News: Przemysław Mizgała: Były łzy, zwątpienie, ale wracam do gry!

Przemysław Mizgała: Były łzy, zwątpienie, ale wracam do gry!

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

07.09.2012 16:35

(akt. 14.12.2018 12:05)

Rocznik 92' był w naszej Akademii szczególny. Piłkarze zdobyli wicemistrzostwo Polski juniorów, a w składzie byli tacy piłkarze jak: Rafał Wolski, Michał Żyro, Dominik Furman, Jakub Szumski, Michał Kopczyński czy... Przemysław Mizgała. Pomocnik, który razem z kolegami cieszył się wtedy ze srebra, przez kolejne dwa lata walczył z kontuzją stawów kolanowych. Czasami przychodziły kryzysowe chwile, ale Przemek od początku września rozpoczął treningi z Młodą Legią i wraca do gry. Zapraszamy do lektury zapisu rozmowy z Mizgałą, który opowiada o ciężkich chwilach, urazie i przyszłości, która na razie wiąże go z drużyną Dariusza Banasika.

Na początku 2005 roku, wystąpiłeś jako zawodnik Olimpijczyka Częstochowa w turnieju piłkarskim "Zdrowy Targówek", zostałeś wtedy wybrany najlepszym piłkarzem i rozgrywającym całych zawodów. Wtedy Legia zainteresowała się twoją osobą? 


- Przedstawicielem Legii na tamtym turnieju był Jacek Mazurek, który zaproponował mojemu ojcu, obecnemu w Warszawie, abym przeniósł się na Łazienkowską. Byłem w takim wieku, że w częstochowskim Olimpijczyku, wielkiej kariery nie dało się zrobić. Nie mieliśmy nawet porządnego boiska, trenowaliśmy na sali grając trzech na trzech. Myśleliśmy nad przyszłością, to był przełom między szkołą podstawową, a gimnazjum i mimo propozycji z SMS-u Łódź, wolałem związać się z Legią.


Wspomniałeś, że w Częstochowie nie mieliście nawet boiska. Wydaje się więc, że był to przeskok z piekła do nieba.


- W stolicy było zupełnie inaczej. Wszyscy mieli te same stroje, nasza drużyna w Częstochowie, była taką zbieraniną. Każdy biegał w innej koszulce, a ja, miałem na plecach nazwisko Beckhama (śmiech). Bardzo miło wspominam jednak chwile spędzone w Olimpijczyku. Przy Łazienkowskiej było jednak duże boisko, lepsze piłki oraz dwóch szkoleniowców przy zespole.


Złapałeś wtedy jakiś kontakt z Jackiem Magierą? W końcu obaj jesteście z Częstochowy.


- Nawet znaliśmy się wcześniej. Marek Magiera, jego brat, prowadził w Olimpijczyku starszy rocznik. Na początku pobytu w Warszawie, mieszkałem przez parę dni u Jacka Magiery, bo był pewien problem z własnym mieszkaniem.


W Legii jesteś już siedem lat, niezły wynik. Co było najważniejszym przeżyciem w tym czasie?


- Ważne były turnieje, które rozgrywaliśmy we Francji. Cieszyły mnie powołania do kadry Mazowsza i na konsultacje reprezentacji Polski. Przede wszystkim największym sukcesem jest jednak wicemistrzostwo Polski juniorów rocznika 92’, przed nami był Lech, prowadzony przez Mariusza Rumaka. Właściwie, to był to dla mnie ostatni sezon, w  czasie którego normalnie grałem. W kolejnym roku towarzyszyły mi już urazy, a nawet na wspomnianych mistrzostwach występowałem ze skręconą kostką.


Żyro, Kopczyński, Furman, Wolski, Efir, to część tej srebrnej drużyny. Jeden z nich był w kadrze na Euro, a ty dopiero zaczynasz przygodę z Młodą Ekstraklasą. Osiągnięcia kolegów motywują czy wręcz przeciwnie?


- Mnie to akurat motywuje. Nowością jest dla mnie nawet gra w Młodej Legii. Graliśmy wcześniej w jednej drużynie, oni się wybili i pokazali, że jest to wykonalne w stołecznym klubie.


W którym momencie rozpoczęła się twoja udręka ze stawami kolanowymi?


- Na turnieju w Rużemberok zaczęły się pierwsze bóle w obu kolanach. Myślałem, że rozgrzeję się, dojdzie do tego adrenalina i kłopoty znikną. Faktycznie tak było, bo na Słowacji zostałem nawet wyróżniony. Potem zaczął się jednak taki okres, w którym wielki problem sprawiało mi nawet truchtanie. Przez pewien czas grałem na tabletkach znieczulających, ale stwierdziłem, że trzeba podjąć poważniejsze kroki.


