Wnioski, spostrzeżenia

Kilka spostrzeżeń po meczu z Wartą - prawda czasu i prawda ekranu

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

14.02.2022 17:45

(akt. 14.02.2022 17:59)

Piłkarze Legii Warszawa mieli walczyć o życie w meczu z Wartą Poznań, ale zagrali jakby o nic nie walczyli. Spotkanie stało na bardzo słabym poziomie, a legioniści przegrali całkowicie zasłużenie. Czas na kilka pomeczowych spostrzeżeń.

Obraz nędzy i rozpaczy – Powiedzieć, że Legia zagrała w niedzielę z Wartą Poznań słabo, poniżej oczekiwań, to nic nie powiedzieć. Plan na to spotkanie wydawał się prosty – wobec braku Josue i Luquinhasa czyli jedynych kreatywnych graczy w kadrze zespołu, ciężar atakowania miał zostać przesunięty na boki czyli na Pawła Wszołka i Filipa Mladenovicia. Tyle, że nie mieli oni pomocy w środkowych pomocnikach, a bez ich udziału to po prostu nie mogło funkcjonować prawidłowo. Wszołek przegrywał mnóstwo starć z przeciwnikiem, w sumie na 25 pojedynków wygrał ledwie 40 procent z nich. Mladenović niewiele więcej - 53 procent. Właściwie wszystko wyglądało źle – było mnóstwo nerwowości, która przekładała się na niedokładność, na kolejne bezsensowne straty. Nikt nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności za grę, przez to zawodnicy wymieniali kolejne podania, które nie przynosiły żadnej korzyści. W Internecie powstały nawet prześmiewcze filmiki prezentujące atak pozycyjny warszawskiego zespołu. Legia w meczu o sześć punktów z Wartą, bezpośrednim rywalem do utrzymania, pierwszy celny i dodajmy anemiczny strzał oddała w 44. minucie meczu – uderzenie głową Ernesta Muciego. A jedyną naprawdę groźną sytuację stworzyła w drugiej połowie gdy po dograniu piłki przez Bartłomieja Ciepielę na bramkę głową uderzał Tomas Pekhart. Nie było w tym meczu niemal niczego i co trzeba przyznać, „Wojskowi” przegrali całkowicie zasłużenie.

Nie ma kim straszyć – Mówi się pokaż ławkę rezerwowych, a powiem jak silna to drużyna. W pierwszej połowie meczu w Warszawie słabo zagrali niemal wszyscy, ale na tym tle wyróżniali się na minus Bartosz Slisz i Ernest Muci. Trudno to logicznie wytłumaczyć, ale wyglądali jakby mieli już dość. Obaj gracze to młodzi ludzie, powinno im zależeć na tym, aby grać jak najlepiej budować swoje kariery. Do zmian nadawała się większość graczy, ale trzeba przyznać, że na ławce nie było piłkarzy, którymi można by rywala postraszyć, którzy mogliby odmienić smutne oblicze meczu. Slisza w przerwie zastąpił Jurgen Celhaka i zagrał solidnie. Bez fajerwerków ale z pewnością lepiej i ambitniej od Polaka. Muciego z kolei zastąpił Bartłomiej Ciepiela. Albańczyk ma umiejętności, ale pokazuje je tak rzadko, że ludzie o jego predyspozycjach zapominają. Zmienił go ambitny pomocnik rezerw i zaprezentował się dużo lepiej – chciało mu się grać i to wystarczyło! Próbował podań prostopadłych, przerzutów, na tle kolegi z Bałkanów wyglądał jak piłkarz z o wiele wyższej półki. Tylko, że nawet jego szybko wyjaśniło boisko. Po dziesięciu minutach stracił piłkę w okolicach środka boiska i nie miał siły wracać, błagalnym wzrokiem spoglądał na kolegów by go wyręczyli i zatrzymali pędzącego na bramkę przeciwnika. Kto jeszcze był na ławce rezerwowych? Szymon Włodarczyk, Kacper Skibicki, Joel Abu Hanna, Mateusz Grudziński, Ihor Charatin i Lirim Kastrati. Słabo to wyglądało, nie było kim ratować wyniku. A opieranie wiary na tym, że młodzieży się uda, jest po prostu naiwne. A sam fakt, że gdy zespołowi nie idzie, to graczem który ma ratować wynik jest Ciepiela, czyli nie błyskotliwy rozgrywający czy bramkostrzelny napastnik, najlepiej świadczy o tym, w jakiej sytuacji się znaleźliśmy.

