Wnioski, spostrzeżenia

Kilka spostrzeżeń po meczu z Lechem – Słaby mecz z butelkami w tle

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

03.10.2022 13:50

(akt. 04.10.2022 12:02)

Piłkarze Legii Warszawa zremisowali w Poznaniu z Lechem 0:0 nie oddając celnego strzału na bramkę. Legioniści pojechali do Wielkopolski by nie przegrać i ten cel udało im się osiągnąć. Czas na kilka pomeczowych spostrzeżeń.

Nie było zaskoczenia – Ten, kto obejrzał lub wnikliwie przeczytał relacje z meczu sparingowego Legii ze Stalą Rzeszów nie był zaskoczony ani składem, ani przebiegiem spotkania z Lechem. Trener Kosta Runjaić w pierwszej połowie gry kontrolnej przetestował zmodyfikowane ustawienie z dwoma defensywnymi pomocnikami i pokazał swoim piłkarzom jak będzie wyglądał mecz w Poznaniu. I tak Stal ruszyła na Legię w pierwszych minutach, przeważała, a Legia broniła się jedenastoma zawodnikami czekając na błąd rywala i ruszając z kontratakiem. Identycznie wyglądało to w Poznaniu – Pierwszy kwadrans należał zdecydowanie do Lecha, który chciał szybko zdobyć bramkę, a piłkarze Legii byli głęboko cofnięci i bronili się całym zespołem. Później gra się wyrównała, ale w meczu ze Stalą legioniści zaczęli sobie stwarzać okazje. To jedyna różnica, ale za to mająca duże znaczenie, jaką mogliśmy zaobserwować w Poznaniu. O ile tydzień wcześniej Ernest Muci był łącznikiem między defensywnymi pomocnikami a Carlitosem, był aktywny, cały czas pod grą, tak w Poznaniu sobie nie pograł, przez co powstała dziura i zawodnicy nawet nie starali się zbytnio kreować sytuacji pod bramką rywala. Wszyscy byli skupieni na wypełnianiu zadań obronnych i dzięki temu udało się przetrwać. Zespół popełnił tylko dwa błędy w defensywie – na początku meczu (sytuacja Joao Amarala) i w końcówce (strzał Michała Skórasia).

Trzy plusy i osiem minusów – W starciu z Lechem należy postawić plusik przy trzech nazwiskach w składzie Legii. Pierwszym jest Kacper Tobiasz – gdyby nie on, jednego punktu wywiezionego z Poznania by nie było. W kapitalnym stylu obronił sytuację sam na sam z Joao Amaralem na początku meczu, później poradził sobie bez problemu z uderzeniami Mikaela Ishaka i Jespera Karlstroma. W drugiej połowie świetnie zachował się przy uderzeniu Niki Kwekweskiriego, a na koniec dopisało mu szczęście, gdy w bramkę w wymarzonej wręcz sytuacji nie trafił Michał Skóraś. „Tobi” był zdecydowanie najjaśniejszą postacią w zespole Legii – kolejny raz już zresztą. Gdyby nie Tobiasz, Legia miałaby w tabeli przynajmniej kilka punktów mniej. Na pochwałę zasłużyła też para defensywnych pomocników. Rafał Augustyniak i Bartosz Slisz. Obaj dobrze się uzupełniali, grali solidnie i zdecydowanie. Rozwiązanie siłowe w Poznaniu się sprawdziło, obaj gracze rozbijali wiele ataków rywali, czyścili strefę przed polem karnym. Slisz przebiegł najwięcej z całego zespołu – 11,07 kilometra, miał 14 przechwytów, z czego 10 na połowie przeciwnika! Augustyniak również się nabiegał – dystans 10,67 kilometra, miał 9 przechwytów, z czego 4 na połowie rywala. Obaj skutecznie wybijali rywali z rytmu gry, przeszkadzali i zniechęcali do kolejnych prób ataków. Niestety pochwały są jedynie za grę w destrukcji, w fazie kreacji tak dobrze już nie było – nikt nawet za bardzo nie myślał o próbie podania otwierającego koledze drogę do bramki. Pozostali zawodnicy zagrali poniżej swoich możliwości, byli skupieni tylko na grze obronnej, zapominając całkowicie o grze ofensywnej lub grając z przodu po prostu źle.

