Czesław Michniewicz

Komentarz: Laudetur Czesław!

Redaktor Marcin Żuk

Marcin Żuk

Źródło: Legia.Net

30.04.2021 22:25

(akt. 30.04.2021 22:31)

4 czerwca 2017 roku legionista z krwi i kości i ulubieniec kibiców, Jacek Magiera, w niezapomnianych okolicznościach, bo po długim wyczekiwaniu na końcowy gwizdek w Białymstoku, cieszył się z mistrzostwa Polski. 13 września, a de facto już wieczorem 9 września po porażce ze Śląskiem we Wrocławiu, trenerem Legii już nie był. Upłynęło 101 dni.

2 maja 2018 roku skromny i sympatyczny Dean Klafurić fetował na Stadionie Narodowym zdobycie Pucharu Polski, a 20 maja dołożył w Poznaniu mistrzostwo. 1 sierpnia, po 91 dniach, trenerem Legii już nie był.

19 lipca 2020 roku inny legionista z krwi i kości i ulubieniec kibiców, Aleksandar Vuković, w blasku rac pływał po Wiśle ciesząc się wraz z drużyną z odzyskania tytułu i wzbudzając aplauz (w tym mój) swoim mądrym „kazaniem na barce”, ale 21 września trenerem Legii już nie był. Tym razem wystarczyło 64 dni.

101 dni, 91 dni, 64 dni – coraz krócej trwa w Legii droga z nieba do piekła.  

16 maja 2021 roku równie sympatyczny trener Czesław Michniewicz będzie świętował zdobycie kilka tygodni wcześniej mistrzostwa Polski. Emocje do tego czasu na pewno opadną, ale i tak przeżyje niezapomniane chwile, bo kibice Legii są ekspertami w celebrowaniu sukcesów. Michniewicz ze swoim gdyńsko-wroniecko-poznańskim backgroundem nigdy nie będzie mieć na trybunach sympatii porównywalnej z Magierą ani nie będzie tak fetowany, jak rok temu Vuković. W relacji do Magiery i Vukovicia on zawsze będzie „nie nasz". Dlatego tym bardziej czuję się w obowiązku okazać mu respekt i wdzięczność. Tak na wszelki wypadek, gdyby we wrześniu musiał wyprowadzać się z ośrodka, bo wtedy nie będzie już atmosfery do pisania laudacji. Każdy, w tym ja, będzie wtedy powtarzał, że „zdobył mistrzostwo, ale…”, a wiadomo, że słowa przed „ale” nie mają większego znaczenia. Dlatego według stanu na maj 2021 roku trzeba Pana Trenera chwalić, bo bardzo sobie na to zasłużył.  

Po pierwsze, mam wobec Michniewicza dług wdzięczności, ponieważ wiem, że ŻADNE mistrzostwo nie przychodzi Legii łatwo ani nie jest oczywiste. Te 15(16) tytułów mistrza Polski to przecież bardzo mało, a przyzna to każdy, kto – tak jak ja - wychował się na wielkiej Legii Leszka Pisza, a potem przez 18 lat tylko dwa razy cieszył się ze złotego medalu. Można tę perspektywę rozszerzyć i stwierdzić, że między latami 1970 i 2013 w większości sezonów szczytem przyjemności kibiców było skandowanie przy Ł3 „Mamy lidera, w Warszawie mamy lidera”, bo mistrzostwo uciekało. Dlatego doceniam każde trofeum i mam w sercu każdego trenera, który potrafi je „dowieźć”.     

Mówi się, że skoro Legia jest najbogatszym klubem w Polsce, to jest skazana na wygrywanie, ponieważ ma lepszych piłkarzy. Gdyby to było takie proste, to mielibyśmy dwa razy więcej tytułów! Przyjmijmy optymistycznie, że jakość legionistów jest lepsza od kadry drugiego w kolejności zespołu o 20 procent, bo raczej nie więcej (na początku obecnego sezonu eksperci uważali wręcz, że najlepszą kadrę ma Lech). Odejmijmy od tego wpływ czynnika pod tytułem „bij Legię” i przewaga topnieje. Rywale w meczach z nami bardziej się starają, szybciej biegają, są maksymalnie skoncentrowani i zaangażowani. Przypomnijmy sobie mecz w Zabrzu - piłkarze Górnika o nic właściwie nie grali, a wyszli na legionistów, jak na wojnę. Takie podejście plus potężna presja własnych kibiców powodują, że żadne zwycięstwo nie przychodzi łatwo. Żeby wygrać ligę, jako Legia, trzeba się po prostu ekstremalnie namęczyć.

Legia w ostatnich 9 sezonach zdobyła 7 tytułów mistrzowskich:
- 2013: dwie kolejki przed końcem,
- 2014: trzy kolejki przed końcem,
- 2016: w ostatniej kolejce,
- 2017: w ostatniej kolejce,
- 2018: w ostatniej kolejce,
- 2020: dwie kolejki przed końcem,
- 2021: trzy kolejki przed końcem.

Nie twierdzę, że tytuł obecny stawiam wyżej od wcześniejszych (tym bardziej, że w sezonach 2013/2014, 2015/2016 i 2016/2017 klub był zaangażowany w pucharach, co skrajnie utrudnia dbanie o interesy krajowe), jednak fakt pozostaje faktem – trzy mecze do końca, w tym prestiżowy z Wisłą Kraków, a my zamiast się denerwować, możemy usiąść przed telewizorem i odpalić cygaro zwycięstwa.