Trafiłeś potem do jakiegoś specjalisty?


- Na początku, dostawałem tabletkę pod język i maść, którą miałem wcierać. Jak widać, nie dało to efektu. Od maja do sierpnia trwała taka zabawa między lekarzami, jeden stwierdził, że przyda mi się dwumiesięczna rehabilitacja w klinice ruchu. Po tym czasie, nadal nie było dobrze z moim zdrowiem. Następnym krokiem były zastrzyki u doktora Machowskiego, ale po jakimś czasie, zdecydował, że powinienem poddać się operacji.


- 4 stycznia 2011 roku miałem pierwszą operację, potem przyszedł czas na rehabilitację i w niczym to nie pomogło. Gdybym nie zaczął kombinować, mogłoby być różnie. W sumie, odwiedziłem ośmiu lekarzy. Wreszcie, doktor Malinowski z Bełchatowa, wymyślił wycięcie mięśnia w obrębie rzepki, ale po kolejnej operacji okazało się, że było to bez sensu. Ostatni raz położyłem się na stole w lutym 2012 roku u dr Domżalskiego. Wydaje się, że obecnie ze stawami jest już w porządku. Naprawiono skutki drugiej operacji i odcięto właściwy mięsień. Rzepka ponoć, aż odskoczyła w czasie zabiegu. Cała ta przypadłość to zespół nadmiernego, bocznego przyparcia rzepki.


Skąd ta kontuzja się wzięła? Jak można się jej nabawić?


- Lekarze mówią, że trochę winy mogło leżeć po stronie sztucznej murawy. Nawet teraz, inaczej „wchodzi” to w nogi. Przyczyną była podobno budowa moich kolan. Obciążenia rzepki musiały wyjść wraz z wiekiem.


Czułeś wsparcie klubu przez ten czas?


- Jeśli chodzi o sprawy finansowe, to nie mogę powiedzieć o klubie złego słowa. Od dwóch lat, pojawiałem się przy Łazienkowskiej tylko z fakturami do rozliczenia. Natomiast jeśli chodzi o podejmowanie decyzji w kwestii kolejnych kroków leczenia, Legia nie za wiele mogła zrobić, gdyż decyzję podejmował prowadzący mnie wtedy lekarz. Gdybym sam nie pokombinował z szukaniem odpowiednich specjalistów, to pewnie do dzisiaj tkiwłbym w kropce. 


Jak wyglądała sytuacja z twoją umową, bo kontrakt, który podpisałeś na początku przygody z Legią, na pewno nie obowiązywał do czerwca 2012 roku.


- Na początku było tak, że klub zwracał część pieniędzy za wynajem mieszkania. Najpierw mieszkałem z Marcinem Adamiakiem, który teraz jest kurierem, a potem, z Dominikiem Furmanem. Pierwszą umowę podpisałem w I klasie liceum i obowiązywała do grudnia ubiegłego roku. Idąc zimą na rozmowę, nie spodziewałem się niczego, bo nadal byłem przed operacją, a wiek juniora się skończył. Nie liczyłem na cud, ale zaoferowano mi nowy kontrakt na pół roku, który ponoć wywalczył dla mnie dyrektor Jacek Mazurek, poczułem od niego wsparcie. W czerwcu podpisałem kolejne przedłużenie umowy, tym razem o rok.

Jacek Mazurek wiąże w takim razie jakieś nadzieje z twoją osobą.


- To człowiek, który mnie tu sprowadzał. Można powiedzieć, że jest moim ojcem w Legii. Gdyby nie on, to możliwe, że nie byłoby mnie tu.


Dariusz Banasik też na ciebie liczy? Rozmawialiście już o twojej roli w zespole?


- Być może w najbliższym lub jeszcze kolejnym meczu będę brany pod uwagę przy ustalaniu 18-stki meczowej. Plan jest taki, aby wprowadzać mnie na jakieś 15-minut, bo kondycyjnie naprawdę wyglądam słabo. W dwa miesiące nie da się nadrobić dwóch lat...


Były chwile zwątpienia podczas leczenia kontuzji?