Bezradność – O tym, że piłkarze Legii bali się wziąć odpowiedzialność na siebie, grali tylko bezpiecznie, do najbliższego kolegi, już było. W defensywie grali bardzo nerwowo, przez co popełniali kuriozalne błędy – z takiej serii pomyłek i przypadków wziął się jedyny w tym spotkaniu gol. Ale jeszcze gorsze było to, że rywale sprawiali wrażenie, jakby biegali więcej i szybciej. Braki piłkarskie nadrabiali ogromnym zaangażowaniem i legioniści nie mieli na to lekarstwa, byli bezradni, nie byli w stanie poruszać się równie szybko. Ta bezradność, boiskowa złość, znajdowała ujście w agresji, ostrych wejściach w przeciwnika i niepotrzebnych spięciach. Lindsay Rose faulował, bo chciał unikać tego, że zostanie ograny, ale też dlatego, że był często bezradny. Mattias Johansson trzy razy bardzo ostro atakował piłkę i gdyby za którymś z nich trafił nogą rywala, to skończyłby z czerwoną kartką. Emocje, nerwy i bezradność znalazły też ujście w bardzo nieodpowiedzialnym zachowaniu Artura Boruca. Doświadczony bramkarz ma prawo się wkurzać, ale musi trzymać nerwy na wodzy. Sędziowie nie będą go tratowali wyjątkowo tylko dlatego,  że jest ulubieńcem trybun. Zespół z nim był w trudnej sytuacji kadrowej, a teraz będzie w jeszcze trudniejszej.

Prawda czasu i prawda ekranu – Patrząc na ostatnie półtora miesiąca można mieć wrażenie, że mamy w Legii dwie różne rzeczywistości. Z jednej strony na zgrupowaniu nacisk był kładziony na to, że zespół ma walczyć na całej długości i szerokości boiska. Piłkarze byli uświadamiani o powadze sytuacji, o tym, że ligowa tabela nie kłamie, że nikt przez przypadek nie przegrywa trzynastu meczów. Zawodnicy w wywiadach zapewniali, że zaangażowania im nie zabraknie, że będą jak bulterier i Tommy Lee Jones w Ściganym. A później oglądamy zespół, który w starciu z bezpośrednim sąsiadem w tabeli, gra w chodzonego, podaje piłkę od nogi do nogi w jednostajnym tempie. – Jakbyście dopiero włączyli, to przez 18 minut nie wydarzyło się jeszcze nic – pisał na Twitterze Michał Kołodziejczyk. I trudno się z tym nie zgodzić. Przez całe spotkanie legioniści oddali pięć strzałów na bramkę przy czym rywale dziewięć. Pierwsze celne uderzenie miało miejsce pod koniec pierwszej połowy meczu. Legioniści nawet nie próbowali prostopadłych podań czy też górnych za linię obrony, przez całe spotkanie żaden z zawodników nie był więc nawet na pozycji spalonej. Cała drużyna zarówno w Lubinie w spotkaniu z Zagłębiem jak i w Warszawie w meczu z Wartą, wyglądała i grała zupełnie inaczej niż podczas sparingów w Dubaju i w Książenicach. - „Na każdą rzecz można patrzeć z dwóch stron. Jest prawda czasu, o której mówimy i prawda ekranu, która mówi...” Jak widać do Legii również pasują cytaty z filmów Stanisława Barei.

Co dalej? – Legia przez najbliższy miesiąc zagra mecze z takimi zespołami jak Bruk-Bet Termalica Nieciecza – ostatnie miejsce w tabeli. Legioniści zagrają z nimi dwukrotnie, spotkanie zaległe i bieżące, Wisła Kraków – 13. miejsce w tabeli czy Górnik Łęczna – 15. miejsce w tabeli. Do ugrania jest dwanaście punktów. Jeśli legioniści nie zaczną punktować i wygrywać, to od połowy marca trzeba będzie się przyzwyczajać do wizji gry w I lidze. O punkty z Rakowem Częstochowa, Lechią Gdańsk, Lechem Poznań czy Pogonią Szczecin będzie przecież znacznie trudniej. Szczególnie w obecnym stanie osobowym. Na mecz z Wartą wypadli za kartki Mateusz Wieteska i Josue. Obrona bez „Wietesa” i wracającego do zdrowia Artura Jędrzejczyka spisuje się bardzo niepewnie, zaś Josue jest obecnie jedynym graczem w całej kadrze potrafiącym celnie podać do kolegi w pole karne. A przecież kartki i kontuzje są czymś naturalnym i będą się zdarzać. Najbliższy miesiąc będzie więc kluczowy dla przyszłości klubu. Niestety po spotkaniu z Wartą trudno o optymizm.

Polecamy

Komentarze (184)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.