Domyślne zdjęcie Legia.Net

Legii szkoła bramkarska

Redakcja

Źródło:

10.02.2008 09:44

(akt. 21.12.2018 05:55)

Polska szkoła bramkarska. Trwają spory, czy przypadkiem nie jest to określenie na wyrost, bo przecież większość naszych „jedynek” zatrudnionych w markowych klubach zagranicznych nie gra tam regularnie. Ogólne wrażenie ratuje lider tej generacji – <b>Artur Boruc</b>. Pierwszy w reprezentacji ostatnio Boruc, drugi – <b>Łukasz Fabiański</b>. Obaj znajdowali się też w trójce naszych golkiperów na mistrzostwa świata 2006. Do tego jeszcze <b>Wojciech Kowalewski</b>, bohater pamiętnego meczu z Portugalią, 2:1 jesienią 2006.
Tę trojkę łączy naturalnie to, że markowymi bramkarzami stali się w Legii Warszawa. Warto jednak wiedzieć, że Legia wcale nie od wczoraj słynie z doskonalej pracy z bramkarzami. Od kilkudziesięciu lat niemal regularnie dostarcza ich do drużyny narodowej. Zaczęło się w 1947 Jako pierwszy bramkarz z Legii do ekipy biało-czerwonych przebił się Henryk Skromny, działo się to w roku 1947. Będąc zawodnikiem klubu z Łazienkowskiej rozegrał sześć meczów w zespole narodowym, a potem jeszcze jeden po przenosinach do Polonii Bytom. Także będąc legionistą reprezentacyjną przygodę (trzy mecze, w roku 1952, na 16 ogółem) zaczynał Tomasz Stefaniszyn, później do kadry powoływany z Gwardii Warszawa. Wreszcie nastała era legendarnego Edwarda Szymkowiaka. Pięć pierwszych meczów międzypaństwowych zagrał jako przedstawiciel Ruchu Chorzów, 36 ostatnich – jako polonista z Bytomia, a 12 środkowych (lata 1953-1956) jako filar Legii właśnie. W sumie dało to imponującą liczę występów – 53. Od 1960 do 1964 roku czterokrotnie bluzę z orzełkiem przywdziewał niewysoki, ale doskonale interweniujący na przedpolu Stanisław Fołtyn. Lata 1970-1971 to tyle samo występów niezapomnianego Władysława Grotyńskiego, przy okazji hokeisty i dyskobola; tak znakomitego jak on wprowadzania piłki do gry ręką nie demonstrował wcześniej żaden polski bramkarz. Tomaszewski to też Łazienkowska Najwięcej reprezentacyjnych występów spośród naszych golkiperów – 65 – ma Jan Tomaszewski, bohater z Wembley, medalista mistrzostw świata 1974 i olimpijski 1976. Aż 62-krotnie na kadrę jechał jako zawodnik ŁKS Łódź, przedostatni raz z belgijskiego Beerschotu Antwerpia, a ostatni z hiszpańskiego Herculesa Alicante – w roku 1981. A ten pierwszy raz? Będąc graczem właśnie Legii. Debiutował jesienią 1971, nieszczęsnym meczem z RFN w Warszawie. Po porażce 1:3 kibicowska brać nie dawała Jankowi spokoju. Na szczęście okazało się to dlań cudowną motywacją. „Będę pluł krwią, ale do kadry wrócę” – powtarzał i... został bramkarzem najwyższej klasy światowej! Tym niemniej olimpijski finał w Montrealu (rok 1976)... zawalił i w trakcie zawodów został zastąpiony przez Piotra Mowlika. To ten sam, który w Legii wygrał rywalizację z Tomaszewskim, przyspieszając jego odejście do ŁKS. Wicemistrz olimpijski Mowlik podczas pobytu w Legii zanotował cztery reprezentacyjne występy (lata 1974-1976), a 17 pozostałych – po przeprowadzce do Lecha Poznań. Kolejni przedstawiciele bramkarskiej szkoły z Łazienkowskiej, jacy trafili do zespołu narodowego, to: Krzysztof Sobieski (2 mecze w roku 1977) oraz Jacek Kazimierski (20 od 1981 do 1987). Potem sam trenował bramkarzy Legii, w sztabie Pawła Janasa – nawet reprezentacyjnych, obecnie pracuje w Wiśle Kraków. A w Legii po nim bronił Maciej Szczęsny. Swych pierwszych sześć meczów (1991-1996) dla biało-czerwonych zagrał jako właśnie legionista, następnie jeszcze jeden po transferze do Widzewa Łódź. Wiosną 1994 odosobniony występ w reprezentacji zanotował legionista Zbigniew Robakiewicz. Ze swych 13 reprezentacyjnych spotkań, pierwszych dziewięć (1996-1998) Grzegorz Szamotulski zaliczył jako legionista, pozostałe cztery będąc już w Amice Wronki.
