News: Miniony sezon i błędy jakich nie można powtórzyć

Miniony sezon i błędy jakich nie można powtórzyć

Ania Szmelak, Łukasz Pazuła

Źródło: Legia.Net

02.07.2015 22:22

(akt. 07.12.2018 22:51)

7 czerwca skończyły się rozgrywki T-Mobile Ekstraklasy. Jaki to był sezon dla Legii? Henning Berg twierdzi, że gdyby warszawski zespół zdobył mistrzostwo Polski, ten rok byłby jednym z lepszych w historii klubu. Problem jednak w tym, iż „Wojskowi” zajęli w lidze drugie miejsce, co jest dla warszawiaków porażką. Stołeczna drużyna miała lepsze i gorsze momenty w trakcie ostatnich miesięcy. Poniżej plusy i minusy minionych rozgrywek, błędy których nie wolno powtórzyć w zbliżającym się sezonie.

Zacznijmy od pozytywnych wydarzeń z tego sezonu. Po pierwsze zwróćmy uwagę na udaną przygodę Legii Warszawa w Europie. Droga legionistów w europejskich pucharach nie była usłana wyłącznie różami. Już eliminacje mogły wywołać u niejednego kibica skrajne emocje. Z jednej strony fantastyczny dwumecz z Celticiem Glasgow i późniejszy awans do Ligi Europy. Z drugiej zaś - nieprzekonujące wyjazdowe spotkania z FK Aktobe i Saint Patrick's oraz feralny błąd proceduralny, kosztujący pozbawienie możliwości awansu do upragnionej Ligi Mistrzów. Apetyt rósł w miarę jedzenia, zwłaszcza tuż po wygranym dwumeczu z mistrzem Szkocji - zanim ktokolwiek mógł sobie wyobrazić jak daleko idące w skutkach okaże się wejście Bartosza Bereszyńskiego na kilka ostatnich minut. Pozostało jedynie pytanie: czy piłkarze podniosą się psychicznie po takim wydarzeniu? W Lidze Europy, legioniści potrafili jednak udowodnić swoją wartość. Ich mecze nie były spektakularne, lecz Legia m.in. swoim wyrachowaniem i solidną grą w obronie (tylko dwie bramki stracone w sześciu meczach) zasłużyła sobie na awans do fazy pucharowej. Czasem trzeba było liczyć na szczęście, czasem na indywidualne popisy rewelacyjnie spisującego się duetu Miroslav Radović - Ondrej Duda. O ile w pucharach powodów do zadowolenia mieliśmy sporo, o tyle wyniki w Ekstraklasie tuż po wojażach w Lidze Europy powinny być sygnałem ostrzegawczym. Legia przegrała trzy takie spotkania (kolejno z Piastem Gliwice, Pogonią Szczecin oraz Górnikiem Łęczna). Podopieczni Henninga Berga zapewniali o maksymalnej motywacji podczas meczów na polskich boiskach. Niestety, skutki lekceważenia jesiennych porażek zaczęły się ujawniać dopiero później, kiedy przyszło nam patrzeć na ligową tabelę z perspektywy drugiego miejsca. Ostatecznie po jesiennych zmaganiach Legia znalazła się na pierwszym miejscu w tabeli, więc całe zimowe przygotowania koncentrowały się wokół dwumeczu z Ajaksem Amsterdam. Efekt? Plan był, ale z Radoviciem w roli głównej. Pomysł Berga posypał się jak domek z kart, choć trzeba przyznać, zanim marzenia o dalszej grze zostały odebrane przez Arkadiusza Milika, Legia stoczyła równą walkę na boisku w Amsterdamie. Zabrakło szczęścia i... skuteczności (wie coś o tym Orlando Sa). Czy zabrakło wtedy Radovicia, będącego podobno już wtedy głową gdzieś na Dalekim Wschodzie? Być może. Jedno jest pewne - wina leżała gdzieś po środku. Bogusław Leśnodorski zapewniał, że zrobił wszystko, aby „Miro" został przy Łazienkowskiej. Szkoda tylko, że po raz kolejny Legia została poważnie osłabiona tuż przed ważnym meczem.


