News: Jakub Kosecki: Będę zadowolony, jak kibice będą zadowoleni

Jakub Kosecki: Będę zadowolony, jak kibice będą zadowoleni

Marcin Szymczyk, Robert Kuligowski

Źródło: Legia.Net

10.07.2016 14:00

(akt. 07.12.2018 14:14)

- Nie chcę rzucać jakimiś liczbami, ale stać mnie na to, aby zdobyć 10 bramek w sezonie, dołożyć do tego kilka asyst. Przy takich zawodnikach, którzy potrafią grać do przodu, rozegrać piłkę czy zagrać prostopadłe podanie, spokojnie mogę powtórzyć statystyki z najlepszego sezonu przy Łazienkowskiej. Nie chcę jednak niczego obiecywać. Będę zadowolony, kiedy wy – kibice będziecie zadowoleni, wtedy i ja będę szczęśliwy - mówi w długiej rozmowie z Legia.Net Jakub Kosecki. Zapraszamy do lektury. Rozmowę można też obejrzeć w wersji wideo.

Kuba zacznijmy od powrotu do przeszłości. W sezonie 2012/13 w 35 meczach zdobyłeś 11 bramek i były to trafienia w kluczowych spotkaniach, z najmocniejszymi rywalami. Byłeś jednym z liderów tej drużyny. W prasie już pojawiały się przy twoim nazwisku takie kluby jak Atletico Madryt. Zaszumiało w głowie czy podchodziłeś do tego na spokojnie?


- Wracałem wtedy z wypożyczenia, był nowy trener. W okresie przygotowawczym pokazałem się z dobrej strony. Pomogło mi nieszczęście Marka Saganowskiego, który w pierwszym meczu Ligi Europy doznał urazu. Dostałem szansę, grałem zamiast „Sagana” zdobyłem bramkę i potem jakoś poszło. Kolejne gole wpadały, było ciekawie. Zdobyliśmy tytuł mistrzowski, dołożyliśmy do tego Puchar Polski. Super okres i mam nadzieję, że historia się powtórzy. Spekulacji było wówczas sporo, ale więcej rzeczy działo się w mediach niż biurach, niż między mną i moim menedżerem. Podchodziłem do tego spokojnie, choć były momenty, że w główce lekko zaszumiało. Trzeba było kilka rad od taty otrzymać, aby zejść na ziemię.


Pytam, bo potem coś się zablokowało. Były urazy, czyli zmora każdego piłkarza, ale gdy byłeś zdrowy to albo nie wyglądało to najlepiej, albo była ławka rezerwowych.


- Nie sądzę, by to miało jakiś wpływ na moją dalszą grę, najbardziej odbiły się urazy. Trenowałem, cieszyłem się grą, a gdy dochodziłem do optymalnej dyspozycji, to albo ktoś mnie sfaulował w meczu, a to coś się przydarzyło na treningu, znów miałem tydzień przerwy lub dłużej i potem zaczynałem od początku. To wybijało z rytmu – zajęciowego i meczowego. Potem było podobnie. Na wypożyczeniu w Sandhausen pierwsze pół roku było super, wszyscy byli zachwyceni. Potem niefortunna kontuzja, złapałem ją już w czwartej kolejce II Bundesligi, ale grałem na zastrzykach i tabletkach przeciwbólowych. W końcu jednak musiałem się zacząć leczyć tak, by uraz wyleczyć. W trakcie rehabilitacji podjąłem decyzję o tym, że nie zostanę w tym klubie, a trener był uczciwy i powiedział, że chce stawiać na ludzi, których będzie miał pod ręką w przyszłości. Chciałem się wyleczyć w stu procentach, by zaczynając przygodę w nowym klubie być zdrowym. To się udało. Ale wracając do meritum – myślę, że kontuzje to słowo klucz w mojej dyspozycji. Dlatego po lepszym sezonie, przyszedł gorszy.


Do okresu niemieckiego jeszcze dojdziemy. Na razie pozostańmy jednak na tym legijnym. Były dziwne rzeczy w sztabie np. dieta Piotra Wiśnika połączona z takim treningiem, że spaliłeś wszelkie możliwe tłuszcze w organizmie i potem zacząłeś palić własne mięśnie. Tak mówił twój tata. Faktycznie było aż tak źle?


