News: Ivica Vrdoljak: Legia musi zarabiać na transferach

Rok 2014 oczami kapitana Ivicy Vrdoljaka

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

24.12.2014 12:24

(akt. 04.01.2019 13:25)

- Cele jakie mieliśmy na jesień udało się zrealizować (grać dobrze w pucharach, awansować z grupy, być liderem w ekstraklasie i brać udział w rozgrywkach Pucharu Polski), ale najważniejsze wciąż przed nami. W lidze i PP wszystko może się jeszcze zdarzyć. Choć nawet nie myślę o tym, że moglibyśmy nie zdobyć tytułu mistrzowskiego. Jestem z zasady optymistą i patrzę w przyszłość z wiarą w umiejętności – swoje i całego zespołu - opowiada w długiej rozmowie z Legia.Net kapitan zespołu Ivica Vrdoljak, z którym razem podsumowaliśmy mijający rok 2014.

Ten rok był bardzo udany dla Legii. Na początku zmienił się trener, była niepewność. Nie wiedzieliście czego się spodziewać. Zimą mieliście lekkie obozy przygotowawcze i nikt nie wiedział czy to dobrze. Kiedy przekonaliście się do metod pracy Henninga Berga?


- Odkąd przyszedł trener Berg, to w zasadzie od razu było widać postępy. Oczywiście na początku była niepewność, to normalne. My nie znaliśmy trenera, a trener nas. Ale zaczęliśmy grać i z meczu na mecz wszystko wyglądało coraz lepiej. Przegraliśmy tylko jeden mecz z Ruchem Chorzów i to w momencie, gdy dzień wcześniej zostaliśmy mistrzami Polski. Tylko, że wtedy nikt jeszcze nie widział naszego postępu w grze czy taktyce. Każdy oczekiwał tego mistrzostwa i wygranych w lidze, traktował to jako nasz obowiązek. Na co nas stać i co dała półroczna współpraca z trenerem Bergiem, pokazaliśmy w eliminacjach do Ligi Mistrzów.


- Przez pierwsze pół roku poznawaliśmy trenera Berga, ale nie mieliśmy okazji poznać go do końca, dalej nie wiedzieliśmy jak zareaguje w sytuacji kryzysowej, kiedy przyjdą wyniki gorsze od oczekiwanych. Ale zobaczyliśmy jak się zachowuje w takich sytuacjach po meczu z St. Patrick’s przy Łazienkowskiej. Zagraliśmy wtedy słabo, źle, wyrównaliśmy dopiero w doliczonym czasie gry. Berg jednak zachował spokój. Tłumaczył, że mieliśmy słabszy dzień, że jesteśmy dużo lepsi, że w rewanżu to udowodnimy. Był pewien tego co mówi i ta pewność siebie miała przełożenie na nas. Trener rzadko podnosi głos, rzadko krzyczy – ma zawsze inne argumenty.


Mistrzostwo obroniliście bez najmniejszego problemu, wygraliście w zasadzie wszystko co było do wygrania w lidze.


- Mówiąc o mistrzostwie Polski nie możemy zapomnieć o pracy trenera Jana Urbana, który wykonał dobrą robotę. Bardzo ważne też było też to, że nikt z klubu znaczący nie doszedł, graliśmy tym samym składem. Do tego doszły nowinki, jakie wniósł na polski rynek trener Henning Berg. Cały sztab przywiązuje ogromną uwagę do taktyki, zaś trener Berg ma ogromny wpływ na to, co się dzieje z naszym zespołem. To perfekcjonista, pracuje w klubie od rana do wieczora, ciągle myśli o taktyce. Nie wiem czy taki był zawsze, czy takie cechy nabył od sir Alexa Fergusona. Poświęca mnóstwo czasu na to, byśmy prawidłowo rozwijali się pod względem taktycznym. Spotyka się z nami, pokazuje na wideo co robimy źle, a co dobrze. Są tego efekty – co widać w Europie. Na dwanaście rozegranych spotkań wygraliśmy dziesięć, a przegraliśmy tylko jedno. Takie statystyki mówią same za siebie. Zrobiliśmy duży progres. Trener Berg dobrze nas ustawia w defensywie. Wiemy, gdzie, kto i jak ma się przesuwać i ustawiać. Dużo rozmawiamy i sobie podpowiadamy.


Chwila radości po mistrzostwie, krótka przerwa i znów do roboty. Obóz w Gniewinie – pomóc mieli wam nowi piłkarze – Piech, Ronan i Lewczuk. Tylko ten ostatni dał cokolwiek zespołowi. Czemu tak się stało?


