Michał Kucharczyk

Michał Kucharczyk: Zawsze starałem się dawać sto procent

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Po Gwizdku

26.11.2020 13:45

(akt. 27.11.2020 20:51)

- Czy lubię określenie Kuchy King? Nie zostało ono wymyślone przeze mnie, tylko przez kibiców Legii Warszawa, na trybunach stadionu. Dobrze się z tym czuję, ale czy jestem, rzeczywiście, Kingiem? To jest tylko i wyłącznie zależne od kibiców, to oni podejmują takie decyzje. Jestem po prostu Kuchym, Michałem Kucharczykiem, który zawsze starał się dawać 100% - mówił w programie "Po Gwizdku" Michał Kucharczyk, były zawodnik "Wojskowych".

- Przez dziewięć lat w Legii, co pół roku byłem oddelegowany do opuszczenia klubu. Zmieniali się trenerzy, przychodzili. Nie oszukując, jak byłem młodszy, to czytałem komentarze w mediach, że w końcu, nareszcie, przychodzi szkoleniowiec, który pozbędzie się Kucharczyka. Patrząc przez pryzmat czasu, to było tylu trenerów i jakoś ten Kucharczyk u każdego trenera grał, bronił się liczbami. Czy wprowadziłem Legię do Ligi Mistrzów? Wiadomo, że był to zwycięski remis (z Dundalk – red.). Strzeliłem gola, który dał zwycięski remis. Ale w Irlandii wygraliśmy 2:0, więc mieliśmy handicap. Od 60. minuty, w rewanżowym meczu w Warszawie, przegrywaliśmy 0:1 i moja bramka spowodowała, że spadł kamień z serca. Wtedy wiedzieliśmy, że na pewno awansujemy do Champions League.

-  Nie ukrywam, że mam, troszeczkę, dystans do dziennikarzy. Wiadomo, jakie były moje relacje już dawno, dawno temu – może teraz nieco się to zmieniło. Ale staram się cały czas unikać rozmów z dziennikarzami, bo po prostu tego nie lubię, nie potrzebuję. Nie jestem osobą, która lata po mediach i wybiela siebie. Ogólnie, staram się trzymać od tego z daleka. Dziennikarze mają inne spostrzeżenia, a my mamy inne. Ze swojego punktu widzenia mogę powiedzieć, że w wielu sytuacjach mogę się z wami nie zgodzić, czasami jednak nie jest pisane tak, jak powinno być. Prawda jest troszeczkę inna z boiska, a troszeczkę inna od osób, które patrzą spoza murawy. My, zawodnicy, inaczej to odczuwamy, wiemy trochę więcej i nie zgadzamy się w tych samych tematach.

- Czy żałuję sytuacji z „Fatalnym”? Nie żałuję, że to się stało. Byłem zdenerwowany, ponieważ odpadliśmy z Ajaksem w fazie pucharowej Ligi Europy. Przegraliśmy u siebie dość łatwo, 0:3. Ja tez miałem sytuację, którą zmarnowałem. Po meczu byłem bardzo negatywnie nastawiony do wszystkiego. I dziennikarz - mając dwie godziny spotkania plus czas po meczu, czyli ok. 3,5 godziny – nie potrafił mi zadać składnego spotkania. Do tej pory nie wiem do czego odnosiło się pytanie: czy do mojego wyglądu twarzy, czy do ubioru. Mogłem przypisać sobie różne rzeczy do pytania, dlatego odezwałem się tak, jak się odezwałem. Wydaje mi się, że odpowiedziałem w miarę przyzwoicie. Nie użyłem żadnego wulgarnego słowa. Sądzę, że inni ludzie mogliby zareagować na to całkowicie inaczej.

