News: Wywiad na 100 - Rozmowa z Wojciechem Kowalczykiem

Wywiad na 100 - Rozmowa z Wojciechem Kowalczykiem

Samuel Szczygielski

Źródło: Legia.Net

24.04.2016 15:45

(akt. 07.12.2018 15:17)

Wielu widzów i czytelników "Wywiadu na 100" z pewnością czekało na pojawienie się w naszym cyklu rozmowy z dzisiejszym gościem. Z jednej strony zasłużony czy nawet legendarny, z drugiej - mający tyle samo zwolenników co przeciwników. Wojciech Kowalczyk o chodzeniu na Legię i Polonię za dzieciaka, historycznej Sampdorii, śniadaniach w Sowie, solidarności z Legią poprzez rezygnację z gry w kadrze, oglądaniu meczów jedynie w TV, gwałcie Celtiku na Legii i języku nienawiści. Zapraszamy do lektury lub obejrzenia wersji wideo.

W dziesiątym odcinku naszego cyklu mamy specjalnego gościa. Można powiedzieć, że legendę Legii?


- Myślę, że tak. Bez względu na to, co działo się w ostatnich latach z mojej strony i też ze strony drugiej - klubu czy części kibiców. Uważam się za obywatela związanego z Legią. Jestem warszawiakiem, chodziłem na stadion od dziecka i bez względu na to, jakie relacje będę miał z różnymi osobami, zawsze będę kibicował temu klubowi.


Czemu tak rzadko ze stadionu?


- To jest związane z tym, co teraz wykonuję. Komentuję 1. ligę dla Polsatu...


Pierwsza liga jest zazwyczaj w piątek, Legia gra w niedzielę.


- Ale czasami przysparza to problemów, wracamy z meczu dopiero w sobotę. Pojawiam się przy Łazienkowskiej na Pucharze Polski, bo transmitujemy te spotkania w Polsacie. Ale to nie chodzi o to, obserwuję Legię z boku z jednego prostego względu, niech tak na razie zostanie. Ostatnie lata to jakieś konflikty z prezesem Leśnodorskim i kibicami... Myślę, że Legia ma ważniejsze sprawy niż brak Kowalczyka na stadionie.


Ale nie trzeba iść na lożę czy trybunę vip, mógłby pójść pan na normalny sektor. Przecież to pana klub. Za dzieciaka chodził pan na Żyletę, a teraz w ogóle nie ma pana na meczach.


- To z braku czasu...


Wykręca się pan trochę.


- Nie wykręcam się. Trzeba wziąć pod uwagę, że wracam w sobotę, weekend chce się spędzić z rodziną i znajomymi. Nie jestem z tych, którzy lubią się pokazywać. Wolę obejrzeć mecz w domu.


Zostawmy na razie ten temat i wróćmy do pana transferu do Legii. Trener Stachurski z asystentami jeździli czasem na mecze niższych lig i siadali w różnych miejscach stadionu, żeby mieć jak najlepszy ogląd. Potem robili zebranie i decydowali, czy ktoś się nadaje. Pan Lucjan Brychczy mówi, że był pan jedynym, przy którym każdy był na tak.


- Strzelałem mnóstwo bramek dla Poloneza w czwartej lidze. W końcu doszło do meczu z rezerwami Legii, w którym zagrało sporo piłkarzy z pierwszej drużyny, m.in. Marek Jóźwiak. Świetnie mi się grało. Wygrywaliśmy z Legią do przerwy 2:1, ja strzeliłem oba gole. W drugiej połowie Legia zdobyła 5 bramek i wygrała z nami 6:2. Nie słyszałem o żadnych kontaktach między Polonezem a Legią czy Polonią. Pewnego dnia, kiedy wychodziłem na trening, zaczepił mnie ktoś z Poloneza i powiedział, że Polonia o mnie pyta - "ale idź trenować, my będziemy rozmawiać". Schodzę z treningu, a tam czeka na mnie Janusz Olędzki (były dyrektor sportowy Legii - przyp. red.) i mówi, że jutro mam test-mecz w Legii, pierwsza drużyna kontra testowani. Wszystko jednego dnia - przed zajęciami dowiedziałem się o zainteresowaniu Polonii, a po nich o Legii. Wiadomo, co wybrałem.


