Domyślne zdjęcie Legia.Net

Ruiny polskiego Ajaxu

Robert Balewski

Źródło:

07.11.2006 12:43

(akt. 24.12.2018 12:36)

„Będziemy polskim Ajaxem” – zapowiadał Mariusz Walter. W odróżnieniu od „polskiego Realu”, czyli Wisły (choć była to w rzeczywistości raczej próba przeniesienia na grunt polski doświadczeń praskiej Sparty) Legia miała zrezygnować z kupowania najlepszych i zarazem najdroższych zawodników polskiej ligi i skoncentrować się na pozyskiwaniu najzdolniejszych juniorów, między szesnastym a dwudziestym rokiem życia i budowaniu z nich przyszłościowej drużyny. Dziś wiadomo, że obie drogi prowadziły donikąd. „Polska Sparta” z Krakowa, ze względu na przeinwestowanie skutkujące zadłużeniem od pewnego czasu sprowadza tylko „free players”, zaś „polski Ajax” skierował swój wzrok za granicę i stamtąd ściąga swoje posiłki i są to niemal wyłącznie gracze o sporym doświadczeniu. Skład Legii wzmacniają też piłkarze Orange Ekstraklasy mający za sobą już jakieś doświadczenie pierwszoligowe i przynajmniej jedną udaną rundę (Grzegorz Bronowicki, Sebastian Szałachowski), za których trzeba było zapłacić już całkiem poważne jak na polskie realia sumy. Eksperymentów w stylu Amiki na Łazienkowskiej zaniechano. Łukasz Fabiański, Marcin Smoliński, Maciej Korzym, Jakub Rzeźniczak, Dawid Janczyk, Marcin Klatt, Dariusz Zjawiński – to miały być wizytówki „polskiego Ajaxu”. Młodzi gracze, o niewielkim lub zerowym doświadczeniu, ściągani często z niższych lig i kosztujący grosze mieli stanowić główny trzon budującej się drużyny i poprowadzić Legię do sukcesów. Szybko okazało się, że model drużyny U-21 sprawdza się w Polsce wyłącznie w klubie, który chce na tych piłkarzach tylko zarobić (Amica Wronki), natomiast w żaden sposób nie pozwala na osiąganie najwyższych celów w polskiej lidze. Juniorzy w Polsce są bowiem kompletnie nieprzygotowani pod żadnym względem – fizycznym, technicznym, taktycznym i psychicznym – do regularnej gry w drużynie mającej walczyć o mistrzostwo Polski. W Legii nie można sobie pozwolić na dwa-trzy słabsze mecze, bo skutkuje to ławką rezerwowych – klubu nie stać na wychowywanie zdolnej, ale nierówno grającej młodzieży kosztem tracenia punktów. Jedynym z całej plejady „wielkich talentów”, który zrobił jakąś karierę jest Fabiański (bo poziomem szkolenia bramkarzy nie odbiegamy tak bardzo od Zachodu), jednak nawet on w tej chwili przesiaduje w Legii na ławie. Janczyk gra w pierwszym składzie Mistrza Polski tylko ze względu na wyjątkowe ubóstwo w ataku spowodowane niesportowym podejściem Eltona i wyrzuceniem Włodarczyka i Gottwalda. Jak gra obecnie Janczyk wszyscy widzą – i jasne jest, że gdy w zimowym oknie transferowym przyjdzie jakikolwiek napastnik, były gracz Sandecji wyląduje natychmiast na ławie. Korzym po ograniu w Wodzisławiu siedzi na ławce i nie zanosi się na to, by w najbliższej przyszłości coś się zmieniło. Klatt po trzech golach w Bełchatowie został „wiecznie kontuzjowany”, by po wypożyczeniu do Kielc swoim „wyczynem” zamknąć sobie na parę lat drogę do poważnej piłki. Smoliński, niegdyś „odkrycie roku” oraz Zjawiński trafili wzorem Korzyma na ogranie do Odry Wodzisław, gdzie mają ogromne problemy z przebiciem się do pierwszego składu. Rzeźniczak, którego prawie każdy występ w Legii skutkował przynajmniej jednym kardynalnym błędem został wypożyczony do Widzewa, gdzie też takie same błędy popełnia. Zaczynają rodzić się obawy, że z całej tej grupy jeden Fabiański będzie rzeczywiście stanowił przyszłość Legii. Brak infrastruktury i inwestycji w szkolenie młodzieży, wynikające z kiepskiej sytuacji ekonomicznej klubów ledwo wiążących koniec z końcem przy utrzymywaniu pierwszej drużyny oraz polska myśl trenerska rodem sprzed dwudziestu lat powodują, że polski piłkarz jest w stanie grać o najwyższe cele w lidze dopiero w wieku 22-25 lat (chlubny wyjątek dziś stanowi tylko Błaszczykowski w Wiśle – pytanie jak długo utrzyma się w tej formie), po nabyciu przynajmniej kilkuletniego, regularnego ogrania na szczeblu pierwszoligowym. Tak było z Brożkami, Zganiaczem, Burkhardtem czy Szałachowskim, tak może być z Matusiakiem, jeśli teraz trafi do Wisły lub Legii. Wielu piłkarzom, takim jak Jacek Kowalczyk, czy Konrad Gołoś zbyt wczesne przejście do potentata ligowego i niemożność regularnej gry załamały kariery. Dlatego w Polsce „Ajaxu” wygrywającego ekstraklasę jeszcze długo nikomu nie uda się zbudować – przynajmniej nie w najbliższych dwudziestu latach, póki w przynajmniej kilkudziesięciu klubach nie powstaną szkółki piłkarskie z prawdziwego zdarzenia na nowoczesnych obiektach i to najlepiej z zagranicznymi trenerami. Jest jeszcze jedna metoda – kupować juniora i natychmiast go wypożyczać. Biorąc jednak pod uwagę, że poziom szkolenia w polskich klubach jest zazwyczaj marny – nie ma żadnej gwarancji, że piłkarz nie wróci potem do Warszawy prezentując niższy poziom niż przed wyjazdem. Opowiadanie mitów o „tłumach zdolnej młodzieży biegającej po warszawskich trzecioligowych i czwartoligowych boiskach” jako recepcie dla Legii na zdobycie kolejnych tytułów mistrzowskich i zaistnienie w Europie wydaje się więc nie tylko niedorzeczne, ale wręcz szkodliwe, bo tylko zaciemnia obraz tragicznego wyszkolenia polskich juniorów. Nie ma Fabregasów, Rooneyów czy nawet Kompanych w Pruszkowie, Karczewie, Legionowie czy Otwocku, na Radarowej czy Racławickiej próżno szukać polskiego Messiego. Każdy polski zdolny junior, który przyjdzie dziś do Legii ma co najwyżej gwarantowane miejsce w czwartoligowych rezerwach. Ale na wpuszczenie go do pierwszego składu, osłabienie w ten sposób drużyny i groźbę utraty punktów nie pozwoli sobie w Legii żaden trener. No chyba, że będzie musiał – i co się wtedy dzieje, pokazał nam w Łodzi przeciętny ligowy piłkarz, jakim jest Robert Kolendowicz.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.