Ze statystycznego punktu widzenia ten tytuł został zdobyty w świetnym stylu. Średnia punktowa 2,19, a średnia w meczach rozegranych z Michniewiczem na ławce (lub gdzieś w okolicy, jak w Gliwicach i Gdańsku) aż 2,30. A może być jeszcze wyższa, bo trener ma podobno nie przesadzać ze zmianami w pozostałych meczach. Aż 18 zwycięstw (to prawda, że wiele na styk) i tylko 4 porażki, z czego żadnej poniesionej w spotkaniach z drużynami z pozycji 2-8, co było pewnym problemem rok temu. Do tego robiący wrażenie bilans meczów wyjazdowych. Zwłaszcza w pandemii, z zakażającymi się tuż przed meczami piłkarzami i grą na zamkniętych obiektach, wszystkie te liczby budzą uznanie. 

Doceniam Michniewicza również dlatego, że pamiętam jego koszmarny początek, czyli przyjazd z asystentem do ośrodka, gdzie – ujmę to tak – nie rozłożono przed nimi czerwonego dywanu ani nikt nie czekał z chlebem i solą. Nie zrobili tego ani zawodnicy, ani trenerzy, którzy do końca stali przy Vukoviciu. To nie jest komfortowy start, gdy kwestionuje cię sztab, wątpliwości zgłaszają kibice, a w mediach poprzedni trener otwartym tekstem wygłasza twierdzenia przykre. Do tego dochodzi miażdżąca porażka z Karabachem, a krótko potem porażka w Superpucharze i w meczu kadry młodzieżowej (obydwie tego samego dnia). Z takiego przysiadu można się podnieść wyłącznie konsekwentną pracą z zespołem, bo tu nie ma drogi na skróty. 

Po trudnym początku Michniewicz był w stanie wygrywać seriami, a kiedy przydarzyły się dwa przykre „gongi” z beniaminkami i przewaga zniknęła, to potrafił sprawnie zmienić system gry, a gdy z kolei nowy system został przez rywali oswojony, to potrafił zareagować wystawieniem drugiego napastnika w kluczowym, bo dającym komfort, meczu w Gliwicach. I te właśnie skuteczne manewry dają optymizm przed meczami pucharowymi. W przeciwieństwie bowiem do trenerów, którzy nieudanie szturmowali Europę (Magiera, Klafurić, Vuković) Michniewicz jest trenerem doświadczonym, który w całym sezonie zanotował jeden wybitnie nieudany mecz – właśnie ten pierwszy z Karabachem.

Ostatni kontekst pozwalający szczególnie docenić ten tytuł to struktura kadry, w której wielu zawodników nie było pewnych swojej przyszłości. Jeżeli nie wiesz, gdzie będziesz grał za kilka miesięcy, to o tym rozmyślasz, dzwonisz, kombinujesz. Nie zostawiasz spraw na ostatni moment, bo nie powoli ci na to rodzina. A jeśli czujesz, że jesteś na wylocie, to świadomie lub podświadomie nie szarżujesz, żeby nie odnieść kontuzji. W podobnej sytuacji był Vuković w 2019 roku, który sprzątał bałagan po Ricardo Sa Pinto i mistrzem Polski został Piast. Po tym sezonie z Legii może odejść jeszcze więcej  zawodników (Boruc, Cierzniak, Szabanow, Lewczuk, Mosór, Astiz, Vesović, Gvilia, Valencia, Cholewiak, Wszołek), ale w przypadku rozstania każdy z nich zapakuje do tobołka złoty medal mistrzostw Polski. To pokazuje, że trener stanął na wysokości zadania.

16 maja wspólnie się pobawimy, po czym przed Michniewiczem pojawi się wyzwanie, które pogrążyło jego poprzedników. Jest bardziej od nich doświadczony i ma łatwiej w tym sensie, że mistrzowi Polski „wystarczy” wygrać dwa pierwsze dwumecze, żeby mieć w kieszeni udział w Conference League i spróbować na większym luzie powalczyć o więcej. Na obecny moment nie można oszacować prawdopodobieństwa sukcesu. Nie wiemy, kto stanie w bramce i kto wzmocni siłą ofensywną, jaki będzie wpływ mistrzostw Europy na formę i ewentualną cenę Josipa Juranovicia albo wpływ ojcostwa na dyspozycję wrażliwego Luquinhasa. Nie wiemy, czy klub ma środki na wzmocnienia, czy przeciwnie - musi kogoś sprzedać, żeby utrzymać płynność. W rozgrywce o puchary mnóstwo czynników jest niezależnych od trenera, ale w sierpniu to właśnie on będzie twarzą kampanii i jeśli – odpukać! - przegra, to nikt nie będzie pamiętał o mistrzostwie, a wszyscy o tym, że mistrz Polski pod jego wodzą nie awansował nawet do tej upośledzonej Ligi Konferencji. Póki co jednak dajmy panu Czesławowi kilkanaście dni na radość i odreagowanie, a co będzie później, to niezależnie od wyników i tak mniej więcej wiadomo - „w tej dzielnicy nie musisz szukać kłopotów, kłopoty znajdą cię same”.

Polecamy

Komentarze (37)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.