Ponieważ na Legii bywał pan od dziecka.


- Chciałbym, żeby Polonia nadal była w ekstraklasie. Skorzystałaby na tym Warszawa i Legia, derbowa rywalizacja jest potrzebna. Gdy byłem dzieckiem dziadek zabierał mnie na Konwiktorską, a ojciec z wujkami na Legię. Mogłem oglądać na Polonii, jak wygląda gra w niższych klasach rozrywkowych, a wyjazd na Legię, na szalony stadion, był wielkim przeżyciem. Pamiętam tamten sparing... my, testowani kontra pierwsza Legia. Rwałem się do gry, wykonywałem wszystko oprócz autów. Stało się tak, że po meczu siedziałem najdłużej w szatni. Wszedł do niej trener Kosiński i pyta się:


- Jeszcze tu siedzisz? Ile ty masz lat?


- Osiemnaście.


- Ile?! - nie dowierzał, bo z tym wąsem na nastolatka nie wyglądałem.


- Osiemnaście.


- To jeszcze tu chwilę poczekaj.


Wrócił po kwadransie i powiedział, że zostaję w Legii. Nawet złożyłem autograf pod pięcioletnim kontraktem jeszcze tego samego dnia. Szybki transfer. Dwa dni.


Zastanawia mnie brak kompleksów u pana. Przed chwilą czwarta liga, nie minęło pół roku, a tu gole przeciwko Sampdorii, która 3 miesiące później została mistrzem Włoch.


- Wychodziłem z założenia, że skoro jestem najszybszy i strzelam bramki na treningach w Legii, to mogę strzelać każdemu. Wiedziałem, że musi to wypalić też w ważnych meczach. Ale pamiętam swój początek przy Łazienkowskiej. Marnowałem takie setki... Debiut z GKS-em Katowice - Janusz Jojko wychodzi na szesnastkę, kiwam go i nie trafiam do pustej bramki. Mecz w Krakowie, na chwilę przed Sampdorią - mam trzy sytuacje sam na sam, nie strzeliłem żadnej. To, co nie wpadło w Krakowie - wpadło w Genui.


Czyli boiskowe początki były trudne. A w szatni?


- Dołączyłem do Legii w końcówce rundy, przed wspomnianym meczem z GKS-em. Trzy dni później graliśmy w Pucharze Polski w Wałbrzychu i był to ostatni mecz w rundzie. Strzeliłem w nim gola, ale zapisali go Iwanickiemu. Wtedy też Romek Kosecki zagrał z nami ostatni raz i to właśnie on mi asystował. Kiedy wracaliśmy, po raz pierwszy jechałem takim autokarem. Macieja Szczęsnego, z którym spędziłem przecież kilka lat, nigdy później nie widziałem w takim stanie, kiedy drzwi się otworzyły, po prostu wypadł z autobusu. Ja też aktywnie uczestniczyłem w tym powrocie, ale dopiero gdzieś w okolicach Piotrkowa dostałem pozwolenie na przedostanie się na tył. Jednak droga z Piotrkowa do Warszawy też wystarczyła, żeby się, powiedzmy, przypodobać.


To było po zakończeniu rundy, ale Dariusz Czykier opowiedział w "Przeglądzie Sportowym", że kiedyś na godzinę przed treningiem poszli z Leszkiem Piszem do "Sowy", knajpy blisko Łazienkowskiej. "Wchodzimy i własnym oczom nie wierzymy. Przy stole siedzi gołowąs Kowalczyk z piwem. Gówniarz jeden".


- Darek musiał coś przekręcić, to nie mogło być przed treningiem z jednego prostego powodu - zawsze lubiłem się wyspać (śmiech). "Sowę" się odwiedzało, ale raczej nie na śniadanie. Takie były czasy, graliśmy bez witamin, odnowy biologiczne też były takie, jakby ich nie było - trochę gorącej wody i soli. Ale za to uzupełnialiśmy płyny po zajęciach, czy to w "Sowie" czy w "Garażu".


