News: Cichocki wystąpił w meczu Dolcanu, Jagiełło w Arce

Mateusz Cichocki: Już nie jestem Młodym Wilkiem

Kibice

Źródło: Legia.Net

04.04.2013 19:00

(akt. 04.01.2019 13:53)

Z lekkim opóźnieniem – wiadomo: zgrupowanie reprezentacji U-20, później święta – ale jest! Prezentujemy wasz wywiad z Mateuszem Cichockim, który od stycznia robi furorę w pierwszoligowych Ząbkach. O idolach z Bródna, wybitym oknie we Wronkach, swojej definicji derbów, prezesie Dolcanu, kumplach z drużyny i… Będzie też o tym, że bardzo chciałby w końcu dostać szansę. Taką prawdziwą. W Legii.

Jesteś z Bródna, tak jak Wojciech Kowalczyk i Marcin Smoliński. Kiedy zdałeś sobie sprawę z tego, że masz szansę, by wkrótce wymieniano cię z nimi jednym tchem? Poznałeś ich osobiście? Na podwórku też chciałeś być „Kowalem”?  


- Zdałem sobie sprawę tego, że mam szansę zagrać w Legii i naprawdę być jednym z nich dopiero wtedy, kiedy pierwszy raz zauważył mnie trener Skorża. Zaliczyłem kilka treningów, miałem nawet – jak się później okazało tylko teoretyczną - szansę na debiut przeciwko Gryfowi Wejherowo. W prasie i na stronach internetowych czytałem o tym, że mogę zagrać, ale trener był innego zdania.


- Ze „Smołą” jest śmieszna sprawa, bo jak ja byłem dzieciakiem i grałem na podwórku, to on akurat debiutował w Legii, a później strzelił tego gola Austrii Wiedeń. Na Bródnie był szał. Ludzie zwariowali na jego punkcie. Każdy chciał być wtedy kolegą „Smoły”, większość wywyższała się właśnie tym, że go znała. Komedia, serio. Ja go poznałem później, gdy już odchodził z Legii.


- Z „Kowalem” do czynienia nigdy nie miałem. On był odpowiednikiem „Smoły” na początku lat 90., to bardziej pokolenie mojego taty, niż moje. Parę razy go widziałem, jednak nigdy nie rozmawialiśmy. On pewnie nie wie, kim ja jestem. Jeśli kiedyś nadarzy się okazja, chętnie go poznam.


- To nie było tak, że ja grałem na podwórku czy później w Targówku i chciałem być Smolińskim lub Kowalczykiem. Raczej nigdy się tym nie przejmowałem, po prostu biegałem za piłką, bo to lubiłem najbardziej. Dopiero niedawno pierwszy raz pomyślałem, że fajnie by było, gdyby kiedyś dzieciaki z Bródna chciały być Cichockim (śmiech). Dziwnie to brzmi, nie?


Redakcja: Dominik Ebebenge, również spory talent, tyle że w klubowej administracji, a nie na boisku, też wychował się na Bródnie. Znaliście się przed Legią?


- Nie znaliśmy się. Tak pół żartem, pół serio, to nigdy bym nie pomyślał, że on może być z Bródna. Bardzo w porządku gość, wyjątkowo ogarnięty.


Chodziłeś na Legię, zanim samemu tutaj trafiłeś?


- Pierwszy raz na stadionie byłem jeszcze w poprzednim wieku. Tata szedł z kolegami i zgarnął mnie ze sobą. Mam taki „flesz”, że Legia wygrała z Widzewem, jednak który to był rok i na jakim wyniku się skończyło – nie pamiętam. Później na mecze chodziłem, ale nie będę ściemniał, że pojawiałem się na każdym.



Słyszałem, że zimą mogłeś iść do Bełchatowa lub Polonii. To prawda? Jeśli tak, to czemu wybrałeś grę w pierwszej lidze, kosztem szansy na najwyższym szczeblu?


- Wszystko prawda. Wybrałem Dolcan z jednego powodu: bardzo chciał mnie trener Podoliński. Przekonał mnie już pierwszą rozmową, później oglądał, jak radzę sobie w sparingach, był naprawdę zdeterminowany, by mnie wypożyczyć. Ja, po trzech latach w Młodej Ekstraklasie, też chciałem spróbować czegoś nowego. Poza tym do Ząbek mam blisko, nie musiałem się wyprowadzać.


- Wiadomo, że w pierwszej lidze poziom jest trochę inny niż w ekstraklasie. Na ten moment uznałem jednak, że to dobre miejsce dla mnie, jeśli chodzi o rozwój. Na boisku jest mało miejsca, mecze są wyrównane, każda drużyna ma cel.


