Domyślne zdjęcie Legia.Net

Kucharski: Byli tacy, co pytali: "Gdzie są te ministry?"

Mariusz Ostrowski

Źródło: Gazeta Wyborcza

14.10.2008 08:52

(akt. 18.12.2018 20:54)

Po ostatnich występach naszych Orłów w eliminacjach do mistrzostw świata, o których lepiej zapomnieć, po klapie na Euro 2008 piłkarze wreszcie wlali radość i optymizm w nasze serca. Niewielu w to wierzyło. Kibice, z którymi rozmawiałem, idąc na stadion, wątpili w możliwość pokonania jednej z najlepszych drużyn Europy. Odniosłem wrażenie, że na ich wyobraźnię działały nie nazwiska czeskich piłkarzy, ale kluby, w których oni występują: Chelsea, Juventus, Fiorentina, Atletico Madryt - pisze w swoim kolejnym felietonie <b>Cezary Kucharski.</b>
W takich drużynach nasi fani chętnie by widzieli polskich piłkarzy, a nie czeskich. Na razie jest odwrotnie, ale jak się okazało, w sobotni wieczór nie miało to żadnego znaczenia. Zwycięstwo nad Czechami było całkowicie zasłużone. Polacy byli lepsi. Nie mieliśmy słabych punktów, choć legionista Jakub Wawrzyniak wespół z Michałem Żewłakowem na początku meczu dali się dwukrotnie ograć przez Milana Barosza i serca - z niepokoju - zabiły wtedy mocniej. Ich błędy naprawił na szczęście Artur Boruc. W świetnym stylu wrócił do kadry. Jak już wspominałem, wszyscy piłkarze zagrali na wysokim poziomie, ale na szczególne wyróżnienie zasługuje Kuba Błaszczykowski. Piłkarz Borussii Dortmund zrobił tzw. "różnicę w meczu", czyli to właśnie jego genialne zagrania przesądziły o wyniku. Kuba wypełnił nie tylko rolę pomocnika, ale także drugiego napastnika, którego wystawienia domagam się od dłuższego czasu. Pochwalić należy też Rogera. Dwoma świetnymi zagraniami, asystą przy golu Błaszczykowskiego i "podcinką" do Wawrzyniaka wreszcie pokazał, że nadanie polskiego obywatelstwa ze sportowego punktu widzenia było jak najbardziej zasadne. O takich zagraniach mówił Leo Beenhakker, przekonując nas do Brazylijczyka. Mam nadzieję, że to jest początek takiej gry brazylijskiego Polaka, a nie apogeum. Aż dziw bierze, że nasz prezydent nie zadzwonił do "Perejro" z gratulacjami, bo przecież na piłkarskim polu ostatnio dosyć się uaktywnił. Wygrana naszej reprezentacji nie tylko uradowała wszystkich kibiców, ale także wzmocniła poczucie wielkości niektórych działaczy PZPN. Rzecznik prasowy Zbigniew Koźmiński biegał po loży honorowej i w rozmowach kuluarowych pytał się ironicznie: "Gdzie są teraz te ministry?". Mówił to tak, jakby zwycięstwo Polaków było porażką ministra Drzewieckiego! A jego rozmówcy gratulowali mu zwycięstwa, niemalże jakby to on strzelił te dwie bramki. Ku przestrodze zacytowałbym jednak znanego satyryka i aforystę Władysława Grzeszczyka: "Dopóki zwycięstwo jednych w klęsce drugich, dopóty żadna klęska nie jest ostatnia". Miejmy nadzieję, że tak sprawnie interpretujący zwycięstwo "menedżer z PZPN" będzie również profesjonalnie zarządzał naszą piłką - ku jej chwale i zadowoleniu "gawiedzi", która nie wie, co czyni, wykrzykując na stadionach: "PZPN (...) j ć, j...ć PZPN!". Kiedy tak się stanie, wtedy dopiero odniesiemy prawdziwe zwycięstwo.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.