- Trudno powiedzieć. Arek Piech w każdym zespole w Polsce był jak dotąd wiodącą postacią, był jednym z lepszym napastników w lidze. Miał pecha, trener Henning Berg zmienił trochę ustawienie, na szpicy ustawił naszego najlepszego zawodnika czyli Miro Radovicia. A wiadomo, że rywalizując z „Rado” trudno sobie wywalczyć miejsce w podstawowym składzie. Dobrze wprowadził się do zespołu Ondrej Duda, był Orlando Sa, który wiele potrafi i bardzo dużo daje drużynie.  Marek Saganowski zawsze gdy wchodzi na boisko daje z siebie wszystko i też się przydaje Legii. Piech musiał więc czekać na swoją szansę, ale nie miał szczęścia, taktyka nie była ustawiona pod niego. To dobry zawodnik, nie przez przypadek trafił na Łazienkowską, ale musi dostać porządną szansę na pokazanie się. Nie wiem jaka będzie jego przyszłość, ale jeśli będzie cierpliwy, to wcześniej czy później pokaże na co go stać. Pamiętajmy, że w Legii nie jest łatwo się odnaleźć. W przeszłości trafiali tu gracze z dużych klubów, z piękną przeszłością, a w Warszawie często sobie nie radzili.


A Ronan?


- O nim naprawdę mi trudno cokolwiek powiedzieć. Nawet gdy był w Gniewinie na obozie w pełni sił i trenował, to ja akurat miałem przez tydzień kontuzję i nie brałem udziału w zajęciach. Jak już wróciłem, to Brazylijczyk doznał urazu. Sytuacja nie uległa zmianie już do końca roku, nie mogę się więc wypowiadać o jego umiejętnościach i skali utalentowania. Nie jestem w stanie go ocenić. Na pewno miał pecha, że kontuzja goniła kontuzję. Jeśli ludzie z działu skautingu byli nim zachwyceni i zatrudnili go w Warszawie, to znaczy, że musi mieć coś w sobie. Niestety ja nie mogłem mu się przyjrzeć, a on nie mógł pokazać kibicom jakim jest piłkarzem. Mogę mu jedynie życzyć powodzenia i dużo zdrowia na przyszłość.


Wspomniałeś o tym, że trener Berg przestawił Miro Radovicia do ataku. On sam nie wierzył, że będzie dobrze grał na tej pozycji. Spodziewałeś się, że zostanie najlepszym napastnikiem w lidze?


- To inteligentny zawodnik i moim zdaniem poradziłby sobie na każdej pozycji. Swego czasu Totti zagrał na obronie i dał sobie radę. Jak ktoś potrafi grać w piłkę, ma umiejętności, to wszędzie da sobie radę. To nie jest lis pola karnego, taki typowy napastnik, co tylko czeka na podanie. On pracuje w okolicach pola karnego, gra kombinacyjnie i ma taki wachlarz zagrań, że każdy obrońca się go boi. On stwarza okazje podbramkowe skrzydłowym, kreuje grę. Wszyscy się skupiają na nim, chcą go powstrzymać, a on potrafi zrobić z tego użytek i podaje na wolne pole do kolegów. W ten sposób zdobyliśmy kilka bramek, to zdecydowanie najlepszy zawodnik Legii.


Wróćmy do początku trwającego sezonu. Tym razem obóz przygotowawczy nie był już taki lekki, dostaliście w kość, co było widać po pierwszych meczach. Tu dochodzimy do huśtawki nastrojów lub popadania ze skrajności w skrajność. Po meczu z St. Patrick w Warszawie w prasie dziennikarze i eksperci mówili, że zespół jest fatalnie przygotowany, a Berg do zwolnienia. Jak na to reagowaliście?


- Nie reagowałem (śmiech). Zawsze podkreślam, że na wszelkie oceny, podsumowania, jest czas na koniec rundy czy sezonu. Te opinie świadczą o ludziach, które je wypowiadali czy pisali. Obserwuję taką zdolność do zmiany trenera czy piłkarza. W jeden weekend jest słaby, ale za tydzień jest już dobry, a przecież to wciąż ta sama osoba… Po meczu z St. Patrick, który zagraliśmy słabo, wszyscy byliśmy beznadziejni, a trener słaby. Minęło kilka tygodni i już mówiło się zupełnie inaczej. I jak teraz się czują osoby, które wylały na nas wiadro pomyj? Dlatego warto poczekać z oceną, dać szanse na rozwinięcie się sytuacji. Oczywiście runda jesienna mimo, że była dobra, to mogła być lepsza. Ale możemy być dumni z tego, co osiągnęliśmy. Nie ma w nas samo zachwytu, zawsze trzeba wymagać od siebie więcej i wyznaczać sobie kolejne cele do osiągnięcia.


