Domyślne zdjęcie Legia.Net

Marcin Rosłoń: Z Legii zostały wspomnienia i przyjaźnie

Marcin Szymczyk

Źródło: weszlo.com

17.06.2011 23:36

(akt. 14.12.2018 05:05)

<p>- Miałem 18 lat gdy Paweł Janas zabrał mnie na obóz do Ustronia, ćwiczyłem wtedy z Leszkiem Piszem, Jerzym Podbrożnym czy Ryszardem Stańkiem. Dla mnie to było ogromne przeżycie. Co prawda przed wyjazdem doznałem kontuzji kolana, bo tak gruchnąłem na lodzie, że mi całe spuchło, ale Paweł Janas zachował się kapitalnie i powiedział „niech młody się podleczy i do nas dojedzie”. Po dwóch dniach już byłem z drużyną i po krótkiej rekonwalescencji wszedłem w normalny trening. Chciałem się wtedy jak najwięcej nauczyć. Oczywiście byłem lekko speszony, bo to jest trochę tak, że bycie inteligentnym człowiekiem, nie pomaga w byciu dobrym piłkarzem. Czasami nie przeszkadza, ale innym razem może trochę pogmatwać sprawy, bo za dużo myślisz, za dużo analizujesz, za dużo się przejmujesz. Ale drużyna przyjęła mnie bardzo dobrze. Sporo mi pomógł Jacek Bednarz, który mnie ciągnął jak młodszego brata - wspomina na łamach weszlo.com były piłkarz naszego klubu, obecnie komentator stacji Canal+ Marcin Rosło

To był też twój pierwszy kontakt z Maciejem Skorżą.

- Maciek wtedy dopiero zaczynał. Równolegle pracował bodajże w Delcie Warszawa, a w Legii pomagał, bo miał świadomość, że to może być jego trampolina do kariery. Siedzieliśmy nawet przy jednym stoliku na zgrupowaniu. Ja, Maciek i Roman Oreszczuk, który jadł po swojemu – fura ziemniaków i trzy pajdy chleba. Jak to Rosjanin. W dodatku strasznie siorbał, pijąc herbatę. A z Maćkiem, to nie było to jakieś kumplostwo. Dzisiaj mówimy sobie po imieniu, ale też zażyłości między nami nie ma.

Podobno mieliście nawet jakąś scysję, kiedy Skorża był trenerem Wisły Kraków. O co poszło?

- Drobna scysja rzeczywiście była, ale to chyba wynikało ze stresu, jaki mu wtedy towarzyszył. Sam nie wiem. To był upalny dzień i może słońce mu trochę zaszkodziło. Wisła wtedy wygrała 5:0, i jak już emocje opadły, to Maciek do mnie zadzwonił i wszystko sobie wyjaśniliśmy.

W swoim CV masz złoty medal za mistrzostwo Polski. Byłeś zaskoczony, kiedy w 2005 roku sięgnął po ciebie Dariusz Wdowczyk? W końcu już od kilku lat grałeś w piłkę pół-profesjonalnie, by nie powiedzieć – amatorsko.

- Pewnie, że byłem. Przed sezonem, jak jeszcze pierwszym trenerem był Jacek Zieliński, ocierałem się o pierwszy skład. Na obozie w Austrii grałem w środku pola z Łukaszem Surmą oraz Marcinem Smolińskim i naprawdę fajnie to wyglądało. Potem przyszedł jednak mecz z Bayerem Leverkusen i moje miejsce zajął Jacek Magiera. A kiedy w trakcie sezonu Zielińskiego zastąpił Wdowczyk, wykorzystałem przerwę na reprezentację i przekonałem go do siebie w jednym ze sparingów. Zagrałem na środku obrony z Jackiem Magierą i wypadłem całkiem nieźle. Poza tym dużo krzyczałem, komunikowałem, żyłem meczem, a Wdowczyk właśnie tego wymagał. Widział, że jestem w formie, że się przykładam do treningów i na mnie postawił. Mógł mnie równie dobrze pstryknąć w nos i powiedzieć „dobra dziennikarz, wypad”. Ale dał mi szansę i za to go cenię. Zrobił coś, czego nikt inny w mojej przygodzie z piłką nigdy nie zrobił. Docenił moje umiejętności i pominął fakt, że jestem dziennikarzem, a przecież już wtedy komentowałem mecze w Canal+.

No właśnie, podczas gdy twoi koledzy z Legii dzień po meczu, lecieli do centrów handlowych, korzystając z wolnego, ty jechałeś do Grodziska Wielkopolskiego czy Wodzisławia komentować spotkanie ekstraklasy.

- Zgadza się. Pamiętam nawet taką śmieszną sytuację, jeszcze za kadencji Jacka Zielińskiego, na jesieni 2004 roku. Zaproszono mnie wtedy na trening pierwszego zespołu, bo były problemy kadrowe. Wypadłem całkiem nieźle w gierce treningowej i włączono mnie do kadry na mecz z Cracovią. Zagrałem w tym spotkaniu i potem siedzieliśmy już wszyscy w szatni, w drzwiach stał prezes Walter ze ś.p. prezesem Wejchertem, wszyscy się cieszyliśmy ze zwycięstwa i nagle ktoś rzucił: „Rosół, a co jutro komentujesz?” Odpowiedziałem, że mecz Groclinu z Wisłą Kraków. Przy okazji zażartowałem, że wchodząc na antenę powiem „Z Grodziska Wielkopolskiego witają państwa: drugoligowy trener Michał Probierz i pierwszoligowy piłkarz Marcin Rosłoń”.

Z czasów gry w Legii zostały Ci także przyjaźnie.

- No tak, szczególnie z Łukaszem Fabiańskim i Tomkiem Kiełbowiczem. Z „Kiełbikiem” zawsze dzieliliśmy pokój na zgrupowaniach. Mamy podobne charaktery, podobną mentalność i podobne podejście do pracy. Jak mieliśmy do wykonania sześć podciągnięć sztangą, to nie czekaliśmy aż trener nie będzie patrzył, żeby zrobić tylko trzy. Po prostu robiliśmy sześć, a jak się udało to i siedem.

Polecamy

Komentarze (12)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.