News: Maciej Dąbrowski: Jest łatwiej, gdy wszyscy we mnie wierzą

Maciej Dąbrowski: Jest łatwiej, gdy wszyscy we mnie wierzą

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

06.04.2017 19:55

(akt. 07.12.2018 10:41)

Przed niedzielnym meczem z Lechem Poznań porozmawialiśmy z obrońcą Legii Warszawa, Maciejem Dąbrowskim. - Oglądałem ostatnie mecze Lecha. Fakt, mieli znakomity początek roku, byli bardzo skuteczni. Ale gra mnie osobiście nie zachwycała. Wygrali przykładowo z Pogonią, ale po fatalnych błędach w szeregach defensywnych drużyny ze Szczecina. Rewanżowy mecz z Pucharze Polski trudno ocenić, ale też nie wyglądał jakoś rewelacyjnie ze strony Lecha. Ale skupmy się na sobie. Mamy duży potencjał i jeśli zagramy na swoim wysokim poziomie, to będę spokojny o wynik - mówi przed starciem w Wielkopolsce Dąbrowski.

Przed nami mecz z Lechem. Dla ciebie starcia z drużyną z Poznania są jakieś wyjątkowe czy nie wzbudzają dużych emocji?


- Wydaje mi się, że dla mnie akurat nie. Nie jestem z Poznania, nie podchodzę do tych starć jakoś emocjonalnie. Koncentruję się tak, jak przed większością innych meczów. Osobiście uważam, że niedzielne nie będzie o niczym decydować. Co najwyżej może mieć wpływ na to, kto będzie miał pierwsze miejsce po rundzie zasadniczej sezonu. Potem jednak będzie przecież podział punktów, tabela się spłaszczy i w rundzie mistrzowskiej będą decydujące spotkania. Pierwsza lokata daje cztery mecze u siebie, co jest bardzo istotne w kontekście ligowego finiszu. Ale traktuję to spotkanie tak, jak inne. Sztab szkoleniowy chyba też – wszyscy przygotowujemy się normalnym tokiem mikrocyklu.


A grając w barwach Pogoni czy Zagłębia, które spotkania traktuje się poważniej, przed meczami z którym rywalem jest większa pompka – przed Lechem czy Legią?


- Zdecydowanie z Legią, z którą każdy chce wygrać. To są takie mecze, że jak się przegra, to nic się nie dzieje, ale jak się wygra to jest sensacja, splendor i zaszczyty. Mecze z Lechem są fajne, szczególnie te w Poznaniu, ale podchodzi się do nich normalnie, nie ma takiej mobilizacji. Osobiście mam dobre statystyki w pojedynkach z „Kolejorzem”. Na kilkanaście meczów przegrałem chyba tylko raz.


To dobry znak.


- (śmiech). Tak, to dobry prognostyk przed niedzielnym meczem.


Dla ciebie poprzedni mecz z Lechem był nieco dziwny – wyszedłeś w pierwszym składzie, zaliczyłeś niezłe 45 minut i zszedłeś z boiska.


- Rozmawialiśmy o tym z trenerem Jackiem Magierą, była to zmiana taktyczna. W pierwszej chwili byłem zdenerwowany, nie grałem źle, a zszedłem z murawy. Ale taka jest piłka, później wszystko sobie wytłumaczyłem i teraz w pełni to rozumiem. Decyzja trenera była słuszna, pokazuje to wynik. Wygraliśmy 2:1, a to jest najważniejsze.


Po tym spotkaniu przez prawie dwa miesiące czekałeś na kolejny mecz – był nim jakże udany pojedynek ze Sportingiem. Były chwile zwątpienia w okresie siedzenia na ławce rezerwowych?


- Były, nie ma co ściemniać, że było inaczej. Nawet zimą, w czasie okresów przygotowawczych rozmawiałem o tym z trenerem, pytałem o to, czy otrzymam szansę gry wiosną. Szkoleniowiec we mnie wierzył, postawił na mnie i mam nadzieję, że swoją grą odwdzięczam mu się za zaufanie jakim mnie obdarzył.


Co tak naprawdę się działo? Każdy wiedział, że potrafisz grać w piłkę, ale nie wszystko wychodziło, jak należy. To kwestia tego, że w Legii gra się inaczej i potrzebowałeś czasu na aklimatyzację?