- Nie czułem się najlepiej, ale nie chcę już rozdrapywać starych ran i do tego wracać. Na szczęście teraz mamy idealny sztab medyczny, który o nas dba i podchodzi do każdego indywidualnie. Dieta jest prowadzona na najwyższym poziomie i czuję się świetnie. Tamten czas chciałbym zostawić za sobą, zapomnieć o tym. Ale był taki okres, że biegłem sprintem, a miałem wrażenie, że stałem w miejscu. Czułem się ociężały. Wnioski jednak zostały wyciągnięte i mam nadzieję, że przyszłość będzie optymistyczna. 


Patrząc z boku można było odnieść wrażenie, że nie było ci po drodze z trenerem Henningiem Bergiem. O co chodziło? Powiedział ci kiedyś o tym, dlaczego na ciebie nie stawia?


- Trener postawił na innych, a Michał Kucharczyk i Michał Żyro grali super sezon. To był główny powód. Uważałem jednak, że obaj byli za bardzo eksploatowani, że czasem powinni odpocząć, a w ich miejsce mogłem się pojawiać. Były spotkania, że prowadziliśmy 2:0 czy 3:0, a trener nie dokonywał zmian, trzymał ich na boisku. Potem coś się wypaliło, straciłem wiarę, forma zaczęła iść w dół. Jako zespół też zaczęliśmy grać gorzej i chyba to był jeden z głównych powodów tego, że ten sezon zaczęliśmy gorzej.  A czy mnie i trenerowi było nie po drodze? Dobrze mówię po angielsku, trener też. Jednak za wiele sobie nie pogadaliśmy. Dzień przed meczem zawsze dowiadywałem się, że nie będę grał. Nie zmieniało się to nawet wówczas, gdy udało się w jakimś spotkaniu pokazać z dobrej strony. Na treningach jednak zaciskałem zęby i robiłem swoje. Jednak nawet, gdy wyglądałem dobrze, dalej nie grałem. W pewnym momencie coś pękło. Nie o to chodzi, że się obraziłem, strzeliłem focha. Ja się w Warszawie znakomicie czuję i mogę siedzieć na ławce, ale chciałem dostawać swoje szanse, choć na 20-30 minut, abym mógł coś udowodnić. Z czasem zacząłem to odbierać jako brak szacunku. Dlatego podjąłem decyzję o odejściu.


Mimo, że nie brylowałeś na boisku, to cały czas było o tobie głośno. Choćby w momencie, gdy przy swojej posturze stanąłeś w obronie Izy Kuś, choć zawodnik Jagiellonii był od ciebie chyba dwa razy większy. A określenie Nasza Pani przyjęło się na stałe.


- Taki już po prostu jestem. Sytuacja mi się nie spodobała i tyle. Może nie powinienem się udzielać, ale gdy zauważyłem, że coś jest nie tak, postanowiłem stanąć w obronie Izy. Tak wyszło. Wiem, że potem była z tego zachowania szyderka, ale trzeba spokojnie podchodzić do takich sytuacji. Dziś taki jest świat. Jednak, co by się nie działo, zawsze staram się być sobą, nie chcę się zmieniać. Dobrze czuję się z tym, jaki jestem poza boiskiem. A że media czy kibice czasem się z tego mojego stylu bycia pośmieją… Nie mam z tym problemu. Widać tak musi być. Gdyby w życiu wszystko było piękne, to też nie byłoby dobrze. Wtedy nie grałem, ale byłem zaangażowany w życie klubu, identyfikowałem się z samym klubem i z ludźmi, którzy go tworzą. Zawsze jak gdzieś jestem, wkładam serce w to, co robię. Taki już jestem i stąd wzięła się moja reakcja we wspomnianej sytuacji. Zresztą Iza potem podziękowała mi za zachowanie.


Nie licząc młodych lat, całe życie byłeś związany z Konstancinem i Warszawą. Teraz wspomniałeś, że identyfikowałeś się z klubem. Jak trudna była dla ciebie decyzja o odejściu?


