Domyślne zdjęcie Legia.Net

Jacek Zieliński: Smuda sam podejmuje decyzje

Mariusz Ostrowski

Źródło: Dziennik Gazeta Prawna

19.01.2010 15:15

(akt. 16.12.2018 15:33)

- Do tej pory pracowałem z nim tylko jako zawodnik, ale wiem, że potrafi też słuchać. Ostatecznie decyduje sam, ale zbiera sygnały. A skoro zbiera je od piłkarzy, to także od trenerów. Natomiast jeśli chodzi o porywczość trenera, to czytałem już kiedyś, że mieliśmy jakiś straszny konflikt podczas zgrupowania na Cyprze, choć nie miało to nic wspólnego z prawdą - mówi asystent trenera reprezentacji Franciszka Smudy, były gracz Legii Warszawa - Jacek Zieliński.

Długo zastanawiał się pan nad propozycją objęcia funkcji asystenta selekcjonera reprezentacji Polski?

- Po cichu nawet na nią czekałem. Kiedyś, bodajże w Turcji, rozmawialiśmy z trenerem Smudą na różne tematy, między innymi bardzo luźno o tym, że może kiedyś podejmiemy jakąś współpracę. Oczywiście wtedy nie przypuszczałem, że mogłoby chodzić o reprezentację. Jednak kiedy trener Smuda dostał nominację na selekcjonera, pomyślałem sobie: kurczę, może... Nie dzwoniłem od razu do niego, żeby nie wyglądało, że chcę się prosić. Zadzwoniłem, gdy moje nazwisko zaczęto wymieniać w gronie osób, które mogą znaleźć się w kadrze. Chciałem zweryfikować te informacje u źródła. Trener powiedział, że coś jest na rzeczy (śmiech).

Co zdecydowało, że otrzymał pan tę szansę?

- Widać trener Smuda uznał, że będę mu w jego pracy pomocny. Myślę, że mam coś do zaoferowania. Mam ogromne doświadczenie piłkarskie. Zapewne trener brał pod uwagę także czynniki charakterologiczne.

Lojalny? Niektórzy twierdzili, że został pan trenerem Legii dzięki temu, że jako asystent Wdowczyka zbuntował pan przeciwko niemu zawodników.

- Chciałbym kiedyś porozmawiać o tej sprawie z trenerem Wdowczykiem i wyjaśnić, skąd się to wzięło. Może ktoś go wypuścił. Człowiek jest próżny, instynkt samozachowawczy każe mu szukać usprawiedliwień, więc jak usłyszy taką historyjkę, która mu pasuje, to chętnie ją podchwytuje. Dziwne, że te plotki pojawiły się dopiero po kilku tygodniach i po trzech kolejnych zwycięstwach 3:0, a nie od razu. Jakoś nikt nie wziął pod uwagę, że gdyby nie udało mi się tego pozbierać, to spaliłbym się zupełnie. W ogóle przez tę nominację zyskałem sobie tylu wrogów, ilu wcześniej miałem przyjaciół. Za to, że dostałem szansę, i to jeszcze w tak znaczącym klubie jak Legia.

W zeszłą środę podpisał pan kontrakt z PZPN. Negocjacje były trudne?

- Nie zgodziłem się na warunki, jakie były mi stawiane na początku, ale doszliśmy do porozumienia dość szybko. Nie jestem hipokrytą i nie twierdzę, że pieniądze są nieważne. Ordery to nie wszystko. Ale kwestie finansowe nie były najistotniejsze, bowiem było też kilka innych ważnych czynników.

Jest pan zadowolony z warunków finansowych? Tomasza Wałdocha PZPN nie zdołał zaspokoić.

- Nie mam zamiaru krytykować Tomka. Miał jakieś oczekiwania, ale się nie dogadał. Jego sprawa. Ale on jeszcze może dołączyć do nas. Trener Smuda mówił, że potem Tomek zgodził się na wszystkie warunki, choć wcześniej postawił sprawę na ostrzu noża. Widać, że zależy mu na tej pracy. A swój kontrakt uważam za rozsądny.

Bez jakich piłkarzy nie wyobraża sobie kadry nowy asystent trenera Smudy?

- Ci piłkarze, którzy stworzą drużynę, muszą czuć się jej potrzebni, ale nie mogą czuć się niezbędni. Dlatego nie chciałbym tutaj kogoś gloryfikować.

Selekcjoner deklaruje, że wszyscy mają otwarte drzwi do kadry, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że na przykład za Borucem i Rogerem raczej nie przepada. Mówił szczerze czy pod publiczkę?

- W stu procentach szczerze. Kiedy byłem u niego w drużynie, czasami wydawało się, że nie przepada za jakimś piłkarzem, a ten jednak grał. Trener musiałby być desperatem, żeby rezygnować z dobrego zawodnika tylko dlatego, że coś mu tam nie pasuje w jego charakterze.

Smuda jest apodyktyczny, o wszystkim lubi decydować sam, a na dodatek bywa wybuchowy. Nie obawia się pan tego?

- Do tej pory pracowałem z nim tylko jako zawodnik, ale wiem, że potrafi też słuchać. Ostatecznie decyduje sam, ale zbiera sygnały. A skoro zbiera je od piłkarzy, to także od trenerów. Natomiast jeśli chodzi o porywczość trenera, to czytałem już kiedyś, że mieliśmy jakiś straszny konflikt podczas zgrupowania na Cyprze, choć nie miało to nic wspólnego z prawdą. Sytuacja była banalna, rozmawialiśmy w pokoju masażystów, a trener stopniowo coraz bardziej się emocjonował. Wreszcie ożywił się na tyle, że zaczął krzyczeć, ale nie na nas, bo rozmowa nie dotyczyła w ogóle naszej drużyny. Kilka dni później czytam w jakiejś gazecie: konflikt Zielińskiego ze Smudą.

Postuluje pan załatwienie sprawy po cichu czy głośne wyrzucenie imprezowiczów z reprezentacji?

- Nie wyobrażam sobie, żeby takie rzeczy w ogóle miały miejsce. Zgrupowania reprezentacji są naprawdę krótkie, można wytrzymać bez imprezowania i skupić się na tym, co mamy do zrobienia.

Trenerze, bez żartów. Rozegrał pan w kadrze kilkadziesiąt meczów i twierdzi, że w życiu nie zetknął się z imprezą?

- OK, bywało różnie, ale nie było przegięcia.

Tacy, którzy przegną, zasługują na drugą szansę?

- Trudne pytanie. Generalnie myślę, że tak. Ale nie powinniśmy tego mówić głośno, żeby na to nie liczyli. Zresztą Smuda przestrzegał, że u niego po pierwszym wyskoku wylatuje się na zbity pysk z reprezentacji, podobnie jak za odmowę gry w jakimkolwiek meczu.

Z ręką na sercu: wierzy pan, że nasza reprezentacja ma szanse odegrać znaczącą rolę na Euro 2012?

- Na pewno mamy szansę. Zobaczymy, jakie będziemy mieli losowanie, kogo będziemy mieli za przeciwników.

więcej w Dziennik Gazeta Prawna

Rozmawiał: Robert Piątek

Polecamy

Komentarze (4)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.