News: Jan Tomaszewski: Rzeźniczak do kadry!

Jan Tomaszewski: Rzeźniczak do kadry!

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

26.12.2012 16:40

(akt. 10.12.2018 12:25)

- Gdyby Kazimierz Deyna miał intelekt tak wielki, jak wielkie miał umiejętności piłkarskie, to nie mam wątpliwości, że miałby kilkanaście tytułów doctora honoris causa. Żaden z obecnych zawodników występujących w Ekstraklasie nie może się zbliżyć do poziomu Kazia. Nawet Rafał Wolski, któremu szyki krzyżuje ostatnio kontuzja - mówi w obszernej rozmowie z Legia.Net Jan Tomaszewski, były bramkarz naszego klubu, człowiek który zatrzymał Anglię, a obecnie poseł opozycji w parlamencie.

Wspomina pan swoją przygodę z Legią, która potrwała przez dwa sezony?


-
Był to najwartościowszy okres w moim życiu. Do stolicy ściągnięto mnie ze Śląska Wrocław. Przy Łazienkowskiej miałem pełnić funkcję straszaka dla Włodka Grotyńskiego, który był jednym z lepszych bramkarzy w Polsce, ale były z nim pewne problemy. Zacząłem grać w ekipie, która była po prostu wielka. Moje życie, odmieniło się po spotkaniu z Republiką Federalną Niemiec – to był mój debiut w kadrze. Ten mecz przegraliśmy 1:3, a ja zostałem najpopularniejszym człowiekiem w kraju. Pół Polski chciało mnie powiesić lub wygnać na banicję, obwiniano mnie za porażkę.


- Po tym meczu, nie miałem żadnych szans na grę w Legii, która nie była lubiana w kraju. Kiedy wychodziłem w pierwszym składzie, a spiker wyczytał moje nazwisko, to gwizdy kończyły się na Robercie Gadosze. To było nieprawdopodobne wyzwanie dla mnie, dlatego mówię, że był to najbardziej wartościowy czas w piłkarskim życiu. Przyszedł też mecz z Rapidem Bukareszt, kiedy po tym jak przegrywaliśmy, poprosiłem o zmianę. Praktycznie w tamtym momencie skończyłem się jako bramkarz – musiałem odejść ze stolicy. Odszedłem do ŁKS-u Łódź, gdzie była już inna atmosfera. Zapowiedziałem, że mogę na treningach pluć krwią, ale udowodnię swoją wartość. Po meczu z RFN-em mnie skrzywdzono. Nie przegrałem sam, ale z całą drużyną. Czułem, że muszę się odbudować. Pokonałem potem tych niedowiarków, dziennikarzy, ale też swoje bariery. Łodzianie podali mi rękę, a ja wróciłem do gry na najwyższym poziomie, a dodatkowo broniłem tez w kadrze.


Można więc wysunąć wniosek, że nie czuje pan spełnienia po przygodzie ze stołecznym klubem.


- Absolutnie tak nie jest. Jestem wdzięczny za szansę, zwrócenie na mnie uwagi i ściągnięcie do jednego z najlepszych polskich klubów, ale sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej. Po wspomnianym meczu z RFN-em zaszczuli mnie dziennikarze i kibice, więc nie miałem wręcz prawa grać nigdzie.


Rywalom do miejsca w składzie był Piotr Mowlik. Jak go pan wspomina jako konkurenta do gry między słupkami?


- Nie było możliwości rywalizacji. Byłem skazany na porażkę, bo według niektórych byłem skończony. Zdarzało się, że grałem w jakiś mniej ważnych meczach, ale nikt nie zwracał uwagi na dobre występy. Patrzono na mnie nadal jak na tego, który popełnia błędy. Dzięki tym przeżyciom pokonałem też własne bariery.


Złoty okres nadszedł dopiero w Łodzi.


- Tak można to ująć. Ta drużyna, nie miała akurat bramkarza, zacząłem grać i stałem się, można powiedzieć, synonimem ŁKS-u, który nie bronił się już przed spadkiem. Dzięki temu wróciłem do kadry Kazimierza Górskiego.


Będąc piłkarzem ŁKS-u, zagrał pan tez na Wembley, w meczu, do którego wraca się bardzo często. To spotkanie, mimo wszystko zapewniło panu status legendy.