Aco Vuković twierdzi, że popadanie ze skrajności w skrajność to taka polska choroba, że na to powinien być lek sprzedawany w aptekach. W Chorwacji nie ma takiego sposobu postrzegania różnych wydarzeń?


- Powiem szczerze, ze faktycznie w Chorwacji nie ma czegoś takiego. Różnie bywa, ale nie zmienia się zdania na dany temat w takim tempie. Jeśli ktoś coś osiągnie, to zyskuje zaufanie i nie traci go po pierwszej czy drugiej porażce.


Po tym początku sezonu szybko weszliście na właściwą drogę – zaczęło się od 5:0 w Irlandii, ale niesamowitymi i niezapomnianymi meczami były dopiero te z Celtikiem. Polska drużyna całkowicie zdominowała taką, która była faworytem. To najlepsze mecze Legii za twojej kadencji?


- Zagraliśmy naprawdę dwa dobre spotkania. Nawet jak teraz sięgam pamięcią, to przecież Celtic w dwumeczu nie stworzył sobie ani jednej dobrej sytuacji bramkowej. Tej akcji, po której padł go w Warszawie, nie liczę – uderzenie z dystansu, podbita piłka… Na wyjeździe, na początku raz nam zagrozili. I to by było na tyle, przez 180 minut nie pozwoliliśmy Szkotom na więcej. Strzeliliśmy im 6 bramek, były okazje do kolejnych trafień. Tak, to chyba były najlepsze mecze.


I znów huśtawka nastrojów. Euforia po wygranej w Edynburgu i już w samolocie zimny prysznic. Jak bardzo byłeś wściekły?


- Oj byłem, nie ma co ukrywać. Staram się o tej sytuacji nie myśleć, nie chcę do niej wracać. Gdybym mógł, wymazałbym to sobie z pamięci. Najważniejsze, że udało nam się przejść przez ten kryzys. Może to dziwnie zabrzmi, ale dziś jesteśmy przez to wszystko jeszcze mocniejsi.


Przepisy UEFA okazały się bezlitosne, Legia została zesłana do Ligi Europy. Marta Ostrowska podobno nie pojawiła się w szatni, nie powiedziała przepraszam. To też bolało?


- Ja do tej pory nie wiem, kto był za ten błąd odpowiedzialny, nie powiem więc na Martę złego słowa. Kiedyś powiedziałem, że kobieta kierownik drużyny to nie jest dobry pomysł i wszyscy myśleli, że miałem na myśli Martę. A to nie chodzi o to czy kierownikiem drużyny będzie Agnieszka, Kasia czy Halina… Po prostu w szatni są sami faceci, nie w każdej sytuacji obecność kobiety jest wskazana. Jeśli już mam koniecznie do tego wracać i mówić co mnie boli, to właśnie to, że do dziś nie wiem, kto jest temu wszystkiemu winien. Nie wiem czy to był indywidualny błąd Marty czy kilku osób… Ale zostawmy ten temat.


Po tej całej historii z Beresiem i Celtikiem trzeba było się pozbierać i wygrać z Aktobe. Nie martwiliście się, że jakby się nie powiodło, gdybyście odpadli z Kazachami, to sezon byłby nie do uratowania?


- Wszyscy powtarzają, że przez ten błąd administracyjny nie gramy w Lidze Mistrzów, a to nie jest prawda. Przecież utrzymanie wyniku nie gwarantowało nam Champions League, była jeszcze jedna runda do przejścia. Różne rzeczy mogłyby się zdarzyć. Byłoby nam o tyle łatwiej pod względem psychicznym, że mielibyśmy już zagwarantowaną Ligę Europy. A tak przed meczami z Aktobe faktycznie nie było miejsca na błąd. Gdybyśmy przegrali, to ciężko by nam się było pozbierać – zgadzam się z tym. Może zagraliśmy trochę zachowawczo, ale taka była potrzeba chwili. Wyszło na nasze, po awansie głośno odetchnęliśmy.


