Maciej Rosołek
fot. Marcin Szymczyk

Maciej Rosołek: Nie jestem taki zły

Redaktor Marcin SzymczykRedaktor Maciej Ziółkowski

Marcin Szymczyk, Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

13.07.2023 20:00

(akt. 14.07.2023 16:33)

– Omijają mnie kontuzje, mam szczęście, do tego dochodzi solidność. Trenerzy Runjaić i Vuković doceniali to, że jak się mnie umieści w składzie, to raczej nie zejdę poniżej poziomu przyzwoitości. Jak spojrzy się na naszą ofensywę, to są zawodnicy, którzy na pierwszy rzut oka robią większe wrażenie ode mnie, a zazwyczaj wygląda to tak, że też gram. I na koniec Rosołek nie jest taki zły – mówił napastnik "Wojskowych" w rozmowie z legijnymi mediami.

Na jednym z treningów powiedziałeś, że "zawsze mówią, że nie będę grał, a potem gram". To najlepsza definicja ciebie?

– Nie wiem, ale wydaje mi się, że jest po części prawdziwa. Co roku mamy sporą konkurencję, może wyjątkiem okazał się początek minionego sezonu, gdyż nie było zbyt wielu napastników, lecz potem dochodzili stopniowo. Koniec końców – na starcie, jak wchodziłem do "jedynki" – dostawałem minuty i występy, później częściej pojawiałem się w wyjściowym składzie, grałem więcej. Jak spojrzy się np. na naszą ofensywę, to są zawodnicy, którzy pewnie na pierwszy rzut oka robią większe wrażenie ode mnie, a zazwyczaj wygląda to tak, że też gram. I na koniec Rosołek nie jest taki zły.

Niedawno był w Legii taki zawodnik, o którym – przy okazji okienek transferowych i nowych nazwisk – mówiło się, że teraz na pewno sobie nie poradzi, trenerzy będą go umieszczać na ławce. Ostatecznie wygrywał rywalizację, strzelał ważne gole, często był kluczowym graczem. Chodzi o Michała Kucharczyka. Widzisz podobieństwo między nim a sobą?

– Myślę, że tak, we wspomnianym aspekcie są spore podobieństwa. Kluczem jest to, że raczej omijają mnie kontuzje, cały czas jestem dostępny, a problemy się zazwyczaj zdarzają. Przykładem jest Blaz Kramer, bardzo dobry napastnik, który nie mógł występować w poprzednim sezonie ze względu na urazy. A ja byłem do gry przez całe rozgrywki. Kolejną sprawą jest to, że mam – powiedzmy – szczęście, w ważnych momentach strzelałem jednego, drugiego gola i przechylałem szalę zwycięstwa. Do tego dochodzi solidność. Trener Kosta, a wcześniej Aleksandar Vuković, doceniali też to, że na ogół można było na mnie polegać, że jak się mnie umieści w składzie, to raczej nie zejdę poniżej poziomu przyzwoitości.

W poprzednim sezonie zagrałeś 40 meczów. Jakie masz plany na najbliższe miesiące? Powtórzysz ten wynik?

– Będę do tego dążył. Wygląda na to, że będziemy grać na trójkę z przodu, a trener Kosta pokazywał już w poprzednim sezonie, że lubi dokonywać zmian w formacji ofensywnej. Zazwyczaj wyglądało to tak, że jak grałem od początku, to byłem zmieniany, a jak zaczynałem rywalizację z ławki, to wchodziłem jako zmiennik. Jak zdrowie będzie dopisywało, to sądzę, że będę grał we wszystkich meczach albo w większości spotkań. Wiadomo, że celem jest wywalczenie miejsca w podstawowym składzie. Gdy dostanę szanse, to będzie trzeba je wykorzystać i udowodnić, że zasługuje się na grę.

Maciej Rosołek

Widzisz wiele zmian w nowym ustawieniu?

– Nie do końca. Nowe ustawienie odbieram tak, że jak gramy przeciwko lepszej drużynie, której nie będziemy w stanie cały czas łapać wysokim pressingiem, to mając trójkę z przodu, jest nieco łatwiej o ustawienie struktury w niższym czy średnim pressingu. Jak graliśmy na dwóch napastników i w minionym sezonie ktoś nas zepchnął do defensywy, to trójka pomocników miała bardzo dużo roboty. Czasami było trudno przesuwać formacje, powstawały dziury, mieliśmy problemy, by skutecznie bronić w głębszej defensywie. Obecna korekta nie sprawia mi problemu. W ofensywie jest – że tak powiem – dowolność, pojawia się spora wymienność, wiele się nie zmieniło.

