Domyślne zdjęcie Legia.Net

Juniorzy i wolontariusze

Jacek Bartlewicz

Źródło:

03.02.2003 11:57

(akt. 01.01.2019 13:41)

Zimna woda cieknąca spod prysznica, zimna hala, w której trzeba było trenować i grać mecze. Do tego woda z kranu, zamieniona później na herbatę przyrządzaną przez masera. Realia koszykarskie z czasów powstających manufaktur przemysłowych na ziemiach polskich. Tak, to koszykarskie realia, tyle tylko, że dotyczą Polskiej Ligi Koszykówki. Konkretnie zespołu ze środka jej tabeli – warszawskiej Legii. Najlepsza kranówka Gdy pojawiły się pierwsze informacje, że zamiast isostaru czy jakichś odżywek podopieczni trenerów Jacka Gembala i Roberta Chabelskiego poją się wodą z kranu, myślano, że to dobry żart. A jednak! To najszczersza prawda, potwierdzał to kapitan legionistów, kadrowicz Wojciech Majchrzak. Jego słaba dyspozycja nie była dziełem przypadku. A przecież całkiem niedawno tenże Majchrzak był komplementowany za dobrą pracę w czasie letnich przygotowań przez selekcjonera reprezentacji Polski Dariusza Szczubiała. Tylko jak grać, gdy w kieszeni pusto, a koszykówka jest jedynym źródłem utrzymania? I jeszcze ciągle powtarzająca się data – połowa listopada jako czas rozwiązania wszelkich problemów finansowych. Im bliżej tego terminu, tym większa była nerwowość wszystkich zainteresowanych. I nastał wreszcie ten czas, tyle tylko, że niczego to nie zmieniło. Ba, raczej utwierdziło koszykarzy, że ich przyszłość w Legii to już właściwie... przeszłość. – Słyszymy, że prezes próbuje załatwić jakieś pieniądze, ale nie wiemy, czy coś z tego będzie. Byliśmy też u szefa klubu, który też obiecał nam pomóc – wyjaśniali koszykarze, którzy przez pewien czas pili słynną już kranówkę, którą później zamienili na herbatę. W tym czasie temperatura w bemowskiej hali przy ul. Obrońców Tobruku była coraz niższa. Pod prysznicami też ogrzać się nie było można. Co najwyżej można było zostać „morsem”. A gdzie koszykówka? Nie było jej. Jeśli już, to była gra w piłkę nożną lub zajęcia indywidualne w siłowni. – Trenerzy dobrze przygotowali nas do sezonu. Poza tym zaufaliśmy im, bo być może w ogóle nie przystąpilibyśmy do rozgrywek – tłumaczyli zawodnicy Dług wdzięczności Jeśli chodzi o prezesa, tego szukającego pieniędzy dla ekipy Jacka Gembala, to mowa o nowym szefie sekcji, pułkowniku Andrzeju Szymańskim, znanym przede wszystkim z wcześniejszej działalności w piłce nożnej w Legii Warszawa. Ten wcześniejszy, Włodzimierz Całka, miał czas na wszystko, ale brakowało mu go dla koszykarzy. Wprawdzie to on podpisywał umowy sponsorskie, ale jakoś nie zadbał o przełożenie teorii na praktykę, czyli na zapełnienie koszykarskich kieszeni. Nim nadeszła połowa listopada, prezes Całka zmienił zajęcie. Kłopotliwe prezesowanie w sekcji koszykarskiej zamienił na znacznie bezpieczniejszą i lepiej płatną posadę burmistrza Bemowa. Wcześniej zawodnicy praktycznie go nie widzieli. Próbowali się kontaktować z prezesem Całką na różne sposoby, ale z reguły efekt był ten sam... Oczywiście, we wszystkie kłopoty wprzęgnięta została wielka polityka. Ktoś inny rządził Bemowem, teraz rządzi ktoś inny, a firma budowlana, jeden ze sponsorów, nie wyłożyła pieniędzy na koszykówkę. Powód, jak to zwykle bywa, też polityczny – nie wygrała przetargu, który miała wygrać. Łudzono się w sekcji, że być może po zmianie sił wśród rządzących Bemowem wreszcie wygra ten czy inny przetarg i pieniądze, obiecywane tym razem na połowę stycznia, trafią na konta zawodników. Zresztą chyba burmistrz Całka ma wobec koszykarzy jednak jakiś dług wdzięczności do spłacenia. Akurat nastał na to czas, tyle że niezauważony przez burmistrza...

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.