Legia Warszawa zdobyła 17. Puchar Polski w historii. Drogę do finału miała bardziej skomplikowaną niż jej rywal Lech Poznań, z którym mierzyła się w decydującym meczu na Stadionie Narodowym. Najpierw warszawiacy wygrali na wyjeździe z Miedzią Legnica 4:0. Później „Wojskowi” grali z Pogonią Szczecin, którą wyeliminowali dopiero po dogrywce. Kolejnym przeciwnikiem stołecznego klubu, w ćwierćfinale, był Śląsk Wrocław. Od ¼ finału w Pucharze Polski rozgrywane są już dwa spotkania i w obydwu starciach padł remis 1:1. Legioniści dopiero po rzutach karnych awansowali do kolejnego etapu rozgrywek. Tam Legia w dwumeczu pokonała Podbeskidzie Bielsko – Biała. W finale, w pojedynku dwóch najlepszych krajowych drużyn, po zaciętym i emocjonującym spotkaniu, warszawiacy zwyciężyli z „Kolejorzem” 2:1. Ten sukces powinien zwiastować jeszcze większą motywację do gry, mocniejsze zaangażowanie i chęć zdobycia trzeciego tytuły mistrzowskiego z rzędu. Jak się ostatecznie potoczyły losy legionistów, wszyscy doskonale wiemy.


Na tym plusy się kończą. Niestety, w minionym sezonie Legia miała sporo ciężkich chwil. Chociażby brak Radovicia odbił swoje piętno na zespole. Plotki w sprawie propozycji transferowej dla Serba, który miałby przenieść się do Chin, przez dłuższy czas były obalane. Henning Berg jeszcze na konferencji prasowej przed meczem z Ajaksem Amsterdam był pewny, że „Miro” zostanie w Legii. Okazało się, iż „Rado” jest jednak zdecydowany na transfer i trener zdecydował, że w meczu z Ajaksem Radović nie wystąpi. Legia przegrała 0:1. Norweski szkoleniowiec całą taktykę ułożył pod Serba. Kiedy odszedł, szkoleniowiec legionistów nie miał „planu B”. Dlatego też szukał innych rozwiązań na początku rundy wiosennej. Mimo wszystko absencja „Rado” nie powinna mieć aż tak wielkiego wpływu na poziom gry drużyny. „Wojskowi” po meczu z Celtikiem, w którym odpadła przez błąd administracyjny, grała znakomitą piłkę, była nieosiągalna dla innych drużyn. Spotkania rozgrywane z Radoviciem czy bez niego, były na bardzo wysokim poziomie, chyba że trener, na niektóre potyczki ligowe, wystawiał mocno rezerwowy skład. Runda wiosenna w wykonaniu warszawiaków wypadła gorzej niż poprzednia, ponieważ zawodnicy m.in. nie wychodzili na boisko z tąką samą werwą i zapałem z jakim grali na jesieni. Na pewno to nie odejście jednego gracza sprawiło, że Legia utraciła mistrzostwo Polski. Jednakże Serb był ważną postacią w zespole, duchem drużyny, prawdziwym liderem! Szatnia piłkarzy Legii po transferze Radovicia już nigdy nie była taka sama. Nikt nie potrafił wziąć ciężaru gry na swoje barki. Nikt nie potrafił pobudzić swoich kolegów, tak jak robił to właśnie „Rado”. Dlatego absencja Serba znacząco przyczyniła się do utraty pierwszego miejsca w lidze.


