Piłka/Piłki

Kenneth Zeigbo: Chciałbym być skautem Legii

Marcin Szymczyk

Źródło: weszlo.com

29.12.2014 00:54

(akt. 21.12.2018 15:16)

W 1997 roku trafił do Legii jako król strzelców ligi nigeryjskiej. W debiucie Kenneth Zeigbo zdobył bramkę z Widzewem i stał się ulubieńcem trybun. Swoją grą czarował kibiców, wydawało się, że zrobi naprawdę wielką karierę, jednak m.in. przez urazy tak się nie stało. Co słychać u "spoko, spoko"? Zeigbo udzielił wywiadu serwisowi "weszlo.com".

Do Polski trafiłeś kilkanaście lat temu jako król strzelców ligi nigeryjskiej. Teraz prawdopodobnie biłyby się o ciebie wielkie europejskie firmy.


- Wtedy też tak było. Miałem mnóstwo ofert z Niemiec, Francji czy Hiszpanii. Chciał mnie Eintracht Frakfurt, gdzie wcześniej sprawdził się mój przyjaciel Jay-Jay Okocha. Poza tym były jeszcze Sporting Gijon, Mallorca, Nantes, Bordeaux. I propozycja z Ajaksu Amsterdam. Ostatecznie wybrałem Legię, bo podobał mi się ten projekt i tego nie żałuję



Odrzuciłeś oferty klubów Bundesligi i Ligue 1 po to, żeby trafić do Legii? Dziwny wybór.


- Być może, ale chciałem spróbować sił w miejscu, gdzie gra się futbol fizyczny. W Polsce nie było piłkarzy filigranowych i świetnie wyszkolonych technicznie. Sami wysocy i nabici. Stwierdziłem, że jeśli dam sobie radę u was, to spokojnie poradzę sobie też gdziekolwiek indziej.


Pamiętasz twój pierwszy raz w szatni Legii?


- To było przed meczem z Widzewem, w którym zdobyłem piękną bramkę. Pamiętam, że przed tym meczem zaprosił mnie do siebie właściciel Legii, przedstawiciel Daewoo. Powiedział, że nie życzy sobie, żeby ta drużyna tutaj wygrywała. Ja odpowiedziałem: w porządku, miejmy nadzieję. I rzeczywiście, dzięki Bogu, po bramkach mojej i Tomasza Sokołowskiego udało nam się zwyciężyć. To było coś specjalnego. Kibice Legii mnie pokochali. Taki debiut, w tak ważnym meczu. Właśnie wtedy zaczęli mnie nazywać “spoko spoko”. Tak narodził się mój “feeling” z kibicami.


Domyślam się, że twoje początki w polskiej szatni nie należały do łatwych.


- Pomagał mi Jacek Bednarz, który perfekcyjnie mówił po angielsku. Często chodziliśmy razem jeść. Spędzaliśmy dużo czasu. Poza tym to był naprawdę równy gość. Poza tym spotkałem tam jeszcze kilku innych porządnych ludzi. Z nikim nie miałem problemu, ale nie ze wszystkimi potrafiłem się dogadać. Z całą resztą zacząłem rozmawiać po jakichś siedmiu miesiącach.


Bednarz był jedynym, który dogadywał się po angielsku?


- Tak, reszta próbowała, ale nie do końca im wychodziło. Reszta mówiła tylko “How are you?” i “OK, fine”. I tyle. Jacek mówił zupełnie tak, jak ktoś, kto mieszka w Londynie. Poza tym w szatni było słychać tylko “kurwa, kurwa, kurwa”. Pomyślałem, że to taki sposób mówienia. Wraz z upływem czasu zaprzyjaźniłem się też z innymi piłkarzami. Na przykład z Marcinem Mięcielem…


“Miętowy”.


- Tak, tak, właśnie! Był jeszcze jeden… Kapitan. Jak nazywał się kapitan?


Jacek Zieliński.


