Domyślne zdjęcie Legia.Net

Jan Mucha: Lubię grać w deszczu

Tomasz Parzybut

Źródło:

06.10.2007 15:46

(akt. 22.12.2018 01:36)

- Kibice z Łazienkowskiej działają, niestety, przeciwko nam. Bez dopingu czujemy się trochę jak na sparingach. Konflikt na linii klub - fani pora już zakończyć. We wtorkowym towarzyskim meczu z Borussią Dortmund, a był remis 2:2, także zaprezentowalibyśmy się lepiej, gdyby na stadionie dopingowało nas piętnaście tysięcy ludzi, a nie dwa i pół tysiąca. Szkoda, że na spotkanie z takim silnym rywalem przychodzi tak mało kibiców. Każdego z nas - legionistów - bardzo to boli, chcemy grać dla jak największej rzeszy sympatyków - mówi bramkarz Legii <b>Jan Mucha</b>.
Ma Pan dopiero 25 lat, a na swoim koncie pięć mistrzostw kraju. Przed sezonem do klubu przy Łazienkowskiej przyszły dwie ciekawe oferty. Dlaczego jednak został Pan w Legii? - Najbardziej interesująca była propozycja z silnego klubu ligi greckiej, druga oferta przyszła z zaplecza angielskiej Premiership - tu jednak rozmowy były mało konkretne. Kiedy przyszedłem do Legii, założyłem sobie, że będę pierwszym bramkarzem zespołu i zdobędę z nim mistrzostwo. Jak na razie, choć teraz gramy w Poznaniu, wszystko idzie w dobrym kierunku. Ma Pan teraz swoje przysłowiowe 5 minut, a raczej 634. Przywiązuje Pan wagę do rekordów? - Cieszyłem się z sześciu kolejnych meczów bez straty gola, nigdy nie zdarzyła mi się aż tak dobra passa. No i zawsze kieruję się dobrem drużyny. Umówmy się, że do końca sezonu będę wpuszczał w meczach po jednej bramce, a Legia każdy mecz będzie kończyła z kompletem punktów... Seria wygranych Legii bez straconej bramki skończyła się podczas meczu z Widzewem. Po spotkaniu miał Pan żal do kibiców, którzy nie dopingowali zespołu. - I dalej to podtrzymuję. Kibice z Łazienkowskiej działają, niestety, przeciwko nam. Bez dopingu czujemy się trochę jak na sparingach. Konflikt na linii klub - fani pora już zakończyć. We wtorkowym towarzyskim meczu z Borussią Dortmund, a był remis 2:2, także zaprezentowalibyśmy się lepiej, gdyby na stadionie dopingowało nas piętnaście tysięcy ludzi, a nie dwa i pół tysiąca. Szkoda, że na spotkanie z takim silnym rywalem przychodzi tak mało kibiców. Każdego z nas - legionistów - bardzo to boli, chcemy grać dla jak największej rzeszy sympatyków. Orientuje się Pan, kto wygrał ostatni turniej kibiców na warszawskim Bemowie? - Słyszałem o tej imprezie, ale nie wiem, kto zwyciężył. Może Legia? W finale Legia przegrała w rzutach karnych z Pogonią Szczecin. Czy to normalne, że władze klubu zakazują piłkarzom przyjazdu na turniej? - Nie mogliśmy? Od pana dowiaduje się, że mieliśmy jakiś zakaz... Ponoć już w lidze słowackiej Pana specjalnością były także kolejne mecze bez straty gola, a w tamtym roku bilans z Legią wynosił cztery "na czysto". Pamięta Pan, na którym rywalu to się skończyło? - Oczywiście. Na Lechu, naszym najbliższym przeciwniku. Wygraliśmy wtedy 3:2, ale potem ponownie trafiłem na ławkę rezerwowych. To był zacięty mecz, dopiero w 86 minucie Rado, czyli Miroslav Radović, strzelił zwycięską bramkę. Sobotnie spotkanie zapowiada się również emocjonująco, a przy Bułgarskiej zjawi się 25 tys. widzów. Na którego z zawodników z Poznania szczególnie uczula was trener Jan Urban? - Nie obawiam się żadnego. Koncentruję się tylko na tym, aby wypaść jak najlepiej, obojętnie przeciw komu gram. W Lechu jest wielu świetnych graczy, szczególnie w ofensywie: Piotr Reiss to król ligowych strzelców, Marcin Zając jest w dobrej snajperskiej formie, Henry Quinteros ma także nosa do bramek. W czerwcu Lech Poznań testował... Jana Muchę, także ze Słowacji... - Janek jest ode mnie starszy. Graliśmy przeciwko sobie w kraju ze cztery razy, ja byłem górą. Kiedy Mucha trafił na testy do Lecha, byłem przekonany, że zostanie w Poznaniu. Niestety, nie spodobał się trenerowi Smudzie. Później próbował sił w Górniku Zabrze, także bezskutecznie. W Słowacji każdy kibic wie, że są Jan Mucha Młodszy i Starszy. W drugiej lidze do niedawna występował jeszcze inny Mucha - 23-letni. To mój brat Matus. Od trzech miesięcy zmaga się jednak z poważną kontuzją. Liga słowacka stoi na niższym poziomie niż Orange Ekstraklasa, w której urasta Pan do miana gwiazdy. Wciąż nie otrzymuje Pan jednak powołania do reprezentacji swego kraju. - Trudno mi cokolwiek powiedzieć. Robię przecież wszystko, by zainteresować swoją osobą selekcjonera reprezentacji. O mojej formie dużo pisano w słowackiej prasie. Legia i Wisła to kluby, które są bardzo popularne w moim kraju. Czekam cierpliwie i mam nadzieję, że w końcu przyjdzie to powołanie. Pierwszy bramkarz kadry Słowacji Kamil Contofalsky stoi między słupkami Zenitu Sankt Petersburg. Może receptą byłaby zmiana ligi na silniejszą? - Jestem zawodnikiem Legii, chcę z nią zdobyć mistrzostwo, na razie nigdzie się nie wybieram. Każdy ma swoje ambicje i nie ukrywam, że za jakiś czas będę chciał grać w zachodniej, lepszej lidze. Powtarzam jednak - Legia jest dla mnie wspaniałym klubem i jestem dumny, że reprezentuję jej barwy. Ponoć lubi Pan grać w strugach deszczu, może więc czas do Anglii... - Najlepiej czuję się w bramce, kiedy pogoda... utrudnia mi interwencje. Uwielbiam parady w deszczu. Liga angielska? Oczywiście, zawsze chciałem w niej grać!

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.