Domyślne zdjęcie Legia.Net

Legia Cudzoziemska cz. 3

Robert Balewski

Źródło:

25.04.2006 22:49

(akt. 25.12.2018 23:55)

Czarne złoto i przeciętniacy czyli transfery Kuby Po odejściu Okuki nowy-stary trener Dariusz Kubicki również nie stronił od wprowadzania do Legii tanich i mało wymagających obcokrajowców. Budując swoją drużynę sięgnął po znanego z występów w Górniku Zabrze i Pogoni Szczecin stopera z Zimbabwe, Dicksona Choto. Wydawało się, że powolny, mało sprawny i zwrotny oraz surowy technicznie obrońca nie zagrzeje na długo w Legii miejsca, tym bardziej, że do tej pory specjalnie w lidze się grą nie wyróżniał. Choto jednak szybko się rozwijał, a jego wzrost i siła w połączeniu z umiejętnością ustawiania się uczyniły z niego zaporę nie do przejścia. Gdyby nie kontuzje w późniejszych latach, „Czarne Złoto” zapewne grałby już w którejś z czołowych lig europejskich. Obecnie trudno wyobrazić sobie Legię bez Dicksona, a kibice na Łazienkowskiej z przyjemnością patrzą na sfrustrowanych napastników rywali odbijających się od zimbabwejskiej skały. „Kuba” miał jednak i mniej udane transfery. Manuel Pablo Garcia, napastnik rodem z Argentyny był królem sparingów, ale w lidze okazał się jedynie mało wartościowym zmiennikiem. Do dziś kibice pamiętają z jego gry przede wszystkim niewykorzystana sytuację w finale Pucharu Polski. Garcia w siedemnastu meczach trafił do siatki zaledwie raz (w Pucharze Polski), co stanowiłoby kompromitującą wizytówkę dla każdego napastnika. Jeszcze bardziej niezrozumiałe było podpisanie kontraktu z lewym obrońca z Chorwacji – Andy Barą, który w pierwszym zespole nie zagrał ani razu. Jego umiejętności okazały się odpowiednie na czwartoligową Deltę, a od pewnego czasu na egzotyczny klub z Brunei w południowo-wschodniej Azji. W 2004 roku Kubicki, wciąż ograniczony brakiem pieniędzy, ściągnął kolejnych obcokrajowców, jednak tylko serbski obrońca z Amiki (który świetnie spisywał się potem w Legii przede wszystkim w roli defensywnego pomocnika) Veselin Djoković okazał się wzmocnieniem – co prawda nie od razu, bo przez pierwsze pół roku leczył kontuzję. „Djoko” stał się też swoistym talizmanem – zagrał w osiemnastu meczach Legii i w tych spotkaniach Legia nigdy nie zeszła z boiska pokonana. Ostatnio waleczny Serb siedzi głównie na ławce rezerwowych, jednak jego klasa jest niezaprzeczalna – w każdej innej drużynie w Polsce miałby pewne miejsce w podstawowym składzie. Mniej udane były pozostałe nabytki „Kuby”. Mirko Poledica, mający wreszcie wypełnić dziurę na lewej obronie okazał się niewypałem i największym problemem stał się jego długi i wysoki kontrakt. Pierwszy Anglik w lidze polskiej, Eddie Stanford miał umiejętności na poziomie trzeciej ligi (gdzie ostatecznie trafił), a mołdawski napastnik Anatolij Doros wyróżniał się wyłącznie kłóceniem się z kim popadnie – nie sprawdził się zresztą później ani w Polonii, ani w Koronie. Ostatnim graczem o wątpliwych umiejętnościach był zimbabwejski defensywny pomocnik Leo Kurauvzione – jego zaletą były chyba wyłącznie minimalne koszty zatrudnienia. Trzech ostatnich pozbyto się zresztą od razu po zwolnieniu Kubickiego, a Poledicę zesłano do rezerw. Predator i kosiarka czyli zaciąg Ziela Po zwolnieniu Dariusza Kubickiego jesienią 2004 roku Legię przejął Jacek Zieliński, który kontynuował budowę obecnej Legii Cudzoziemskiej. Pozbywszy się większości wcześniej ściągniętych graczy z zagranicy, przyjął z powrotem do klubu Vukovicia, a latem zakontraktował do Legii czterech nowych obcokrajowców. Poszukując lewego obrońcy przyjął Brazylijczyka Daniel Lopesa Cruza, który swą agresywną grą na treningach przypominał raczej kosiarkę niż piłkarza, tnąc równo z trawą swoich kolegów. Zagrał on tylko pół meczu, w którym wykazał dość żałosne