- Zieliński! Kolejny świetny gość. Jak na kapitana mówił niewiele, ale każdy wiedział, że z nim nie ma żartów. Kto tam jeszcze… Szamotulski! Wielki bramkarz.


Szalony facet. On też mógł grać w Serie A. Wtedy, kiedy ty wyjechałeś do Wenecji, on odrzucił ofertę Milanu. Za mało mu płacili.


- Pamiętam, że uwielbiał wkurwiać kibiców drużyn przeciwnych. Słyszałem, że też go chcieli. Nie wiem, jakie oferowali mu pieniądze. W sumie to nawet nie wiem, jakie zaoferowali mnie. Powiedziałem tylko menedżerowi: rób swoje, a potem powiem ci, czy jestem zadowolony. Szkoda, że mu się nie udało, bo był dobrym bramkarzem.


Mówi się, że nie zrobił wielkiej kariery przez szalony charakter.


- Każdy dobry bramkarz musi być kopnięty. W Venezii grałem z Massimo Taibim. Uwierz, że przy nim Szamotulski nie byłby już tak szalony. To samo przy Buffonie czy Abbiatim. Dziwi mnie, że mówisz o Szamotulskim “szalony, szalony”. Ja nigdy nie miałem z nim żadnego problemu. Normalny chłopak. Co innego Darek Czykier.


Da się być bardziej pokręcony, niż “Szamo”? Nie wierzę.


- To był jeden z tych piłkarzy, który nie prowadził się jak profesjonalista. Pił dużo piwa, doskonale wiedząc, że piłkarze nie powinni tego robić. Na boisku zawsze był jednak świetny. Kiedy wszyscy siedzieli cicho, on zawsze był głośno. Śmiał się, żartował. Uwielbiałem go, bo zawsze podawał mi piłkę. Tak naprawdę nie było zawodnika, który by mnie nie lubił. Po meczu z Widzewem wszyscy się we mnie zakochali. Zrozumieli, że kiedy Kenneth gra dobrze, to zwycięstwo jest w kieszeni.


W tamtych czasach w Polsce każdy piłkarz pił. Wszyscy doskonale o tym wiemy.


- Ja dzięki Bogu nigdy nie piłem, ani nie paliłem. Po wygranej Superpucharu Polski, podstawiali mi szampana. “Pij, pij!” Kiedy odmówiłem, pomyśleli, że jestem muzułmaninem. “Masz, zapal sobie!”. Zawsze mówiłem, że nie chcę. Przez cały czas spędzony w Polsce byłem tylko na dwóch imprezach. Pierwsza, po wygraniu Superpucharu i druga, pożegnalna, kiedy wiedziałem, że odchodzę z Legii. Tam chodzi się po to, żeby palić papierosy i pić, a ja tego nie lubię. Byłem piłkarzem. Trenowałem, rozciągałem się i szedłem spać. Każdego ranka wbiegałem po schodach na piętnaste piętro. Dlaczego? Bo wiedziałem, że w niedzielę muszę być krok przed obrońcą. Z piłką skończyłem dopiero dwa lata temu, a spokojnie mogłem jeszcze trochę pokopać. Po tych wszystkich kontuzjach nie chciałem przemęczać kolan.


W jednym z wywiadów dla włoskiej prasy powiedziałeś, że Warszawa była piękna, ale Legia była klubem słabo zorganizowanym.


Chyba nie do końca mnie zrozumieli. Legia była wtedy najsilniejszym i najlepiej zorganizowanym polskim klubem, ale do Venezii mimo wszystko nie miała startu. Po transferze do Włoch, do Serie A, która była numerem jeden na świecie, wskoczyłem na jeszcze wyższy poziom. Thuram, Cannavaro, Zanetti… Tam wszystko było zupełnie inne.


Na przykład?


Mój pierwszy dzień we Włoszech, rozmowa z prezesem.

