Domyślne zdjęcie Legia.Net

Legia i Wisła - pojedynek na papierze

Redakcja

Źródło: Gazeta Wyborcza

20.08.2007 03:44

(akt. 22.12.2018 10:19)

Piłkarze Legii Warszawa i Wisły Kraków są dziś jak reprezentacja Niemiec ze znanego powiedzenia. Co by się nie działo na boisku przez cały mecz - i tak wiadomo, że właśnie oni wygrają. Już po czterech kolejkach wiele wskazuje, że walka o mistrzostwo rozstrzygnie się między prowadzącymi w tabeli bez straty punktu Legią i Wisłą. Przeciw sobie oba zespoły wyjdą na boisko dopiero w 12. rundzie - 27 października. Ale na papierze ten mecz rozegraliśmy już w ten weekend.
Okazja w teorii była znakomita - obie drużyny grały na wyjeździe, obie z rywalami, którzy do tej pory mieli idealnie równy bilans punktowy (po 2 pkt w trzech kolejkach) i bramkowy (2:3). Nawet do miasta Legia i Wisła przyjechały tego samego. Ale co w Łodzi pokazały? Przede wszystkim to, że mimo braku po dwóch podstawowych graczy w każdym zespole: w Legii pomocnika (Roger) i obrońcy (Dickson Choto), w Wiśle pomocnika (Kamil Kosowski) i napastnika (Andrzej Niedzielan) są na tyle ukształtowanymi ekipami, że jeżeli grają ze słabeuszami i nawet są u nich w gościach, mądra gra prowadzi ich do kontrolowanych zwycięstw. Właśnie tak było w Łodzi. Mimo że ani Legia, ani Wisła nie zagrały wielkich meczów, ich wygrane ani przez chwilę nie były zagrożone. Groźne ataki ŁKS (już przy prowadzeniu Legii) i Widzewa, ten zdołał z kolei nawet wyrównać na 1:1, prowadziły do jednego wniosku - cokolwiek by się nie stało, przyjezdni i tak w końcu strzelą tyle goli, ile będą potrzebować. Wisła zagrała jednak w tej kolejce słabiej. Może nie tyle słabiej od Legii, co od siebie samej z poprzednich meczów. Na razie wydaje się, że jednym z najlepszych pomysłów nowego trenera Macieja Skorży było przekonanie zawodników do stosowania pressingu, co od czasów Henryka Kasperczaka wychodziło Wiśle nie najlepiej. Teraz działało także w Łodzi - wiele akcji widzewiaków zostało przerwanych jeszcze na ich połowie, bo będąc pod presją atakujących krakowian, popełniali błędy. Paradoksalnie - mimo trzech strzelonych goli - gorzej było tym razem z przodu. Nieobecność Kosowskiego i Niedzielana sprawiła, że kombinacyjnych, szybkich, prowadzonych z polotem akcji tym razem było jak na lekarstwo. Oczywiście po części jest to również wina braku klasycznego ofensywnego rozgrywającego. W środku pomocy Wisły biegali w Łodzi Radosław Sobolewski i Mauro Cantoro. Piłkarze dobrzy, lecz lepiej radzący sobie z przerywaniem ataków rywala, niż z konstruowaniem własnych. Wrażenie po potyczce z Widzewem jest takie, że niedobory w przodzie to największa bolączka krakowskiego klubu, a jeśli dodać, że Niedzielana już w tym roku na boisku nie zobaczymy - Bogusław Cupiał powinien jeszcze w tym okienku transferowym kupić napastnika lub ofensywnego pomocnika. A najlepiej obu. Ktoś, kto niedawno chciał sprowadzić do Wisły Łukasza Gargułę z PGE GKS Bełchatów, wiedział, co robi. Legia ma nieustające szczęście do bramkarzy. Od wielu lat spisują się oni znakomicie znakomicie, a po kilku świetnych latach zasłużenie trafiają do wielkich klubów na Zachodzie i pozwalają zarobić. Czyżby historia znów się powtarzała, a Jan Mucha właśnie rozpoczął tłustą serię w Legii? Największą siłą warszawskiej drużyny na boisku ŁKS była konsekwencja i równy poziom każdego gracza. Lekkości i maestrii w grze ma ten zespół na razie tyle, co walec - ale też z mocą walca miażdży rywali. Na razie jedyne