Dużo problemów warszawiakom sprawiła rownież kwestia Orlando Sa, który nie porozumiał się w wielu kwestiach z trenerem Henningiem Bergiem. Kiedy Legia kupiła Portugalczyka do swojego zespołu za 450 tys. euro, piłkarz z miejsca został okrzyknięty przyszłą gwiazdą ligi. Od początku jednak pomiędzy nim a szkoleniowcem nie było chemii. Obaj panowie popełniali błędy, a drużyna ze stolicy na pewno na nich nie zyskiwała. Trener w swojej taktyce uwzględniał grę bez typowego napastnika, z dwoma zawodnikami z przodu – Radoviciem i Dudą. Za takim rozwiązaniem opowiadała się też drużyna. Sa siedział wtedy na ławce lub występował w mniej ważnych spotkaniach, co bardzo mu się to nie podobało. Szkoleniowiec Legii nie tolerował podejścia Portugalczyka do treningów,  jego gwiazdorskich manier czy nie przestrzegania zasad przez niego wyznaczonych. Dla Norwega, który swoje piłkarskie życie spędził w Anglii, pewne sprawy wydawały się oczywiste. Przede wszystkim ta najistotniejsza – żaden piłkarz nie może być ważniejszy od zespołu. Napastnik legionistów nie pasował również szkoleniowcowi do taktyki. Ignorował jego porady i dlatego częściej w podstawowej jedenastce znajdywał się Marek Saganowski. W pewnym momencie, obydwaj panowie poszli po rozum do głowy. Sa zaczął mocniej trenować i skrupulatniej wywiązywał się ze swoich obowiązków, a Berg coraz częściej wystawiał go w podstawowym składzie. Przebudzenie jednak przyszło za późno. Mimo że Portugalczyk w rundzie finałowej dwoił się i troił, nie strzelał już goli z taką częstotliwością, jak to robił w pierwszej części sezonu. Portugalczyk z jednej strony był zrezygnowany, a z drugiej już trzy miesiące przed końcem sezonu zapowiedział, że odchodzi z klubu i jest mu wszystko jedno. Potrafił też podejść do trenera przy wszystkich i podważyć jego autorytet. To mu nie pomagało, nie pomagało też Legii.


Kolejnym błędem, którego warto by nie powtórzyć, to przywiązanie Henninga Berga do nazwisk. Trener wielokrotnie rotował składem podczas tego sezonu. Mimo to przywiązał się do pewnej grupy piłkarzy. W mediach mówił, że Legia Warszawa dysponuje dwoma równorzędnymi jedenastkami, ale w praktyce wyglądało to zupełnie inaczej. Pierwszym zawodnikiem, który miał „patent na granie” u norweskiego szkoleniowca był Henrik Ojaama. Choćby nie wiadomo, jak tragiczną formę prezentował Estończyk, przez pewien czas i tak znajdywał się w wyjściowej jedenastce legionistów. Dopiero, jak zaczęła się na niego prawdziwa nagonka ze strony kibiców, mediów oraz samych piłkarzy, Berg zrezygnował z jego usług. Kolejnym zawodnikiem, który grał w pierwszym składzie stołecznego klubu, mimo iż na to nie zasługiwał, był Helio Pinto. Portugalczyk przez dwa lata nie potrafił przystosować się do stylu panującego w T-Mobile Ekstraklasie, a i tak bardzo często pojawiał się na murawie. Takie przykłady możemy mnożyć. Podczas obozu przygotowawczego, przed rundą wiosenną w Hiszpanii najlepiej prezentowali się dwaj gracze - Igor Lewczuk oraz Robert Bartczak. Wydawało się, że defensor sprowadzony z Zawiszy wreszcie zacznie odgrywać ważną rolę w zespole. Nic z tego. W kluczowych meczach albo siedział na ławce rezerwowych, albo oglądał spotkania z wysokości trybun. Jego kosztem, chociażby w starciu z Ajaksem, grał Dossa Junior, który dopiero co wrócił po kontuzji. Niektórym graczom podczas rozgrywek przeszkadzały urazy np. Vdorljakowi i Dudzie. Obydwaj panowie występowali jednak w wielu spotkaniach, ponieważ Berg nie chciał zrezygnować ze swoich kluczowych zawodników. Dobrą formę prezentował Dominik Furman, lecz trener nie chciał zaufać „Furmiemu”. Sięgnął po niego dopiero wtedy, kiedy nie miał już innego wyjścia, ponieważ kapitan Legii nie mógł dłużej oszukiwać swojego organizmu.