Trener Runjaić mówił, że kluczowa jest intensywność i zastanawiam się, czy dla ciebie to nie jest pozytyw. Wydajesz się stworzony do takiego grania, jesteś koniem do biegania.

– Mogę się z tym zgodzić. W Legii przeszedłem przez praktycznie wszystkie drużyny młodzieżowe. W Warszawie od najmłodszych lat uczy się gry na wysokiej intensywności, motywem przewodnim w każdej kategorii wiekowej okazywał się wysoki pressing, by nie dawać grać przeciwnikowi. Drugim aspektem jest to, że omijają mnie urazy, a żeby rywalizować na wysokiej intensywności, trzeba mieć zdrowie. Jeśli masz umiejętności piłkarskie, ale brakuje ci zdrowia, to trudno grać na wysokiej intensywności. Trener Kosta często odnosi się do klubów z najwyższego poziomu. Oprócz tego, że zawodnicy grają w piłkę, to stają się też atletami. Myślę, że futbol idzie w tę stronę. Dla mnie to korzystne, bo jak np. spojrzy się po meczach na wyniki fizyczne na GPS-ach, to moje są zazwyczaj jednymi z wyższych w drużynie.

Jak reagujesz na krytykę pojawiającą się wśród kibiców, w mediach społecznościowych? Jesteś wychowankiem, a tacy mają chyba najtrudniej w Legii. Negatywne opinie pewnie do ciebie docierają – nawet jak nie czytasz, to ktoś ci coś powtórzy, pokaże. Przejmujesz się tym, wkurzasz, śmiejesz się?

– Raczej się śmieję. Staram się nie czytać, choć wiadomo, że coś tam dotrze, czasami mama może coś przypadkowo przekazać przy okazji rozmowy telefonicznej. Moim zdaniem, nie tylko w Legii, ale ogólnie w Polsce, wychowanek danego klubu ma najgorzej, każdy jest lepszy niż on. Nie wiem czy są większe wymagania, nie mam pojęcia, dlaczego tak to wygląda.  Staram się tym nie przejmować. Zdanie z początku tej rozmowy, czyli "zawsze mówią, że nie będę grał, a potem gram", poniekąd się do tego odnosiło. Często się opowiada, że Rosołek się nie nadaje, ale ostatecznie gra. Nie jest tak, że sam się wystawiam, tylko robi to trener, ma powód.  

I to nie jeden trener, a wszyscy.

– Zgadza się. Trener Vuković mnie wprowadził, poniekąd można było mówić, że daje mi grać, bo ma np. sentyment. U Czesława Michniewicza występowałem akurat trochę mniej, ale za kadencji Kosty Runjaicia wystąpiłem we wszystkich spotkaniach, razem z Pawłem Wszołkiem. Myślę, że nie ma w tym przypadku. Nie przejmuję się komentarzami, opiniami, tylko staram się konsekwentnie robić swoje.

Maciej Rosołek

Kusiło cię, by po poprzednim sezonie zamieścić wpis w mediach społecznościowych ze zdjęciem i podpisem "Miał nie grać, a zagrał 40 meczów. Niezastąpiony". Tak, by nieco podpalić.

– Wiadomo, że byłaby wtedy podpałka, ale lepiej się tak nie narzucać, bo jeszcze się noga powinie i wtedy by to szybko wróciło. Nie miałem takiego pomysłu. Tak, jak mówię – nie przejmuję się. Przykładem niech będzie Bartek Slisz. Co prawda nie jest wychowankiem Legii, lecz na początku miał wielu krytyków, a obecnie to mózg drużyny. Gdybyśmy teraz wyjęli go z zespołu, to myślę, że szybko byśmy go nie zastąpili, trudno byłoby to zrobić. Moim zdaniem, takim piłkarzem był także Mateusz Wieteska, który często spotykał się ze sporą krytyką, jak nie największą. Gdyby spojrzeć na jego postawę we Francji, to wychodzi na to, że nie był taki najgorszy, jak się o nim mówiło.

Trener Runjaić zaufał ci na tyle, że wyznaczył cię do rzutów karnych na Stadionie Narodowym. Strzeliłeś, zdobyłeś Puchar Polski. Jakie uczucia ci towarzyszyły?

– Trochę się stresowałem, aczkolwiek nie do końca wyglądało to tak, że trener mnie wyznaczył. Wiadomo, szkoleniowiec zatwierdził piątkę wykonawców, ale raczej było to na takiej zasadzie: kto weźmie odpowiedzialność. Pierwszy zgłosił się Bartek Slisz. Padło pytanie "Kto drugi?", pojawiła się chwila ciszy, po czym powiedziałem, że wezmę. I tak to poszło. Towarzyszył mi stres, lecz w rozmowie z dziewczyną, na dzień-dwa przed finałem, mówiłem, że jak będzie seria "jedenastek", to strzelę. Wiadomo, chciało się wygrać, ale odbierałem to także w kontekście spełnienia marzeń. Pierwszy raz występowałem na Stadionie Narodowym, dodatkowo w finale Pucharu Polski, reprezentując Legię. Uważam, że gdybyśmy zwyciężyli, ale nie podszedłbym do karnego, to czułbym lekki niedosyt, że nie skorzystałem z okazji do wspomnienia, historii. To dało mi pewność.