- Parę razy nawet zdarzyło mi się płakać nad swoim losem. Bywało tak, że miałem okres nadziei, a po chwili, znów wszystko zaczynało boleć. Po drugiej operacji, usłyszałem, że są takie kontuzje, przy których nie da się piłkarzowi pomóc. To było dla mnie wielkim ciosem, ale nie mogłem się poddać, bo nie po to się tyle leczyłem żeby odpuścić. Tak naprawdę, gdyby podejmowano konkretniejsze decyzje, już dawno byłbym w pełni zdrowia. Najgorsze było słuchać przez ały czas: "pokaż się za miesięc, za pięć tygodni" - tak było w kółko... Sam czułem, że to nic nie daje, nic się nie zmieniało. 


Miałeś plan B? Uczysz się jeszcze a może już skończyłeś edukację?


- Studiuję, ale najlepiej spełniam się w piłce nożnej. Próbowałem się zająć ćwiczeniami na siłowni czy pływaniem, ale nie byłem usatysfakcjonowany tym co robiłem. Nigdy nie wiązałem też przyszłości z zarządzaniem, które jest moim kierunkiem na Wyższej Szkole Menedżerskiej. Robiłem to chociażby dla zabicia czasu.


W którym momencie otrzymałeś zaświadczenie pozwalające ci na powrót do sportu wyczynowego.


- Wstawiłem zdjęcie tego papierka nawet na Facebook-a (śmiech). W maju dostałem zgodę na treningi z pełnymi obciążeniami. Przez półtora miesiąca trenowałem ze szkoleniowcem odpowiedzialnym za kontuzjowanych zawodników, potem przez miesiąc ćwiczyłem z juniorami i od poniedziałku jestem już pod opieką Dariusza Banasika. Skakałem z radości po wyjściu z gabinetu, kiedy usłyszałem, że nie muszę już nawet zjawiać się na kontrolach. 


Masz teraz wrażenie, że nadrabiasz 2 lata piłkarskiego życia?


- Na pewno tak. Straciłem czas najmocniejszego rozwoju. W tym wieku, piłkarz przestawia się z bycie juniorem na seniorską grę, uciekło mi to.


Na przestrzeni 48 miesięcy, treningi Legii zmieniły się?


- W tym roku trenuje się blokami. Juniorzy starsi bardziej współpracują z Młodą Legią, ale treningi są podobne do tych, które pamiętam sprzed kontuzji.


W Młodej Legii będziesz jednym z najstarszych zawodników.


- Czarek Michalak, Bartosz Widejko, Mateusz Cichocki i ja, to ta najstarsza czwórka. Na razie żadnej odpowiedzialności nie czuje, bo w meczu o stawkę nie grałem przez dwa lata. Trzeba się jednak rozwijać dalej, bo czas uciekł i trzeba to nadrobić.


Jakie stawiasz sobie cele?


- Na razie chciałbym zadomowić się w Młodej Legii i zagrać w kilku meczach. Potem jak każdy, chciałbym zaistnieć w pierwszej drużynie.


Było już blisko do tego, bo zagrałeś w drużynie Jana Urbana na początku 2010 roku w sparingu ze Świtem. To było spełnienie marzeń?


- Czułem stres, ale nie nazwałbym tego spełnieniem marzeń, raczej wyróżnieniem. Marzenia można spełnić raczej strzelając bramkę przy Łazienkowskiej, tak jak zrobił to ostatnio „Furmi”.  To już jest coś.


Dwa okresy łączy osoba Jana Urbana. Zagrałeś w sparingu pierwszej drużyny pod jego opieką, teraz, gdy wracasz do gry, on również jest w Legii. Myślisz, że cię pamięta?


- Wątpię, aby mnie pamiętał. To był jeden sparing, dwa razy byłem też na treningach pierwszej drużyny. Jan Urban słynie z tego, że stawia na młodzież. Na pewno większa szansa na pokazanie się byłaby u niego niż u Macieja Skorży. Mam nadzieję, że szkoleniowiec Legii zapamięta niedługo moje nazwisko.


Gra w pierwszej drużynie to bardziej mrzonka czy realny cel?


- Najlepszym przykładem są młodzi piłkarze, którzy już są w tym zespole. Grają, strzelają gole, więc można to osiągnąć.


Jak byś się obecnie zareklamował? Jakie cechy wymieniłbyś obecnie jako swoje atuty?


- Na pewno nie kondycję (śmiech). Myślę, że nie można zarzucić nic mojej technice oraz dryblingowi. Mogę występować zarówno na skrzydle jak i na środku pomocy. Trener Banasik widzi mnie właśnie na boku lub jako ofensywnego pomocnika. 

Polecamy

Komentarze (6)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.