Kojarzy się pan kibicom przede wszystkim z Sampdorii. Pamięta pan dobrze ten wyjazd?


- Co można zapamiętać... Lecieliśmy ciasnym Jakiem-40, wylądowaliśmy w Genui i mnóstwo ludzi robiło zdjęcia. Ktoś rzucił hasło: ty, ale jesteśmy sławni. A z tyłu odpowiedź: to nie my, to samolot. Nie wiadomo było, czy fotoreporterzy robili zdjęcia piłkarzom Legii Warszawa czy samolotowi, który wylądował, a nie miał prawa wylądować (śmiech). Byliśmy klubem wojskowym, więc mieliśmy właśnie ten malutki samolot i musieliśmy się jakoś do niego zmieścić.


Mimo bramek strzelonych Sampdorii, nie był pan jeszcze zbyt rozpoznawalny. Do tego stopnia, że reporter pomylił z panem Maćka Szczęsnego po powrocie.


- Ja tego do końca nie pamiętam. Lecieliśmy wtedy jak turyści, każdy ubrany inaczej. Byłem w bluzie z wielkim logo "Mullermilch", które mieliśmy zakazane na koszulkach i było to zaklejone. Strzeliłem dwa gole, ale to nic nie zmieniło, nadal musiałem nosić skrzynie ze sprzętem. Pojechaliśmy z lotniska na Łazienkowską i próbowałem udzielić wtedy pierwszego wywiadu. Znalazłem się pierwszy raz w życiu przed kamerą, trochę jeszcze zszokowany, a z drugiej strony stęskniony za Bródnem, chciałem pojechać jak najszybciej do kumpli. Trzeba było poświętować, koledzy oczywiście oglądali mecz, ale samo oglądanie nie wystarczało. A jak spotkanie na Bródnie, to impreza trochę się przeciągnęła.


Po roku znalazł się pan na Igrzyskach Olimpijskich. Medal w Barcelonie, to najlepsze, co pana w życiu spotkało?


- Powiedziałbym, że to było najlepsze podsumowanie mojego wejścia do wielkiej piłki. Październik 1990 - stawiam pierwszy krok na Legii, sierpień 1992 - odbieram medal olimpijski.


Niecałe dwa lata.


- Tak, dwa lata gry, a ja mam już srebro na olimpiadzie. Do tego gole w europejskich pucharach z Sampdorią i Manchesterem United, bramka ze Szwecją w debiucie reprezentacyjnym. Miałem wejście smoka. Ten pierwszy etap zakończony bardzo szczęśliwie. Medal olimpijski to coś, co każdy musi doceniać. Do tego jako zawodnik Legii, Warszawiak - byłem jedyny w tej kadrze. Dla mnie to wiele znaczyło. Medale na Igrzyskach jako "legioniści" zdobywali Deyna, Ćmikiewicz i Gadocha, a do tego Kowalczyk. W Hiszpanii wszystkie cztery bramki strzeliłem na Camp Nou. W fazie grupowej - trzy mecze, zero goli. W fazie pucharowej wszystkie mecze graliśmy na Camp Nou w Barcelonie i w trzech spotkaniach strzeliłem cztery bramki. To świadczy o tym, że ten stadion zawsze chodził mi po głowie.


Fajnie pan powiedział, że to było podsumowanie początku kariery. A czemu później nie wypaliło słynne hasło "zmieniamy szyld i jedziemy dalej"?


- Wydawało się, że to będzie mocna drużyna. Zresztą była mocna. Trafialiśmy na mocne ekipy w eliminacjach, Holandia, Anglia... Niestety nie udało się awansować na żadną imprezę.


A nie było tak, że zgrupowania były traktowane jak kolonie? Jak odpoczynek od profesjonalnej piłki?