Do karnych zgłosili się sami Polacy.

– Doszliśmy potem do takich spostrzeżeń z chłopakami. To był przypadek. Mamy w szatni kilkunastu obcokrajowców, ale fajnie wyszło, że odpowiedzialność w kluczowym momencie wzięli na siebie Polacy. Sądzę, że tak powinno być. Nie mam na myśli tego, że zagraniczni piłkarze nie utożsamiają się z Legią, wiadomo, że są ważną częścią drużyny i mają swój duży udział w zdobyciu pucharu. Ale dla mnie, wychowanka, czy innych Polaków, którzy występują tutaj parę lat, to coś innego niż dla zawodników spoza naszego kraju.

Maciej Rosołek

W ostatnich 2-3 sezonach pracowałeś mocniej nad muskulaturą? Twoje uda są potężne, nabite.

– Trochę tak. W tej kwestii złapaliśmy się z Bartkiem Bibrowiczem (szef zespołu przygotowania motorycznego – przyp. red.) i Maikiem Nawrockim, który jest moim kolegą z pokoju. Myślę, że po nim też widać, że znacznie zmężniał. Zwróciłem większą uwagę na muskulaturę, bardzo mi to pomogło, jeśli chodzi o pewność siebie na boisku. Przez większość minionego sezonu grałem raczej jako środkowy napastnik. Porównując swoją sylwetkę do tego, jak wyglądałem np. trzy lata temu, gdy wchodziłem do seniorskiego futbolu, to wtedy miałem często problem z tym, by utrzymać piłkę w pojedynkach fizycznych. Uważam, że w poprzednich rozgrywkach zdecydowanie to poprawiłem. Dużo mi to dało. Sądzę, że to potwierdzenie tego, iż piłka – oprócz tego, że trzeba w nią grać – idzie także w kierunku atletycznym. Piłkarz nie jest już tylko od dobrej gry, wypada również prezentować odpowiedni aspekt fizyczny, szczególnie na najwyższym poziomie.

W grudniu 2022 roku przedłużyłeś kontrakt z Legią. Wspomniałeś wcześniej o Wietesce, który odszedł, można zakładać, że o wyjeździe myśli również Slisz. A ty?

– Raczej o tym nie myślę. Chyba nigdy nie byłem faworytem do transferów zagranicznych. Już w minionym sezonie mówiłem, że żyję chwilą, cieszę się grą w Legii, a jeśli moje występy, zwłaszcza statystyki, będą na tyle dobre, że zapracuję na zainteresowanie klubów spoza Polski, to coś takiego pewnie przyjdzie. Ale obecnie się na tym nie skupiam, cieszę się, że tu jestem. Koncentruję się na najbliższych meczach, a co będzie, to zobaczymy. Nie obraziłbym się, gdybym reprezentował barwy "Wojskowych" przez całą karierę. Nie będzie to dla mnie ujma, tylko zaszczyt. Mój kontrakt obowiązuje jeszcze przez dwa lata, ale nie ma czegoś takiego, że jak przez ten czas nie odejdę, to będzie masakra.

Kilka miesięcy temu rozmawiałem z Mariuszem Piekarskim, który powiedział, że jak strzelisz 10 goli, zdobędziesz kilka asyst, to załatwi tobie dobry klub i stanie się tak, że będziesz zadowolony i ty, i Legia. To cel do spełnienia?

– Myślę, że tak. W ubiegłym sezonie zdobyłem pięć bramek, raz wyglądało to trochę lepiej, raz gorzej. Pod koniec rozgrywek wreszcie poprawiłem statystyki – gdybym ich nie podszlifował, to byłyby one bardzo średnie. Udało się wyciągnąć liczby, sądzę, że maksymalnie. W paru meczach miałem dobre sytuacje, ale je marnowałem. W innych spotkaniach brakowało nieco szczęścia, były słupki. Śmieję, że gdybym podszedł do trzech karnych, to pojawiłaby się okazja do wyśrubowania statystyk.

Ze trzy rzuty karne też wywalczyłeś.

