News: Miroslav Radović: Legia ma duży potencjał

Miroslav Radović: Legia ma duży potencjał

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

05.09.2016 20:44

(akt. 07.12.2018 13:27)

Po półtora roku i przygodzie w chińskim Hebei oraz grze w Olimpiji Ljubljana i Partizanie Belgrad, do Legii i Warszawy wrócił Miroslav Radović. - Sporo się przy Łazienkowskiej zmieniło. Nowy trener, nowi zawodnicy. Nie miałem jeszcze okazji trenować ze wszystkimi, zaczynamy w poniedziałek (rozmawialiśmy w poniedziałkowy poranek). Zrobię co w mojej mocy, aby szybko się dostosować do zespołu - opowiada w rozmowie z Legia.Net "Rado". Zapraszamy do lektury zapisu wywiadu.

Zacznijmy od tego momentu gdy odchodziłeś z Legii, kibicom należą się pewne wyjaśnienia. Dostałeś propozycje nie do odrzucenia. Finansowo ile razy lepszą niż w Warszawie?


- Finansowo była to na pewno bardzo dobra oferta. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę mój wiek. Stąd wzięła się moja decyzja, choć nie była łatwa. Wahałem się, wiele razy zmieniałem zdanie. Ostatecznie postanowiłem skorzystać z szansy jaka się nadarzyła. Gdyby to było 30 czy 40 procent więcej niż miałem w Legii, to by nie było tematu. Ale to było 6-7 razy więcej. Ludzie zaraz powiedzą, że połasiłem się na pieniądze, ale ja byłem fair wobec wszystkich w klubie.


Trzy miesiące wcześniej miałeś ofertę z Chin, ale była uwarunkowana – transfer byłby możliwy, gdybyś nie dał Legii wiele zarobić.


- Tak, to prawda. Ja od początku chciałem, aby w razie mojego ewentualnego transferu Legia zyskała, zarobiła na mnie. Miałem klauzulę odstępnego w kontrakcie w wysokości 500 tys. euro. Wiele osób namawiało mnie, by z tego skorzystać, pojawiła się też taka propozycja z Chin, ale nigdy nie wziąłem tego pod uwagę. Przedłużyłem umowę, tam już takiej furtki nie było. Mam pod tym względem czyste sumienie, nikt nie może mi nic zarzucić.


Dlaczego trener Henning Berg dowiedział się o wszystkim dzień przed meczem z Ajaksem, skoro negocjacje trwały kilka tygodni?


- To prawda, że wszystko trwało. Pierwszy raz temat Hebei pojawił się na zgrupowaniu w Hiszpanii, w Sotogrande, czyli pod koniec stycznia. Proponowałem, by rozmowy były bardziej bezpośrednie, by wszystko nie odbywało się pokątnie. Być może sprawę zlekceważono, być może nikt nie wierzył, że Chińczycy będą tak przekonujący i że ja tam pójdę. Trudno mi to powiedzieć, nie wiem dokładnie jaka była przyczyna. Oczywiście nie unikam odpowiedzialności, mogłem sam powiedzieć o tym trenerowi. Ale nie chciałem wychodzić przed szereg. Zabrakło komunikacji. Przez to nie zagrałem w Amsterdamie. Nie była to moja decyzja, chciałem wystąpić, strzelić gola i godnie się pożegnać. Początkowo był pomysł, abym zagrał, ale wszystko potoczyło się inaczej. Już tego teraz nie zmienimy niestety.


W grudniu przedłużyłeś kontrakt z Legią. W kilku wywiadach opowiadałeś, że zostaniesz przy Ł3 do końca życia, chyba że trafi się oferta marzeń. Ale ta druga część zdania często była pomijana. A kibice mieli ci potem za złe, że po takiej deklaracji odchodzisz.


- Zawsze starałem się podkreślać, że jeśli nie trafi się oferta marzeń, to innego klubu niż Legia nie będzie. Natomiast drukuje się to, co ładnej brzmi, lepiej się sprzedaje. Być może powinienem na takie rzeczy reagować, być może się na niektóre rzeczy nie zgadzać. Ale już nie ma co gdybać, przeszłości nie zmienimy. Wiem, co Legia dla mnie zrobiła i wiem, co ja dla Legii.


Czy kiedykolwiek ktoś z drużyny miał ci za złe to, że odszedłeś w takim momencie?