Był awans, potem losowanie i chyba nikt z Was nie myślał, że będzie aż tak dobrze 5 zwycięstw i 1 porażka. Bilans bramkowy 7:2. Takich wyników polski zespół nie osiągał nigdy w Europie. Co o tym zdecydowało?


- To naprawdę bardzo imponujący wynik. Od początku wszyscy w szatni wiedzieliśmy, że kluczowa będzie wygrana w pierwszym meczu z Lokeren. Bardzo ważne było dla nas to, by dobrze zacząć. Liczyłem na cztery punkty w spotkaniach wyjazdowych z Trabzonsporem i Metalistem – w tym drugim przypadku wiedziałem, że gra w innym mieście, nie na swoim stadionie, to kłopot i może uda się to wykorzystać. Tymczasem oba mecze wygraliśmy. To wszystko dodało nam skrzydeł, których już nikt nie mógł podciąć.

W wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” mówiłeś, że rok temu (było 5 porażek i 1 zwycięstwo) przegrywaliście pechowo. Ale pechowo to można przegrać jeden mecz, no dwa, ale nie pięć. Czegoś brakowało…


- Wtedy z jednej strony popełnialiśmy błędy w defensywie, z czego rywal korzystał, a z drugiej my swoich sytuacji nie potrafiliśmy zamienić na bramki. Brakowało koncentracji i skuteczności. Gdyby te dwie rzeczy były, to inaczej by to wszystko wyglądało. To nie było tak, że byliśmy beznadziejni, że nie stwarzaliśmy sobie sytuacji. W dwóch meczach z Trabzonem stworzyliśmy mnóstwo okazji, a wynik dwumeczu 0:4… A tych goli powinniśmy strzelić kilka, był tez nieodgwizdany karny. I tutaj oprócz dwóch wymienionych rzeczy brakowało też szczęścia. Dla porównania w Kijowie po moim zmarnowanym karnym, jedenastkę obronił Dusan Kuciak. Wtedy mieliśmy sporo szczęścia. Gdyby był remis, byłoby nam potem trudniej. Podsumowując – rok temu brakowało nam koncentracji, skuteczności i szczęścia, w tym wyglądaliśmy dobrze taktycznie, sportowo ale mieliśmy też trochę szczęścia.


W lidze graliście dobrze, zajmujecie pierwsze miejsce. Nawet jak była rotacja, jak graliście rezerwowym składem, to nie było widać przewagi rywala.


- No właśnie po początku sezonu pisano wszystko co najgorsze, a po meczu z Koroną że Legia ma dwa równe składy… To jest właśnie popadanie ze skrajności w skrajność. A przecież żaden zespół nie na świecie ma dwóch, równych składów – nawet Real Madryt czy Barcelona… Wygraliśmy mecz z Koroną, ale oni do przerwy mogli prowadzić 2:0, mieli sytuacje sam san sam z bramkarzem. Na takie relacje po meczu składają się dyspozycja golkipera, trochę szczęścia, nieskuteczność przeciwnika. Po meczu mogła być krytyka, ale dzięki tym składowym pisało się zupełnie inaczej. Ale wracając do pytania – to prawda, nie było widać dużej różnicy, zrobiliśmy jako zespół postęp. Nie było już presji, liga jest długa, punkty dzielone – to wszystko sprawia, że na pewne rzeczy można sobie pozwolić, że bez większych nerwów można wprowadzać młodych graczy, a oni nie czując dużego obciążenia prezentują się, jak potrafią najlepiej.


Cieniem na wynikach kładą się te ostatnie mecze przed przerwami czy to na kadrę czy teraz przez zimą. Co się z wami działo, że w tych meczach popełnialiście mnóstwo indywidualnych błędów. Wkradało się rozluźnienie?


- No właśnie nie – słyszę często takie głosy, że byliśmy zbyt pewni siebie, że kogoś zlekceważyliśmy. Ale tak mogłoby się zdarzyć raz, nie więcej. Zdziwilibyście się wszyscy jak bardzo mocno motywowaliśmy się przed meczem z Pogonią Szczecin albo przed starciem w Łęcznej z Górnikiem. To nie tak, nikogo nie lekceważymy, ale gdybyśmy wiedzieli gdzie jest problem to byśmy coś zmienili. Zauważyłem taką prawidłowość, że po każdym wyjazdowym meczu w Lidze Europy, trzy dni później graliśmy na wyjeździe w ekstraklasie. To jest tak, że w czwartek o 23. kończymy mecz Belgii czy na Ukrainie, wracamy w nocy, a już dobę później udajemy się w kolejną podróż – na mecz w lidze. Być może zmęczenie wpływa na naszą koncentrację. Przecież te wszystkie mecze przegraliśmy po indywidualnych błędach, które normalnie się nie zdarzają. Nie było tak, że rywal nas klepał, że nas zdominował. Dlatego uważam, że zmęczenie psychiczne i fizyczne wpływa na naszą koncentrację. Z tego powodu przydarzały się sytuacje, które normalnie nie mają miejsca. Będziemy próbowali to zmienić. Na razie to się nam nie udawało, zimą będziemy myśleć nad tym, co trzeba poprawić by to się nie zdarzało.