- Wtedy zgrupowania nie były aż tak długie, ale bywało, że zjeżdżaliśmy się 2-3 dni przed meczem, długo się nie widzieliśmy, więc trzeba było sobie pogadać, wiadomo o co chodzi. Najlepsza impreza to chyba dzięki PZPN-owi. Związek zapewnił nam bilety powrotne z Hiszpanii 3 dni po zakończeniu turnieju. Kilku z nas zesmoliło się na plaży, bo na niej zasypialiśmy. A że słońce wschodziło wcześnie, to trochę nas upiekło. Mieliśmy krótkie wakacje, bo obiekty były pozamykane, nie było mowy o treningach. Tak naprawdę to była trzydniowa, nieprzerwalna impreza. Rzadko kiedy widywaliśmy sztab szkoleniowy, medyczny, wszyscy poszli własnymi ścieżkami. Najważniejsze było, żeby każdy stawił się w hotelu przed odjazdem na lotnisko.

Jednak szybko zrezygnował pan z gry w kadrze po tym, jak PZPN odebrał Legii mistrzostwo w 1993 roku.


- Do tej pory zastanawiam się, jak można odebrać mistrzostwo Polski w sprawie, w której nie zapadł wyrok sądowy. Przez to, że Legia jako klub wojskowy zabierała najlepszych piłkarzy z innych drużyn, potem zaczęto się na niej mścić. Nie podobało mi się też, jak rok później ludzie mówili, że w meczu z Górnikiem Zabrze pomógł nam sędzia. Nie pomógł nam sędzia, tylko PZPN, żeby odkupić winy. Przecież wszędzie krążyło to hasło, "odkupienie win". Dostaliśmy na ten mecz sędziego, który kończył już karierę. Ale naprawiania błędów błędami nadal nie potrafię zrozumieć. Nie rozumiem też, czemu dziennikarze mówią o roku 1993 w kontekście Legii. Bo to nie my musieliśmy wygrać 6:0, tylko ŁKS musiał wygrać o trzy bramki wyżej niż my. Zakłądając, że my wygrami 1:0, oni musieli wygrać 4:0. Tego nikt nie bierze pod uwagę. Mówią, że my wygraliśmy 6:0, bo tyle potrzebowaliśmy. Nie! To ŁKS potrzebował. Czy mecz był wtedy kupiony? Może był ugadany. Zresztą do tej pory mecze są ugadywane, jestem o tym przekonany. Żaden dziennikarz czy ekpert nie wmówi mi, że jest inaczej. O tym ŁKS-ie nic się nie mówi, bo większosć dziennikarzy nie jest z Warzawy nie znają tematu. Drużyna, która nie potrafiła strzelić w lidze więcej niż trzech bramek, nagle strzela sześć?


Siedem.


- A wszystko poszło na garb Legii Warszawa. Ale co zrobimy... takie były czasy, Legia była znienawidzona. A mistrzem Polski została najbardziej skorumpowana drużyna w lidze, czyli Lech Poznań.


Jaki ma pan teraz stosunek do kibiców?


- Jest grupa kibiców, która jak będzie chciała sobie narozrabiać, to zawsze narozrabia. Czy to będzie Rzym czy Holandia, nieważne. To jest przykre, niepotrzebne. Trzeba z tym walczyć albo po prostu się porozumieć, żeby kibice nie robili szkody klubowi. Bo to jest największy problem, żeby zapełniać stadion.


Mówi pan o porozumieniu. Kiedyś brał pan udział w mediacji między klubem a kibicami.