umiejętności, po czym opuścił Legię zaraz po przyjściu Dariusza Wdowczyka. Bojowego Brazylijczyka przygarnął w Szczecinie Antoni Ptak. Ahmed Ghanem Soltan, młody Egipcjanin prezentujący niezłe umiejętności techniczne i znacznie gorsze taktyczne został szybko zesłany do rezerw. Słowacki bramkarz Jan Mucha okazał się natomiast wartościowym zmiennikiem – kilka meczów w Pucharze Polski pokazało, że w przypadku kontuzji Łukasza Fabiańskiego Legia może być spokojna o obsadę bramki. Jednak niewątpliwie największym sukcesem transferowym „Ziela” było podpisanie kontraktu z wynalezionym przez Marka Jóźwiaka na francuskim turnieju dla bezrobotnych piłkarzy Moussą Ouattarą. Obrońca z Burkina Faso (choć awizowany początkowo jako defensywny pomocnik) okazał się już w pierwszym sparingu piłkarzem wartym zainteresowania. Równie wysoki i silny jak Choto, był od niego nieporównywalnie lepiej wyszkolony technicznie i sprawniejszy fizycznie – znakomicie też grał głową. Po zgraniu się z drużyną popularny „Predator” stał się dla drużyny graczem niemal niezastąpionym, nie tylko skutecznie zagradzając rywalom drogę do bramki (stanowiąc wraz z Choto „Dwie Wieże” nie do przejścia), ale też okazał się niezłym egzekutorem podczas stałych fragmentów gry dzięki kapitalnej grze głową. Lewa brazylijska, czyli hity Wdowca Dariusz Wdowczyk, po przejęciu Legii jesienią 2005 roku zaczął od „wyczyszczenia” sobie drużyny, czyli pozbycia się bądź wypożyczenia wszystkich nie pasujących mu do koncepcji graczy – z obcokrajowców pozostawił jedynie Choto, Ouattarę, Muchę, Vukovicia i Djokovicia. Nie zapomniał jednak o wzmocnieniach. Dysponując w odróżnieniu od swoich poprzedników ogromnym kredytem zaufania właścicieli i ich bogatym portfelem sięgnął po nowych graczy, którzy mieli za zadanie wypełnić istniejące luki. Najpierw podpisano kontrakt ze słowackim napastnikiem Michałem Gottwaldem, który do momentu złapania kontuzji prezentował się całkiem dobrze, strzelając w trzech meczach jedną bramkę. Następnie ściągnął dwóch Brazylijczyków o bogatej przeszłości piłkarskiej: lewego obrońcę Edsona Luiza da Silvę, który zaliczył nawet występy w Olympique Marsylia oraz lewego pomocnika Rogera Guerreiro, który grał niegdyś w Celcie Vigo. Obaj okazali się objawieniami – Roger czaruje dryblingami mijając rywali, potrafi też wykorzystywać sytuacje podbramkowe (trzy gole), zaś Edson stał się po kilku meczach ulubieńcem kibiców, prezentując równie błyskotliwe dryblingi i wspaniałe uderzenia z rzutów wolnych. Tak powstała obecna Legia Cudzoziemska – drużyna w której zagraniczne gwiazdy nie są jedynie uzupełnieniem drużyny, ale stanowią o jej grze. Tylko kontuzje, kartki lub inne wydarzenia losowe mogą sprawiać, że w pierwszym składzie nie zobaczymy Edsona, Rogera, Outtary i Choto, pewne miejsce miałby też zapewne Gottwald, o podstawową jedenastkę walczy Vuković. Gdy dodamy do tego graczy, którzy w każdej chwili mogą godnie zastąpić kolegów bez wielkiego uszczerbku dla gry – Muchę i Djokovicia – mamy obraz drużyny, w której główną rolę odgrywają obcokrajowcy, a największym problemem Legii może być w najbliższym czasie zatrzymanie ich w Polsce – bo niewątpliwie przy takiej grze Roger, Edson, Ouattara czy Choto nie będą długo czekać na oferty z lepszych lig. Patrząc na poziom polskiej ligi należy też spodziewać się, że szukać dalszych wzmocnień również można wyłącznie za granicą – po prostu lepszych piłkarzy w Polsce od tych, którzy grają w Legii w zasadzie nie ma, nie licząc może niektórych graczy krakowskiej Wisły, którzy jednak raczej do Warszawy nie przyjadą. Stąd przyszłoroczna Legia, która zapewne znów zostanie wzmocniona może być jeszcze bardziej cudzoziemska niż ta, którą mamy okazję dziś oglądać.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.