- Oj bardzo trudna. Do końca liczyłem, że coś się zmieni, ale trener powiedział, ze ma innych graczy m.in. Pablo Diego i to na nich będzie stawiać, że będę grał mniej niż wcześniej, a przecież i tak za wiele nie grałem. Nie wytłumaczył dlaczego. Musiałem coś zmienić, decyzja była potwornie trudna, ale jej nie żałuję. Miałem do wyboru spróbować czegoś nowego lub grać u trenera Berga w III-ligowych rezerwach. Nie zadowalała mnie taka perspektywa, poprosiłem bym nie jechał na obóz i mógł sobie znaleźć klub. Byłem zmuszony gdzieś odejść. Wybór padł na Niemcy, grałem tam przez pierwsze pół roku, poprawiłem wydolność. Mam nadzieję, że teraz to wszystko zaprocentuje.


Wybrałeś niemieckie Sandhausen. Weszlo napisało, że menedżer wysłał cię na piłkarską prowincję. Ale chyba tak źle nie było?


- Nie, było naprawdę super. Ale nie dziwię się takim opiniom. Sam miałem podobnie. Jak usłyszałem od Czarka Kucharskiego nazwę Sandhausen to zacząłem wpisywać w google i szukać informacji, zdjęć o samym miasteczku. Patrzę 15 tys. mieszkańców i pomyślałem, że będzie ciekawie… Jednak poleciałem tam, przeszedłem testy medyczne a kierownik drużyny Denis Jantos wziął mnie na wycieczkę i pokazał miasteczko i okolice. Z Sandhausen było 15 minut drogi do Heidelbergu – przepięknego miasta usytuowanym w górach. Mieszkałem w domu, przed treningiem spędzałem czas w domu z żoną, potem do klubu, a jeśli po zajęciach był czas i chęci, jechaliśmy do Heidelbergu lub Mannheim. Jeśli była potrzeba, to tylko godzina jazdy dzieliła nas od Stuttgartu czy Frankfurtu. Ale treningi było takie, że zwykle wracałem do domu, jadłem obiad i odpoczywałem. Czasem chodziliśmy na spacery, bo okolice były bardzo malownicze. Tak więc, nie było na co narzekać, było ekstra. Ale każdy miał prawo pomyśleć w taki sposób, jak wspomniałeś. Sam zareagowałem podobnie.


Ile razy chciałem z tobą pogadać, tyle razy słyszałem od twojego menedżera, że Kuba nie chce rozmawiać z dziennikarzami, chce się wyciszyć, uciec od całej otoczki. Czego miałeś najbardziej dość. Tego hejtu twojej osoby, publikacji prasowych czy wszystkiego po trochu? Co cię wkurzało?


- Tak, zależało mi na tym, by uciec od wszystkiego i odpocząć psychicznie. Nie chciałem rzucać się w oczy, pokazywać w mediach, tylko skupić na pracy. Chciałem udowodnić coś samemu sobie, że potrafię grać w piłkę. A proszę mi wierzyć, druga Bundesliga jest bardzo ciężką ligą. Wszyscy są fizycznie przygotowani do grania dwóch meczów pod rząd. Technicznie poziom też jest wysoki. Transfery są dokonywane za 10-15 milionów euro, stadiony pełne. Red Bull Lipsk z ligi regionalnej kupował graczy po kilka milionów euro. We Freiburgu, Noryberdze czy St. Pauli grali naprawdę świetni piłkarze, a te drużyny potrafią grać fajny futbol. Trudna liga, ale też duże wyzwanie. Całość pomogła mi bardzo. Na każdym treningu trzeba było zasuwać, bo trenerzy wyznawali jedna zasadę – jak wyglądasz na treningu, tak później w meczu. Teraz w Legii zauważono, że fizycznie i wydolnościowo wyglądam lepiej niż wcześniej. Czas na kolejny sprawdzian, muszę pokazać w Warszawie, że potrafię grać w piłkę.


Kończąc wątek niemiecki. Mówisz, że jesteś zadowolony i podkreślasz, że pierwsze pół roku było świetne. Nie chciałeś zostać w Niemczech na dłużej?