- Przede wszystkim muszę brać przy ocenie wszelkie okoliczności. Przyjechałem do Warszawy w trudnym dla siebie okresie – po Lidze Europy z Zagłębiem Lubin, kiedy odczuwaliśmy częste i długie podróże. Byłem przemęczony, a po jednym treningu z zespołem wyszedłem grać w pierwszej jedenastce. Zagrałem w sumie dziewięć czy dziesięć spotkań w trzy tygodnie, organizm nie wytrzymał. Potrzebowałem czasu, aby dojść do siebie.




To musiało być podwójnie trudne, bo drużyna Legii też nie funkcjonowała wtedy tak, jak powinna.


- To prawda, nie wszystko działało, ale wolę się skupić na sobie. Na swoje decyzje i swoją postawę mam bezpośredni wpływ, na resztę już nie. Na pewno byłem tym wszystkim zmęczony i przez to moja gra nie wyglądała tak, jakbym chciał. Byłem spowolniony, sprawiałem wrażenie ociężałego. Denerwowałem się tym faktem. Później trener postawił na tych zawodników, których znał i którym ufał. Pozostali musieli pracować, aby zasłużyć na szansę gry. Tak było też ze mną.


Pytam o tą aklimatyzację, bo jest taki stereotyp, że po przejściu z innego klubu z Polski do Legii potrzeba sześciu miesięcy na zaprezentowanie pełni swoich umiejętności.


- Wydaje mi się, że to raczej takie danie sobie czasu na wejście do zespołu i uspokojenie głowy. Wtedy przez pierwsze sześć miesięcy do wszystkiego podchodzisz na luzie, dopiero potem pojawia się jakaś presja czy oczekiwania. Nie wydaje mi się, by każdy potrzebował pół roku. Kluby w Europie kupują piłkarzy i niekoniecznie dają pół roku, aż ktoś zacznie grać i dawać jakość drużynie. Raczej oczekiwania są takie, że piłkarz ma od razu wejść na boisko i pomóc zespołowi w osiąganiu lepszych wyników.


Podczas zimowych zgrupowań długo byłeś w cieniu, jakby na drugim planie. Aż przyszedł trening, w którym wychodziło ci wszystko, jakbyś w siebie uwierzył i później było już tylko lepiej. Potrzebowałeś jakiegoś bodźca, który pozwoliłby ci w siebie uwierzyć?


- Skoro tak zaobserwowałeś, to może tak było. Na pewno jest tak, że jeśli wszyscy w ciebie wierzą, masz zaufanie kolegów i trenerów, to jest dużo łatwiej – przynajmniej w moim przypadku. Jeśli zaufania brakuje, a piłkarz ciągle rozmyśla nad tym, co zrobić lepiej, co poprawić, boi się popełnić błąd, to wtedy zwykle kiepsko to wygląda na murawie. Tak to jest, że jak się zastanawiasz, czy popełnisz błąd, to pewnie go popełnisz. Jeśli zaś o tym nie myślisz, na boisku działasz jak automat, a każde do tej pory trudne pytanie staje się łatwizną, to wszystko idzie do przodu, zawodnik się rozwija, a drużyna na tym korzysta.


A takie mecze jak z Ajaksem czy wcześniej Sportingiem dają wiarę w siebie, że jeśli z takimi rywalami dawałeś sobie radę, to w lidze polskiej możesz grać na najwyższym poziomie?


- Mnie te spotkania dały bardzo dużo, te z Ajaksem w szczególności, to są mecze, które zapamiętam do końca życia. Rzadko gra się przecież w Lidze Mistrzów… Choć tej Champions League nie będę wspominał tylko dobrze, było też przecież spotkanie z Borussią. Na pewno jednak to będą fajne wpisy w moim CV, który stanowią pewnego rodzaju zwieńczenie przygody z piłką. Każdy przecież chciałby zagrać w Lidze Mistrzów czy Lidze Europy.



Może jeszcze zagrasz w tych najbardziej elitarnych rozgrywkach?


- Miejmy taką nadzieję, że już za pół roku.


Teraz regularnie grasz w pierwszym składzie, jesteś chwalony, w końcu jest tak, jak zakładałeś od początku?


- Na tym, aby być chwalonym, to niekoniecznie mi zależało. Przede wszystkim chciałem grać i osiągać sukcesy z drużyną. A od pochwał to człowiek rośnie, jego ego również i potem z tego same kłopoty. Ja wiedziałem, że mogę dać coś Legii, tej drużynie, ale też jestem świadomy, że cały czas stać mnie na lepszą grę. Mam jeszcze pewne rezerwy.


W tym roku poza meczem z Bruk-Betem zagrałeś we wszystkich meczach.