Kolejnym z minusów był brak transferów. Zarząd Legii przed ubiegłym sezonem stwierdził, że jeśli potrzebne są jakieś zmiany w kadrze, to tylko kosmetyczne. Trener Berg optował za tym, aby przy Łazienkowskiej pojawili Lewczuk i Arkadiusz Piech. Zachcianki Norwega zostały spełnione. Dodatkowo Legia pozyskała Łukasza Budziłka (konkurencja dla Dusana Kuciaka i Konrada Jałochy), Krystiana Bielika (melodia przyszłości) i Ronana (młody brazylijski talent). W zimowym okienku transferowym „Wojskowi” sprzedali Radovicia, Bielika i Budziłka. Władze warszawiaków nie sprowadzili żadnego zastępcy na miejsce „Rado”. Bielik przeprowadził się do Londynu i dzięki jego sprzedaży do Warszawy miało przybyć kilku innych zawodników. Budziłek zaś nie zdołał zadebiutować u legionistów, dlatego sfrustrowany postanowił przenieść się do Lechii Gdańsk. Warszawianie pozbyli się także Ronana, który częściej przebywał w klinikach medycznych niż na boisku. W przerwie między rundami Legia postanowiła po raz kolejny jedynie uzupełnić skład. Dlatego tym razem wykupiono Guilherme oraz sfinalizowano transfery Arkadiusza Malarza jako zawodnika, który miałby zmobilizować do cięższej pracy Kuciaka. „Wojskowi” kupili także od Zawiszy Bydgoszcz Michała Masłowskiego. Zawodnik ten miał zostać następcą Dudy. Słowak przygotowywał się na wyjazd z Polski po sezonie 2014/2015. „Masło” zapewne nie wiedział, iż tak szybko będzie musiał wskoczyć w buty „Dudiego”. Duda przez pierwszą część rundy wiosennej był kontuzjowany, dlatego to na Masłowskim miała spoczywać odpowiedzialność za kreowanie akcji. Były gracz „Ryczerzy Pomorza” nie sprostał zadaniu. Legia więc przeświadczona o swojej sile, przespała dwa okienka transferowe i nie dokonała żadnych znaczących wzmocnień w kadrze. To jeden z głównych powodów, dla którego to jednak Lech Poznań w tym roku cieszył się z mistrzostwa Polski.


Piątym z problemów klubu był brak stylu. Legia w sezonie 2014/2015 zaprezentowała nie jedną, nie dwie, ale trzy twarze! W rundzie jesiennej kroczyła od zwycięstwa do zwycięstwa w europejskich pucharach. Berg zmienił Radoviciowi pozycję z ofensywnego pomocnika na napastnika. Za plecami Serba ustawił Dudę i obaj panowie prowadzili grę „Wojskowych”. „Rado” potrafił indywidualną akcją rozstrzygnąć losy meczu, a jego młodszy kompan świetnie kreował grę, decydując, kiedy ma zagrać piłkę na skrzydła, a kiedy do lidera zespołu. Gra obronna warszawiaków zaczynała się już na połowie rywali. Legia tłamsiła swoich przeciwników wysokim pressingiem i agresywną grą. Vdorljak często cofał się do linii obrony i w ten sposób stołeczny klub czyhał na okazję do kontrataków. Tak stołeczny klub radził sobie w Europie. Jak zaś było w lidze? W rundzie jesiennej, mimo że Legia straciła sporo punktów, wydawała się murowanym kandydatem do mistrzowskiego tytułu. Jednakże norweski szkoleniowiec często po meczach w eliminacjach do Ligi Mistrzów bądź spotkaniach w Lidze Europy decydował się na diametralne zmiany. W ligowych potyczkach widywaliśmy młodych piłkarzy, którzy dopiero łapali doświadczenie w dorosłym futbolu. Takie roszady nie mogły przynieść nic dobrego, chociaż drużyna ze stolicy Polski przed rundą wiosenną zajmowała pierwsze miejsce w tabeli i dalej brała udział w europejskich i polskich pucharach. Wszystko uległo zmianie po odejściu Radovicia, kiedy okazało się, iż Berg nie ma „planu B”. Norweg nie był przygotowany na taką ewentualność. Nie spodziewał się, że w jego drużynie zabraknie nagle jego największej gwiazdy, a Duda będzie przez pół roku zmagał się z kontuzją, której doznał w Hiszpanii podczas okresu przygotowawczego. Gra Legii stała się przewidywalna. Obrońcy i pomocnicy zagrywali futbolówkę do skrzydłowych. To właśnie oni byli odpowiedzialni za akcje ofensywne zespołu. Na początku manewr zdawał egzamin, lecz z biegiem czasu inne drużyny nauczyły się grać przeciwko legionistom. Berg więc zaczął mocniej pracować nad stałymi fragmentami gry i właśnie ten element był największą bronią Legii w ostatnich meczach sezonu.