- Zimą były ciekawe propozycje, nawet z Bundesligi. Dobrze wszystko wyglądało, ale kontuzja pokrzyżowała plany. Niestety miałem takie dwa lata, że byłem jak ze szkła. To mi się ktoś wpierdzielił w nogi, tu sam coś wykręciłem, zawsze było coś nie tak. Dlatego ostatnie pół roku pracowałem nad stabilizacją, codziennie wykonywałem ćwiczenia wzmacniające mięśnie nóg, do tego zmieniłem dietę. Odpocząłem psychicznie, skupiłem się na sobie, na rodzinie. A przy okazji nauczyłem się trochę niemieckiego.


Po powrocie do Warszawy stwierdziłeś, że się zmieniłeś, że zmądrzałeś? Co miałeś na myśli?


- Inteligentny się zrobiłem (śmiech). A tak poważnie to wyjechałem zagranicę, musiałem sobie radzić. Nowi ludzie, nowe otoczenie. Mogłem na wszystko spojrzeć z boku, przemyśleć wiele kwestii, wiem że w kilku sytuacjach zachowałem się tak, jak nie powinienem. Nabrałem doświadczenia życiowego, przykładam się do wszystkiego co robię. Wiem, że to, co poza boiskiem ma wpływ na to, co się dzieje na murawie. Po treningu nie chodzę od razu do galerii handlowych czy z kolegami, tylko wracam do domu, jem obiad, staram się przespać, co pomaga mi w regeneracji. Po przebudzeniu można zacząć sobie organizować czas, o ile taki jest. Można iść na kolację z żoną czy na film do kina. A jeśli jest chęć i ochota to można zaszaleć i pójść np. na kręgle. Troszkę więc zmądrzałem, ale to nie znaczy, że się jakoś bardzo zmieniłem o 180 stopni. Na zgrupowaniu mieszkałem z Tomkiem Brzyskim w pokoju i przez pierwsze trzy dni mówił, że to nie ten sam Kosa. Po trzech dniach jednak zmienił zdanie. Mam taki sam charakter, często się uśmiecham, staram widzieć pozytywy, pomagać innym. Jak coś nie wychodzi, to się denerwuję – tak poza boiskiem, jak i na nim. To się we mnie nie zmieniło.


Mówi się, że nic tak nie zmienia faceta jak ślub i narodziny dziecka. Myślałem, że wspomnisz o małżeństwie?


- Dziecka jeszcze nie mamy, ale myślimy o tym z żoną. Natomiast ślub to faktycznie było wielkie wydarzenie w moim życiu. Myślałem, że to nic nie zmieni, ale oboje myślimy i funkcjonujemy trochę inaczej. Jest fajnie. Człowiek wie, co jest w życiu najważniejsze. Wcześniej często myślałem tylko o sobie, spełniałem marzenia, wielbiłem się w samochodach. Teraz, to żonka ma kontrolę nad kontem, jak chcę sobie kupić coś nieprzemyślanego, to muszę to skonsultować z nią, uzyskać pozwolenie. Ale nie narzekam, bo dba o mnie i stara się bym wszystko miał. Jest pięknie. Dzięki żonie jestem szczęśliwym człowiekiem.


Wróciłeś na Ł3 i jak wrażenia? To już jednak trochę inna drużyna, jest sporo nowych twarzy. Pozmieniało się.


- Wrażenie super. Niby nie było mnie tylko rok, a rączki się trochę trzęsły jak wchodziłem do szatni, była mała ekscytacja. Poza młodymi latami, kiedy z tatą latałem po świecie, resztę życia związany jestem z Warszawą – rodzina, przyjaciele i żona są z Warszawy. Wszystko co najlepsze w moim życiu, jest związane z Warszawą. Zależało mi na tym, by wrócić. Nie wiem, co się wydarzy dalej, nie znam planów trenera i właścicieli wobec mojej osoby. Ja tylko treningiem i meczami mogę pokazywać się z dobrej strony i starać się, aby wiązali ze mną przyszłość. Liczę, że po obozie, po powrocie do Warszawy wszystko się wyjaśni i będę wiedział co dalej. Rozmawiamy pod koniec zgrupowania w Austrii, trenujemy ciężko dwa razy dziennie i w sparingach nie wyglądamy jeszcze tak, jakbyśmy chcieli. Dlatego na nasze wyniki i styl trzeba patrzeć z lekkim przymrużeniem oka.


A trener Besnik Hasi i jego treningi? Wydaje się, że piłkarze lubią takie zajęcia, jakie preferuje Albańczyk.


