Domyślne zdjęcie Legia.Net

Sylwetka Łukasza Mierzejewskiego

Robert Błoński

Źródło: Gazeta Wyborcza

02.08.2001 23:06

(akt. 01.01.2019 19:19)

Bardzo późno, bo w wieku 15 lat zacząłem trenować. Niewiele więc poza mną, a wszystko przede mną - mówi "Gazecie" Łukasz Mierzejewski. 19-letni napastnik Legii został w niedzielę mistrzem Europy juniorów do lat 18
- W szkole grałem trochę w ping-ponga, ale tak naprawdę liczyła się tylko piłka - opowiada Mierzejewski. - Przychodziłem ze szkoły, rzucałem teczkę w kąt i szedłem grać z kolegami. Pochodzę z Ojrzenia, małej miejscowości oddalonej o kilkanaście kilometrów od Ciechanowa. Ojciec grał w piłkę ręczną. Kariery nie zrobił, poświęcił się rodzinie. Mam starszego o dwa lata brata. Z nim grałem tylko na podwórku. Nigdy jakoś nie chciało mi się zapisać do klubu. Aż wreszcie cztery lata temu razem z ojcem wzięliśmy udział w turnieju rodzinnym. We dwóch
wygraliśmy zawody "ojciec i syn".
W finale pokonaliśmy Łukasza Nawotczyńskiego i jego ojca. Teraz razem z Łukaszem graliśmy w kadrze trenera Globisza. Zawody obserwował trener Tomasz Zabielski. Zaproponował naukę i grę w szkolnym klubie sportowym - "Trójce" Ciechanów. Zgodziłem się. Miałem 15 lat, kończyłem podstawówkę. Po dwóch miesiącach trener Zabielski, który prowadził także reprezentację makroregionu, polecił mnie Michałowi Globiszowi. Dostałem powołanie na konsultacje. Tak zaczęła się moja przygoda z reprezentacją kraju, która - mam nadzieję - nie skończyła się na złotym medalu wywalczonym w niedzielę. Trener Globisz zaproponował mi naukę i w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Gdańsku i treningi w Lechii. Tam spędziłem dwa lata.
Moim idolem był Diego Maradona. Plakat jego i reprezentacji Argentyny wisiał nad moim łóżkiem. Pamiętam, że
płakałem się
kiedy Argentyna przegrała 2:3 z Rumunią w 1/8 finału mistrzostw świata w USA. To był kapitalny mecz, szkoda tylko, że skończył się dla mnie i mojego idola - złapanego na dopingu - tak smutno. Ile mi brakuje do Maradony? Lata świetlne...
Widocznie jednak mam talent, bo w 2000 roku zainteresowały się mną Wisła i Legia. Krakowscy działacze byli szybsi i rok temu pojechałem z Wisłą na zimowy obóz do Rytra. Trenerem był wtedy Marek Kusto. Z krakowskim klubem kontraktu nie podpisałem z dwóch powodów: po pierwsze, Lechia postawiła zaporową cenę, po drugie, lekarz Wisły stwierdził, że mam niesprawny kręgosłup. Podobno powstała tam kręgoszczelina długości 5 mm i mogła rozszerzać się, co powodowałoby nacisk na nerwy i uniemożliwiało kontynuowanie kariery. Działacze uznali, że nie warto mnie kupować, więc po obozie wróciłem do Gdańska. Tam dostałem od lekarza zgodę na dalsze uprawianie sportu.
Wtedy pojawiła się kolejna oferta z Legii. Ściągał mnie pan Janusz Olędzki. W Warszawie przeszedłem badania u doktora Machowskiego. Uznał, że jestem zdrowy. Dostałem zgodę rodziców, kluby doszły do porozumienia i tak znalazłem się w stolicy. Kosztowałem chyba 170 tys. zł. Szczęście cały czas uśmiecha się do mnie w życiu, ale ja staram się mu pomagać.
Bałem się trochę Warszawy,
słyszałem, że tu tępią młodych. Tymczasem byłem mile się zaskoczony. Czuję się na siłach grać w I lidze. Kompleksów żadnych nie mam. Jestem przebojowym człowiekiem, choć oczywiście są sytuacje, w których się stresuję. Tak było np. za trenera Smudy. On raczej nie stawiał na młodych zawodników, bardzo lubił za to krzyczeć na mnie, Tomka Mazurkiewicza, Radka Wróblewskiego. Często na treningach strzeleckich trzęsły mi się nogi. Pamiętam, że na obozie na Cyprze strzeliłem bodaj pięć goli w sparingach, a gdy graliśmy w Hiszpanii, w czterech sparingach zagrałem ledwie pół meczu. Trener Smuda nie dawał nam, młodym szansy.
To jednak u niego zadebiutowałem w I lidze. To był mecz z Orlenem. Wszedłem przy stanie 1:1, strzeliłem gola, ale byłem na spalonym. W ekstraklasie grałem jednak sporadycznie.
Teraz po zmianie trenera i zdobyciu złotego medalu liczę na więcej. Co to za złoty medalista, któremu nie daje się szansy w I lidze? Uważam, że stać mnie na grę w ekstraklasie. Jeśli nie od początku, to choć ostatnie 20 minut. Dla mnie w tej chwili najważniejsze jest granie, minimum na poziomie II ligi. Zastanawiałem się nad swoją sytuacją i jeśli nic się nie zmieni, wciąż będę rezerwowym, poproszę działaczy o to, by
pozwolili mi odejść.
Nie chodzi o transfer definitywny, bo kontrakt z Legią mam do 2005 roku, ale o wypożyczenie. Nawet do II ligi. Lepiej tam grać, niż siedzieć na ławie i trenować w I lidze. Uważam, że z roku na rok robię spore postępy. Bardzo dużo dają mi treningi indywidualne pod okiem trenera Lucjana Brychczego. Teraz najważniejsze jest, by się nie zatrzymać w rozwoju, by cały czas iść naprzód. Medalu i tytułu nikt nam nie zabierze, ale to nie wszystko, na co stać mnie i kolegów z reprezentacji. Wszyscy zastanawiamy się, co z nas będzie. Na razie jesteśmy pełni optymizmu. Medale to także zobowiązanie na przyszłość.
Mamy wspaniały zespół, dobrze by było, gdybyśmy kontynuowali grę w nowej reprezentacji olimpijskiej. Wiem, że wielu chłopaków już teraz zaczyna marzyć o medalu na olimpiadzie w Atenach w 2004 roku. Tworzymy naprawdę fajny zespół. "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" - to krzyczymy w szatni, przed wyjściem na boisko. A już na placu stajemy w kółku, trzymamy się za ręce i krzyczymy: "Kto dziś wygra?" I sami sobie odpowiadamy: "Polska".
Najbardziej dumny jestem ze swoich rodziców. Z tego, że wychowali mnie na porządnego chłopaka. Pozwalali mi właściwie na wszystko, a ja im nie sprawiłem zawodu. Marzenia? Gra w Legii, no i uporządkowanie spraw z nauką. W styczniu będę zdawał maturę, wypadałoby również wziąć się za naukę angielskiego. Po każdym zagranicznym wyjeździe obiecuję sobie, przyrzekam, że po powrocie zapiszę się na kurs. Wracam i... zapał szybko gaśnie.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.