- To była jakaś żenada! W ogóle mediacja pomiędzy piłkarzami a kibicami to jakiś nonsens. Pamiętam, że jak wróciłem to Legii, to kibice zaprosili nas na spotkanie pod trybuną. Nie szło nam, kibice zaczęli nas wtedy wyzywać. Nagle padł kamień. Zakończyłem to spotkanie, powiedziałem: "idziemy do szatni, bo ktoś tu kamieniami rzuca". Jeśli jesteś kibicem Legii i rzucasz w piłkarza Legii kamieniami, to dziękuję. Spotkanie zakończyło się po kilku minutach, a mogło potrwać zdecydowanie dłużej, po to tam przyszliśmy. A później była mediacja za prezesa Miklasa. Chciałem jakoś to pozałatwiać, "Dziekan" też w tym uczestniczył. No niestety... Sprawy biznesowe niektórych kibiców nie zgadzają się z klubem, bo kibice na czymś stracą. Tak to wyglądało. Później jeszcze ten konflikt z ITI... Ja zawsze powtarzam, jeśli kibic będzie miał wpływ na zarządzanie klubem, to w polskiej piłce będzie źle. Kibic nie może uderzyć piłkarza, kibic nie może decydować, gdzie sobie usiądzie i przemieszczać się po całym stadionie, jeśli ma bilet gdzieś indziej, kibic nie może kierować tym, co robi prezes. Ale myślę, że na Legii będzie pod tym względem dobrze. Wspomniałeś wcześniej, że nie przychodzę na stadion. Ale gdzie jest szacunek kibiców do mnie? A nawet to nie chodzi o mnie. Kibice przy Łazienkowskiej nie szanują Jacka Kazimierskiego, nie szanują Czarka Kucharskiego, Jacka Bednarza...


Na Legii wisiał transparent "Bednarz, Kowalczyk, Kucharski - ideały się sprzedały".


- Ideały się sprzedały... Ale oni grali w Lidze Mistrzów. Ja w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharu. Jak ktoś nie szanuje historii... My nie możemy być zakładnikami Legii, jeśli kiedyś w niej graliśmy i kibicujemy, pod tym względem, że nie możemy nic powiedzieć. Bo dzisiaj Johana  Cruyffa byśmy tak nie kojarzyli. On by uczestnikiem wielkich sukcesów Barcelony, ale też najostrzej krytykował klub. Tylko ja nie chcę się porównywać do Cruyffa. Chodzi jedynie o to, że my też możemy coś krytycznego powiedzieć. Kibic może uważać, że coś źle powiedziałem i mam prawo się z tym zgodzić. Ale kibic też ma prawo się zgodzić, że ja coś takiego powiedziałem. Nie możemy dogodzić wszystkim na raz.


Ale wiemy, że kibice nie mają pretensji o pana krytykę względem Legii. Tylko o formę krytyki.


- Ale to inaczej nie dotrze. Jeśli będziesz delikatnie o czymś wspominał, to nikt tego nie usłyszy, nie weźmie tego do głowy. Na przykład Andrzej Strejlau potrafi skrytykować, jednocześnie nie obrażając nikogo. Tylko że tego nikt nie rozumie. Trzeba mówić otwarcie, taka jest rzeczywistość. Politycy są dobrym przykładem. Jak mówią coś okrężną drogą, to nikt ich nie rozumie. A jak powiedzą otwarcie, to wiadomo o co chodzi. Ja wiem, że niektórych to boli. Mieszkam na Bródnie i oczywiście są osoby, które się tam do mnie przyczepiają. Ale to nie jest mój rocznik, to młodsi. Ci, którzy nie pamiętają mnie z boiska. A osoby, które pamiętają, czasem napiją się ze mną piwa i nigdy nie mają ze mną problemów ani ja z nimi.


Tylko że chodzi tu o formę jakiej pan używa, np. że "Celtic zgwałci Legię".


- Ale to było w stosunku do gry piłkarzy, a nie do kibiców Legii.


Wiem, ale przecież nie każdy dogłębnie to analizuje. Ktoś widzi tytuł "Celtic zgwałci Legię - mówi legenda klubu, Wojciech Kowalczyk" i potem automatycznie sobie pana z tym kojarzy. Moim zdaniem część kibiców po prostu uznaje, że od swojego dawnego bohatera można oczekiwać jakiegoś zrozumienia dla klubu, większej delikatności.