- Po tym spotkaniu, zupełnie niesłusznie, okrzyknięto mnie człowiekiem, który zatrzymał Anglię. Od razu starałem się prostować takie stwierdzenie. Dodawałem, że tak można nazwać organizm składający się z 12 części – 11 zawodników na placu gry i trenera Kazimierza Górskiego. To była moja słodka zemsta, bo wcześniej zrobili ze mnie matkę przegranej.  W 1973 nagle też tylko ja wygrałem. Zawsze na losy meczu wpływa cały zespół.  Swoją wielkość potwierdził wtedy nasz szkoleniowiec, papież polskiej piłki.


- Górski był człowiekiem, który wiedział co chce. Potrafił idealnie dostosować nasze umiejętności do stylu gry. Miał w składzie dwóch piłkarzy klasy światowej – Kazimierza Deynę oraz Włodzimierza Lubańskiego. Otoczył ich przeciętniakami, którzy potrafili dopełnić całości i dzięki temu powstała drużyna światowej klasy.


Odczuwał pan niesamowitość umiejętności Deyny?


- Dla mnie był on najwybitniejszym polskim piłkarzem. Nienawidziłem go, kiedy grałem lub trenowałem przeciwko niemu. To był prosty chłopak, niezbyt elokwentny, ale jakby jego umiejętności boiskowe zamienić na intelekt, to byłby doktorem honoris causa wielu uniwersytetów na całym świecie. Na czym polegała jego wielkość? Jestem jedynym zawodnikiem, który widzi całe boisko. Czym bardziej gracz wysunięty, tym ma mniejsze pole widzenia. Niejednokrotnie, pokrzykiwałem do kolegów – zagraj tak i tak. Kaziu, nie ważne jak stał, potrafił  się odwrócić i podać piłkę jak tylko chciał. To był prawdziwy generał środka pola.


- Deyna intuicyjnie wiedział, kiedy zastosować arytmię gry. To był prawdziwy brylant, potrafiący błyskotliwie rozdzielać piłki. Ten geniusz, widział, kiedy kolega jest zmęczony, kiedy zrobić swoje słynne kółko, a kiedy przerzucić futbolówkę na drugie skrzydło. Kazik był prawą ręką pana Górskiego na boisku. Nie byłem słabym bramkarzem, a on potrafił na treningach strzelić mi 11 bramek z 10 strzałów, bo w międzyczasie założył mi jeszcze „siatkę”, co liczyło się jako gol. Miał nogi jak kaczka, a dodatkowo był prekursorem posyłania podkręconych zagrań.  Zdarzało się, że podczas ćwiczeń prosiłem go, aby szedł na drugą stronę boiska nękać Mowlika lub kogoś innego. Nie potrafiłem bronić jego uderzeń.


Wiele mówiło się o jego dziwnym charakterze i o braku znajomych. Potrafił pan do niego dotrzeć?


- Z Kaziem nikt nie trzymał. Był samotnym, białym żaglem, indywidualistą. Na boisku był tylko jeden Deyna – geniusz. Potrafił pójść z kolegami, ale w pewnym momencie się od nich odłączał i działał sam. Mieszkaliśmy blisko siebie, on na Puławskiej, przy dawnym Kinie Moskwa, a ja dwa przystanki tramwajem dalej. Czasami się spotykaliśmy, głównie u mnie. Zdarzało się, że wypiliśmy piwko, mimo że on innych alkoholi nie pił. Dziwiło mnie potem, że wiele słyszałem o tym jak już w Anglii brał się za Whisky, bo w Polsce interesowała go jedynie co najwyżej jedna lampka szampana lub ciemny browar, który lubił.


Jak pan przyjął decyzję o sprowadzeniu jego prochów do Polski?


- Pozytywnie. Uważam, że świetnie się stało. Parę miesięcy przed tym wypadkiem, graliśmy mistrzostwa oldbojów. Co wtedy Kazio wyprawiał… Na stojąco biło się brawo, bo nadal pokazywał wielką klasę, mimo że byliśmy panami w okolicach 40 lat. Rozmawiałem z nim wtedy i pytałem czy wraca do Polski. Mówił, że chce znowu zamieszkać nad Wisłą z żoną Mariolą. Deyna twierdził, że ciężko będzie namówić syna Norberta, który czuł się już bardziej Amerykaninem. Proponowałem swego czasu, aby nowy stadion Legii nazwać imieniem Kazika, ale wszystko to spaliło jakoś na panewce. Wygrała komercja, która jednak nie powinna temu przeszkadzać. Sponsorów powinno to nobilitować. Przecież może być XXX Arena imienia Kazimierza Deyny. Dobrze, że chociaż Stadion Narodowy jest im. Kazimierza Górskiego. A co jak sponsor zażąda żeby tej nazwy nie było? Niech spieprza. Umówmy się, że są pewne świętości, a świętością Legii był Deyna.