- Na Polonię namawiał mnie trener Banasik. Był przekonany, że sobie tam poradzę. Nie jest trudno się domyślić, dlaczego nie wziąłem tej oferty pod uwagę. Chcę się ogrywać, ale docelowo wierzę, że moje miejsce jest w Legii.


- Bełchatów? Teraz grają fajnie, tyle że zimą nikt by takiej gwarancji nie dał. GKS był wielką niewiadomą – właściwie spadli z ligi już jesienią, na dodatek zimą poprzesuwali piłkarzy do Młodej Ekstraklasy. Naprawdę, nie miałem się nad czym zastanawiać. Wybrałem Dolcan i dziś na pewno nie żałuję.



Poszedłeś śladami Jędrzejczyka i Zbozienia. To chyba dwóch najbardziej niedocenianych piłkarzy Legii. Nie boisz się, że z tobą będzie podobnie?


- Muszę się liczyć z tym, że i ze mną może być podobnie, taka jest piłka. Z reguły na pierwszym planie są zawodnicy ofensywni, to oni szybciej się wybijają, bo trenerom zawsze łatwiej zaryzykować z przodu, niż z tyłu. Do Artura i Damiana będę się mógł porównywać, gdy im dorównam. Teraz, zamiast się nad tym zastanawiać, kto jest doceniany, a kto nie, zasuwam na treningach. Oby ktoś w Legii to zauważył…


Znasz legendarnego kibica Dolcanu, Janusza Ciamciarę? On żyje czy to jakiś fejk?


- Wiedziałem, wiedziałem… (śmiech). Na to pytanie niestety nie mogę dać wyczerpującej odpowiedzi. Nikt z piłkarzy osobiście go nie zna – no, albo nie chce się przyznać, że zna, licząc na obecność w refrenie – natomiast ta piosenka o naszej drużynie jest dość popularna w szatni. Bardzo pozytywna.


Redakcja: Naprawdę nikt go nie zna?


- Serio. Jakieś tam hipotezy były, ale dowodów brak (śmiech).



Jak przyjęli cię w Ząbkach? Miałeś gładkie wejście do drużyny? Pamiętają jeszcze czasy Boruca i Jędrzejczyka?


- Większość chłopaków pewnie ich nie pamięta, bo przychodzili tutaj trochę później. Wejście do drużyny miał fajne. Trener starał się mnie wprowadzić jak najszybciej, zresztą ja nigdy nie miałem problemów z funkcjonowaniem w zespole. Może na samym początku, na pierwszych treningach, jak testowali „Romka” (Mateusza Romachowa, wychowanka akademii – przyp. red.), to ktoś coś tam rzucił, że „o, znowu Młode Wilki przyjechały”. W kilku meczach zagrałem, było nieźle i dziś już nikt mnie Młodym Wilkiem nie nazywa.


Redakcja: A prezes Jerzy Szczęsny nie wspominał ani Boruca, ani „Jędzy”?


- A, prezes to co innego. Niezwykły człowiek. Nie wiedziałem, że w tym wieku można mieć w sobie tyle luzu, takie poczucie humoru. Od razu mi zapowiedział, że jeszcze będę mu dziękował za to, że mnie tu przyjął. Że właśnie będę jak „Jędza”, tylko żebym miał w głowie więcej, bo Artur już wtedy ciągle żartował (śmiech).


Ulubiony piłkarz Legii (od kiedy pamiętasz) to…?


- Bezsprzecznie Jacek Zieliński. Charakter, osobowość, prawdziwy kapitan, na boisku do bólu efektywny. No i – od niedawna - mój trener z młodzieżowej reprezentacji.



Redakcja: Fajny zbieg okoliczności. Idol z dzieciństwa dał ci szansę na grę przeciw Włochom.


- No tak, ale rozgraniczam Zielińskiego-piłkarza od Zielińskiego-trenera. Nie pojechałem na zgrupowanie po autograf i wspólne zdjęcie, tylko pokazać się z jak najlepszej strony. Moim celem jest kadra trenera Dorny.


Najlepsi kumple z boiska to…?


- Bartek Widejko, Kuba Rozwandowicz, Michał Rzuchowski, Dawid Duda, Mateusz Lisiecki. Mógłbym tak wymieniać i wymieniać. Bardzo fajny zespół mieliśmy, kontakt jest do dziś, a to najważniejsze.

Najlepszy i najgorszy występ to…?


- Najlepszy – wygrana 2:0 przy Konwiktorskiej z Młodą Polonią. Lubiłem z nimi grać, prawie zawsze wygrywaliśmy, a wtedy byłem ze swojej postawy bardzo zadowolony. Tylko, wiesz, ja nie przeżywałem tych derbów jakoś wyjątkowo, na pewno nie aż do takiego stopnia, jak „Widej”.