- Myślę, że gdyby dzisiaj Kaziu Deyna żył, to 3/4 ludzi nie wiedziałaby kto to jest, przechodząc obok niego koło stadionu. Wiedzieliby pewnie tylko dlatego, że Kazimierz Deyna też był człowiekiem z charakterem i znaliby go pewnie z krytycznych opinii na jakimś portalu informacyjnym. Kluby nie dbają o historię. Legia też nie dba. Zaraz będzie wydana księga na stulecie. Ale to powinno być dodawane do karnetu, do biletu... O Legii za mało się czyta. Kibice nie interesują się historią ukochanego klubu. I to jest największy problem. Przecież za swoich czasów Deyna albo później Kowalczyk nie byli jednymi piłkarzami w swoich drużynach, tam było wielu świetnych piłkarzy. A ktoś skrytyjuje prezesa i już na trybunach wiszą te flagi, hasła. Myślisz, że przejąłem się tym, że u mnie na Bródnie też je wywieszono? No wywieszono, wywieszono naprzeciwko okna mojej mamy, no dobrze, i co z tego? Pobawili się i co? Ulżyło im? I ja mam nazywać takiego kogoś kibicem Legii? Dla mnie to po prostu bandyta. Żeby chociaż przyszedł, pokazał twarz. No ale nie, powiesić i uciec. Posłuchaj, to naprawdę nie chodzi o to, żeby ciągle żyć historią i opowiadać, jak to my nie graliśmy świetnie w piłkę w tamtych czasach. Chodzi jedynie o docenianie. Można mnie krytykować, ale nie miejcie pretensji, że ja krytykuję.


Chodzi po prostu o formę.


- Ale taka jest forma, bo taka się sprzedaje. Przecież jakby oni chcieli pokazać się w Europie jako świetni kibice Legii, to by się nie pokazali kibicowaniem, bo mało kto by to zauważył. Zapamiętanym się będzie za to, że kilka razy zamkną nam stadion. Cały czas powtarzam, bez względu na to, jaki będę miał stosunek z kibicami, czy będę się kochał z tym czy z tamtym. Bez względu na to, czy w pobliżu będę ja, czy prezesem klubu będzie Bogusław Leśnodorski, ten klub i tak przetrwa. Tego nic nie zmieni i tak pozostanie. Słyszałeś kiedyś, żeby Beckenbauer nie zbluźnił swojego klubu, gdzie jest honorowym prezesem?


Sukcesy są ważne i myślę, że wiele osób o tym pamięta. Ale kiedy kibice z pana rocznika czytają, co pan teraz mówi lub pisze, mogą myśleć sobie "nie zachowuje się ten Wojtek Kowalczyk tak jak powinien".


- To znaczy stał się bardziej obiektywny. Właśnie, to jest ten zarzut, który chyba njabardziej doceniam. Nie oszalałem do końca na punkcie "wszystko, co robi Legia, jest świetne - wszystko, co robią inne polskie kluby, jest tragiczne". Myślę, że dlatego zostałem bardziej doceniony i szanowany w całej Polsce już po karierze piłkarskiej. Ktoś powie: "no tak, przez to, że przywalasz Legii, zaczęli cię szanować w Polsce".


Ale trochę tak jest.


- Ale jestem obiektywny. Co, Ruchowi nie przywalę? Przywalę. Każdemu przywalę jak trzeba, po prostu stałem się obiektywny. A przecież nie przywalę Legii za dobrą grę, tylko za różne inne błędy, których klub popełnia mnóstwo. Żyjemy w kraju, w którym można każdemu przywalić.


Mówi pan ciągle "przywalę". Czytałem wywiad Pawła Zarzecznego z "Gazety Krakowskiej" z 2008 roku. Powiedział pan: "czekam na moment, kiedy pod moim tekstem wszystkie komentarze będą negatywne". Faktycznie by to pana cieszyło?


- Ja jestem akurat odporny na krytykę, czytam sobie to wszystko. Tak, chciałem zobaczyć kiedyś sto procent negatywnych komentarzy.


Po co?