Dzieje najnowsze I już XXI wiek. 10 lutego 2002 w reprezentacji zadebiutował legionista Wojciech Kowalewski, by parę dni później trafić do ukraińskiego Szachtara Donieck. Tam zastały go następne powołania do kadry, a jeszcze następne szły na adres Spartaka Moskwa. Teraz „Kowal bis” trenuje w Koronie Kielce, jego przekleństwem pozostaje fakt, że przed dwoma ostatnimi turniejami o mistrzostwo świata był w Polsce (przynajmniej zdaniem Jerzego Engela i Pawła Janasa) bramkarzem numer 4, a więc nie pojechał ani w 2002 roku do Korei Południowej, ani w 2006 do Niemiec. Do tej pory w zespole narodowym zagrał 10-krotnie. Z kolei Artur Boruc pierwszych siedem meczów w reprezentacji (debiut wiosną 2004, dziś już 32 występy) rozegrał jako legionista, a wszystkie następne jako coraz większy niemal z tygodnia na tydzień filar Celtiku Glasgow. Swym wyjazdem do Szkocji otworzył Legii szansę przed Łukaszem Fabiańskim i ten ją w pełni wykorzystał. Przebił się do kadry narodowej (od roku 2006, cztery pierwsze mecze, na siedem ogółem, jako legionista), a potem trafił do Arsenalu Londyn. Wprawdzie w żadnym z tych dwóch zespołów jeszcze na dobre nie zaistniał, ale jest stosunkowo młody (niecałe 23 lata), a fachowcy przepowiadają mu interesującą przyszłość. A przecież w Arsenalu ćwiczy także jeszcze jeden bramkarz, który nauki pobierał w Legii. I być może właśnie niespełna 18-letni Wojciech Szczęsny, syn przedstawionego tu Macieja Szczęsnego, stanie się tym najlepszych z najlepszych? Brychczy i Dowhań Przytłaczająca większość tych bramkarzy mnóstwo zawdzięcza jednemu i temu samemu człowiekowi. Lucjan Brychczy, dzięki znakomitej technice i bogatemu repertuarowi strzałów, był znakomitym, choć całkiem nieformalnym, trenerem „jedynek” jeszcze we wcieleniu zawodniczym, dla swych partnerów z zespołu, choćby Szymkowiaka czy Grotyńskiego. Równie nieocenionym nauczycielem kolejnych pokoleń legijnych golkiperów stał się po zawieszeniu butów na kołku. I wciąż w tym trwa, mimo że przekroczył siedemdziesiątkę. Maciej Szczęsny na lekcje z „Kicim” umawiał się nawet po zmianie klubu. Bez Brychczego tej „Kuźni Łazienkowskiej” raczej by nie było, ale pojawił się też godny następca. Artur Boruc, kiedykolwiek pytany, komu w swej bramkarskiej przygodzie zawdzięcza najwięcej, bez wahania odpowiada: Krzysztofowi Dowhaniowi. O tym ze Dowhań nie jest przypadkowym człowiekiem na przypadkowym miejscu, niech zaświadczą słowa wybitnego bramkarskiego specjalisty, zarówno w sensie kariery zawodniczej jak i szkoleniowej, Józefa Młynarczyka: – Funkcjonuje w naszym kraju kilka dobrych ośrodków szkolenia bramkarzy, przy czym szczególnie warto docenić doskonałą robotę, jaką w Legii Warszawa robi Krzysiu Dowhań. Dzięki temu Legia stała się jakby polskim centrum bramkarskiej sztuki. W wyniku umiejętnej selekcji klub ten pozyskuje perspektywicznych bramkarzy, a po owocnej współpracy z Dowhaniem trafiają oni potem do markowych klubów zagranicznych. Niby nic nie trzeba dodawać, ale wypada jednak podkreślić, że to właśnie Dowhań potrafił w Legii po odejściu Kowalewskiego wykreować Boruca, a po odejściu Boruca oszlifować talent Fabiańskiego. O ile nad słusznością określenia „polska szkoła bramkarska” można dyskutować, o tyle termin „Legii szkoła bramkarska” nie od dziś ma wielką zasłużoną markę. Autor: Roman Hurkowski

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.