- Jestem warszawiakiem, od dziecka za Legią, wiedziałem, z kim gramy, ale… Reagowałem spokojnie. Grać i wygrać. Marząc o dorosłych derbach, trudno mi było zadowolić się tymi w Młodej Ekstraklasie. To jednak nie to samo. A „Widej” bywał jak bomba, mógł wybuchnąć dosłownie w każdej chwili. Kiedyś, jak graliśmy u nich, Bartek zaczął mecz na ławce, bo trener wolał go mieć przy sobie. Potem wszedł, a po chwili mieliśmy karnego. Wiadomo, kto zabrał piłkę… Gdy już strzelił, cieszył się przez całą długość boiska! (śmiech)


- A, jeszcze ten najgorszy mecz… Porażka z Młodym Śląskiem, 3:4 u siebie, to znaczy w Sulejówku. Bardzo przeżyłem to, że po obozie z pierwszym zespołem „poleciałem” z powrotem do Młodej Legii. Ta decyzja odbiła się i na psychice, i na formie. Obóz był ciężki, a mecz tuż po powrocie. Nogi nie pracowały tak, jak powinny.


Najśmieszniejsza historia z Legii to…?


- (Śmiech) Graliśmy we Wronkach, z Młodym Lechem, no i wygraliśmy 2:1, po naprawdę ciężkim meczu. W szatni tak sie cieszyliśmy, że „Widej” – albo inaczej: jak zwykle on - walił w okno pięścią, świętując. Okno nie podzielało tej radości, więc poszła szyba. Zbita… Później, jak już ciężko było udawać, że nic się nie stało, „Widej” przez dobre dwadzieścia minut twierdził, że ktoś rzucał w nas kamieniami. No nie chciał się przyznać i powiem szczerze, że był tak pewny tego, co mówił, że i ja to łyknąłem… (śmiech)


Najtrudniejszy moment w Legii to…?


- Już wspominałem przy okazji najgorszego meczu. Po obozie w Austrii z pierwszym zespołem dostałem „wędkę” do Młodej Legii. Wydawało mi się, że nieźle tam wypadłem, naprawdę harowałem na treningach, dlatego na taką decyzję nie byłem gotowy.


Najlepszy trener, z jakim pracowałeś to…?


- Mam duży sentyment do Dariusza Banasika, który w Młodej Legii trenował mnie prawie trzy lata. Ale ja nigdy nie miałem problemów z trenerami, oni ze mną też nie.



Twój największy kibic to…?


- Mama, tata i siostra. Są na każdym meczu, na którym tylko mogą być. Na wyjazdy jeszcze nie jeżdżą, ale znając ich, wszystko sie może zdarzyć (śmiech). Czy oceniają moją grę? Jak to rodzina, oceniają, ale te oceny zdecydowanie zawyżają. Przynajmniej wobec tego, co ja myślę, bo jestem surowy względem swojej gry. Prawie nigdy sie nie zgadzamy, jeśli chodzi o grę.


Najtrudniejsi rywale na treningu i w meczu to…?


- Na treningach… Michał Efir w Młodej Legii, on na pewno. Z pierwszego zespołu Danijel Ljuboja i Miro Radović, natomiast jeśli chodzi o mecze, wskażę Łukasza Teodorczyka. Groźny napastnik, ciągle w ruchu.


Cześć Mati, ułóż jedenastkę z najzdolniejszych – twoim zdaniem – wychowanków akademii. GKP trzyma kciuki!


- Cześć, to patrz. W bramce Kuba Szumski. Dalej, od prawej: Wojtek Lisowski, Czarek Michalak, ja (a co mi tam) i Bartek Widejko. W pomocy Norbert Misiak, Dominik Furman, Daniel Łukasik i Rafał Wolski. Z przodu graliby u mnie Michał Efir i Olek Jagiełło.


Gdzie jest lepsza atmosfera w szatni – w Legii, Młodej Legii czy na Dolcanie?


- W Legii niezastąpiony jest „Jędza”. Z nim nikogo nie da się porównać, nigdzie nie jest tak wesoło, bo ciągle robi swój „one man show”. W Młodej Legii był jego zdolny uczeń, „Widej”. O nim już trochę poopowiadałem. Jeśli tylko Bartkowi dopisywał humor, zawsze coś się działo. Dolcan? Tutaj nie ma takiej osoby, która wyraźnie wyróżniałaby się w robieniu atmosfery. Bardzo sympatyczni ludzie, mili, smutni nie chodzą, ale spokojniej jest.


Pizza, KFC, McDonald’s, Sushi czy domowe obiadki?


- Dopiero niedawno odkryłem sushi. Myślę, że nie ma lepszej potrawy z rybą. Ale… Muszę wybrać tylko jedną opcję? Bo obiadkami u mamusi to na pewno nie pogardzę! (śmiech). 


Notował: Piotr Jóźwiak



Polecamy

Komentarze (17)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.