News: Miroslav Radović podpisze kontrakt z Partizanem

Warszawskie życie Miroslava Radovicia

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.sport.pl

24.12.2014 13:43

(akt. 04.01.2019 13:51)

- Po dwóch dniach w Polsce byłem zakwaterowany w hotelu na Agrykoli. To było gorące lato, a w moim pokoiku nie było nawet zasłon. Łazienka też była w stanie dalekim od ideału. W rogu pokoju stał miniaturowy telewizor. Gdy chciałem coś obejrzeć, musiałem siadać tuż przed nim. Na dodatek w hotelu codziennie odbywała się impreza. Byłem tam tydzień, ale nie wiem, czy normalnie przespałem dwie noce. Powiedziałem w klubie, że nie chcę tam mieszkać. Trafiłem do hotelu przy Sobieskiego. Okazało się, że dużo lepszy nie jest i z powrotem wylądowałem na Agrykoli. Na szczęście te problemy z zakwaterowaniem i zły humor z tym związany nie trwały długo, bo dość szybko znalazłem mieszkanie. Mieszkam w nim do dziś - na osiedlu Marina na Mokotowie. Znam już tam prawie wszystkich: od sąsiadów, przez ochronę i administrację, po panie z pobliskich sklepów. Na początku mieszkałem sam, bo Sandra - moja ówczesna dziewczyna, a obecnie żona - została w Serbii, gdzie studiowała. Odwiedzała mnie od czasu do czasu

Jak się ma Warszawa do Belgradu?


- To zadziwiające, jak Warszawa się rozwija. W Belgradzie jest inaczej, czas się zatrzymał. W Serbii żyje się spokojniej, ludzie nie spieszą się tak do pracy jak tu. W środku dnia lokale są pełne - słoneczne okulary, kawusia, pogaduchy, te sprawy. W Warszawie każdy gdzieś biegnie, tylko praca i praca. Nie ma czasu na odpoczynek, oddech. Ale można do tego przywyknąć, tak jest w większości dużych europejskich miast.


Serbowie bardzo różnią od Polaków?

- Akurat widzę podobieństwa. Myślę, że Polak szybko odnalazłby się wśród Serbów.W Polsce jednak narzeka się więcej. Przywykłem. Myślę, że nawet gdyby jutro Legia wygrała z Realem Madryt, to ktoś - zamiast się cieszyć - wytknąłby, że w Realu nie grał np. Cristiano Ronaldo.


Gdzie najbardziej lubisz spędzać czas z rodziną, z trzema małymi synami?


- W Warszawie dużo jest fajnych miejsc, ale nie jest mi łatwo znaleźć czas, by wychodzić. Albo trening, albo mecz, albo jakiś dziennikarz w niedzielę chce wywiadu. Staram się to jakoś godzić. Wychodzi dość banalnie - jak mam chwilę i jest ładna pogoda, najczęściej można mnie spotkać na spacerze na Polu Mokotowskim albo na placu zabaw na osiedlu. Moje chłopaki bardzo lubią też ostatnie piętro w Galerii Mokotów, gdzie jest salon zabaw dla dzieci. W lecie zdarza nam się wyjeżdżać poza miasto, do Jachranki nad jezioro. A jeśli chodzi o inne atrakcje, np. muzea, to byłem w Muzeum Powstania Warszawskiego i w Centrum Nauki "Kopernik".


Z czym kojarzy ci się 2010 rok?


- Wziąłem ślub cywilny z Sandrą. To było niewielkie przyjęcie w Serbii na 50 osób, ale i tak jeden z ważniejszych dni w moim życiu. Pamiętam jednak ten rok też dlatego, że na Legii otwierali nowy stadion, a na mieście, np. przy placu Konstytucji, powieszono wielkie billboardy z piłkarzami Legii.


Ale ciebie na nich nie było.


- A skąd! Był Manu, Marijan Antolović, Bruno Mezenga. Same wielkie transfery, z których w Legii do dziś został tylko Ivica Vrdoljak. Ja w legijnej hierarchii byłem wtedy na końcu. Niewiele brakowało, bym wyprowadził się z Warszawy. Mówiąc krótko - byłem do odstrzału. Pierwszy raz w życiu - w meczu z GKS-em Bełchatów - wylądowałem na trybunach. Przeżywałem to bardzo. Rok wcześniej też niewiele brakowało, a odszedłbym z Legii. Wypożyczyć chciał mnie Partizan. Wszystko było dogadane, ale w ostatniej chwili kontuzji doznał Sebastian Szałachowski i ówczesny wiceprezes Mirosław Trzeciak zablokował mój transfer.

 

Często chodzisz na siłownię?


- To ostatnie miejsce, w którym można mnie spotkać. Gdy nie muszę, to nie chodzę. Nie lubię dźwigać sztang.


Półtora roku temu był taki moment, że zarzucono ci nadwagę.


- Pamiętam. Czytałem nawet wywiad z naszym prezesem, który powiedział, że się zapuściłem. Zawziąłem się wtedy i zacząłem biegać. Po pewnym czasie "wjechały" też jogurty z miodem od doktora Piotra Wiśnika. I to wszystko podziałało. W sumie zrzuciłem jakieś pięć, sześć kilogramów i teraz pilnuję tej wagi.


Trzy osoby związane z Warszawą i z Legią, które są dla ciebie najważniejsze?


- Na pierwszym miejscu bezdyskusyjnie Lucjan Brychczy. Podobno lubi tylko bardzo dobrych piłkarzy. Może to dlatego. Ale już tak całkiem poważnie, to od samego początku - jeszcze zanim zrozumiałem, że jest legendą Legii - złapaliśmy niezły kontrakt. Największy komplement, jaki usłyszałem z jego ust, to gdy powiedział mi, że na boisku przypominam mu trochę jego samego. Na drugim "Vuko". A na trzecim były trener Legii Dragomir Okuka, który mnie strasznie namawiał, żebym przyszedł do Warszawy.


Twój nowy kontrakt z Legią wygasa w 2018 roku. Nazwałeś go dożywotnim.


- Wszyscy podchwycili ten zwrot, ale ja podchodzę do tego spokojniej. Nie zamierzam nic robić na pół gwizdka. Jeśli poczuję, że zaczyna brakować mi zdrowia, sił czy jakości na boisku, zdecyduję kończyć karierę. Chcę to zrobić z klasą.


Zostaniesz potem w Warszawie, w Legii.


- Tak uzgodniliśmy z właścicielami. W roli trenera się nie widzę, ale poszukiwacza talentów - tak. Na razie jednak aż tak daleko w przyszłość nie wybiegam. Jestem przekonany, że czeka mnie jeszcze wiele lat gry na wysokim poziomie. Oby tylko zdrowie dopisywało.


Zapis całej, długiej rozmowy z Miroslavem Radoviciem znaleźć można na Legia.sport.pl

Polecamy

Komentarze (9)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.