News: Marcin Klatt: Trudno przejść na drugą stronę rzeki

Marcin Klatt: Trudno przejść na drugą stronę rzeki

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

03.05.2015 13:50

(akt. 13.12.2018 11:38)

W ostatnich dniach piłkarze Legi zagrali z Pogonią i Lechem. Marcin Klatt łączy wszystkie trzy kluby, grał w każdym z nich. Napastnik dał się szczególnie zapamiętać stołecznym kibicom z hat-tricka w starciu z GKS-em Bełchatów w sierpniu 2005 roku. Minęło prawie dziesięć lat, a poznaniak nie gra już w piłkę. - Przygoda się skończyła - mówi w rozmowie z Legia.Net 29-latek. Dlaczego? Odpowiedź znajdziecie poniżej, zapraszamy do lektury zapisu naszej rozmowy.

Nie zobaczymy już Marcina Klatta na boisku?

 

- Moja przygoda z futbolem dobiegła już końca. Zdrowie nie pozwala mi na profesjonalne ani amatorskie uprawianie piłki nożnej. Nie wrócę już na murawę…

 

Co dokładnie się stało? 

 

- Od dłuższego czasu miałem kłopoty z kolanem. Problemy pojawiły się już dosyć dawno, a w trakcie mojego pobytu w Kolejarzu Stróże, sprawa została na dobre zakończona. Wtedy po raz kolejny coś się wydarzyło, lekarze nie zgadzali się na dalszą grę w piłkę. 

 

Jak czuje się piłkarz, który słyszy diagnozę, że to koniec?

 

- Strasznie. Trudno przejść na drugą stronę rzeki i oswoić się z brakiem treningów i radykalną zmianą życia. Szczerze? Nikomu tego nie życzę takiego końca przygody z futbolem. Przez dwadzieścia lat budziłem się rano, jechałem na jeden czy drugi trening, wszystko było podporządkowane piłce. Powrotu do tego nie ma i trzeba było sobie znaleźć nowe zajęcie. 

 

„Wstałem z łóżka, nie trzeba było jechać na trening, było wiele wolnego czasu i praktycznie nic do roboty”. Często we wspomnieniach byłych zawodników pojawiają się właśnie takie fragmenty. 

 

- Trudno było mieć od razu pomysł na nowe życie. Mam 29 lat, jeszcze kilkanaście miesięcy temu myślałem sobie o kolejnych latach gry w piłkę. Zdrowie mnie pokonało, to bolesne. Na boisku, miałem wpływ na rywalizację, a w temacie kolan byłem bezsilny.

 

Z bieganiem po boisku pan skończył, ale w jednej z drużyn bydgoskiej ligi szóstek figuruje pan wpisany do protokołu jako… menedżer. 

 

- W tym zespole występuje mój szwagier, to oczywiście w pełni amatorska drużyna. Ekipa nazywa się „NM Polska” czyli tak, jak firma, którą prowadzę. Funkcja „menedżera” pojawiła się bardziej na zasadzie życzliwości (śmiech). 

 

Plan na siebie znalazł pan w sektorze budowlanym.

 

- Dokładnie. Prowadzę razem z ojcem firmę budowlaną, która działa właściwie na terenie całego kraju. Skupiam się przede wszystkim na organizacji i logistyce, choć w razie potrzeby, nie mam kłopotu z tym, żeby pomóc pracownikom. 

 

Często myśli pan o przeszłości? 

 

- Czasem człowiek myśli, że był w tym czy innym miejscu. Sentyment pozostał, ale nie można żyć przeszłością. Nie brakuje wspomnień, miłych i tych gorszych, ale przede wszystkim zajmuję się sprawami bieżącymi. Na brak pracy nie narzekam. 

 

Jaki moment w trakcie gry w piłkę był najprzyjemniejszy? 

 

- Było ich kilka. Debiut w Ekstraklasie, dobra forma w Kujawiaku Włocławek czy transfer do Legii i mistrzostwo Polski. W Warszawie zacząłem mieć kłopoty z kontuzjami. Miałem wzloty i upadki, ale zawsze starałem się otrzepywać i podnosić. Zawsze mogło być lepiej, nie czuję się spełnionym piłkarzem, ale nie było mi to z różnych przyczyn dane. 

 

Sam transfer do Legii i początki przy Łazienkowskiej były niezwykle udane. Pierwszy skład, trzy gole w meczu z GKS-em Bełchatów w 3. kolejce sezonu 05/06…’

 

- Początki dobre, ale zaraz wrócimy do sedna kłopotów - zdrowia. Były te lepsze momenty, ale po każdej kontuzji trzeba było się na nowo stanąć na nogi. Podobnie było też w Pogoni Szczecin. Widocznie moje losy tak miały się potoczyć. 

 

Odszedł pan z Legii po to, by się odbudować? 

 

- Między innymi dlatego. Trener Wdowczyk nie widział też dla mnie miejsca w składzie i zaproponował mi, żebym odszedł na wypożyczenie, gdzie mógłbym regularnie grać. Zawsze byłem ambitny, a siedzenie na ławce - nawet jeśli to Legia - nie było dla mnie szczytem marzeń. Chciałem grać, strzelać gole i stawać się jeszcze lepszym zawodnikiem. 

 

Obecnie śledzi pan wydarzenia w polskiej piłce?

 

- Mam wiele na głowie, ale staram się śledzić. Staram się oglądać przede wszystkim te hitowe spotkania, a zwłaszcza konfrontacje Lecha z Legią. Na stadionach raczej się nie pojawiam. Śledzę teraz wydarzenia sportowe w szerszej perspektywie - żużel czy koszykówka nie są mi obce. 

 

W ostatnich dwóch meczach Legia zmierzyła się z pana dwoma byłymi drużynami.


- W środę na pewno Legia była faworytem i mimo kłopotów, nie zawiodła. W Pogoni gra jednak mój przyjaciel Radek Janukiewicz, a jemu zawsze życzę zachowania czystego konta, co tym razem się nie udało. W sobotę na Stadionie Narodowym mogło zdarzyć się wszystko. Obu zespołom dawałem po 50 procent szans, lecz ostatecznie lepsza okazała się stołeczna drużyna. 

Marcin Klatt w Legii występował w sezonie 2005/2006 i zdobył wtedy ze stołecznym zespołem mistrzostwo Polski. W sumie rozegrał dla "Wojskowych" 10 meczów, w których zdobył 4 bramki. Były już napastnik grał również m.in. w Lechu Poznań, Zawiszy Bydgoszcz, Pogoni Szczecin, Warcie Poznań i Kolejarzu Stróże. 

Polecamy

Komentarze (9)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.