- Nie, nikt nie miał pretensji. Każdy wie, że życie piłkarskie jest krótkie. Dziś jest się w jednym miejscu, a jutro możesz być gdzieś indziej. Pewnie, że to nie był najlepszy moment… Stąd wszystkie moje rozterki. Z drugiej strony mogłem i w Polsce złapać kontuzje i nie grać. Wtedy nie pomógłbym drużynie w walce o tytuł mistrza Polski. Zostaje żal, że wszystko miało miejsce w takim momencie.


Chińska przygoda zapowiadała się dobrze, zostałeś potraktowany jak król - dom nad morzem, samochód z szoferem itd.


- Wszystko wskazywało na to, że będzie to fajna przygoda, właściciele potraktowali mnie bardzo dobrze. Tak było zresztą do samego końca. Kiedy się zaaklimatyzowałem, zacząłem dobrze grać, a zespół zaczął wygrywać, to złapałem ten fatalny uraz. Nie mogłem wyjść na boisko przez 8 miesięcy i wszystko się potoczyło inaczej. Dziś Hebei to czołówka chińskiego futbolu. Teraz jak patrzę na to z dystansem, to podsumowując oceniam ten okres trochę negatywnie, ale głównie przez pryzmat kontuzji. Dużo mnie to wszystko zdrowia kosztowało.


Ten uraz nie wydawał się taki groźny, ale okazało się, że operacja nie została przeprowadzona poprawnie.


- Zabieg był słabo czy też źle zrobiony. Był przeprowadzony w Pekinie, z mojej inicjatywy. Były propozycje bym pojechał do Europy, ale chciałem mieć to szybko za sobą i wrócić do treningów. Jak się później okazało, była to katastrofalna decyzja. Miałem pauzować 4 tygodnie i stopniowo wracać, a nie grałem ponad pół roku.


Ty się leczyłeś i rehabilitowałeś, a w klubie zaszły zmiany. W Hebei po awansie poszły ogromne pieniądze na transfery i wobec ograniczeń wynikających z przepisów, zostałeś wolnym zawodnikiem. Jak zachowali się właściciele w stosunku do ciebie? Wszystko zostało wypłacone?


- Pierwotnie miałem jechać na zgrupowanie i dołączyć do zespołu, ale w grudniu wszyscy obcokrajowcy zostali zaproszeni na rozmowę. Okazało się, że chcą ściągać Lavezziego, Gervinho i kilku innych. Były wielkie plany i ambicje, dlatego nam zaproponowano rozwiązanie umów. Rozstaliśmy się z klasą, wszystko zostało wypłacone. Właściciel jest bardzo sympatycznym człowiekiem. Nie zna się wprawdzie na piłce, ale ma ambicje i duże środki. Ma ambitne pomysły i wprowadza je w życie. Jego firma odnosi ogromne sukcesy na chińskim rynku. I myślę, że z klubem będzie podobnie.


Zarobiłeś w Chinach na życie swoje i twoich dzieci?


- Myślę, że pod względem finansowym nie mam prawa narzekać, wykorzystałem nadarzającą się szansę. To było wyzwanie, nowe doświadczenie. Patrząc z innej perspektywy niż finanse z pewnością mogło być lepiej. Najważniejsze, że po kontuzji wróciłem do zdrowia.


Po przygodzie w Chinach wydawało się że wrócisz do Legii. W styczniu wszystko było już uzgodnione, miałeś przylecieć do Warszawy na podpisanie kontraktu i dzień przed przylotem zmieniono warunki umowy. Byłeś mocno wkurzony?


- Od razu po rozwiązaniu umowy z Hebei zaczęliśmy rozmowy z Legią. Szybko doszliśmy do porozumienia. Zarówno serce jak i rozum było za powrotem do Warszawy. Jestem jednak piłkarzem doświadczonym i wiem, jak pewne sprawy funkcjonują. Nie mam do nikogo pretensji i żalu. Jakbym był potrzebny, to od stycznia byłbym przy Łazienkowskiej. Skoro nie byłem potrzebny, to nie było sensu robić czegoś na siłę.


Nie było tak, że nie chciałeś wracać na pół roku, bo skoro trener cię nie chciał, to po sześciu miesiącach byłbyś w tym samym miejscu? Tego się obawiałeś?


