Domyślne zdjęcie Legia.Net

Przegląd prasy

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

04.05.2010 11:05

(akt. 16.12.2018 04:59)

Wprawdzie mecz Legii z Ruchem odbył się w sobotę, ale prasa codzienna wyszła dopiero dziś. I nie obchodzi się łagodnie z legionistami, na których spadła fala krytyki głównie za brak walki i zaangażowania. Oto kilka wybranych tytułów prasowych: Przegląd Sportowy - Ruch nie boi się nikogo; Gazeta Wyborcza - Niechlujna Legia; Rzeczpospolita - Cudów nie ma; Polska the Times - Puchary oddalają się od Legii; Fakt - Trener stracił Choto, Szala zawalił mecz.

Skrót z meczu - kliknij tutaj

Gazeta Wyborcza - Nie możemy tyle razy tracić piłki w środku pola - mówił przed meczem w Chorzowie trener Legii Stefan Białas. I choć w porównaniu z meczem z Piastem i Koroną piłkarze Legii rzadziej podawali prosto pod nogi rywali, grali bardziej niechlujnie niż rywal. Obie drużyny miały dużo strat. Najczęściej - zanim udało im się dojść pod pole karne rywala. Dlatego kibice rzadko oglądali atak pozycyjny. Na blisko 100 ataków obu drużyn te kończone strzałem lub wywalczeniem rzutu rożnego stanowią zaledwie kilkanaście procent! Legia rzadziej dochodziła pod pole karne rywala. Ruch 45 akcji kończył w tej strefie, goście - 40. Przed przerwą Ruch częściej atakował, dłużej utrzymywał się przy piłce na połowie Legii i skutecznie paraliżował jej ataki. Goście pod pole karne doszli tylko 17 razy (na 49 prób) i strzelali tylko raz! Na początku drugiej połowy chorzowianie zdobyli bramkę i od tej pory częściej zamiast rozgrywać, wybijali piłkę. Mimo to po przerwie to oni nieco częściej byli przy piłce, choć w całym meczu nieznacznie lepsza pod tym względem była Legia (52:48 proc.). W drugiej połowie Legia miała więcej okazji do ataku, ale niewiele z tego wynikło. Poza czterema strzałami (Kiełbowicz z rzutu wolnego, Iwański, Grzelak i Szałachowski) nie stworzyła zagrożenia pod bramką Ruchu. Legia aż 36 razy w całym meczu wrzucała piłkę w pole karne Ruchu (rywale 27 razy), licząc na umiejętności gry głową wysokich napastników, ale obrońcy Ruchu radzili sobie z nimi bez problemów. Ruch częściej niż Legia tracił piłkę, rozgrywając kontrę, ale wynikało to z tego, że grał szybciej, z kolei w drugiej połowie w ataki gości angażowało się mniej piłkarzy. Legionistom dużo częściej piłka uciekała na aut, częściej też (47 razy wobec 40 Ruchu) tracili piłkę w okolicach środkowej linii lub tuż za nią, czym umożliwiali rywalom szybką kontrę. W całym meczu Legia dziewięć razy straciła piłkę na własnej połowie. Ruch tylko pięć razy.

Przegląd Sportowy -  Raz jeszcze można było się przekonać, że świetnie dysponowany Jan Mucha to zdecydowanie za mało. Oglądając drużynę ze stolicy odnosiło się wrażenie, że owszem, piłkarzy ma przyzwoitych, ale każdy z nich gra swój mecz. Problem w tym, że te indywidualności nie stanowią zespołu. To powoduje wybuchy niezadowolenia, jak w przypadku machającego rękami Macieja Iwańskiego, złego na cały świat po nieudanym zagraniu jednego z kolegów. Niepotrzebnie, bo nikomu to nie pomaga, a w Legii zbyt wielu jest zawodników o kruchej konstrukcji psychicznej. Starcie w Chorzowie pokazało też, że nie jest najlepszym pomysłem gra bez lewego pomocnika. Można tym zaskoczyć raz czy dwa, ale Fornalik odrobił pracę domową, przeanalizował taktykę legionistów i nakazał swoim graczom atakować prawą stroną. A tam był sam Jakub Wawrzyniak, bo Tomasz Kiełbowicz wspomagał w środku pola Tomasza Jarzębowskiego. I nic z tego, że Kiełbowicz grał jeden z lepszych meczów w tym sezonie. Legioniści doszli do głosu dopiero w końcówce meczu, kiedy gospodarze opadli z sił.

Polska the Times -  Po porażce Legii w Poznaniu z Lechem w Wielką Sobotę wszyscy komentatorzy byli zgodni, że warszawski zespół marzenia o mistrzostwie może odłożyć co najmniej do przyszłego sezonu. Przyznawali to nawet niektórzy piłkarze. Jan Mucha mówił otwarcie, że Wisły nie uda się dogonić i trzeba skoncentrować się na walce o Ligę Europejską. W piątek piłkarze Stefana Białasa przecierali jednak oczy ze zdumienia. I to dwukrotnie. Najpierw wtedy, gdy Wisła przegrała z Koroną (0:1), a później, gdy zaczęli analizować tabelę. Okazało się, że wystarczy wygrać w sobotę z Ruchem w Chorzowie, tydzień później pokonać Wisłę u siebie i liczyć, że Lech potknie się przynajmniej raz. Nieoczekiwany uśmiech fortuny legioniści w typowy dla siebie sposób zmarnowali. Nie zrealizowali już pierwszego punktu w swoim nowym planie, zasłużenie przegrali w Chorzowie 0:1. Dziś ich opowieści o niespodziewanej szansie na mistrzostwo brzmią mniej więcej tak jak marzenia o zakupach za pieniądze wygrane za szóstkę w totolotka w przeddzień losowania. Sobotnią porażkę Legii trudno nazwać nawet niespodzianką. Piłkarze Białasa wygrali wprawdzie ostatnie trzy mecze, ale za każdym razem mocno się męczyli i mieli sporo szczęścia. Tym razem liczenie na to, że rywal się zniechęci i że w końcu któraś akcja zakończy się skutecznie, okazało się złudne. W pierwszej połowie tylko świetne interwencje Jana Muchy spowodowały, że legionistom udało się nie stracić gola. Groźny był zwłaszcza Arkadiusz Piech, który na początku drugiej części spotkania z łatwością wygrał pojedynek w powietrzu z Wojciechem Szalą i pokonał słowackiego bramkarza.

Polecamy

Komentarze (1)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.