- Dwie legendy Legii to Deyna i Brychczy, ale Kazik ma pewną przewagę nad „Kicim”. Ten pomocnik osiągnął coś z reprezentacją Polski, gdzie grał wspaniale. To z całą pewnością był najwybitniejszy zawodnik w tym kraju.


Widzi pan obecnie w Ekstraklasie kogoś, kto chociaż odrobinkę mógłby się zbliżyć do poziomu Deyny.


- Nie. Nie interesuje mnie obecnie kto będzie mistrzem Polski. Drużyny, które reprezentują nas w europejskich pucharach i tak się ośmieszają. Bliżej nam do ekip z Wysp Owczych, niż do drużyn z Anglii czy Niemiec. Wyznacznikiem są puchary. Gdyby Rafał Wolski nie miał kontuzji, to mógłby czasami nawiązać do kapitalnych zagrań Deyny. Mimo wszystko, chciałbym, żeby „Wolak” pokazał swój talent na arenie międzynarodowej czego na razie nie uczynił. Dzięki Deynie, Legia grała jak równy z równym w Pucharze Europy. A teraz? Jak uda się przejść jakiś kelnerów, to przegrają z Karabachem i to nawet nie wiadomo czy z tym górnym czy dolnym…. Podobnie było ostatnio z drużyną Smudy, z którą nie potrafiłem się utożsamiać, gdyż grały tam farbowane lisy, a także zawodnik skazany za korupcję.


- Smuda wciskał kit dziennikarzom, że będzie dobrze. Nie było, a mówiłem, żeby wywalić go już ze dwa lata temu. Przyszedł Fornalik, postawił na mieszankę rutyny i młodzieńczej fantazji. Zaczęli grać szerzej nieznani Polacy tacy jak Wszołek, Milik czy Krychowiak. Po raz pierwszy od meczu z Portugalią w Chorzowie, biało-czerwoni po prostu przegrali dwa punkty z tak wysoko notowanym rywalem. Byliśmy zdecydowanie lepsi, a gdyby za Obraniaka grał Mila lub Żyro, a za Polanskiego wszedłby Kaźmierczak, to nie wiem czy Synowie Albionu nie przegraliby w Warszawie. Swoją drogą, moim faworytem do gry w kadrze jest Jakub Rzeźniczak, którego bardzo szanuję. 


- Legia działa obecnie kapitalnie. Ma trzech bardzo doświadczonych piłkarzy – Michała Żewłakowa, Miroslava Radovicia i Danijela Ljuboje. Przy nich, ogrywają się młodsi. Szkoda Wolskiego, ale od razu na boisku jest promowany Jakub Kosecki. Dzięki temu, legioniści bawią się w polskiej lidze. Nie jest jednak tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej. Zobaczymy jednak co będzie w eliminacjach do Ligi Mistrzów, bo ja nie widzę innej ekipy, która mogłaby zdobyć mistrzostwo. Wiem, że różnie jest w piłce, ale podopieczni Jana Urbana są na najlepszej drodze do pierwszego miejsca w lidze.

Co się panu najbardziej podoba w futbolu prezentowanym przez piłkarzy z Łazienkowskiej?


- Przede wszystkim ich gra. Nie podoba mi się tylko jedna sprawa – dlaczego taki Kosecki, zamiast grać w Legii, był rzucany po wypożyczeniach? O to miałem kiedyś pretensję do Heńka Kasperczaka w tej wielkiej Wiśle. Żurawski z Frankowskim potrafili niszczyć rywali i szkoda, że kiedy były wysokie wyniki, to na boisko nie wchodził taki Paweł Brożek, ale nie... Po cholerę ich wypożyczano do GKS-u Katowice? Dla nich lepsza byłaby połówka w Krakowie, niż cały mecz w Katowicach.


Tylko to zależy od odwagi trenera, a tego brakowało Maciejowi Skorży w poprzednim sezonie. On sam mówił o sobie najbardziej zachowawczy trener w Polsce. Chyba więc lepiej żeby jednak taki Kosecki ogrywał się na wypożyczeniach, niż siedział na trybunach.


- To jest zacofanie polskiej piłki. W Realu, Barcelonie czy innych wielkich klubach, nikt nie boi się postawić na uzdolnionego nastolatka. Ostatnio w Celticu wszedł na boisko 18-latek i jak równy z równym poczynał sobie z graczami Blaugrany. U nas, sabotażu dokonał już Jerzy Engel w 2001 roku. Kadra do lat 19 zdobyła wtedy mistrzostwo Europy. Namawiałem Jurka, aby na Mistrzostwa Świata wziął swoich 17 zawodników i uzupełnił kadrę świeżo upieczonymi mistrzami. Nie wziął żadnego, a wolał 34-letniego Pawła Sibika… Zupełnie inaczej było w Niemczech. Loew wziął w 2010 roku kilku młodszych graczy takich jak Oezil, Khedira, Muller. Ci futbolowi gówniarze potrafili jednak zdobyć trzecie miejsce na mundialu w RPA. Naszych medalistów odgrzebał dopiero pięć, sześć lat później Beenhakker.