- Trochę tak. Z tym, że nie chodziło o długość umowy czy tym bardziej jej wysokość. Mógłbym przyjść i póki nie dojdę do formy grać za darmo, ale pod warunkiem, że trener by mi ufał. Ale w piłce jest sprawa prosta. Albo jesteś potrzebny, albo nie, trzeciej opcji nie ma. Dlatego do mojego powrotu w styczniu nie doszło.


Wybrałeś ostatecznie Olimpiję Ljubljana. Było mistrzostwo, plany gry w eliminacjach Ligi Mistrzów, a jednak odszedłeś? Dlaczego?


- Chciałem się przede wszystkim odbudować sportowo po kontuzji i pod tym względem Olimpija była idealnym wyborem. Grałem tam regularnie, złapałem rytm meczowy, forma też z czasem przyszła. Trafiłem tam dzięki propozycji znajomego trenera, chciałem mu pomóc zdobyć mistrzostwo. Wszystko się fajnie potoczyło, zdobyliśmy tytuł mistrzowski po 20 latach. Nie widziałem się w tym miejscu jednak na dłużej, stąd decyzja o rozstaniu. Zresztą jak odszedł wspomniany trener, to i ja w zasadzie podjąłem już decyzję o odejściu.


W Olimpiji pokazałeś, że nie zapomniałeś jak się gra w piłkę. W kilku meczach pokręciłeś rywalami, aż miło.


- W piłkę grać się nie zapomina, pokrętło w nodze zostało. Zawsze mówię, że w piłkę albo się potrafi grać, albo nie. Ale nie byłbym w stanie się odbudować i dość do formy gdyby nie pomoc trenera i klubu. Za to wszystko serdeczne dzięki. To było fajne kilka miesięcy, zostaną dobre wspomnienia. Nie widziałem się jednak w tym klubie i nie było sensu na siłę w nim zostawać.


Latem była druga próba powrotu do Legii, spotkałeś się nawet z prezesem Bogusławem Leśnodorskim na weselu Jakuba Rzeźniczaka, ale znów się nie udało. Dlaczego?


- Mogę śmiało powiedzieć, że żadnej oferty powrotu nie było. Spotkaliśmy się z prezesem, ale rozmawialiśmy normalnie, jak znajomi. Nie było konkretów. Miałem już propozycję z Partizana i skoro nie było poważnego tematu Legii, to podpisałem umowę i po latach wróciłem do Belgradu.


Wróciłeś więc do swojego pierwszego klubu, do domu, podpisałeś umowę na dwa lata. Wszyscy byli zadowoleni.


- Szybko się jednak okazało, że Partizan 10 lat temu, gdy z niego odchodziłem, a Partizan teraz, to dwie różne rzeczywistości. Wtedy wszystko fajnie w nim funkcjonowało, to był wielki klub. Potem wiele się zmieniło – na moje nieszczęście na gorsze. Wiele negatywnych rzeczy działo się w klubie i wokół niego. Nie podobało mi się to bardzo.


Ta atmosfera miała chyba też przełożenie na boisko, bo trudno logicznie wytłumaczyć to, że odpadliście w Lidze Europy z Zagłębiem Lubin. Kibice musieli być wściekli.


- Było ogromne rozgoryczenie porażką, same negatywy. Tym bardziej, że Partizan rzadko odpada w pierwszych meczach w Europie, a potencjał zespołu był duży. Nikt nie spodziewał się porażki z Zagłębiem w dwumeczu. Po tym wydarzeniu zmieniono trenera, nowy był moim dobrym znajomym z Ljubljany. Próbowaliśmy czegoś nowego, ale nie wychodziło. Jest problem i potrzeba czasu by go rozwiązać.


Po podpisaniu umowy z Patizanem wydawało się, że do Legii już nie trafisz. Jednak po dwóch miesiącach zadzwonił prezes Bogusław Leśnodorski z propozycją.


- Byłem zaskoczony i mimo, że byłem za tym aby wrócić, to wydawała się to misja niemożliwa. Mało osób wierzyło w powodzenie tej sprawy. Najlepiej wiem, ile mnie to nerwów i zdrowia kosztowało. Robiłem co mogłem aby wrócić do Legii. Miałem dwie rozmowy z trenerem. W końcu usłyszałem: „Szanuję cię i lubię, jesteś tu potrzebny, ale zrób jak uważasz za stosowne”. To było pierwsze światełko w tunelu, że jest szansa na powrót na Łazienkowską. Sprawa stała się bardziej realna. Jeszcze trudniej było jednak przekonać prezesa Partizana. Codziennie zmieniały się decyzje w mojej sprawie. Było ciężko, ale ostatecznie się udało i bardzo się cieszę z finału tej sprawy.