Następny problem dotyczył przygotowania fizycznego. Kiedy drużynie nie idzie, często zwala się winęna ten element. Jest to standardowa wymówka większości ekspertów względem drużyn w T-Mobile Ekstraklasie. W Warszawie jednak taki zarzut powinni potraktować śmiertelnie poważnie. Legia w rundzie jesiennej przygotowywana przez Cesara Sanjuana-Szklarza wyglądała o niebo lepiej niż w wiosennej, kiedy za sprawność piłkarzy odpowiedzialny był już Geira Kaasene. Legioniści w drugiej części sezonu prezentowali się jak atleci, którzy mogą biegać po boisku niezmordowani. Dlatego często w ostatnich minutach potrafili przechylić szale zwycięstwa na swoją korzyść. Niestety, w piłce nożnej najważniejsza jest obecnie dynamika. Bez odpowiedniego przyspieszenia ciężko jest pokonać kogokolwiek. Gracze z Warszawy często byli po prostu wolniejsi od swoich rywali, mimo że to oni lepiej wytrzymywali trudy spotkania. Jednostajny rytm biegu znamy sprzed lat, odszedł już dawno do lamusa. Teraz nikt w ten sposób nie przygotowuje piłkarskiej drużyny.


Wpadką Berga i klubu była również sztuczna rywalizacja i zbyt wczesna zapowiedź letniej czystki w zespole. Pisaliśmy wyżej o przywiązaniu Berga do kilku nazwisk. Niestety taka postawa spowodowała, iż piłkarze przestali wierzyć, że mogą wskoczyć do pierwszego składu. Norweg próbował wskrzesić werwę w zawodnikach na treningach i podczas wywiadów, podkreślając, iż każdy ma szanse zagrać w kolejnym meczu. Jednak jedno mówił, drugie robił. W niektórych momentach sezonu aż się prosiło, by postawić na danego gracza. Furman, który był w dobrej formie, musiał czekać aż kontuzja wykluczy z gry Vdorljaka. Dopiero wtedy zaczął występować w podstawowej jedenastce. Do tego wszystkiego swoje pięć groszy dorzuciły władze stołecznego klubu, obwieszczając zdecydowanie za wcześnie, że w lato warszawską drużynę czeka rewolucja w kadrze. Zawodnicy niecieszący się uznaniem trenera wiedzieli, iż w przerwie między sezonami będą musieli poszukać nowego miejsca pracy.


