Domyślne zdjęcie Legia.Net

Kanonada na Łazienkowskiej, Legia - Arsenal 5:6 (3:1)

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

07.08.2010 17:00

(akt. 15.12.2018 19:08)

W meczu otwarcia stadionu Legia zmierzyła się z Arsenalem. Po pięknym strzale <strong>Alejandro Cabrala</strong> prowadziła Legia. Jakby tego było mało dwa następne gole były dziełem <strong>Artura Jędrzejczyka</strong>. Przed przerwą bramkę strzelił <strong>Marouane Chamakh</strong>. Po zmianie stron dwa razy do siatki trafił <strong>Emmanuel Eboue</strong>. Na prowadzenie Arsenal wyprowadził <strong>Kieran Gibbs</strong>, ale po chili wyrównał niezawodny "Jędza". Niestety kolejne błędy obrony Legii spowodowały stray goli - <strong>Emmanuel Thomas</strong> i <strong>Samir Nasri</strong>. Wynik spotkania ustalił plasowanym uderzeniem <strong>Maciej Iwański</strong>.

Legia - 1. Marijan Antolović (76' 55. Kostiantyn Machnowskyj), 17. Marcin Komorowski, 14. Jakub Wawrzyniak, 23. Srda Knezević, 2. Artur Jędrzejczyk (89' 26. Pance Kumbev), 16. Ariel Borysiuk, 21. Ivica Vrdoljak (31' 8. Maciej Iwański), 31. Maciej Rybus (76' 20. Sebastian Szałachowski), 27. Alejandro Cabral (68' Piotr Giza), 9. Manu (89' 18. Michał Kucharczyk), 80. Bruno Mezenga (64' 82. Takesure Chinyama)

Arsenal - 21. Łukasz Fabiański (46' 53. Wojciech Szczęsny), 3. Bacary Sagna (78' 34. Hovard Norvtveit), 5 . Thomas Vermaelen, 6. Laurent Koscielny, 7. Tomas Rosicky (46' 11. Carols Vela), 8. Samir Nasri, 14. Theo Walcott (46' 27. Emmanuel Eboue), 19. Jack Wilshere (71' 32. Henry Lansbury), 22. Gael Clichy, 29. Marouane Chamakh (71' 31. Emmanuel Thomas), 35. Emmanuel Frimpong (46' 28. Kieran Gibbs)

Legia Warszawa - Arsenal Londyn 5:6 (3:1)

18' (1:0) Alejandro Cabral
35' (2:0) Artur Jędrzejczyk
38' (3:0) Artur Jędrzejczyk
41' (3:1) Marouane Chamakh
52' (3:2) Emmanuel Eboue
59' (3:3) Emmanuel Eboue
62' (3:4) Kieran Gibbs
74' (4:4) Artur Jędrzejczyk
80' (4:5) Emmanuel Thomas
82' (4:6) Samir Nasri
89' (5:6) Maciej Iwański

 

Pełna relacja: Efektowna inauguracja!

Trener Maciej Skorża postawił w bramce na Marijana Antolovicia, który tym samym będzie w sezonie 2010/2011 pierwszym golkiperem Legii. Na ławce usiadł Maciej Iwański, którego w środkowej linii zastąpił Alejandro Cabral, a na lewej stronie szkoleniowiec postawił na Macieja Rybusa. Od pierwszych minut mecz mógł się podobać choćby ze względu na atmosferę jaką stworzyli kibica na trybunach. Tak głośnych śpiewów nie słyszano przy Łazienkowskiej od spotkania z Broendby Kopenhaga.

Legia pierwszą groźną sytuację stworzyła sobie w 9. minucie meczu kiedy straconą wydawałoby się piłkę odzyskał kapitan zespołu Ivica Vrdoljak, zagrał w pole karne do Alejandro Cabrala, ale ten nie zdołał oddać strzału. W 18 minucie meczu Argentyńczyk znalazł się już na ustach wszystkich na stadionie. Pognał z piłką kilka metrów i zdecydował się na strzał. Huknął i piłka mimo rozpaczliwej interwencji Łukasza Fabiańskiego zatrzepotała w siatce. Trybuny oszalały, Ale Alejandro!