W Polsce nie od dziś jest tak, że za młodego uznajemy jeszcze 22-latka. Na zachodzie taki status można dać najwyżej 18-latkowi.


- Czy Wszołek, Milik lub Kosecki spadli z księżyca? Przecież są i byli w polskiej piłce. Szkoda, że to właśnie oni nie grali na Mistrzostwach Europy. Lepiej przegrać na Euro z prawdziwymi Polakami, niż wygrać coś mając w składzie farbowane lisy. Nie mówię o nich tak, bo nie mieszkali w naszym kraju, ale oni grali w młodzieżówkach innych państw, nie sprawdzili się, więc poszukali szansy u nas. Co innego jest grać w klubie, a co innego w kadrze. Bywa, że piłkarze nie potrafią sprawdzić się w meczach międzypaństwowych. Wielu takich było, pierwsi z brzegu – Furtok i Okoński. Gdyby tych dwóch Niemców i Francuzów wymienić, to możliwe, że piłkarze, którzy by ich zastąpili mogliby się sprawdzić w odróżnieniu od tamtych.


- Przed Euro, dziennikarze oraz premier Tusk, zrobili ze mnie wroga publicznego numer jeden. Okazało się jednak, że zajęliśmy ostatnie miejsce w najsłabszej grupie, a i tak niektórzy mówią, że to był sukces. To była kompromitacja! Gdyby zagrali Polacy, to jestem pewien, że byłoby zupełnie inaczej. Organizacyjny sukces odnieśliśmy, ale wtedy dałoby się powiedzieć też o radości danej nam przez zawodników. Jestem pewien, że zmierzylibyśmy się wtedy z jakąś Portugalią w ćwierćfinale i wcale nie jest powiedziane, że byśmy z nią nie wygrali.


Chciałby się pan w tym momencie nazwać wygranym tej sytuacji? W końcu duża część pana proroctw się spełniła.


- Nie, czuje się jedynie wkurwiony. Na Boga... Nie jestem patriotą idiotą, żebym mówił głupoty. Wiedziałem co mówiłem, bo różne głosy do mnie dochodziły. Lepiej było jednak mnie oczerniać, co robił także premier piłkarz. Nie mówiłem żeby zrobić ze mnie trenera, ale ostrzegałem jedynie przed tym co będzie, gdy pozostanie Smuda i obcokrajowcy. W naszym kraju żyje prawie 40 milionów osób. Mamy medale olimpijskie i mistrzowskie, więc chyba jednak da się tu wychować dobrych sportowców. Nagle się dziennikarze obudzili z zachwytami nad Teodorczykiem i resztą młodych chłopców. W reprezentacji jest  już przecież też kilku legionistów.


Nie tak dawno temu, Marek Koźmiński stwierdził, że PZPN nadal będzie szukał piłkarzy dla Polski poza granicami kraju.


- Ale ja to popieram. To trzeba zrobić. W kadrze nie podobają mi się jedynie farbowane lisy, piłkarze, którzy widząc, że nie mają szans na grę, przykładowo dla Francji, nagle przypominają sobie o Polsce. W Anglii rodzi się ponoć 20 tysięcy  polskich dzieci. Dodałbym do tego inne kraje, ale to są nasi ludzie, których trzeba monitorować i od razu trzeba tym wyróżniającym się zaproponować grę dla naszej juniorskiej kadry. Swego czasu Polanski życzył sukcesu Niemcom, ale jak nie załapał się do nich, to nagle zaczął zabierać miejsce naszym zawodnikom. Rozumiem, że jakiś 15 czy 16 latek gra w kadrze Niemiec, bo mogą za niego decydować rodzice, ale 18-latek świadomie już wybiera swoją futbolową ojczyznę.


Fornalik to odpowiedni człowiek na stanowisku selekcjonera?