Ósmy minus to lekceważenie rywali. Legia próbowała aż do przesady wykorzystać mankamenty reformy ligi. W Warszawie każdy był przeświadczony, iż można stracić kilka punktów, ponieważ po rundzie zasadniczej i tak zostaną one podzielone. Jak się jednak okazało, legioniści doprowadzili do takiego stanu, iż potyczka z Lechem Poznań w 31. kolejce T-Mobile Ekstraklasy stała się kluczowa dla całego sezonu. „Wojskowi” najważniejszy sprawdzian najzwyczajniej oblali, przegrywając z drużyną Macieja Skorży na własnym boisku. Później zespół Berga nie potrafił odrobić straty punktowej do „Kolejorza”. Wszystko mogłoby potoczyć się inaczej, gdyby Legia poważnie traktowała spotkania w rundzie zasadniczej. Przypomnijmy, Legia przegrała z takimi rywalami jak: GKS Bełchatów, Podbeskidzie Bielsko Biała, Piast Gliwice, Górnik Łęczna. Zremisowała także bezbramkowo z Koroną Kielce i Ruchem Chorzów. Nie od dziś wiadomo, iż mistrzostwo Polski zdobywa się właśnie z takimi przeciwnikami. W Warszawie liczono jednak, iż wszystko się rozstrzygnie w fazie finałowej. Tak też się stało, niestety, na niekorzyść warszawiaków.


Błędem było też zagłaskiwanie piłkarzy i brak interwencji szkoleniowca. Norweski szkoleniowiec na wszystkich konferencjach prasowych, w każdym wywiadzie, chwalił swoich piłkarzy. Niejednokrotnie należało wstrząsnąć zespołem, aby pobudzić w nich adrenalinę. Trener jednak na każdym kroku obwiniał albo to innych piłkarzy o symulowanie, albo arbitrów, iż sędziują na korzyść przeciwnika. W ten sposób próbował zbudować team spirit. Niestety, zawodnicy również uwierzyli w to, że cały świat jest nastawiony przeciwko nim. Nie widzieli w sobie błędów, a nastawili się na walkę słowną z resztą ligi. Takie podejście zespołu z Warszawy rozwścieczyło inne kluby w T-Mobile Ekstraklasie. Dość, że i tak każda drużyna w Polsce dodatkowo mobilizuje się na pojedynek z Legią, to teraz „Wojskowi” dali kolejny powód rywalom, by ci próbowali dać im pstryczka w nos.


Kolejna wpadka to konflikt z zarządem. Przez praktycznie całą rundę jesienną Henning Berg był obrażony na zarząd Legii, iż on jako ostatni dowiedział się o transferze Radovicia. Władze stołecznego klubu miały problem z komunikacją ze szkoleniowcem, ponieważ ten chciał mieć całkowitą autonomię w zespole. Po sezonie zdecydowano, że trener dostanie szansę, aby mógł odzyskać mistrzowski tytuł.


Podsumowując, ilość wpadek, jakie wydarzyły się w warszawskim klubie, znacznie przewyższa zdarzenia pozytywne. Utrata mistrzostwa Polski oznacza, iż ubiegły sezon został uznany jako przegrany. W Warszawie nic nie jest ważniejsze niż wspomniany tytuł, a Legia miała przecież wygrać ligę w cuglach. Zlekceważenie rundy zasadniczej, oraz szereg innych zmiennych, przyczyniły się do przegrania walki o pierwsze miejsce w T-Mobile Ekstraklasie. Zespół, który na jesieni perfekcyjnie radził sobie w europejskich pucharach, wiosną jakny już nie istniał. Ktoś powie, że z ważnych postaci w kadrze odszedł jedynie Radović. Nieprawda. „Wojskowi” utracili także ducha zespołu. Moglibyśmy w minusach napisać również o błędzie administracyjnym , który wykluczył legionistów z finałowej rundy eliminacyjnej do Ligi Mistrzów. Jednakże ten błąd spowodował, iż warszawiacy przemienili swoją gorycz w sportową złość. Kto wie, jak losy „Wojskowych” potoczyłyby się w lidze, gdyby nie ta pozytywna reakcja? Zwycięstwo w Pucharze Polski pokazuje, iż w tej drużynie wciąż drzemie potencjał. Jeżeli władze Legii odpowiednio wzmocnią klub nowymi piłkarzami, podopieczni Henninga Berga znowu mogą przerodzić się w drużynę, która popędzi po kolejne mistrzostwo Polski.

Polecamy

Komentarze (60)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.