Paweł Wszołek

Paweł Wszołek: Molde jest absolutnie w naszym zasięgu

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Przegląd Sportowy, przegladsportowy.pl

29.12.2023 11:00

(akt. 29.12.2023 11:02)

- Psychicznie czułem się zmęczony, szczególnie kiedy mieliśmy słabe wyniki w lidze. Sportowo było w porządku, choć powinienem mieć więcej asyst. Moim celem na ten sezon jest 10 goli i 25 asyst - opowiada w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" piłkarz Legii, Paweł Wszołek.

- Nie znoszę byle jakiego posiłku, szczególnie w trakcie sezonu. Mój dzień zaczyna się od szklanki ciepłej, przegotowanej wody – zimą dodaję cytrynę. Na śniadanie jem naleśniki bądź gofry. Dzień po meczu przygotowuję śniadanie białkowe, dodaję więcej warzyw, jajko, hummus, chleb razowy z dynią. Od kilku lat staram się w ogóle nie jeść laktozy, żadnych produktów mlecznych, praktycznie unikam glutenu. Do kawy dodaję mleko sojowe. Wyjątek stanowi okres wakacyjny, kiedy jadę do Włoch – tam trudno uniknąć glutenu czy parmezanu. Staram się jeść produkty wysokiej jakości – jeśli makaron, to z mąki durum. Piję mnóstwo wody. Jestem wręcz chory na jej punkcie – uwielbiam wodę Fiji. Jeden pije trzy piwa dziennie, a ja wolę dobrą, jakościową wodę. Inwestuję w organizm, mam ten komfort i to szczęście, że stać mnie na takie produkty. Wolę wydać pieniądze na wodę, suplementy, trenerów, ponieważ pomaga mi to w karierze piłkarza.

Jest pan pod tym względem wyjątkowy: inna woda przed rozgrzewką, inna po rozgrzewce.

- Rano przyjmuję witaminę D, polecam każdemu. Po posiłku – koniecznie omega, czyli tłuszcze w płynie, kreatyna, magnez, koktajle białkowe. Każdy dietetyk panu powie, że to ważne. Chodzi o to, by tego nie zaniedbywać. Czasem mamy słomiany zapał, a po paru dniach się odechciewa albo zapominamy. A u mnie nie – systematyczność to podstawa. Namawiam do tego samego mamę i brata – mam na tym punkcie obsesję. Sporo czytam na ten temat, poznałem swój organizm, na odstępstwa pozwalam sobie w trakcie urlopu letniego i zimowego. Wtedy przez siedem–dziesięć dni jem to, na co mam ochotę.

Rundę jesienną skończył pan z 2519 minutami na liczniku w klubie plus 147 minutami w kadrze. Wychodzi prawie 2700, czyli 30 pełnych meczów, pan wystąpił w 34. Niektórzy 3000 minut zbierają przez cały sezon. W całym poprzednim sezonie zaliczył pan 40 spotkań i 3265 minut. Kolosalna różnica.

- Nawet nie wiedziałem, że te liczby mogą wyglądać aż tak szokująco. Ale dla piłkarza nie ma większej frajdy niż mecze. A jeszcze w Legii, w której rywalizujesz o mistrzostwo Polski, grasz w europejskich pucharach – czysta przyjemność. O reprezentacji nie wspomnę – w niej się nie czuje zmęczenia. Dziś, już po rundzie, jestem szczęśliwy, że się skończyła, miałem sporo dobrych występów, zdarzały się słabsze, ale chyba mogę być zadowolony. Skończyłem przedwcześnie, długo dokuczał mi mięsień przywodziciel, po przedostatnim meczu powiedziałem: „pas”. Dostałem zastrzyk z osocza i w styczniu powinienem być do dyspozycji trenera. Jakoś wyjątkowo zmęczony nie jestem, najbardziej doskwierały mi częste podróże – nie mogłem przeprowadzić swojego protokołu regeneracyjno-wypoczynkowego. Od lat pracuję z Piotrem Benewiatem, który jest z Gdańska – to mój trener przygotowania fizycznego, z którym konsultuję niemal wszystko. Parę lat temu po skończeniu kontraktu z QPR kilka miesięcy pozostawałem bez klubu. Mimo to, kiedy we wrześniu 2019 roku trafiłem do Legii, byłem gotowy do gry właściwie zaraz. Wyszykował mnie Piotrek. Teraz mam przeciążony mięsień, ale i dostałem czas na odpoczynek

Psychicznie czuł się pan zmęczony?

- Tak, szczególnie kiedy mieliśmy słabe wyniki w lidze. Ale najbardziej dokuczały mi momenty, w których nie mogłem się porządnie wyspać. Potrzebuję minimum sześciu godzin snu, a w ostatnim okresie to było zaburzone. Kiedy mogłem, dosypiałem w trakcie dnia – dobrze, że mam wyrozumiałą żonę, która mnie wspiera i o mnie dba. W życiu piłkarza ważny jest nie tylko trening na boisku, ale też to, co robi poza nim. Kiedyś usłyszałem we Włoszech, że dla piłkarza po trzydziestce trening regeneracyjny jest ważniejszy od taktycznego czy piłkarskiego. Zdrowa woda, kriokomora, czasem komora hiperbaryczna – to mój żywioł. Z Bartkiem Sliszem i Bartkiem Kapustką staramy się zawsze tego pilnować. Być może dlatego omijały mnie poważne kontuzje.

Jesienią w 31 meczach w Legii strzelił pan 5 goli i zaliczył 13 asyst.

- Powinienem mieć więcej asyst. Moim celem na ten sezon jest 10 goli i 25 asyst.

Co pan sądzi o Molde, rywalu Legii w lutowych meczach 1/16 finału LKE?

- Na kogo byśmy nie trafili, z każdym zagralibyśmy jak równy z równym. Udowodniliśmy to z Aston Villą czy Alkmaar. Piłkarz grający w Legii musi być pewny siebie. Szanujemy wszystkich rywali, ale Molde zdecydowanie jest w naszym zasięgu. Nie mam poczucia, że w pucharach osiągnęliśmy więcej, niż ktokolwiek oczekiwał czy się spodziewał. Ciężko na to zapracowaliśmy, wyniki nie wzięły się znikąd. Wiosną każdy mecz będzie dla nas, jakby był ostatnim w sezonie. A co do ligi… Szkoda porażki w Krakowie, ale cel główny się nie zmienił: mistrzostwo Polski. I pozostaje realny do zrealizowania.

Całą rozmowę z Pawłem Wszołkiem można przeczytać w piątkowym wydaniu "Przeglądu Sportowego".

Polecamy

Komentarze (22)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.