- Bardzo lubią, jest pełne skupienie na piłce. Nawet interwały odbywają się z futbolówkami. I gdy biegniesz, to wiesz, że na samym końcu oddasz strzał, piłka może wpaść do siatki a to jest w futbolu przecież najprzyjemniejsze. Na treningach ciągle coś się dzieje, ćwiczenia są różnorodne, jest spora rywalizacja.


A gdybyś miał go porównać do któregoś z poprzednich szkoleniowców, to do którego mu najbliżej?


- To zupełnie inny styl niż trener Henning Berg. Może jest pewne podobieństwo z Janem Urbanem, gdzie też było dużo zajęć z piłkami, choć głównie gierki na skróconym polu gry. Norweg serwował nam często jeden trening na zgrupowaniu i liczył na świeżość czyli poszedł w zupełnie inną stronę. Każdy szkoleniowiec ma inną filozofię gry i do swojej taktyki wybiera innych wykonawców. Myślę, że to inny trener niż Berg czy Urban, ale bliżej mu do Urbana niż Berga.


Patrzysz na zespół i jak myślisz na co was stać? Każdy mówi o Lidze Mistrzów, ale wydaje się, że nie ma co nadmiernie pompować tego balonika, bo kadra na razie jakościowo nie jest najmocniejsza. Zgodzisz się?


- Nie pompujmy balonika, po prostu się przygotujmy i podejdźmy do tego na spokojnie. Z podgrzewaniem atmosfery poczekajmy, aż zbliżać się będzie ten decydujący mecz. W takich spotkaniach często decyduje dyspozycja dnia. Wydaje mi się, że to jest zespół na Ligę Mistrzów. Co do kadry i jej siły to spokojnie, jeszcze koledzy nie wrócili z mistrzostw Europy, mają być też jakieś transfery. Na pewno Legia zasługuje na awans do Champions League i powinna tam występować – nowoczesny stadion, kibice fenomenalni. To marzenia nas wszystkich. Jak zagram z Legią w Lidze Mistrzów, będę się czuł spełniony. Nie mówię tego, by się komuś przypodobać, po prostu Legia to coś dla mnie bardzo ważnego i bliskiego. Nawet jeśli nie będę mógł w tym uczestniczyć, będę w innym klubie, to będę marzył o Legii w Lidze Mistrzów.


Wspomniałeś już, że jeszcze nie wiesz na czym stoisz. Miałeś już jakąś rozmowę z trenerem?


- Jeszcze nie miałem rozmowy z trenerem, ale wydaje mi się, że zgrupowanie nie jest odpowiednim czasem na takie rozmowy. Trener cały czas się nam przygląda, każdy zaczyna z czystą kartą. Ważne tylko bym usłyszał, czy jestem potrzebny, czy też nie. Lubię jak ktoś mówi prosto z mostu, nie upiększa.


Ale gdyby to od ciebie zależało?


- To oczywiście bym został.


Czeka nas wiele meczów, często granych co trzy dni i tak aż do połowy grudnia. Jak by musiał wyglądać ten okres, byś na koniec roku był zadowolony z siebie i swoich liczb?


- Nie chcę rzucać jakimiś liczbami, ale stać mnie na to, aby zdobyć 10 bramek w sezonie, dołożyć do tego kilka asyst. Przy takich zawodnikach, którzy potrafią grać do przodu, rozegrać piłkę czy zagrać prostopadłe podanie, spokojnie mogę powtórzyć statystyki z najlepszego sezonu przy Łazienkowskiej. Nie chcę jednak niczego obiecywać. Będę zadowolony, kiedy wy – kibice będziecie zadowoleni, wtedy i ja będę szczęśliwy. 


A na boisku nadal będziesz bezczelny?


- Na pewno, tutaj się nie zmieniłem. Lubię wziąć piłkę i wdać się w drybling. Taki jest mój styl. Jeśli okiwam jednego czy drugiego zawodnika, a na trzecim się zatrzymam, to czuję się pewniej na boisku niż po kolejnych zagraniach do tyłu. U mnie wszystko rozgrywa się w głowie i pewność siebie jest niezwykle ważna. Staram się zawsze dać drużynie coś od siebie.

Polecamy

Komentarze (41)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.