Domyślne zdjęcie Legia.Net

Łukasz Fabiański: Spełnione marzenia

Redakcja

Źródło:

31.05.2007 07:50

(akt. 23.12.2018 02:03)

- Na początku maja. Po meczu Legii z Wisłą przyszła do klubu oficjalna oferta. Pomyślałem sobie - Arsenal to jest nazwa. Ucieszyłem się, bo to poważny krok do przodu. A potem każdy kontakt utwierdzał mnie w przekonaniu, że trafiam do wielkiego klubu, w którym wszystko jest dobrze zorganizowane. - opowiada bramkarz Legii <b>Łukasz Fabiański</b>.
- Ale pan już tam kiedyś był... - Na testach, trzy lata temu. Wtedy podszedł do mnie trener Arsene Wenger, spytał, ile mam lat, ile ważę i ile mam wzrostu. Zagrałem wówczas w kontrolnym meczu. Teraz, kiedy pojechałem do Londynu, Wenger już nie pytał mnie o wiek i warunki fizyczne, tylko czy nie boję się ligi angielskiej, która jest inna niż pozostałe. - Boi się pan? - Czego? Wielkiego klubu, wspaniałych stadionów, przeciwników o znanych nazwiskach? Przecież o takiej sytuacji marzyłem, kiedy zaczynałem grać w piłkę. To jest wyzwanie, mobilizacja, a nie jakakolwiek obawa. Pokonuję kolejny szczebel w karierze, więc mogę się tylko cieszyć. Poza tym uwielbiam, kiedy trybuna jest tuż za bramką. Doping kibiców, ich obelgi, nawet kiedy rzucają czymś w bramkarza. Nie jestem masochistą, ale tego rodzaju sytuacje bardzo mnie mobilizują. W Polsce jest kilka takich stadionów, a w Anglii wszystkie. No i tam jest najlepsza liga na świecie. - 50 tysięcy krzyczących kibiców Arsenalu na Emirates Stadium to może być przyjemne, bo oni będą po pańskiej stronie. Ale czy taka sama liczba dopingująca przeciwników to nie strach? - Po tym, co przeżyłem podczas mistrzostw świata, wiem, czego się spodziewać. W Niemczech przeszedłem niezłą szkołę. Kiedy wybiegłem na boisko przed meczem z Ekwadorem w Gelsenkirchen i spojrzałem na biało-czerwone, wypełnione trybuny, doznałem szoku. A w następnych meczach już nie. Człowiek się przyzwyczaja. To dobrze, że młodych zawodników zabiera się na wielkie imprezy, żeby się oswoili z atmosferą. Mnie to na pewno pomogło. - Ale może się zacząć od rozczarowań. Nie będzie pan pierwszym bramkarzem Arsenalu, nie wiadomo, kiedy pan zagra, może klub zechce pana wypożyczyć. - Wiem, że nie jadę tam zastąpić od razu Jensa Lehmanna. Ławki się nie boję. Ale Wenger nie powiedział mi: "Kupiliśmy cię, ale zapomnij o grze, bo Jens ma ją zapewnioną". Wprost przeciwnie. Trener powiedział, że mam walczyć o miejsce, a jeśli pokażę, że zasługuję na nie, to on da mi szansę. - Rozmawiał pan już z Lehmannem? - Nie znam go. Przeszliśmy obok siebie na stadionie w Dortmundzie, podczas mistrzostw świata. On bronił bramki reprezentacji Niemiec, a ja z Tomkiem Kuszczakiem byliśmy rezerwowymi przy Arturze Borucu. Lehmann chyba na mnie nawet nie spojrzał, bo przecież nie wiedział, że jakiś chłopak z Polski może się stać jego kolegą klubowym. - To dobry bramkarz? - Jeśli broni tyle lat w Arsenalu i reprezentacji Niemiec, to musi być dobry. Klasa światowa. W Arsenalu jest jeszcze Hiszpan Almunia i reprezentant Estonii Mart Poom, ale on chyba odejdzie. - Ile Arsenal za pana zapłacił?. - Nie wiem. Dyrektor sportowy Legii pan Mirosław Trzeciak powiedział publicznie, że jest to najwyższy transfer zawodnika z polskiej ligi. Słyszałem o kwotach od 3,5 mln euro po 6 mln dolarów. Uzgodniłem swoje warunki, wiem, ile będę zarabiał tygodniowo, ale kwota ta nie ma żadnego związku z sumą transferu. - A ile szkoła w Szamotułach zapłaciła za pana Polonii Słubice? - 12 tysięcy złotych, w 2000 roku. Legia kupiła mnie z Szamotuł podobno za 40 tys. euro. - Inne warunki w Arsenalu też pan uzgodnił? - 3 lipca rozpoczynamy treningi, ale muszę być kilka dni wcześniej, żeby wybrać mieszkanie, ewentualnie jakiś samochód. W klubie jest osoba zajmująca się wyłącznie życiowymi sprawami nowych zawodników. Powiedziała nawet, że Arsenal jest w stanie pomóc w przeniesieniu mojej dziewczyny studiującej w Poznaniu, na studia o takim samym profilu w Anglii. - Zgodził się pan? - Jeszcze nie wiem. Na razie to ja będę w ruchu. 17 lipca jedziemy na obóz przygotowawczy do Austrii. Muszę sam wszystko poznać, zorientować się w sytuacji. Mam trochę czasu. - Co na to rodzice? - Cieszą się. Postanowiłem im powiedzieć dopiero wtedy, kiedy wszystko będzie pewne, podpiszę umowę i wrócę z Londynu, żeby mieli niespodziankę. Ale oni wcześniej dowiedzieli się z gazety. I głupio wyszło.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.