News: Relacja z trybun: Początek europejskich pucharów

Relacja z trybun: Początek europejskich pucharów

Mateusz Marek

Źródło: Legia.Net

21.07.2016 10:00

(akt. 07.12.2018 14:04)

Mecze eliminacji Ligi Mistrzów od paru lat mają przy Łazienkowskiej szczególny klimat. Po blisko 20 latach nieobecności polskiej drużyny w fazie grupowej tych rozgrywek wszyscy w Warszawie wierzą, że to właśnie Legia przełamie złą passe. Dlatego też dziwi dość słaba frekwencja w kontekście meczu ze Zrinjskim, szczególnie że bramkowy remis przywieziony z Bośni i Harcegowiny nie pozwalał być pewnym awansu do kolejnej rundy. Ostatecznie wtorkowe spotkanie obejrzało na stadionie około 13000 widzów.

Oprócz aspektu czysto piłkarskiego z pewnością dla części kibiców dodatkową motywacją była zapowiedź obecności kibiców gości, którzy bardzo przyzwoicie zaprezentowali się przed tygodniem, wystawiając liczny młyn i wielokrotnie odpalając pirotechnikę. Tym razem jednak nieco zawiedli, ponieważ nie wykorzystali nawet połowy przyznanej im puli biletów, a jedynym urozmaiceniem ich obecności było zaprezentowanie skromnej choregorafii w początkowych minutach meczu i piro w samej końcówce. Bośniacy wywiesili ponadto kilkanaście flag i przez cały mecz prowadzili doping, który z naszej perspektywy był kompletnie niesłyszalny. Tyle o nich.


My z kolei jeszcze przed rozpoczęciem meczu zachęcaliśmy naszych piłkarzy do "jazdy" z naszymi rywalami. Warta odnotowania jest zmiana na gnieździe, ponieważ Starucha od dwóch meczów zastępuje Szczęściarz. Ilu kibiców na Żylecie, tyle opinii (a pewnie i więcej) na temat tego który z nich jest lepszy i bardziej nakręca reszte do zdzierania gardeł. Pewne jest jedynie to, że każdy z nich prowadzi doping w zupełnie inny i charakterystyczny dla siebie sposób. O ile Piotrek konsekwentnie zwraca uwagę nieśpiewającym i mruczącym pod nosem bokom Żylety, o tyle nasz wtorkowy gniazdowy stara się częściej zmieniać repertuar, kiedy widać że dana przyśpiewka "nie siedzi" danego dnia lub jest zbyt długo eksploatowana. Takie podejście powodowało, że osoby, które chciały wesprzeć naszych grajków mogły stopniowo wkręcać się coraz bardziej w dopingowanie, natomiast "oglądacze" i "trenerzy" (znajdujący się głównie na górze) mogli w spokoju obserwować wydarzenia boiskowe. Po raz kolejny okazało się, że jakość dopingu wcale nie jest uzależniona od liczby osób na meczu i nawet z niezapełnionym chociażby w połowie stadioniem można pokazać się z naprawdę dobrej strony.


Niewątpliwym plusem było częstsze uaktywnianie pozostałych trybun stadionu, które oprócz oglądania mogły nas wspomóc swoim zaangażowaniem. Rewelacyjnie wyszło "Legia Warszawa to nasza duma i sława" na dwie strony, zwłaszcza moment, w którym to właśnie ta druga strona musiała zacząć. To samo miało miejsce z "Warszawą" i "Ole ole, ole ola..". Odświeżone zostało "Gwizdek sędziego rozpoczyna wielki mecz..", co prawda z lekkim zakłopotaniem przy "Miro Radovic i już 1:0 jest..", jednak druga część wychodziła już tak jak powinna. Częściej niż w poprzednich meczach łapaliśmy się za bary i to nie tylko podczas walczyka. Przy "Szkoła, praca.." pewną nowością było zastąpienie machania rękami klaskaniem, co raczej wychodzi korzystniej i powoduje że przyśpiewka jest dużo bardziej żywiołowa.


W pierwszej części mieliśmy jeszcze okazję zaśpiewać "Nie poddawaj się,ukochana ma..", przy której jedenastke wykorzystał Niko. Po bramce na 1:0 nastroje, a w związku z tym poziom decybeli znacznie się podniósł. Ciekawym pomysłem na wyrwanie Żylety z pewnej monotonii, która mogła się pojawić po paru minutach śpiewania tego samego było przerywanie na chwilę roboty bębniarzom, żebyśmy sami usłyszeli na jakim poziomie jesteśmy w danej chwili. Po zorientowaniu się że nie jest to "zmiana płyty" na sektorze momentalnie robiło się głośniej. Konkretne ryknięcie miało także miejsce przy "Legia gol" w wersji z rękami w górze. Po pierwszej połowie moje struny głosowe zostały poważnie nadwrężone, miałem zresztą wrażenie że nie byłem w tej kwestii odosobniony.


Po wyjściu z szatni i powitaniu naszych "Mistrzem Polski jest Legia..", drugą połowe rozpoczęliśmy od "Hitu z Wiednia". Momentem, który powodował największe ciary na plecach było kucnięcie całej Żylety by za chwilę uderzyć z całego serca i gardła. Efekt był tym bardziej pioronujący, że miałem akurat okazję obserwować wszystko z boku...Polecam raz na jakiś czas. Ledwo zdążyliśmy ruszyć z "Legia Legia gol" a na 2:0 w 62 minucie podwyższył nie kto inny jak Nikolic. Po chwili radości i śpiewów całego stadionu, nie można było oprzeć się wrażeniu, że skoro sprawa awansu została w zasadzie roztrzygnięta doping lekko siadł. Gniazdowy dwoił się i troił, żeby zmienić ten stan rzeczy, zarzucając kolejno "Niepokonane miasto.." , "Moja jedyna miłość.." i "Warszawska Legio..". Dosyć przeciętnie jak na nasze możliwości wyszło "Za kibicowski trud..", jednak tradycyjnie ożywił nas nieoficjalny hymn stolicy. Po raz kolejny tego dnia mogliśmy również usiąść by po chwili wjechać z "Hej Legia Gol". Około 85 minuty miał miejsce ulubiony dla mnie moment podczas spotkań w europejskich pucharach, czyli odśpiewanie czterech zwrotek Mazurka Dąbrowskiego. Niemniej jednak nie dożyję chyba momentu, w którym naprawdę wszyscy skupią się na hymnie, a nie na gwizdach czy przeżywaniu podbramkowych sytuacji.


Ponadto niestety po raz kolejny rzuciło mi się w oczy wychodzenie ze stadionu przed końcowym gwizdkiem, niezależnie od tego czy akurat wygrywamy 2:0 czy przegrywamy 1:4. Czy naprawdę chęć uniknięcia pomeczowych korków czy tłoku w autobusie jest większa niż podziękowanie naszym kopaczom za walkę? Po zakończeniu meczu piłkarze przybili piątki z dzieciakami i podeszli pod Żylete, gdzie wspólnie mogliśmy cieszyć się z awansu do trzeciej rundy. Przed nami sobotnie spotkanie ze Śląskiem Wrocław. Początek spotkania o 20:30.

Polecamy

Komentarze (5)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.