Domyślne zdjęcie Legia.Net

Legia taka dobra?

Redakcja

Źródło: Gazeta Wyborcza

27.08.2007 03:21

(akt. 22.12.2018 08:52)

Czy to Legia taka dobra, czy też jej rywale tacy słabi, że nie potrafili wykorzystać najlepszej nawet okazji do strzelenia gola? To pytanie, jakie musi sobie postawić każdy kibic po pięciu kolejkach sezonu. W najjaśniejszych snach żaden z warszawskich fanów nie przypuszczał, że tak efektownie - no, może przede wszystkim efektywnie - zacznie się ten sezon. Pięć meczów, pięć zwycięstw, jedenaście strzelonych goli i zero straconych. Z czego wynika passa, której Legia nie miała od kilkudziesięciu lat? (Lepiej wystartowała tylko w 1931 i 1951 roku, wygrywając aż sześć razy z rzędu).
Najpierw o innych - warszawianie grali przeciwko zespołom, spośród których chyba tylko Groclin może być w czołówce tabeli na koniec sezonu. Sosnowiec to druga liga, w Zabrzu trenera Wieczorka czeka więcej pracy, niż się spodziewał, Cracovia wyżej przeciętności się nie wzniesie. Czwarte miejsce rok temu jest rekordem, którego nie poprawi przez lata. ŁKS też zresztą świetnego początku - jak w minionych rozgrywkach - długo mieć nie będzie. O tym, że Legia gola nie straciła, zdecydowało niesamowite szczęście. Piłkarze wszystkich pokonanych drużyn mieli po kilka idealnych, wymarzonych wręcz okazji, by pokonać Jana Muchę (najmniej chyba Górnik). Nie trafiali jednak w bramkę z kilku metrów albo trafiali w nieruchomego bramkarza. W sobotę warszawianie wbili Zagłębiu tylko o jednego gola mniej niż w czterech poprzednich meczach. Trzy pojedynki Legii kończyły się wynikami 1:0, a gra drużyny była ucieleśnieniem słów trenera Jana Urbana: "Liczyć się będą tylko punkty i zwycięstwa, a nie styl". Legia gra bez fajerwerków (czasem pozwalają sobie na nie Edson z Rogerem, taka już brazylijską natura). Polotu starcza najwyżej na pół godziny, potem są męczarnie. Urban jest wychwalany przez każdego, z kim pracuje. Od podwładnych, czyli zawodników, po przełożonych, czyli prezesów i dyrektorów. Bo i zmieniła się mentalność na Łazienkowskiej. Uśmiech, życzliwość, dostępność, otwartość zamiast dotychczasowych naburmuszonych min i piętrzących się przeszkód. Zawodnicy wreszcie czują, że nie ma pierwszego i osiemnastego. Że nie ma podziałów, że każdy ma szansę. - Muszę być uczciwy wobec piłkarzy. Tylko w ten sposób zbuduję autorytet - mówił Urban. Zaimponował tym, że razem z piłkarzami nosi pachołki albo treningowe bramki. Kiedy muchy zamieszały w nosie Rogerowi (nie chciał przynieść bramki na boisko treningowe), wystarczyła jedna reprymenda, by gwiazdorskie zachowanie się skończyło. Edson zapłacił gigantyczną karę za opuszczenie drużyny pod koniec poprzedniego sezonu, ale do zespołu wrócił, choć wydawało się, że - po odmowie gry w Pucharze Ligi - miejsca dla niego w Legii nie będzie. Został dzięki Urbanowi, który nie dość, że wystawia go w pierwszej jedenastce, to jeszcze przesunął z obrony do pomocy. Dickson Choto został zwyczajnie wyrzucony z treningu po tym, jak nie podobały mu się decyzje trenera. Nie przeszkadza mu to być najlepszym obrońcą Legii, a kto wie, czy nie całej ligi. W sobotę niespodziewanie dla wszystkich wystawił od pierwszej minuty Kamila Grosickiego (pewniak Miroslav Radović usiadł na ławie). Efekt? Grosicki strzelił gola, a Radović, który wszedł na 20 minut, zdążył jeszcze mieć asystę. Po dwóch dobrych meczach miejsce stracił Błażej Augustyn. Tylko po to, by po raz pierwszy zagrał Jakub Rzeźniczak. Legia zaczyna przypominać drużynę, o jakiej wspominał przed sezonem jej nowy kapitan Aleksandar Vuković. - Każdy ma być kapitanem i czuć się w największym stopniu odpowiedzialny za drużynę. Efekt wszechstronności Legii jest widoczny. Jedenaście bramek zdobywało aż ośmiu piłkarzy z każdej formacji. Udział przy nich (czyli także asysty) mieli niemal wszyscy zawodnicy. Gole strzelali prawie wszyscy sprowadzeni przez Urbana - nie udało się tylko Błażejowi Augustynowi, Martinsowi Ekwueme i Jakubowi Wawrzyniakowi (bardzo dobry transfer, lewy obrońca wspaniale się w Legii rozwija), ale on miał asystę przy golu Bartłomieja Grzelaka w Łodzi. Co do tego ostatniego - nikt już nie wypomina 600 tysięcy euro, jakie Legia za niego zapłaciła Widzewowi. Atuty Legii wyraźnie widać. Podobnie jak braki. Przede wszystkim nierówna gra, przestoje, głupie straty piłki. Legia potrafi zagrać pół godziny porywająco i godzinę tragicznie, ślamazarnie, dreptać w miejscu (z Groclinem!) i tylko cudem gola nie stracić. Zła wiadomość dla rywali jest taka, że Legia może grać jeszcze lepiej. Dobra - że tak naprawdę dopiero teraz - w piątkowym meczu w Lubinie - rozpoczyna się dla niej prawdziwy sezon. Wisła Kraków potrafiła wygrać na boisku mistrza Polski. Teraz będzie okazja, by skonfrontować się nie tylko na tle zespołu Macieja Skorży (bezpośrednia potyczka Wisły i Legii dopiero w 12. kolejce), ale i na tle coraz mocniejszego Zagłębia. Legia to nie jest jeszcze drużyna, która może cokolwiek zdziałać w europejskich pucharach, czyli np. awansować do fazy grupowej Pucharu UEFA. Urban ma rok nie tylko na wpojenie zawodnikom swej filozofii gry, ale i sprowadzenie kilku klasowych zawodników, którzy pozwolą nie skompromitować się w Europie. Robert Błoński

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.