zagrał w juniorach, tam grał i zdobywał bramki. Choć nie wszystkie z tych spotkań można traktować poważnie. Jak się wygrywa 11:0 to jest to śmiech przez łzy, że CLJ ma tak duże dysproporcje. To źle świadczy o poziomie. Wracając do „Ancza” – wiążę z nim duże nadzieje, potrafi grać, ma taką niemiecką naturę. Ambitny, nieodpuszczający do końca, ze wzrokiem, który sugeruje, że zaraz zagryzie albo zabije. To jest cecha pozytywna. 18 lat skończył na początku roku i świat stoi przed nim.


Jak ocenić ten sezon dla Araka? Jako krok do przodu czy może stracony okres?


- Nie powiem, że runda stracona, bo pierwsze mecze były super. Druga część poniżej oczekiwań i dla niego trudna. Będziemy się zastanawiać, co będzie dla niego najlepsze. On musi przede wszystkim grać. W tym roku, kiedy schodził Efir, jedno miejsce było już zabrane. Wchodzenie na 15-20 minut to zupełnie co innego niż gra od początku. Będziemy z nim na ten temat rozmawiać i zobaczymy, co się stanie.



Mam wrażenie, że wszyscy w akademii są zadowoleni, że grają w Legii. Trwa to do momentu, gdy trafiają do rezerw i tam zaczynają odgrywać kluczowe role. Wtedy trafiają na ścianę, zaczynają zdawać sobie sprawę, że dalej nie pójdą. Wypożyczenia ostatnio mało, komu wychodzą na dobre, a przebicie się do pierwszego składu jest często niewykonalne. Rodzi się poczucie bezsilności, zaczyna się siadanie psychiczne.


- To jest to, o czym mówiłem na początku. Oni cały czas myślą, nad wszystkim rozmyślają. Ich poziom motywacji, mobilizacji, wahania nastrojów – z euforii do załamania, to wszystko jest zmienne i między skrajnymi emocjami jest cienka granica. Dostajesz zaproszenia na trening do jedynki, jesteś szczęśliwy. Za tydzień idzie ktoś inny i już masz różne myśli – czy coś jest ze mną nie tak, czy źle wypadłem, czy trener będzie na mnie stawiał? Dla nich często „środa” była ważniejsza od soboty, gdy był mecz. Oni myślą o tym naprawdę dużo, ale muszą mieć ambicje – bez względu na sytuację. To dobra grupa ludzi, która pracuje i walczy. Był tylko jeden mecz gdzie tej ambicji zabrakło – w Aleksandrowie Łódzkim, gdzie przegraliśmy 0:1. Tam nam zabrakło wszystkiego, wyglądało to jakbyśmy się poddali. Poza tym meczem nie było problemów z motywacją. Oni są świadomi gdzie są, ale może strach przed utratą tego, przed myślą, że nie zagrają tutaj, może powodować takie zachowania. Na Legii świat się nie kończy, Legia będzie istniała, rozwijała się bez każdego z nas. Grę w Legii trzeba traktować jako szansę i zaszczyt zarazem. Zdobywając mistrzostwo trafia się na ścianę mistrzów i wisi na niej po wieki. Nasza szatnia mieści się tuż obok tej ściany i to jest to, o czym oni cały czas myślą. Są świadomi, że warunki, jakie są przy Łazienkowskiej w zespole rezerw, nie są dostępne w innych klubach na poziomie ekstraklasy. Strach przed utratą tego czasem wręcz paraliżuje. Oni idą na wypożyczenia i tam doceniają to, co mieli w Warszawie.


Jakie będą zmiany w drużynie? Wielu zawodników wobec braku awansu będzie chciało odejść. Jeśli tak się stanie to zastąpią ich młodsi, a wtedy o awans będzie jeszcze trudniej.


- Awans będzie naszym celem, bo musi być dla każdego ambitnego człowieka, sportowca. Ale nie ukrywam, że to będzie zależało też od tego, w jakim stopniu ten zespół zostanie zachowany. Jeśli dojdzie kilku chłopaków, którzy podniosą poziom, to jest na to szansa. Ta III liga w przyszłym sezonie będzie jeszcze mocniejsza – weszła Polonia, wejdzie ŁKS, może być Widzew, Pelikan Łowicz, Radomiak Radom, Świt. Do tego dojdą dobre drużyny z tego sezonu jak Broń Radom czy Otwock. Utrzyma się tylko 6 drużyn, bo będzie kolejna reorganizacja. Dlatego to, czy awansujemy, zależeć będzie od stanu kadrowego. Jeśli odejdzie 10 zawodników z tej drużyny, a uzupełnimy zespół tylko juniorami, to będzie trudna walczyć o utrzymanie… Wprowadzenie 16-latka od razu do gry z seniorami, jest niezwykle trudne. A przecież w tych III-ligowych meczach nie zawsze decydują umiejętności, często siła, walka i słabe sędziowanie. Arbitrzy dyktują karne z kapelusza, nabierają się na krzyk, na rozpacz przeciwnika. To wszystko powoduje, że w III lidze gra się zdecydowanie trudniej. Dlatego z deklaracjami na temat przyszłości, wolałbym się wstrzymać.


A będzie szansa na przekonanie kogoś z wracających do gry w III lidze? Mamy na myśli Grzesika, Grudniewskiego czy Jagiełłę.


- Trudno powiedzieć, na pewno rozmowy trwają. Na razie z tymi, których mam. Nie ukrywam, że chciałbym ich zatrzymać. Będziemy też rozmawiać z tymi, o których wspomniałeś. Chcemy wypracować taką kadrę, która da nam gwarancję na walkę o awans.


Zimą na testach mieliście Jarczaka. To jest jakiś sposób by sprowadzać graczy doświadczonych?


- Uważam, że naturalną koleją rzeczy jest, jak do rezerw przychodzą gracze z Akademii, a kilku graczy z rezerw do jedynki. To jest to, co nakręca funkcjonowanie klubu. Jestem przeciwny aby bezpośrednio do rezerw sprowadzano nowych zawodników, to by źle świadczyło o nas. Kto wie, czy kiedyś nie zostanie wprowadzony taki model, ze gracz kończący karierę w I zespole i jest przymierzany do pracy w klubie, nie będzie jeszcze przez rok występował w rezerwach… To przejście byłoby płynne, zaś starszy zawodnik pomógłby młodym swoim doświadczeniem. Na razie nie jesteśmy tego jednak w stanie zrobić. Natomiast sprowadzanie do II drużyny graczy doświadczonych moim zdaniem nie ma sensu. Wolę model z piłkarzami stąd, którzy na zakończenie kariery sercem i zaangażowaniem dadzą II zespołowi jeszcze bardzo wiele, zaszczepią u młodych same pozytywne cechy.

Polecamy

Komentarze (20)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.