Mimo wszystko to jedna z najlepszych rund. Kibice wspominają rok 1991 gdy Legia doszła do półfinału PZP, ale wtedy musiała pokonać o wiele mniej drużyn na swojej drodze. Teraz zagraliście już 12 meczów w Europie, ponad 30 w sumie jesienią. Nie za duże jest obciążenie, nie za krótka przerwa na odpoczynek w dzisiejszej piłce?


- Tak, uważam że przerwy są za krótkie i tutaj pole do popisu ma PZPN, który razem z telewizją może to zmienić. Liga w tym sezonie kończy się 7 czerwca, potem jest jeszcze gala, a 15 lipca zaczynają się kolejne rozgrywki. A przecież trzy tygodnie wcześniej zaczniemy okres przygotowawczy… Istnieje wiec możliwość, że nie będziemy mieli nawet tygodnia wolnego. Później będzie zdziwienie, że w październiku niektórzy są zmęczeni, że pojawiają się jakieś kontuzje. Jeden sezon zlewa się z drugim, gramy praktycznie cały rok. Niestety raczej nikt o tym nie myśli. W zeszłym roku wiadomo było że reprezentacja Polski nie zagra na mistrzostwach świata, sezon kończył się 15 maja, więc od razu sezon został przedłużony… chyba tylko po to, by ktoś na tym zarobił… Nikt nie myśli o zdrowiu piłkarza, każdy kieruje się innymi wartościami… Uważam, że to duży problem dla całej piłki w Polsce.


Podobno już myśli się poważnie o odejściu od reformy i powrocie do starego systemu, ewentualnie do powiększenia ligi do 18 zespołów.


- Każdy z piłkarzy w ekstraklasie w prywatnej rozmowie przyznaje, że reforma, podział punktów, to beznadziejny pomysł. Zdecydowanie lepiej będzie z 16 czy 18 zespołami, ale w zwyczajowym systemie. Jeśli chcemy by polska piłka się rozwijała, to nie tędy droga. Dziś Legia jest liderem, jutro będzie ktoś inny. Ale zapracował na to pierwsze miejsce i nagle zabiera mu się to, co wypracował, by dać szansę słabszym, by sztucznie zwiększyć emocje i atrakcyjność ligi. Naprawdę to absurd. Jeśli liga ma być ciekawsza, to inne zespoły muszą doskoczyć poziomem do najlepszych. To jedyna rozsądna droga. Jeśli zaś my będziemy spadali do reszty, by podnieść oglądalność, to liga się nigdy nie rozwinie. Nie rozumiem tego systemu i mało komu się wśród piłkarzy ten system podoba. Naprawdę, niemal każdy zawodnik powie, że ten system rozgrywek jest po prostu beznadziejny!


Zamysł był taki byście grali więcej meczów. Za wami bardzo długa runda, dla ciebie szczególnie wyczerpująca bo grałeś najwięcej i najczęściej. Poza meczem z Koroną nie opuściłeś żadnego.


- Fizycznie czuję się dobrze, bardziej jestem zmęczony psychicznie. Bez problemu mógłbym jednak jeszcze grać dalej. Nie miałem przez cały rok żadnych problemów ze zdrowiem, no raz w Gniewinie przez tydzień nie trenowałem. Ale nie wpłynęło to negatywnie na całość, czuję się przygotowany do wysiłku, mięśnie nie odmawiają posłuszeństwa. Nie czułem przerwy letniej, jeden sezon nałożył mi się na drugi. W sumie zagrałem w 49 oficjalnym spotkaniach w tym roku, a do tego były jeszcze sparingi.


Wrażenie robi to jak grają ostatnio Michał Kucharczyk, Guilherme czy Łukasz Broź.


