Domyślne zdjęcie Legia.Net

Liga w loży szyderców

Michał Bronowicki

Źródło: Legia.Net

04.12.2007 15:10

(akt. 21.12.2018 15:38)

Meczami 16. kolejki Orange Ekstraklasy piłkarze zainaugurowali rewanżową rundę spotkań o mistrzostwo Polski. Nietypowy, grudniowy termin początku tej fazy rozgrywek miał wyraźnie zły wpływ na postawę gospodarzy, z których żaden nie potrafił wykorzystać atutu własnego boiska. Przegrały nawet drużyny występujące w roli gospodarzy na obcych stadionach. Nie brakowało za to nawiązania do nadchodzącej, mikołajkowej tradycji obdarowywania się prezentami...
Pierwszym upominkiem, jeszcze przed ligowym weekendem, wyróżniony został Tomasz Hajto, któremu anulowano żółtą kartkę otrzymaną w poprzedniej kolejce, dzięki czemu zawodnik Górnika mógł zagrać przeciwko Wiśle Kraków. W niedzielny wieczór na podarunki zebrało się najpierw golkiperowi zabrzan – Borisowi Peskovicowi, który wyśmienicie podał piłkę do czekającego przed bramką Jeana Paulisty, a następnie dwukrotnie defensywie gospodarzy. Wszystkie trzy prezenty zostały skrzętnie wykorzystane przez krakowian i już do przerwy mecz właściwie był rozstrzygnięty. Na nic zdała się ambicja Górnika, który zapowiadał walkę o komplet punktów oraz pokonanie lidera. Umiejętności wystarczyło zaledwie by wygrać jedną połowę, ale może i z tego należy się cieszyć? Byłoby to zresztą zgodne z wykładniami dawnego selekcjonera reprezentacji Polski – Wojciecha Łazarka, który swego czasu doceniał wartość takiego „połowicznego” zwycięstwa, nawet przy wysokiej porażce w całym spotkaniu. Drugi z krakowskich klubów podejmował Legię. Warszawianie prezent sprawili sobie sami, ponieważ zwyciężyli w meczu wyjazdowym z Cracovią po raz pierwszy od 37 lat, a jednocześnie po raz pierwszy od 10 lat zainkasowali komplet punktów pod Wawelem. Ale czy można się temu dziwić skoro Paweł Nowak efektownie spudłował z trzech metrów, a Marcin Cabaj urządzał sobie niepotrzebne wycieczki po polu karnym, jak to miało miejsce przy drugim golu dla Legii? Stefan Majewski podkreślał po tym spotkaniu, że uważa się przede wszystkim za nauczyciela, nie za trenera, jednak zawodnicy „Pasów” nie wierzą w jego koncepcję drogi do sukcesu i stąd słabe wyniki zespołu. Kibice przychodzący na stadion przy ulicy Kałuży już od dłuższego czasu sugerują Majewskiemu zmianę branży, ale doprawdy trudno przypuszczać, aby przyszłość „Doktora” stanowiła akurat edukacja. Mikołajkowej tradycji za dość uczynił również obrońca GKS Bełchatów – Maciej Stolarczyk, który po niefrasobliwym zagraniu w zasadzie sprezentował wyśmienitą okazję Marcinowi Robakowi, a tym samym bramkę dla Korony Kielce podejmującej wicemistrza Polski. Przy okazji upominek w postaci asysty przypadł w udziale Maciejowi Mielcarzowi, ponieważ to właśnie po wybiciu bramkarza gospodarzy, piłka trafiła pod nogi strzelca gola. Po pierwszej, remisowej odsłonie seria podarunków trwała w najlepsze, a do grona obdarowujących dołączył nawet sędzia Marcin Borski, który podyktował dla gości wyimaginowany rzut karny. Spotkanie jednak nie wyłoniło zwycięzcy, ponieważ wcześniej prezent sprawił sobie Litwin Skerla, strzelając swoją pierwszą bramkę w barwach Korony, a w ostatnich sekundach idealnej okazji nie wykorzystał Maciej Kowalczyk, który zmarnował podanie-prezent od defensora GKS-u, Dariusza Pietrasiaka. W meczu Widzewa z Zagłębiem Lubin piłkarze dostawali już nie upominki, ale upomnienia. Na boisku brylował arbiter Robert Małek, który pokazał zawodnikom obydwu drużyn trzy czerwone kartki. Przez ponad pół godziny gospodarze grali z przewagą dwóch zawodników, ale nie zdołali wygrać i niemal doprowadzili tym trenera Marka Zuba do białej gorączki. Nawet mroźna aura nie wpłynęła kojąco na rozpalonego emocjami szkoleniowca, który po jednym z zagrań Josepha Oshadogana nie wytrzymał nerwowo i złajał swojego włoskiego podopiecznego, za co ten nie pozostał mu zresztą dłużny. Trudno stwierdzić, czy po tej soczystej wymianie zdań obaj panowie czują się urażeni – bądź co bądź, jeden drugiego nie zrozumiał, a do tłumaczenia nikt się nie kwapił. Ostatecznie Widzew zanotował kolejny remis i przynajmniej w tej klasyfikacji może czuć się najlepszy w całej lidze. Drugi łódzki klub wstrzemięźliwie stroni od zdobywania punktów i bramek. Nie ma się co dziwić, wszak ŁKS to „Rycerze wiosny”, więc za kilka miesięcy na pewno zaprezentują się lepiej, niż choćby w meczu minionej serii z Odrą Wodzisław. Tylko czy nie będzie to o tyle prostsze, że zwyczajnie gorzej już grać nie można? To, co w andrzejkowy wieczór pokazali zawodnicy Mirosława Jabłońskiego, nie wróży dobrze temu szkoleniowcowi, zwłaszcza, że do poziomu napastników łódzkiej drużyny postanowił dopasować się doświadczony Bodzio W. Bramkarz ŁKS-u zagrał fatalnie, choć z drugiej strony był współautorem przepięknego gola dla... Odry. To jemu Marcin Nowacki powinien podziękować za prezent w postaci rozstrzygającego trafienia z 46 metrów, szczególnie, że była to pierwsza, a prawdopodobnie zarazem najładniejsza bramka całej rundy rewanżowej. Tymczasem modny ostatnio Stadion Śląski nie przynosi szczęścia wynajmującym go klubom. Przegrał na tym obiekcie Ruch z Groclinem, przegrała też Polonia z Jagiellonią. Na dodatek koszty organizacji meczów doprowadzają beniaminków do ruiny. A czym kończy się długotrwała konieczność ponoszenia opłat za wynajem cudzych stadionów, najlepiej zilustrował przykład Zagłębia Sosnowiec, które choć rozgrywa już mecze u siebie, wciąż musi nadrabiać straty finansowe. Najpewniej właśnie ze względu na oszczędności, do ostatniej chwili przed ostatecznie opóźnionym spotkaniem z Lechem, na obiekcie przy Kresowej panowały bezkresne ciemności. Jupitery w końcu rozbłysły, ale po jednym zdobytym punkcie trudno oceniać, że zabłysło jakieś światełko dla Zagłębia, które ciągle pozostaje „czerwoną latarnią” Orange Ekstraklasy.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.