Marek Jóźwiak
fot. Marcin Szymczyk

Marek Jóźwiak: W Legii była przyjaźń, a to pomagało na boisku

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: weszlo.com, Weszło

06.06.2020 18:00

(akt. 06.06.2020 18:38)

- Umiejętności piłkarskie nie funkcjonują w próżni. Odpowiednia atmosfera pomaga je wydobyć na wierzch. Śmiech ją buduje, więc ma pan odpowiedź. Mi się wydaje to nieodzownym elementem zdrowej szatni – wspomina w rozmowie z „Weszło” Marek Jóźwiak, były piłkarz Legii i obecny dyrektor sportowy Wisły Płock.

 - Zawsze z sentymentem będę wspominał tamtą Legię z Leszkiem Piszem, Andrzejem Łatką, Darkiem Czykierem, Wojtkiem Kowalczykiem, Krzyśkiem Ratajczykiem i innymi piłkarzami. Byliśmy faktycznie razem. To nie był frazes. Spotykaliśmy się całymi rodzinami. Wspólne wakacje. Grille nie na sześć, siedem osób, tylko na trzydzieści, czterdzieści. To się przenosi w trudnych momentach na boisko, gdy trzeba postawić stempel, powalczyć. Leżymy na łopatkach? Ta przyjaźń pomoże, by w trudnej sytuacji znaleźć wiarę, nie dać się ponieść rezygnacji.

Dzisiejszy Marek Jóźwiak obraziłby się, gdyby padł ofiarą niewyszukanego dowcipu tamtego Marka Jóźwiaka?

Nie obraziłbym się. To są dowcipy, które były i dwadzieścia lat temu, i trzydzieści lat temu, i dzisiaj wiele z nich wciąż się powiela. Może są dla kogoś mało wyszukane. Wiele z nich pewnie nie wytrzyma próby czasu, szczególnie gdyby je cytować w formie anegdoty dla czytelnika. Ale działały wewnątrz grupy, w tej naszej zamkniętej przestrzeni. W tym kontekście spełniały swoją rolę. Śmiech służył rozluźnieniu atmosfery w szatni. Budowania lepszych kontaktów. Ale też czasem ucierał nosa komuś, kto na to zapracował. Proszę mi wierzyć, może to dowcipy dla kogoś niewyszukane, ale do dziś jak się spotykamy, choćby grając charytatywne mecze oldbojów, to nas śmieszą. I o to w nich chodziło.

Na pewno trzeba też podkreślić jedną rzecz. Problem jest wtedy, gdy ktoś potrafi żartować tylko z innych. Sztuką jest się śmiać z samego siebie.

Panie Marku, skoro jesteśmy przy dawnej Legii, to szczególnie ciekawił mnie zawsze mecz z Panathinaikosem u siebie. Nie tylko ćwierćfinał Ligi Mistrzów, ale ta szczególna murawa. Po prostu błoto.

– Zwieziono pięć ton mocznika, żeby odmrozić to wszystko. Wszystkie szczury i karaluchy od tego wyzdychały. Buty później po każdym treningu były białe. My nie chcieliśmy grać. Była możliwość przeniesienia meczu do Berlina. Ale ludzie, którzy byli decyzyjni, nie pozwolili.

Myśleliśmy, że ta murawa będzie nam sprzyjać. Ale nie, bo na tej „murawie” nie dało się atakować. A bez zaliczki jechać na wyjazd do Grecji… Przeżyliśmy Sampdorię, gdzie arbiter też kręcił niezłe numery, także wiedzieliśmy, że będzie bardzo ciężko. Panathinaikos był wtedy bardzo mocny, ale czerwona kartka Jałochy też miała swój wpływ, a nie tylko o nią chodziło.

Pan zobaczył czerwoną kartkę na Old Trafford w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów.

Chwilę wcześniej wszedł przepis, według którego zawodnik, który złapie przeciwnika jako ostatni, otrzymuje automatycznie czerwoną kartkę. Wcześniej, jak poskrobałeś kogoś z tyłu, najwyżej żółta. Po kartce było pozamiatane.

Pamięta pan Roberta Lewandowskiego z czasów legijnych?

- Pamiętam. Borykał się cały czas z kontuzją pleców. Zabraliśmy go raz na obóz do Wronek. Trenował z nami w takiej drugiej grupie. Lekarz jednak powiedział, że będzie miał problemy z plecami.

Natomiast drugi raz, kiedy Robert był już w Pruszkowie, przywiozłem go na Legię wraz z Czarkiem Kucharskim. Wszystko było dogadane. Ale niestety ktoś zdecydował, że nie trafił na Łazienkowską. Być może tak mu było pisane.

Całą rozmowę z Markiem Jóźwiakiem można przeczytać tutaj.

Polecamy

Komentarze (6)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.