- Zacznijmy od Kuchego. Trener dał mu szansę, on ją wykorzystuje. Z systemu Amisco wynika, że biega najwięcej, nawet na tej wysokiej intensywności. Dawał z siebie wszystko, wykorzystał szansę, był ważnym ogniwem zespołu.


Tajemnica tego biegania ponoć tkwi w tatarze?


- (śmiech). Nie wiem, nie siedzę obok Michała na stołówce, nie wiem czego dokłada sobie na talerz.


Łukasz Broź…


- Dla mnie on zrobił największy postęp ze wszystkich. Grał dojrzałą piłkę na europejskim poziomie. Jestem z niego bardzo zadowolony.


Guilherme – po długiej kontuzji grał nie na swojej pozycji, ale robił to dobrze.


- Moim zdaniem nawet bardzo dobrze. Wszyscy znaliśmy go z tego jak radzi sobie z przodu, obawialiśmy się jak poradzi sobie w defensywie. Tymczasem nie pozwalał rywalom na wiele, wypadał lepiej niż taki Bosingwa, z którym radził sobie bez problemów. Za to Bosingwa miał z nim sporo kłopotów. Zresztą  najlepszą oceną jego gry będzie to, że w klubie zastanawiają się czy jest sens kupować lewego obrońcę czy może już taki w klubie jest. Bardzo udany powrót Brazylijczyka po kontuzji.


Zmienił się też Orlando – zaczął grać zespołowo, dostrzega kolegów.


- Tak, to bardzo dobry zawodnik, choć też miał trochę pecha jak Arek Piech. Taktyka nie była pod niego, a jak już po okresie przygotowawczym miał grać, to złapał kontuzję. Ta ławka rezerwowych go boli, on przecież dawał coś drużynie za każdym razem gdy z niej wstawał. Pokazuje, że daleko mu do gwiazdy strojącej fochy, udowadnia, że mu zależy. Wierzę, że wiosną będzie jeszcze lepszy.


Co byś zrobił na miejscu Krystiana Bielika? Jesteś w Zagrzebiu, masz 16 lat i otrzymujesz propozycję gry w Arsenalu.


- To trudne, nie wiem, na takie decyzje składa się często sytuacja w życiu. Jeśli wszystko byłoby w porządku, to raczej nie. Ale każdy w życiu może mieć problemy – czasem zdrowotne kogoś z rodziny i potrzebuje pieniędzy by zapewnić komuś opiekę medyczną, czasem inne. Takie rzeczy zmuszają do transferu. Na jego miejscu, gdyby w życiu wszystko było poukładane, to raczej bym został w Legii.  Gdybym miał 16 lat i był w Zagrzebiu to… może bym się skusił, ale dlatego, że kiedyś nikt nie kupował piłkarzy na wagę. Jeśli pojawiało się zainteresowanie, to znaczy, że jakiś klub wiązał z tobą nadzieję w pierwszym zespole. Teraz jest inaczej, kluby kupują mnóstwo młodych chłopaków i nie do pierwszej drużyny. To trudna decyzja, należy tylko do Krystiana, chyba nikt nawet nie ma prawa mu podpowiadać. Każde jego postanowienie należy uszanować.


Trener Berg powiedział, że macie za sobą znakomite pół roku, ale jeszcze nic nie wygraliście, a najważniejsze mecze będą dopiero na wiosnę.


- Zgadzam się z tym. Cele jakie mieliśmy na jesień udało się zrealizować (grać dobrze w pucharach, awansować z grupy, być liderem w ekstraklasie i brać udział w rozgrywkach Pucharu Polski), ale najważniejsze wciąż przed nami. W lidze i PP wszystko może się jeszcze zdarzyć. Choć nawet nie myślę o tym, że moglibyśmy nie zdobyć tytułu mistrzowskiego. Jestem z zasady optymistą i patrzę w przyszłość z wiarą w umiejętności – swoje i całego zespołu.


A jak będzie z tym Ajaxem, czego się spodziewasz?


- To zespół z wielką historią, ale w tej chwili ma młodszy zespół, jest na etapie odbudowy swojej potęgi. Porównałbym go z Celtikiem – wielki klub, ale nie jest na takiej fali, jak w latach ubiegłych. Na pewno jest to rywal w naszym zasięgu, z którym będziemy mogli powalczyć jak równy z równym, choć faworytem oczywiście jest Ajax. Choćby dlatego, że oni zbierali doświadczenia w Lidze Mistrzów grając z Barceloną czy PSG. Ale my lubimy sprawiać niespodzianki.

Polecamy

Komentarze (19)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.