- No żeby sprowokować. Żeby zostać zauważonym, musisz powiedzieć coś ostro. Jak to mówią politycy, język nienawiści. Ale to nie jest żaden język nienawiści, tylko po co mówić coś naokoło, grzecznie, jak można bezczelnie? Oczywiście nie chodziło o Legię, tylko o jakikolwiek tekst. Ktoś, kto pracuje i jest na garnuszku klubu zawsze mówi, że jest wspaniale. Ależ oczywiście... tylko potem np. klub nie dostaje licencji. Wiesz co, ja nie mógłbym pracować w Legii, bo nie potrafiłbym jej tylko chwalić. Mnie się będzie zbierało, i to bardzo dużo, za ten wpis o Celticu. A przecież miesiąc później doszło do kompromitacji Legii i to powoli idzie w zapomnienie. Największa kompromitacja polskiej piłki nożnej w historii, wejście Bereszyńskiego. Ale już większość ludzi o tym zapomina. Niech tak zostanie, bo może tak trzeba, może tak musi być.


Jest możliwe pojednanie z kibicami?


- Ale ja nie muszę się z nikim jednać. Ja mam swoich kibiców, z którymi w życiu się nie pokłóciłem. Nie muszę się z nikim jednać. A pamiętajmy, po tych kibicach przyjdą następni. O mnie już w ogóle nie będą pamiętali. Cały czas podkreślam, w Legii nie szanuje się byłych piłkarzy, pracowników. Jak w firmie, przychodzi kolejny, nowy właściciel czy prezes i wszystko zmienia. "Oni robili źle, my będziemy robić dobrze". I wymienia wszystkich, przychodzi ze swoimi ludźmi. Mają innych ludzi niż poprzedni mieli, innych dziennikarzy niż poprzedni. Starzy idą w zapomnienie. Tak samo z piłkarzami. Przykładem jest Marek Jóźwiak. Ta sprawa, jak Marek Jóźwiak jako menedżer wyciągnął jakiegoś piłkarza z Legii czy coś takiego. Panowie, przecież macie do siebie telefony, zadzwońcie, porozmawiajcie. A nie tutaj chlast, przeciek do pracy, zabranie wejściówki na stadion.


Znowu mówi pan o klubie, a pytam o kibiców.


- Ale wyobraź sobie, jakby klub nie poszedł do dziennikarzy z tym tekstem na Marka Jóźwiaka, to kibice by o tym nie wiedzieli. Proste? Proste. I Jóźwiakowi od kibiców by się nie dostało. Pierwszy krok to zawsze klub. Klub daje sygnał kibicowi, co można zrobić z byłym zawodnikiem. Ja zawsze będę krytyczny...


Krytyczny, dlatego że jak się kocha, to się wymaga?


- Pamiętaj, ten klub grał w półfinale, potem ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Przyszedł Romanowski, Legia miała być na szczycie, a był problem z potęgą w Polsce. Teraz jestem zadowolony, że przynajmniej jedno trofeum w roku wpada do gabloty. Komu ja mogę kibicować?


Chodziło mi o to, czy pana miłość do Legii się nie wytarła.


- Jakbyś popytał paru moich kibiców z Bródna, to by ci powiedzieli, jak reaguję przed telewizorem na niektóre złe kopnięcia czy decyzje trenerów. Czasami mówią, że jak prawdziwy kibol, że jakbym chodził na stadion, to też przeze mnie byłby on zamykany.


Emocje były, ale to i dobrze. Warto wytłumaczyć parę spraw kibicom i całemu środowisku.


- Życzyć tylko kibicom, żeby na stulecie pamiętano też o dwudziestopięcioleciu sukcesu w pucharach, bo wielkie kluby o takich sprawach też pamiętają. A do tego oprócz dubletu, życzę Ligi Mistrzów, żeby zacząć dobrze nową setkę.

 

"Jedenastka stulecia" według Wojciecha Kowalczyka:


Bramkarz:
Szczęsny

Obrońcy: Wdowczyk, Janas, Stachurski

Pomocnicy: Blaut, Gadocha, Ćmikiewicz, Deyna, Pisz

Napastnicy: Brychczy, Kowalczyk

 

*Wojciech Kowalczyk: Robiąc przegląd historii Legii, zdobytych trofeów, postanowiłem umieścić w jedenastce także siebie. Też dlatego, że sam chciałbym się w takiej jedenastce znaleźć. Z taką drużyną na pewno osiągnęlibyśmy coś wielkiego w Europie.

Polecamy

Komentarze (92)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.