News: Komentarz: Szambo

Komentarz: Toksyczny związek Berga i Sa

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

10.06.2015 23:37

(akt. 21.12.2018 15:10)

Chyba nikt w tym sezonie wśród kibiców nie wzbudził tylu emocji co osoba Orlando Sa. Choć trzeba przyznać, że wydatnie pomógł mu w tym trener Henning Berg oraz wiosenna postawa Marka Saganowskiego. Portugalczyk właśnie żegna się z klubem i wypada się zastanowić dlaczego do tego doszło i czy to mogło się skończyć inaczej.

Zacznijmy od tego, że błąd popełnił dział skautingu. Henning Berg przychodząc do Legii wszystkim przedstawił filozofię swojej pracy, sposób współpracy z zawodnikami, kierunek w którym zamierza dażyć drużyna i klub. Jedną z żelaznych zasad Norwega jest to, że na treningach piłkarz ma zasuwać. Nie ma pracy ze sztangami, godzin spędzonych na bieganiu, ale treningi są prowadzone na dużej intensywności. Dlatego by być dobrze przygotowanym, nie może być miejsca na odpuszczanie. Dodatkowo szkoleniowiec po prostu woli postawić na gracza, który ciężko pracuje – najlepszym tego przykładem był Henrik Ojamaa. To wszystko musiał wiedzieć dział skautingu o trenerze Bergu, a mimo to zaproponował mu zawodnika, który nigdy opinii pracusia nie miał. Co ciekawe trener nie był specjalnie optymistycznie nastawiony do tego gracza, wolał inne kandydatury, w pewnym momencie nawet z niego zrezygnował. Jednak w skutek braku alternatywy i przekonań, że to świetny piłkarz, uległ i Orlando Sa trafił do Legii. Jak się później okazało, te dwie postacie nigdy nie nadawały na tych samych falach.


Portugalczyk szybko w szatni zyskał opinię lansera, piłkarza który bardziej dba o swój publiczny wizerunek, niż o formę czy dobre stosunki z kolegami. Swoim zachowaniem podpadał trenerowi – spóźniał się, nie był tytanem pracy, lekceważył polecenia, nie przestrzegał regulaminu szatni. W pewnym momencie zagrał nawet w zespole rezerw, a przed spotkaniem z Żyrardowianką odbył poważna rozmowę z Michałem Żewłakowem na temat tego, jak powinien podchodzić do swoich obowiązków. Podziałało, był najlepszym zawodnikiem, zdobył dwie bramki i widać było, że robi różnicę. Tyle, że do sportowej strony Orlando nikt nie miał zastrzeżeń, wiadomo było, że to dobry piłkarz. Ale niepokorny, często stawiający siebie na pierwszym miejscu.


Berg próbował go wychować, pokazywać miejsce w szyku, ale w żaden sposób jego metody nie działały na Sa. Wręcz przeciwnie – odsyłanie na trybuny gdy siedział na nich przedstawiciel sztabu reprezentacji Portugalii - powodowało frustrację i chęć odegrania się. Być może właśnie dlatego piłkarzowi zdarzało się kilka razy zgłosić kontuzję tuż przed meczem. Tak było między innymi przed finałem Pucharu Polski – gdy był przewidziany do gry, ale zgłosił uraz. Badania nie wykazały jednak żadnego uszczerbku na zdrowiu i dwa dni później piłkarz wrócił do zajęć. Nawet jeśli Portugalczyka coś zabolało, to przecież to był finał na Stadionie Narodowym – każdy inny piłkarz zacisnąłby zęby i grał. Ale Sa już nie chciał umierać za Legię. I trzeba przyznać, że Norweg dołożył do tego swoją cegiełkę. Jeśli chciał pokazać zawodnikowi, że na pewne rzeczy nie ma w jego drużynie miejsca, to powinien go odesłać na jakiś czas do drugiego zespołu. Chyba, że nie mógł gdyż w grę wchodziły powody ekonomiczne. Piłkarza odesłanego do rezerw znacznie trudniej potem sprzedać za odpowiednią kwotę. Orlando Sa więc siadał na ławce, ale gdy zespołowi nie szło był potrzebny i wchodził do gry, miał ratować drużynę, grać dla trenera z którym nie było mu po drodze.


A przecież w teorii można było to wszystko zablokować znacznie wcześniej. Choćby po rewanżowym meczu ze Śląskiem Wrocław w Pucharze Polski. Legia przegrywała 0:1, trener w przerwie zmienił Orlando Sa i postawił na Michała Żyrę, który swoim golem dał Legii dogrywkę. Nasz zespół wygrał ostatecznie w rzutach karnych. Na żywo nie oglądał tego już Portugalczyk, który zamiast zostać z kolegami do końca meczu, przebrał się i pojechał do domu. Jednak żadne konsekwencje nie zostały wyciągnięte. Poza tym, że napastnik znów czasem siadał na ławce rezerwowych. Przez to wśród kibiców narastała złość i powstawały teorie spiskowe. Fani stawali murem za piłkarzem, czego najlepszym dowodem był wybór na najlepszego zawodnika sezonu.


Efektem tego wszystkiego była scena z ostatniego meczu. Piłkarz zgłosił uraz, trener nakazał mu grać dalej. Zawodnik więc sam zszedł z boiska, nie czekając na moment, aż trener zarządzi zmianę.  To tylko pokazało, że przy Łazienkowskiej nie ma miejsca dla tych dwóch postaci. Skoro właściciele i zarząd postanowili dać drugą szansę Henningowi Bergowi, to stało się jasne, że odejść musi Orlando Sa. A na przyszłość chyba naprawdę nie warto sprowadzać zawodników, do których trener nie jest przekonany.

Polecamy

Komentarze (102)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.