 

– Kenneth, zbieraj się już, bo czeka na ciebie nauczyciel włoskiego,

 

– Prezesie, dopiero przyjechałem!

 

– W porządku, masz dwa, góra trzy dni. Niedługo zaczyna się sezon. Musisz być przygotowany.

 

Po każdym treningu w domu czekała na mnie nauczycielka i dwugodzinna lekcja. Miesiąc później, jeszcze przed startem ligi, potrafiłem dogadać się ze wszystkimi. Mogłem powiedzieć gdzie chcę piłkę, “prawa”, “lewa”. W Legii potrafiłem grać dobrze bez wypowiadzenia jednego słowa. Wyobraź sobie, co byłoby, jakbym mówił po polsku tak, jak po angielsku. Byłbym jeszcze silniejszy. Tymczasem jedyną osobą, której mogłem powiedzieć, gdzie chcę piłkę, był Bednarz. Obrońca. W Polsce zacząłem cokolwiek rozumieć dopiero po jakichś pięciu miesiącach. Zanim trafiłem do Legii przez miesiąc byłem w Polonii Warszawa. Oni byli dopiero niezorganizowani!

 

W którym momencie zdałeś sobie sprawę, że w Legii robi się dla ciebie za ciasno?


- Kiedy zostałem powołany do szerokiej kadry na mundial w 1998 roku. Zrozumiałem, że muszę zrobić krok do przodu. Po mistrzostwach świata we Francji miałem wrócić do Legii, ale dobrze wiesz, że by mi na to nie pozwolili. Od razu posypałyby się oferty. Nie chciałem uciekać z Polski. Czułem się tam fantastycznie, ale kiedy zaczęliśmy przygotowania do mundialu, obserwowali mnie ludzie z Włoch, Francji, Hiszpanii. Venezia chciała kupić mnie jak najszybciej. Bali się, że po mistrzostwach stanę się znacznie droższy. Myśleli, że zrobią świetny interes. Legia też na mnie nie straciła. Włosi zapłacili za mnie godne pieniądze.


Dwa miliony dolarów.


- Tak, a kupili mnie za 280 tys. euro. To i tak kupa forsy! W tamtych czasach za piłkarzy z ligi nigeryjskiej płacono średnio 50 tys. Ciekawe, bo jeszcze kilka lat temu ktoś do mnie napisał: Kenneth, wiesz, że wciąż jesteś najdroższym piłkarzem w historii Ekstraklasy? Legia zrobiła na mnie naprawdę dobry interes.


Ówczesny prezes Venezii, Gianni Di Marzio, był dumny, że wybrałeś właśnie ich. Mówił o tym, że w wyścigu o twój podpis byli lepsi niż Bayern, Ajax czy Barcelona.


- To nie byle kto. Di Marzio sprowadził do Włoch Diego Maradonę. Rozmawiamy do dziś. Ostatnio powiedział mi: Kenneth, ciągle nie mogę przeżyć, że przytrafiło ci się tyle kontuzji. Nazywał mnie “małym Weah”. Mówił, że gdyby nie urazy, to mógłbym przebierać w ofertach z Juventusu, Interu czy Milanu. Byłem wysoki, ale zaawansowany technicznie.


Chciałbyś kiedyś pracować dla Legii?


- W Afryce jest mnóstwo talentów. Chciałbym być skautem Legii. Oferowałbym chłopaków w wieku 16-18 lat, bez prowizji. Pieniądze zarabialibyśmy dopiero wtedy, kiedy podpisaliby profesjonalny kontrakt. W przeszłości dzięki mnie do Polski trafiło już trzech piłkarzy, między innymi Emmanuel Olisadebe. Każdy się sprawdził. Jak na razie jestem blisko podjęcia współpracy z jednym z klubów Serie A, którego nazwy jeszcze zdradzić nie mogę.


Zapis całej rozmowy z Kennethem Zeigbo można przeczytać w serwisie weszlo.com.

Polecamy

Komentarze (15)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.