- Nie wiem. Wolałbym nie wypowiadać się na temat osób, których nie znam. Trudno mi oceniać jego warsztat. Po Smudzie nie może być już nikogo gorszego. Fornalik wiele osiągnął z Ruchem, ale imponuje mi ostatnio odważnym stawianiem na młodzież. Nauczył się, żeby nie powoływać ludzi Smudy, tak jak to zrobił na mecz z Estonią, kiedy przegraliśmy 0:1. Z Anglią trochę nazwisk się zmieniło, zagrałby też pewnie Kosecki gdyby był zdrowy i było inaczej. „Franz” wypróbował wielu, ale liczy się produkt finalny, ale kadra PZPN-u się skompromitowała. Na razie mamy pięć punktów w eliminacjach i nadal żałuję, że zamiast wygrać z Anglią, to straciliśmy dwa punkty na remisie. Byliśmy naprawdę lepsi.


A zdanie na temat Perquisa pan podtrzymuje?


- Nie powiedziałem, że to francuski śmieć. Ja jedynie powiedziałem, że to futbolowy odpad, ale celowo tak powiedziałem dla uwypuklenia problemu. Przepraszam jeśli poczuł się urażony, ale nie mówiłem tego personalnie o nim. Nawet go na oczy nie widziałem. Metafory użyłem, aby uzmysłowić m.in. prezydentowi Komorowskiemu i działaczom związku, aby skończyć z farbowanym lisami. Mam satysfakcję, że teraz tacy gracze nie są powoływani, ale nie uchylam się odpowiedzialności za to. Podobne zdanie mam co do tego, gdy powiedziałem, że wstydzę się kadry, a koledzy z klubu parlamentarnego PIS-u zawiesili mnie za to. Przeprosiłem za błąd polityczny, ale zdania zmienić nie mogłem.


Tej obecnej kadry już się pan nie wstydzi?


- Oglądam jej mecze. Fornalik dostał w spadku te farbowane lisy, ale trudno nie oglądać tych młodych Polaków, fajnie się na to patrzyło z Anglią. Jestem dumny, że moja koncepcja bierze górę. Nawet dziennikarze promują wreszcie młodych szczawików. Pamiętam ostatni finał Pucharu Polski, podczas którego zobaczyłem lewe pokrętło Michała Żyry. Boże, ten chłopak już dawno powinien regularnie grać w kadrze. Nie mówię, że musiałby grać w pierwszym składzie, ale wystarczyłaby mu do rozwoju sama obecność i możliwość gry w końcówkach. O Wolskim to już nie mówię, bo pojechał nie za to, że faktycznie mu się to piłkarsko należało, ale przez to, że Smudzie wcisnęli go do kadry dziennikarze.


Boniek jako prezes PZPN-u będzie sobie dawał radę z kruszeniem związkowego betonu?


- Jestem przekonany, że tak będzie. W styczniu proponowałem, aby Zbyszek został komisarzem w związku. W ostatnich czterech latach nastąpiło apogeum nienawiści do PZPN-u, który został znienawidzony, a zostały też wymyślone na jego temat odpowiednie piosenki. Przez taki stan rzeczy, odwracali się sponsorzy, którzy nie chcieli być z tym kojarzeni. Od początku agitowałem za Bońkiem na stanowisku prezesa i za Romanem jako jego zastępcy. Kto by potrafił uwierzyć Potokowi, Antkowiakowi lub Kręcinie? Pierwsze decyzje Zbyszka są dobre, brawo dla niego, oby nie uległ innym. Na początku roku powinien też wejść do komitetu UEFA decydującego o piłce. Trzeba też poprawić system sędziów. Mógłby w tym pomóc Collina, który jest kumplem Zbyszka. Skandalem był brak polskiego arbitra na naszych mistrzostwach Europy.


Za te cztery lata, kiedy Boniek będzie kończył pierwszą kadencję, to polska piłka będzie w znacznie lepszej kondycji?


- Mogę się założyć, że tak będzie.  Początek kadencji jest bardzo dobry. Nie rozumiem tylko, że prokuratura zamiata pod dywan te PZPN-owskie taśmy prawdy. Minister Mucha usłyszała tylko, że trwa postępowanie niezawisłej prokuratury. Dodatkowo, mam nadzieję, że siedziba federacji będzie na Stadionie Narodowym, gdzie będą też rozgrywane wszystkie mecze. Można wtedy sprzedawać karnety na całe eliminacje. Spotkanie z Anglią, chciałoby obejrzeć pół miliona widzów, potyczkę z San Marino, dwadzieścia tysięcy. Dzięki takiemu abonamentowi, ludzie chętnie przyjdą na każdy mecz, bo szkoda im będzie stracić jakieś spotkanie. Każdy mecz będzie oglądał wtedy posiadacz karnetu. Dlatego Anglicy wszystkie mecze grają na Wembley.

Polecamy

Komentarze (26)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.