kłopoty ma Legia w obronie. To, że goście nie stracili w piątek gola, zawdzięczać mogą nie własnemu duetowi stoperów, lecz braku koncentracji łodzian, którzy nie potrafili wykorzystać gaf Inaki Astiza i Błażeja Augustyna. Z jednej strony to budujące, że nowy szkoleniowiec Jan Urban nie boi się stawiać na debiutanckich młokosów, ale z drugiej - o obu jeszcze dwa miesiące temu nikt w Warszawie nie słyszał. Od vis-a-vis z ŁKS Tomasza Kłosa i Astiz, i zwłaszcza Augustyn są młodsi o ponad 10 lat każdy. Dotychczasowi przeciwnicy tego nie wykorzystali, ale już wkrótce mogą znaleźć się tacy, którzy środek obrony Legii ograją. Nawet kiedy wróci Choto. A teraz rozegrajmy papierowy mecz Legia - Wisła między formacjami... Bramkarze Mucha - Pawełek Obu raz uratowała poprzeczka. Pierwszy miał dużo więcej pracy i wykonał ją bezbłędnie, drugi, zatrudniany rzadziej, wpuścił jednego gola. 1:0 dla Legii. Obrona Szala, Astiz, Augustyn, Wawrzyniak - Baszczyński, Głowacki, Cleber, Dudka W obu zespołach lepsze boki niż środek. Dariusz Dudka prześcignął już chyba Marcina Baszczyńskiego w zamiłowaniu do ofensywy, a Wojciech Szala zagrał 10 minut i z kontuzjowaną prawą nogą musiał zejść. Jego zmiennik Piotr Bronowicki tylko dużo biegał. Po jednym poważnym kiksie (Augustyn i Cleber) oraz gol z karnego Clebera w kontrze do asysty Jakuba Wawrzyniaka. 2:1 dla Legii. Pomoc Edson, Ekwueme, Vuković, Giza, Radović - Boguski, Sobolewski, Cantoro, Zieńczuk Legioniści wyszli na boisko ŁKS formalnie z pięcioma pomocnikami. Nieźle wypadli Edson oraz Martins Ekwueme, ale tylko w destrukcji. Wadą Aleksandara Vukovicia od lat jest jednostajność - w stylu i szybkości. Piotr Giza powoli się odradza - na razie każdy jego występ w Legii jest lepszy od poprzedniego, ale do ideału wciąż daleko. Miroslav Radović bez błysku. W drugim z rzędu meczu wykorzystuje szansę Rafał Boguski, który przy Kosowskim był rezerwowym. Tradycyjnie tytaniczna praca w środku pola Sobolewskiego i Cantoro. O wygranej Wisły w tej formacji zadecydowała właśnie słaba gra Radovicia i bramka Zieńczuka. 2:2. Atak Grzelak - Paweł Brożek, Ćwielong Bartłomiej Grzelak jest napastnikiem klasycznym. Szkoda tylko, że osamotnionym, a w dodatku kontuzjogennym. Paweł Brożek pokazał, że i bez pomocy Kosowskiego oraz Niedzielana potrafi strzelać gole. Trafienia tych dwóch każą w przodzie dać remis. Piotr Ćwielong grał tylko 45 minut, ale wcale nie była to nieudana połowa. 3:3. Rezerwowi Bronowicki, Grosicki, Chinyama - Małecki, Jirsak, Piotr Brożek Pięciu to gracze ofensywni, ale to Bronowicki grał najdłużej. Żaden w radykalny sposób nie zmienił meczu. Wszyscy zrobili, co powinni - dlatego remis. 4:4. Trenerzy Jan Urban - Maciej Skorża Przyszłość polskiej myśli szkoleniowej. Edukowani za granicą lub nowoczesnymi metodami, żaden prawdopodobnie nie miał w rękach nieśmiertelnych podręczników Jerzego Talagi, tych samych w treści od kilkudziesięciu lat. I bardzo dobrze. O tym, że wiedzą, co robią, w przypadku Skorży świadczy fakt, że z Widzewem po 45 minutach zdjął niegrającego wcale źle Ćwielonga - tylko po to, by inaczej ustawić zespół, co skończyło się kolejnymi dwoma golami. Urban z kolei nie zawahał się - mimo słabego poprzedniego meczu - znów zaufać Gizie, w związku z czym dziś ma prawdopodobnie pomocnika przełamanego, a nie jeszcze bardziej zestresowanego. Na razie liga jest ich. A u nas nie tyle remis, co... obustronne zwycięstwo. 5:5.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.