– Tak właśnie było. Podam przykład mojego dobrego kolegi, Szymona Włodarczyka, który w Górniku Zabrze strzelił chyba cztery gole z gry, pozostałe z karnych, wykręcił niezłe liczby i odszedł do Sturmu Graz. To cel do zrealizowania. Wracając do poprzedniego pytania – wiadomo, że gdyby udało się wypracować takie statystyki, to zainteresowanie by się pewnie pojawiło. Przez wszystkie dotychczasowe lata Legia inwestowała we mnie pieniądze i uważam, że fajnym zachowaniem, jeśli doszłoby do takiej możliwości, byłoby zwrócenie tych środków klubowi, w dodatku z nawiązką. Jeśli pojawią się takie statystyki, o których wspominał pan Piekarski, czyli mój agent, to Legia będzie zadowolona, ja również.

Tomas Pekhart Maciej Rosołek

Jest taka aplikacja jak TransferRoom, która ma algorytm do wyceniania piłkarzy. Twoja wartość wynosi od 1,5 do 2 mln euro. Zadowala?

– Trudne pytanie, niełatwo mi siebie oceniać. Największy wpływ na tę wartość mają pewnie wiek i statystyki. Jestem jeszcze młody, liczby okazały się przyzwoite, powinny być lepsze, ale dramatu nie było. Patrząc przez pryzmat poprzedniego sezonu, to uważam, że na tę chwilę to uczciwa kwota.

Co masz wytatuowanego? To jakaś sentencja?

– Tak. "Bez ryzyka nie ma zysku".

Najbliższa przyszłość to Liga Konferencji Europy. Mocno nastawiacie się z drużyną na walkę o fazę grupową?

– Na pewno. To kwestia krótkoterminowa, oprócz meczu o Superpuchar z Rakowem – miło by było, gdyby Legia w końcu zdobyła to trofeum. Jeśli chodzi o Ligę Konferencji, to Lech Poznań jest odpowiednim przykładem – odkąd powstały te rozgrywki, to jest to ciekawa okazja, zwłaszcza dla polskich klubów, by zbierać punkty do rankingu, grać i pokazywać się w Europie. To bardzo dobre okno wystawowe, by młodzi zawodnicy – jak np. ja, Maik Nawrocki, czy Bartek Slisz – mogli się zaprezentować na arenie międzynarodowej. Zespoły patrzą na to w kontekście transferów. Poza tym, od strony finansowej to też rozgrywki, w których da się zarobić niezłe pieniądze dla klubu. Damy z siebie maksimum, by awansować do fazy grupowej. Lech udowodnił, że można z niej wyjść i powalczyć w kolejnych rundach.

Da się połączyć niezłą grę w ekstraklasie z solidnymi występami w europejskich pucharach? Tak, by nie narobić sobie takich zaległości, jak dwa lata temu?

– Da się, na pewno, myślę, że Lech okazał się odpowiednim przykładem, gdyż zaszedł daleko w Lidze Konferencji Europy i zajął 3. miejsce w ekstraklasie.

Legia musi być pierwsza w Polsce…

– No właśnie, poprzeczka jest zawieszona jeszcze wyżej (śmiech). Lech pokazał, że da się osiągnąć niezły wynik. Nasza kadra jest konstruowana tak, że mamy wiele osób w ataku, powiedzmy, że co mecz jesteśmy w stanie wymieniać trójkę z przodu, by każdy miał szansę na odpoczynek. W środku pomocy – jak Bartosz Kapustka wróci do pełni zdrowia – też będzie ścisk. Chyba jedynymi pozycjami, na których nie ma aż tylu zawodników, są wahadła, lecz na szczęście jest Paweł Wszołek, Patryk Kun również ma predyspozycje fizyczne, najwyżej będą grali wszystkie mecze, jakoś dadzą radę. Nie mnie to oceniać, ale uważam, że nasz aktualny skład wygląda tak, że będziemy w stanie pogodzić ligę z pucharami. Może jeszcze ktoś przyjdzie – trzeba by o tym porozmawiać z dyrektorem – to będzie tylko lepiej.

Można powiedzieć, że faza grupowa Ligi Konferencji jest wam potrzebna, bo ścisk bez pucharów może być ogromny. Niektórzy zawodnicy z pewnością byliby niezadowoleni z powodu małej iczby minut na boisku.  

– To druga sprawa, dlatego nasza motywacja pod kątem awansu do fazy grupowej będzie dwa razy większa. Kadra jest raczej budowana z myślą, by jak najdłużej rywalizować w Europie. Jeśli awansujemy, to będzie fajnie, pojawi się sporo okazji do gry dla wszystkich lub większości piłkarzy. Jeśli to się nie uda, to dojdzie do wielkiego ścisku w składzie, wówczas będzie pewnie trzeba jeszcze bardziej udowadniać swoją wartość, by nie zostać przypadkowo wyautowanym z zespołu.

Polecamy

Komentarze (177)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.