Taki stan rzeczy podziałał na ambicję Arsenalu, który ruszył do ataków. Pięć minut później mógł wyrównać Samir Nasri, ale przegrał pojedynek sam na sam z Antoloviciem. Legioniści o dziwo radzili sobie w środku pola, szczególnie Vrdoljak, który jednak poturbowany przez rywala opuścił murawę po pół godzinie gry. Zastąpił go Maciej Iwański, który przejął od Chorwata opaskę kapitana. I kiedy wydawało się, że gra się wyrównała nastąpiły trzy minuty, które wstrząsnęły ekipą gości. Najpierw po rzucie rożnym i dośrodkowaniu Iwańskiego powstało małe zamieszanie w polu karnym gdzie ostatecznie piłkę do siatki wepchnął Artur Jędrzejczyk. Chwilę później „Jędza” wykorzystał zgranie Bruno Mezengi i zrobiło się 3:0.

Na trybunach i na boisku zapanowała taka euforia, że nikt nie zauważył praktycznie bramki Arsenalu autorstwa Marauane Chamakha. Po przerwie na boisku nie pojawił się już Fabiański, zastąpił go między słupkami Wojciech Szczęsny. Młody Polak wybronił dwa uderzenia Iwańskiego i Rybusa i dał tym sygnał kolegom do ataku. Podziałało. Marijan Antolović minął się z piłką, a gola zdobył Emmanuel Eboue. Ten gol podciął nieco skrzydła legionistom, którzy po chwili już remisowali. Tym razem na listę strzelców wpisał się ponownie Eboue. Jakby tego było mało po stracie Cabrala na prowadzenie „Kanonierów” wyprowadził Kieran Gibbs. Jednak od czego Legia ma Artura Jędrzejczyka, który wykorzystał zagranie Gizy i skompletował hat-tricka.

Niestety od tego mementu w drużynie Legii mnożyły się błędy, które skwapliwe wykorzystywali goście. Nie pomogła zmiana bramkarza, Kostiantyn Machnowskyj nie uchronił Legii przed kolejnymi dwoma golami i to w zaledwie odstępie kilku minut. Najpierw Emmanuel Thomas pokonał ukraińskiego golkipera Legii w sytuacji sam na sam, a potem po strzale Samira Nasriego bramkarz warszawian popełnił błąd i przepuścił piłkę pod brzuchem. Arsenal mając dwie bramki przewagi oddał inicjatywę gospodarzom ograniczając się do groźnych kontr. A Legia złapała drugi oddech i szukała zdobycia dalszych goli. Kilkukrotnie próbował Maciej Iwański w tuż przed końcem spotkania po akcji Piotra Gizy i Takesure Chinyamy w końcu mu się to udało.

W ostatniej minucie okazję miał jeszcze Giza, który przeszkadzał sobie wzajemnie z Szałachowskim i w efekcie niezbyt precyzyjny strzał sparował Szczęsny. Tym samym spotkanie zakończyło się wynikiem 5:6. Wynik rzadko spotykany na światowych stadionach, ale uświetniający okazję, dla której był rozegrany. Warto zauważyć, że Legia w pierwszej połowie zaskoczyła gości. Strzelenie trzech goli mocno podrażniło londyńczyków, którzy jeszcze przed przerwą zaczęli odrabianie trzy bramkowej straty. Ten mecz pokazał też ile Legii brak do tego, by móc efektywnie grać w Lidze Mistrzów. Sił zabrakło po pierwszej połowie i realnie patrząc wynik mógł i powinien być znacznie wyższy na korzyść rywali. Jednak gracze Arsenalu nie chcieli całkowicie psuć święta w Warszawie, stąd zadowoliło ich nieznaczne zwycięstwo. Warto docenić klasę rywala, który udzielił Legii lekcji futbolu i należy z niej wyciągnąć jak najszybciej wnioski. Zaś komplet publiczności mógł obejrzeć naprawdę ciekawe widowisko, w którym nie brakowało emocji. Zarówno emocji pozytywnych, jak i negatywnych. Dzięki nim, wspaniałej atmosferze na trybunach, pięknej pogodzie i gradowi goli inauguracja wypadła naprawdę okazale.

Polecamy

Komentarze (385)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.