News: Jakub Rzeźniczak: Nie róbmy tragedii z powodu kontuzji

Jakub Rzeźniczak: Wiele osób odradzało mi transfer do Legii

Igor Kośliński

Źródło: Warszawa.sport.pl

03.06.2014 19:42

(akt. 04.01.2019 13:16)

- Jak przychodziłem do Legii, to miałem fazę, aby być takim typem włoskiego obrońcy, jak Fabio Cannavaro czy Alessandro Nesta, którzy mieli długie włosy. Ale w Legii sam nie byłem, bo wtedy długie pióra mieli też Marek Saganowski i Wojciech Szala. Śmiesznie było. Jakby zebrać te wszystkie moje fryzury, to był jeszcze blond Eminem, później siwy Ravanelli, a po drodze jakieś irokezy czy pasemka. Jest co wspominać, ale takie prawa młodości. Teraz mogę przynajmniej powiedzieć, że wszystkiego spróbowałem - opowiada w długiej rozmowie z portalem Warszawa.sport.pl obrońca Legii Warszawa Jakub Rzeźniczak. Poniżej prezentujemy fragment wywiadu.

Pamiętasz swój pierwszy dzień na Łazienkowskiej?

- Doskonale! Przyjechałem do Warszawy 30 czerwca 2004 roku. Zacząłem przygotowania parę dni później niż koledzy z zespołu, bo Widzew nie chciał mnie puścić. Pamiętam, że 1 lipca, czyli prawie dokładnie 10 lat temu, do szatni wchodziłem razem z Maćkiem Korzymem. Ja miałem niecałe 18, a "Korzeń" 16 lat. Stresik był. Nawet duży, bo to była dla mnie wielka Legia. Byli w niej zawodnicy, którzy kilka lat wcześniej występowali w Lidze Mistrzów - Jacek Zieliński, Marek Jóźwiak czy Tomasz Sokołowski.

Podziwiałeś któregoś z nich, wzorowałeś się?

- Jacka Zielińskiego, który tak się złożyło, że przez chwilę był moim kolegą z szatni, a później moim trenerem. Drugim takim zawodnikiem był Tomasz Łapiński. Z nim też moje drogi się zeszły, bo jak zaczynałem w Widzewie, to on był asystentem Franciszka Smudy. Na tych dwóch piłkarzach się wzorowałem, a zagranicznym zawodnikiem, którego podziwiałem nie tylko za grę, ale również za przywiązanie do barw klubowych był Paolo Maldini z Milanu.

Przyjechałeś do Warszawy sam czy z kimś?

- Z racji tego, że moja mama nie miała prawa jazdy, to przyjechałem z nią i jakimś znajomym. Już teraz nie pamiętam dokładnie z kim. Wiem, że w Warszawie pojawiliśmy się dzień przed podpisaniem kontraktu - była taka możliwość, bo Edward Socha, ówczesny dyrektor sportowy, załatwił mi mieszkanie. Na pożegnanie dostałem od mamy buziaka na szczęście, no i jakoś to poszło.

Młody chłopak, na dodatek z Widzewa. Nie wahałeś się przed transferem do Legii, nie bałeś się, że ci się nie uda?

- Ja się nie wahałem, ale było wiele osób, które mi ten transfer odradzały. Nie chodziło nawet o animozje międzyklubowe, tylko o famę, że w Legii młodzi zawodnicy po prostu nie grają. Że tutaj stawia się na piłkarzy sprawdzonych z nazwiskiem. Jedyną osobą, która od początku do końca zawsze wierzyła i mówiła mi, że to dobry ruch, był mój trener z juniorów Zbigniew Tąder. W tym samym czasie interesował się mną też Górnik. Pamiętam, że na stacji benzynowej Statoil - niedaleko stadionu Widzewa - spotkałem się z Markiem Koźmińskim, który namawiał, obiecywał, a przede wszystkim odradzał mi Legię. Ofertę Górnika jednak odrzuciłem. Duża w tym zasługa Edwarda Sochy, który był bardzo przyjacielski i potrafił przemówić do młodych ludzi.

 

Pamiętasz miejsce, w którym podpisałeś kontrakt? Kto był przy tym obecny?

- Tak, w siedzibie ITI na Wiertniczej. Stało się to przy obecności prezesa Mariusza Waltera, trenera Dariusza Kubickiego oraz - ze względu na to, że nie miałem jeszcze 18 lat - moich rodziców.

Często wcześniej bywałeś w Warszawie?

- No właśnie wcześniej chyba nie. Oczywiście, gdzieś tam człowiek pojawiał się przejazdem w stolicy - jadąc na mecz albo wylatując gdzieś na młodzieżowe reprezentacje. Ale tak, aby coś zwiedzić na mieście, to nie. To była moja pierwsza wizyta. Z takich przebłysków zapamiętałem centrum handlowe Sadyba Best Mall i to, że po podpisaniu kontraktu rodzice zabrali mnie na spacer do Łazienek.

Pierwsze dni w Warszawie - nie miałeś samochodu, prawa jazdy - jak wyglądały?

- Mieszkanie miałem na Bartyckiej, czyli blisko stadionu. Pamiętam, że to wtedy był jedyny nowy blok w okolicy. Teraz, jak tamtędy przejeżdżam, to tych bloków jest mnóstwo, a wtedy był jeden. Początkowo klub proponował mi, abym zamieszkał z kimś, ale ja twardo obstawałem przy tym, że chcę mieszkać sam. Od zawsze byłem samodzielny. Już w wieku siedmiu lat potrafiłem całą Łódź zjeździć autobusem. Dawałem sobie radę. W Warszawie kupiłem sobie mapę i wszędzie z nią jeździłem. Na stadion drogi nauczyłem się jednak szybko. Miałem blisko - cztery przystanki. Do dziś pamiętam, że jeździłem linią 108, która zatrzymywała się na Myśliwieckiej przy radiowej "Trójce".

 

Pełen zapis wywiadu z Jakubem Rzeźniczakiem można przeczytać na portalu Warszawa.sport.pl.

Polecamy

Komentarze (10)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.