- Miałem wtedy uraz po Ajaksie.


Mówi się, że regularne występy w Legii przybliżają do powołania do kadry.


- Z pewnością byłoby to spełnienie marzeń. Natomiast to musi przyjść samo z siebie. Jeśli będę grał dobrze w klubie, będę wypełniał założenia taktyczne, spełniał nadzieje, to być może trener Adam Nawałka to dostrzeże. Jeśli tak się stanie, to super.


Masz za sobą już pierwszą bramkę – akurat tak się złożyło, że strzeloną Zagłębiu, swojemu byłemu klubowi. Nie cieszyłeś się zbytnio, rozumiem, że z szacunku do drużyny z Lubina?


- Zdecydowanie i wydaje mi się, że szacunek jest wzajemny. Z trybun nie słyszałem przecież gwizdów czy obelg, raczej oklaski. Ludzie mnie szanują, ja ich również, tak samo klub. Spędziłem tam półtora roku, zrobiliśmy awans z I ligi, potem zajęliśmy trzecie miejsce w ekstraklasie. Spotkałem świetnych ludzi, mam tam sporo kolegów. Aż głupio by mi było okazywać przesadną radość ze strzelenia gola.


Ostatnio w „Przeglądzie Sportowym” był długi artykuł o tobie, określono cię piłkarzem długodojrzewającym. Faktycznie potrzebowałeś więcej czasu na przystosowanie się do nowych wymagań czy po prostu zerwane więzadła krzyżowe w Bełchatowie zastopowały na jakiś czas twoją karierę?


- Zerwałem więzadła mając 21 lat, pół roku się leczyłem, potem odbudowywałem się w II lidze. Po dwóch latach awansowaliśmy do I ligi, odszedłem do Grudziądza, potem dopiero była Pogoń. Dość późno trafiłem na ten poziom ekstraklasowy, miałem 25 lat. Trudno mi powiedzieć, czy jestem piłkarzem długodojrzewajacym, ale jestem pewien jednego. To co osiągnąłem, zawdzięczam swojej ciężkiej pracy i z tego jestem dumny. Nie udałoby się bez wsparcia menedżera, rodziców, małżonki czy mojej 4-letniej córki, która ogląda już wszystkie mecze i śpiewa „Nasza legia, najlepsza w Polsce jest!”.


Jest dumna z taty?


- Na pewno się cieszy, gdy tata jest w telewizji. A ja jestem szczęśliwy, że ją to w ogóle interesuje.  Wkrótce będziemy z żoną mieli też syna, może również będzie kibicował?


Wracając do meczu z Lechem. „Kolejorz” dobrze zaczął rok, ale ostatnio jakby złapał lekką zadyszkę. Zgodzisz się?


- Oglądałem ostatnie mecze Lecha. Fakt, mieli znakomity początek roku, byli bardzo skuteczni. Ale gra mnie osobiście nie zachwycała. Wygrali przykładowo z Pogonią, ale po fatalnych błędach w szeregach defensywnych drużyny ze Szczecina. Mecz z Pucharze Polski trudno ocenić, ale też nie wyglądał jakoś rewelacyjnie ze strony Lecha. Ale skupmy się na sobie. Mamy duży potencjał i jeśli zagramy na swoim wysokim poziomie, to będę spokojny o wynik.



Na kogo musicie zwrócić szczególną uwagę? Kogo najbardziej cenisz w Lechu?


- Najlepiej znam Marcina Robaka i jego cenię najbardziej. To piłkarz, któremu wystarczy jedna okazja, jedno dobre podanie, aby zdobyć bramkę. Fajnie spisuje się w sytuacjach jeden na jednego. Zresztą to chyba może być pierwszy w historii król strzelców, który wiele meczów zaczynał jako rezerwowy. Życzę mu tego. Poza tym są Majewski, Pawłowski czy Putnocky. Szlif nadał też zespołowi trener Bjelica. Ale czysto piłkarskie umiejętności mamy większe i pozostaje nam to pokazać na boisku.


Legia wygra z Lechem?


- Jestem za, mocno w to wierzę. Po to jedziemy do Poznania.


A ty zostaniesz wkrótce mistrzem Polski?


- Brakuje mi tego tytułu. Nie ukrywam, że bardzo bym chciał, aby tak się stało. Zrobimy razem z drużyną wszystko co w naszej mocy, abyśmy wspólnie z kibicami mogli się cieszyć z obrony tego trofeum.

Polecamy

Komentarze (15)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.