Domyślne zdjęcie Legia.Net

Liga w loży szyderców

Michał Bronowicki

Źródło: Legia.Net

03.03.2008 08:55

(akt. 21.12.2018 01:42)

Dziewiętnasta kolejka Orange Ekstraklasy przejdzie do historii jako seria, która zgromadziła jedną z najliczniejszych widowni w sezonie. Grubo przekroczona została bariera 100 tysięcy kibiców. Najwięcej z nich przybyło na Stadion Śląski, ale również na innych obiektach dopisała frekwencja. Nie brakowało także emocji, bramek i... humorystycznych zdarzeń, którymi stoi cała polska liga futbolowa. Jednak po kolei.
Spotkanie Ruchu Chorzów i Górnika Zabrze ochrzczono wielkimi Derbami Polski. Kampania promocyjna trwała blisko miesiąc. To dość sprytny chwyt marketingowy, ale nieco nadużywany w ostatnim czasie, bowiem do miana Derbów Polski kandydują również i inne starcia czołowych klubów Orange Ekstraklasy. W efekcie absolutnie wyjątkowe i najprawdziwsze Derby Polski rozgrywane są nad Wisłą co kilka kolejek, imitując wrażenie mnogości wyśmienitych klubów występujących w naszym kraju. No cóż, od przybytku głowa nie boli. Sam pojedynek Ruchu z Górnikiem miał przynieść dużo emocji, bramek, a organizatorom również i pieniędzy. Emocje były, bramki też – nawet w większości dla gospodarzy – ale kasa nijak nie chciała się zgodzić, bo złodziejom atmosfera święta niespecjalnie się udzieliła i utarg z kilku tysięcy biletów szlag trafił. Trudno – pomyślano zapewne w Chorzowie po ostatnim gwizdku – derbowe zwycięstwo jest przecież bezcenne. W Bytomiu również było świątecznie. Miejscowa Polonia od początku sezonu toczyła dramatyczny wyścig z czasem, by zdążyć z rozegraniem choćby kilku meczów na własnym obiekcie. I oto już w 19. kolejce się udało! Polonia po dwudziestu latach wreszcie zagrała pierwszoligowy mecz autentycznie u siebie. Mało tego – na stadionie rozbłysło sztuczne oświetlenie, została wymieniona nawierzchnia, klubowe baraki zamieniono w jako-takie budyneczki... Czy wobec takiej atmosfery można było przypuszczać, że sosnowieckie Zagłębie popsuje cały festyn i uniemożliwi gospodarzom zainkasowanie trzech punktów? Podobne pytanie miało zastosowanie w kontekście meczów łódzkich klubów, które pojechały szukać swojej szansy na boiskach lidera i wicelidera. O ile Wisła bez większych kłopotów, choć i bez oszałamiającego stylu, sięgnęła po swoje, o tyle Legia uraczyła swoich kibiców emocjami niemal do ostatniej minuty. Najpierw, po raz pierwszy w bieżącym sezonie, pozwoliła strzelić sobie gola przez ŁKS. Następnie pozwoliła gościom wygrać całą połowę meczu, by wreszcie ruszyć do szturmu i przełamać własną niemoc. Spora w tym zasługa nie tylko Takesury Chinyamy, ale także Roberta Szczota – podopiecznego Mirosława Jabłońskiego, który przy Łazienkowskiej wcielił się w antybohatera meczu osłabiając swój zespół po otrzymaniu dwóch żółtych kartek, w tym drugiej za bezsensowne kopnięcie piłki po gwizdku arbitra. Czarne chmury zgromadziły się zresztą nad tym piłkarzem już kilka dni wcześniej, gdy wydała się jego nocna eskapada do łódzkich kasyn. Legia podobne problemy dyscyplinarne ze swoim graczem ma od niedawna za sobą, więc znalazła się w podwójnie uprzywilejowanej sytuacji i potrafiła ją wykorzystać zachowując drugie miejsce w tabeli. Na potknięcie zawodników z Warszawy czekała Dyskobolia, która kończy swoją pierwszoligową egzystencję decydując się na fuzję ze Śląskiem Wrocław. Aby jednak pozostawić po sobie dobre wrażenie, piłkarze z Grodziska w każdym kolejnym meczu starają się trwale zapisać w historii. Niedawnym zwycięstwem nad Legią Dyskobolia wzmocniła swój lepszy bilans z „Wojskowymi” i pewnie pozostanie jedną z nielicznych polskich drużyn, które będą mogły wylegitymować się takim osiągnięciem, zaś sobotnim triumfem w Bełchatowie grodziszczanie trafili do statystyk jako ekipa, która najwyżej pokonała GKS na jego własnym stadionie, biorąc pod uwagę mecze na najwyższym szczeblu rozgrywek. Przy okazji, dzięki gościom, kibice po raz kolejny przekonali się, że można w meczu strzelić, tudzież stracić, kilka bramek w odstępie paru minut. Nudno więc nie było. Nudno było za to w spotkaniu Odry z Koroną, gdzie padł tylko jeden gol – dla wodzisławian. Jeszcze gorzej, bo bezbramkowo działo się w Poznaniu, mimo że na Bułgarską przyjechał mistrz Polski. Wprawdzie golkiper Lecha – Krzysztof Kotorowski nadal śrubuje rekord minut bez przepuszczonego strzału, więc niby coś ciekawego można znaleźć, ale specjaliści zauważają w tym wszystkim dość znaczącą pomoc napastników rywali, ostatnio Piotra Włodarczyka, który w piątek ponownie raził nieporadnością i ciągle w bieżącym sezonie ma na koncie ledwie jednego gola. W takim tempie, aby obejrzeć ziszczenie się jego deklaracji o strzeleniu 150. bramek w ekstraklasie, kibice prawdopodobnie będą mieć przyjemność oglądania „Nędzy” jeszcze przez wiele długich sezonów, a sam zawodnik może nawet zostanie najstarszym polskim ligowcem. To również jest jakaś wartość. Z obowiązku trzeba jeszcze odnotować spotkanie Jagielloni z Cracovią. Z obowiązku, bo na boisku wiało nudą. Właściwie wiało, grzmiało i padało, a w strugach deszczu wygrali – to zrozumiałe – zawodnicy na codzień występujący przy ulicy Kałuży. Trener Majewski podsumował rezultat krótko: „Opłacało nam się jechać w tak daleką podróż, najdłuższą w całym sezonie.”. Z perspektywy niepoprawnie optymistycznego kibica Legii można by mieć nadzieję, że i w tę najkrótszą podróż na wyjazdowy mecz – na drugą stronę krakowskich Błoń, „Pasom” będzie się opłacało się wyjechać. O ile do 26. kolejki nie będzie już pozamiatane.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.