Domyślne zdjęcie Legia.Net

Po meczu Legii z Pogonią

Adam Dawidziuk

Źródło: gazeta.pl

18.09.2005 18:08

(akt. 27.12.2018 16:20)

- Murawa była bardzo ciężka i już po rozgrzewce boisko praktycznie nie nadawało się do gry - mówił <b>Marcin Burkhardt</b> tuż po zakończeniu spotkania Legii z Pogonią. W marcu warunki były znacznie gorsze (zimno i śnieg padał), a Legia wygrała 3:0. Przyczyna tego, że w Szczecinie padł remis, nie leży chyba jednak w warunkach.
Gra Legii, odkąd jej trenerem został Dariusz Wdowczyk, nie zmieniła się wiele, jeżeli zmieniła się w ogóle. Mówienie o tym, że teraz zespół nareszcie walczy, jest średnio uzasadnione, bo poza wyjątkami trudno powiedzieć, by wcześniej zawodnicy unikali walki. Po wygranym szczęśliwie meczu z Odrą Wodzisław pojawiły się stwierdzenia, że Wdowczyk tchnął w tę drużynę charakter. To całkiem możliwe, ale należy być nader ostrożnym, bo przecież i wtedy, gdy zespół prowadził Jacek Zieliński, udawało się wygrywać w ostatnich sekundach (tak skończył się ćwierćfinałowy mecz Pucharu Polski z Lechem Poznań w Warszawie). W taki sam sposób także się przegrywało (pamiętny występ w ubiegłym sezonie z Cracovią), a Wdowczyk jeszcze prowadzi drużynę za krótko i po prostu nie zdążył tego przeżyć. - Wiem jednak, że wszystko może się zdarzyć. Taki jest urok piłki - mówi szkoleniowiec warszawian i dobrze, że ma tego świadomość. Wdowczyk ma także świadomość, że wśród licznych mankamentów Legii zwyczajnie brakuje dobrego przygotowania. Drużynie, której jeszcze niedawno 90 minut służyło głównie do zabiegania rywala, zdarza się w końcówce bronić. I wynika to nie z przewagi umiejętności rywali, a po prostu kilku legionistów zaczyna się słaniać. Legia w Szczecinie grała przeciętnie, by nie powiedzieć, że długimi okresami słabo. Prowadzenie 2:0 wzięło się jakby z niczego i gdyby udało się do końca utrzymać przewagę, to taki stan rzeczy tylko zaciemniłby obraz. Z drugiej strony - dla sympatyków Legii, którzy jak zwykle z sympatykami Pogoni obejrzeli mecz w bardzo przyjaznej atmosferze - styl choć istotny, nie jest najbardziej ważny. - Legia, która w 2002 roku zdobywała mistrzostwo, też nie w każdym meczu grała wspaniale. Po latach pamięta się tylko, jaki drużyna osiągnęła wynik - mówi Wdowczyk w udzielonym "Gazecie" na poprzednich stronach wywiadzie. I z tym także trudno polemizować. - Lekko się sfrajerzyliśmy - mówi cytowany już Burkhardt na temat tego, że ze stanu 2:0 nie udało się wygrać, a ostatecznie był tylko remis. Dwie stracone bramki nie wzięły się jednak z niczego. Tego wieczoru atak Legii prawie nie istniał. Obrona gubiła się w swoim stylu, a pomoc mało z którą formacją współpracowała. Zawodnicy, wybiegając z własnej połowy, gdy tylko naprzeciwko nich pojawiał się rywal, szukali okazji, by jak najszybciej pozbyć się piłki. Często jak Tomasz Sokołowski, który nie wiedząc, co robić, tradycyjnie centrował i to zwykle niecelnie. Natomiast Burkhardt też tradycyjnie miał kierować grą, a nie kierował. Na śliskiej nawierzchni wyglądało, jakby unikał walki. Tak dzisiaj nie wygrywa się spotkań. A pozytywy? Też były. Choćby w drugim spotkaniu z rzędu gol Sebastiana Szałachowskiego (uraz ścięgna Achillesa), którego powoli zaczynano spisywać na straty. Także hart ducha Bartosza Karwana, który - o czym nie wiedzieliśmy - już drugi mecz gra z pękniętym żebrem i w drugim notuje asystę. Tylko czy jest sens aż tak się narażać? Pozytyw (choć głównie mający towarzyski charakter) to także narodziny małego Muchy, czyli synka Jana - rezerwowego bramkarza. Zespół po bramce Szałachowskiego przygotował dla niego "kołyskę". Było tak miło, że zdawało się, jakby Legia już ten mecz wygrała. Z takim nastawieniem trener Wdowczyk też powinien walczyć. - Jak można wygrać 1:0, to trzeba wygrać 1:0 - mawia trener. Tym bardziej trzeba, jeżeli prowadzi się dwoma golami.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.