Kibice Partizana byli wściekli?


- Nadal są, pojawiają się różne komentarze na mój temat i władz klubu również. Wielu serbskich dziennikarzy prosiło mnie o wypowiedź, ale nie ma sensu zaogniać sytuacji. Komentarze nic nie dadzą, wręcz przeciwnie, może być jeszcze gorzej.


W twoim przypadku można powiedzieć do trzech razy sztuka. Za trzecim razem trafiłeś do Legii, byłeś zdeterminowany by tak się stało. Szczęśliwy?


- Bardzo szczęśliwy. Zrobiłem wszystko, aby wrócić. Serce nakazało mi tak postępować.


Nie było cię tutaj półtora roku, dużo się zmieniło, zwłaszcza w szatni?


- Sporo. Nowy trener, nowi zawodnicy. Nie miałem jeszcze okazji trenować ze wszystkimi, zaczynamy w poniedziałek (rozmawialiśmy w poniedziałkowy poranek). Zrobię co w mojej mocy, aby szybko się dostosować do zespołu.


Oglądałeś mecze Legii, często ze sobą rozmawialiśmy o drużynie. Patrząc z daleka, podobała ci się gra Legii? Co jest do poprawy?


- Zawsze może być lepiej.


Delikatnie to określiłeś.


- Jeśli chodzi o Europę cel został osiągnięty, cel, na który wszyscy czekali ponad 20 lat. Z tego na pewno wszyscy się cieszymy. Z drugiej strony jest liga, która jest bardzo ważna. Zbyt wiele punktów jest potraconych. Nad tym trzeba pracować, bo potem może się okazać, że tych punktów zabraknie. Przyszło trzech nowych graczy, na pewno dodadzą jakości zespołowi. Trener potrzebuje chwili, by to wszystko poukładać, dajmy mu czas.


Patrząc na papier potencjał jest duży – Radović i Guilherme, z przodu Nikolić, wspomagają was Moulin oraz mający duże możliwości Kazaiszwili. Wygląda to bardzo obiecująco.


- Zgadza się, potencjał jest duży i rolą trenera jest, aby go właściwie wykorzystać. Gra co trzy dni, na dwóch frontach, nie powinna być problemem. Zawodników jest wielu, a konkurencja powinna pomóc każdemu. Nie mogę się doczekać pierwszych treningów i pierwszych meczów.


Pamiętam, że przed meczem z Ajaxem byłeś w takim gazie, że mówiłeś, że sam rozmontujesz ich obronę. Nie było ci dane zagrać. Teraz jak będzie z defensywami Realu, BVB czy Sportingu?


- Zobaczymy, nie ma co gadać, boisko wszystko zweryfikuje. Dobrze się czuję, a to jest najważniejsze. Postaram się pomóc swoimi umiejętnościami i doświadczeniem.


Ciebie można nazwać kibicem Realu?


- Nie wiem, czy w tym przypadku słowo kibic nie jest nadużyciem, ale podoba mi się ich gra i jeśli oglądam ich mecze, to zwykle trzymam za nich kciuki. Trafiła nam się ciekawa grupa, bardzo silna. Na pewno z takich rywalizacji można się wiele nauczyć. Nie mamy nic do stracenia, a wiele do zyskania. To dobra sytuacja dla każdego piłkarza. Tak, jak powiedział prezes – trzeba szukać szansy i mierzyć w trzecie miejsce w grupie.


Takie mecze jak z Realem to w pewien sposób spełnienie marzeń?


- Na pewno. Miałem okazję grać w Lidze Mistrzów, mieliśmy w grupie Real Madryt, FC Porto i Olimpique Marsylia. Porto prowadzone przez Mourinho wygrało wtedy Champions League. To coś wyjątkowego i niesamowitego. Dla każdego piłkarza to będzie wyzwanie, marzenie i okno wystawowe na świat zarazem.


Na koniec już – wszyscy spodziewali się pana z brzuszkiem, a wrócił Rado szczuplejszy niż kilka lat temu.


- To przez stres i nerwy (śmiech). Ostatnie dni były bardzo nerwowe. A tak poważnie, to dobrze się czuję, fizycznie nie powinienem mieć problemów.

Polecamy

Komentarze (46)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.