Nowa rzeczywistość – Jak już wspominaliśmy piłkarze Legii Warszawa pojechali do Poznania przede wszystkim nie przegrać. Zremisowali i po ostatnim gwizdku nie kryli z tego powodu radości i satysfakcji, a trener Kosta Runjaić mówił nawet o tym, że jego zespół zepsuł święto w Wielkopolsce, bo kibice licznie przybyli na stadion aby świętować zwycięstwo. Nie przekonują tłumaczenia, że to radość była spowodowana przebiegiem spotkania, bo legioniści kończyli mecz w dziesięciu. Artur Jędrzejczyk opuścił boisko na dziesięć minut przed końcem, a piłkarze przez wcześniejsze osiemdziesiąt minut nie robili wiele aby mecz wygrać. Atak pozycyjny i kreowanie akcji pod bramką przeciwnika w zasadzie nie istniały. Wszyscy od początku do końca byli skupieni na zadaniach defensywnych czyli na tym by nie przegrać. Oczywiście gdyby się nadarzyła okazja do wygrania spotkania, to legioniści chętnie by z takiej okazji skorzystali, ale trudno o tym myśleć, nie oddając celnego strzału na bramkę. Wielu kibicom Legii trudno przyzwyczaić się do stylu gry zespołu. Legioniści od początku lat 90-tych grali ofensywnie, kreowali sytuacje, narzucali rywalom swój styl gry. Teraz jest inaczej – nie tylko w Poznaniu. Przecież w meczach z Górnikiem, Stalą czy Bruk-Betem też nie sunął atak za atakiem, nie było dążenia do strzelenia bramki za wszelka cenę, a potem do kolejnej. Gra jest od początku sezonu wyrachowana, nieco nudna dla oka, ale skuteczna. A gdy punkty w tabeli się zgadzają, to nikt specjalnie nie narzeka. W przerwie na kadrę piłkarze mogli popracować dłużej razem ze sztabem szkoleniowym i poprawić wiele elementów w grze. Po spotkaniu w Poznaniu wiemy tyle, że błędów popełnianych w obronie było zdecydowanie mniej niż np. w spotkaniu z Miedzią Legnica, że obrona jest szczelna, że wypracowano ciekawą grę defensywnych pomocników, na której można dalej budować w kolejnych tygodniach. O grze w ofensywie po spotkaniu w Poznaniu nadal nie wiemy nic.

Butelkowanie – Po meczu Lecha z Legią nie mówi się o tym co działo się na boisku, nikt nie skupia się na poziomie sportowym – nawet jeśli to spotkanie było słabe i męczące dla widza. W mediach jest tylko jeden temat – zachowanie części kibiców gospodarzy, którzy swoją złość i frustrację postanowili okazać butelkami rzucanymi w piłkarzy Legii. Co ciekawe na murawie lądowały nie tylko plastikowe butle wypełnione płynem, ale również szklane! Jakim cudem ktoś zdołał na trybuny wejść ze szklaną butelką, skoro na większości obiektów w Polsce nawet przy próbie wejście z plastikową butelką wypełnioną napojem trzeba zostawić przy wejściu albo całość, albo przynajmniej nakrętkę?! Żałosne są próby tłumaczenia sprawców, że bramkarz Legii ich prowokował. Czym? Tym, że pokazał „eLkę” lub klaskał? Nawet gdyby pokazywał gest Kozakiewicza, nikt nie ma prawa rzucać w zawodnika butelką! Smutne jest również to, że prowadzący spotkanie sędzia po pierwszym incydencie, w którym przerwał spotkanie, porozmawiał z sędzią technicznym i zachowywał się zgodnie z procedurą, nie zareagował na drugi incydent, w którym na jego oczach został trafiony butelką Lindsay Rose, a Kacper Tobiasz uniknął kontaktu z kolejną tylko dlatego, że odskoczył w bok. Arbiter się jednak wystraszył i zachował tak, jakby nic się nie wydarzyło. Po meczu bramkarz Lecha Filip Bednarek wykazał troskę o zdrowie Tobiasza, ale już dzień później na antenie Canal+ mówił, że nie do końca go rozgrzesza, bo może nieco prowokował. Nie ma się co dziwić piłkarzowi Lecha – lepiej swoim kibicom nie podpadać, przecież można od nich potem solidnie oberwać. Taki smutny obraz polskiej piłki po meczu zapowiadanym jako hit kolejki. Zamiast hitu był jednak jeden wielki kit.

Polecamy

Komentarze (72)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.