- Na samym początku komentarze, docinki związane z „Fatalnym” wybijały mnie z równowagi. Nie jest to miłe, kiedy wszyscy piszą o tobie negatywne komentarze, choć starasz się, jak możesz. Bronisz się liczbami, ale zawsze coś kibicom nie pasowało. Podchodzę do tego tak, że – może zabrzmi to kontrowersyjnie – dla niektórych ludzi napisanie tysiąca komentarzy jest jak osiągnięcie życiowe. A dla mnie osiągnięciem życiowym było to, co zdobyłem w Legii. I jeszcze chciałbym coś do tego dołożyć. Dlatego, gdy porównamy tysiąc komentarzy, a to, co osiągnąłem w Legii, to – nie oszukujmy się – nic tego nie odda. Nawet jak ktoś napisze 10 tysięcy komentarzy, to może podnieść swoje emocje i ego jedynie poprzez działania w Internecie, a nie na boisku.

- Dlaczego nie chcę rozmawiać o pożegnaniu z Legią? W tym momencie już tego nie potrzebuję. Potrzebowałem o tym porozmawiać, jak opuszczałem klub. Ale trzymając to w sobie, trochę mi się to odbiło na zdrowiu. Teraz sobie już z tym poradziłem. Jest to też temat, który nie jest mi obecnie potrzebny. Stało się, jak się stało. I chciałbym o tym zapomnieć. Pożegnanie z Legią a sprawa trenera Vukovicia to całkowicie dwa różne tematy. Czy żyję dalej z pożegnaniem, ale kwestie personalne, z trenerem Vukoviciem, są we mnie cały czas? W tym momencie już tego nie mam. Czy jest trochę tak, że tym wpisem też wyrzuciłem to z siebie, zamknąłem etap? W 90% zakończyłem. Czy jak się spotkam z trenerem Vukoviciem, to porozmawiamy? Nie spotkamy się. Nie chcę o tym rozmawiać, bo nie wydaje mi się, żebym się z nim spotkał.

- Czy wydaje mi się, że moja gra przy Łazienkowskiej, jako piłkarza Legii, jest jeszcze realna? Czy to życzenie w takim stylu, że znajdę lampę Aladyna, potrę ją i wyskoczy z niej Dżin, i powiem mu: Chcę zagrać w Legii? To nie jest, tylko i wyłącznie, zależne ode mnie. Ale sądzę, że taka lampa Aladyna mogłaby to sprawić. Ale jeśli byłyby cztery życzenia: trzy dla rodziny, a dopiero czwarte dla Legii. Przechodzi się Legii po to, żeby jeszcze coś wygrać. Jeśli miałbym trafić do Legii tylko po to, żeby tam być i pożegnać się z kibicami, to – szczerze mówiąc - na takiej zasadzie nie chciałbym wracać.

- Mam i będę miał, wielki sentyment do Jacka Magiery. To człowiek, który wprowadzał mnie do zespołu, zajmował się młodzieżą. Na samym początku dawał mi wskazówki życiowe, mnóstwo razy pomagał, opiekował się nami. Dlatego to, co mówił, starałem się brać do siebie. Kiedyś, rzeczywiście, podarował mi książkę „Boso, ale w ostrogach” z dedykacją: „Ogarnij się”. Wydaje mi się, że nie chodziło tylko o życie prywatne, ale też o boiskowe. Zaczął dostrzegać we mnie coś, co mu się nie podobało. I wydaje mi się, że się z tym w ogóle nie pomylił. Gdyby nie jego rady, gdyby się nami nie zajmował – bo nie zajmował się tylko mną, ale i innymi chłopakami – to myślę, że moglibyśmy być w całkowicie innych miejscach niż obecnie. Trener Magiera nie miał z nami łatwego życia, na początku. My też mieliśmy młodzieńcze charaktery. Kusiło nas życie Warszawy, jak każdego młodego zawodnika. Ale trener miał na nas oko. Sądzę, że taka osoba w Legii, w tamtym okresie, była potrzebna i dużo nam dała. Czy uważam, że się ogarnąłem i te życzenia się spełniły? Gdybym się nie ogarnął, to nie miałbym teraz rodziny. Wydaje mi się, że to – jakby to powiedział Tomek Hajto – truskawka na torcie. Teraz jestem tatą i sądzę, że te słowa odbiły się w pozytywnym znaczeniu.

Polecamy

Komentarze (92)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.