Domyślne zdjęcie Legia.Net

Zieliński: Kiedyś tu wrócę

Marcin Szymczyk

Źródło: Nasza Legia

31.12.2009 10:38

(akt. 16.12.2018 17:11)

- Kiedy skończyłem grać w Legii nie miałem aspiracji, żeby prowadzić pierwszy zespół. Za pierwszym razem się do tego nie paliłem, a za drugim nawet nie chciałem. Naturalną drogą dla mnie było zostanie asystentem pierwszego trenera. I w takim charakterze chciałem pracować w Legii. Wówczas jest dużo łatwiej we wszystko wejść - mówi w rozmowie z Naszą Legią, Jacek Zieliński.

No co się z Tobą dzieje?

- Przez dwa miesiące po zakończeniu pracy trenerskiej w Lechii Gdańsk byłem na wakacjach. Urlop z rodziną należał mi się, bo ponad dwa lata byłem poza domem. W Warszawie pojawiałem się tylko w niedziele, i to wówczas, kiedy nie było meczu. Sporo podróżowałem. To były pierwsze letnie wakacje od 25 lat. Od momentu rozstania z Igloopolem Dębica latem zawsze miałem zgrupowania. Miałem też okazję powędkować z moimi przyjaciółmi Tomkiem Łapińskim i Rafałem Siadaczką. Gdy byłem trenerem, może raz do roku jeździłem na ryby. Nie jeżdżę nad jezioro tylko dla samego wędkowania, ale także po to, by spotkać się ze znajomymi, pogadać, odpocząć. A żyję z oszczędności (śmiech). Nie mam presji, że już muszę pracować. Dam sobie radę. Mam też stały dochód z innych źródeł utrzymania.

Piłkarze mówią, że jesteś za spokojny na trenera...

- A to dziwne. Potrafiłem ich niejednokrotnie zdrowo opieprzyć. Uważam jednak, że trzeba z zawodnikami rozmawiać i ich uczyć, a opieprzanie to już jest bezsilność trenera. Czasami jednak się gotowałem tak, że zdrowie mi szwankowało. Jako piłkarz wiedziałem, że ważniejsza jest dobra wola trenera, a nie opieprzanie. Nie ma co krzyczeć, bo jeśli raz do zawodnika nie dociera, drugi, to w końcu trzeba się z nim rozstać. A krzyk nic nie daje. Ci, którzy mnie znają wiedzą, jaki potrafię być. Ale przecież nie chodzi o to, żeby pajacować.

Czy podjął byś się pracy z zespołem Młodej Ekstraklasy?

- Wiem do czego pijesz. W Legii dostałem propozycję trenowania zespołu Młodej Ekstraklasy. Ale ja ją zrozumiałem jako propozycję odejścia z klubu. Nie zastanawiałem się czy prowadzić tę drużynę czy nie. Odczułem to tak, weź zespół Młodej Ekstraklasy, ale fajnie byłoby, gdybyś go nie wziął. Nie miałem aspiracji, żeby prowadzić pierwszy zespół. Za pierwszym razem się do tego nie paliłem, a za drugim nawet nie chciałem. Naturalną drogą dla mnie było zostanie asystentem pierwszego trenera. I w takim charakterze chciałem pracować w Legii. Wówczas jest dużo łatwiej we wszystko wejść. A tu nie miałem pomocy z żadnej strony. Wielu trenerów marzy, by prowadzić Legię. Ja też, ale chciałem być do tej roli dobrze przygotowany. Dwa razy zostałem rzucony na wielką wodę, bo w Legii są zawsze ogromne oczekiwania, a właściciele i kibice mają wielkie aspiracje.

Może lepiej było podążyć drogą Twojego przyjaciela Marka Jóźwiaka i zostać skautem?

- Nie chciałem być skautem, chciałem być trenerem. Mam jednak oko do młodych zawodników. W Lechii udało mi się kilku dobrać, w Legii także. Mucha, Janczyk, Szałachowski, Ouattara, Klatt - byłem za tym, by przyszli do Legii. Z moich faworytów nie sprawdził się jedynie Ghanem. Ale ci zawodnicy byli za darmo, bądź za małe pieniądze. Na dodatek podpisywali niezbyt lukratywne kontrakty. Zarabiali sześć, osiem razy mniej, niż obecnie dostają najlepsi piłkarze. Najtrudniejszy okres w pracy trenerskiej mam już za sobą. Co najgorsze, przeżyłem. Teraz powinno być mi łatwiej. Trudno przekreślić te kilka lat pracy, zebranych doświadczeń i próbować robić coś innego. Nie tylko mi się obrywało. Beenhakker był noszony na rękach, a później mieszano go z błotem. Mi było dodatkowo ciężko. Jestem utożsamiany z Legią, mówią o mnie legionista. Dlatego trudno było mi zdobyć zaufanie nowego środowiska czy kibiców. Musiałem na nie zapracować wynikami.

Gdyby nie kontuzja, pewnie grałbyś do dziś...

- Pewnie tak. Kiedyś trener Engel powiedział mi: Jacek, ciągnij, ile się da. To jest fajne, kiedy możesz grać. Uwierzyłem mu i tak chciałem. Nie miałem problemów z wagą, dynamiką... Miałem jednak 37 lat, byłem po operacji, chciałem wrócić na boisko. Jednak nie udało się.

Masz żal do Engela, że zagrałeś na mistrzostwach świata w Korei i Japonii tylko w meczu pocieszenia z USA?

- Nie mam mieć o co do niego żalu. Zachowywał się wobec mnie fair. Gdy graliśmy o awans przytrafiła mi się kontuzja. Wygraliśmy cztery spotkania, jedno zremisowaliśmy, szło nam bardzo dobrze. Miałem operowane ścięgno Achillesa, później przyszedł czas rehabilitacji, nie czułem się dobrze. Więc na mistrzostwa świata pojechałem na kredyt.

Przeżyłeś w Legii 10. trenerów...

- ... to niezła średnia. Jeden trener na półtora roku. Obserwując to, co dzieje się obecnie, to dobry wynik...

...największe sukcesy odniosłeś z Janasem i Okuką...

- To były dwie różne drużyny. Legia Janasa była jednak dużo lepsza. Za Okuki graliśmy trudnym, archaicznym systemem. Zwycięstwa wydzieraliśmy rywalom z gardła. Mistrzostwo zdobyliśmy w innym stylu. Satysfakcja była chyba jednak większa, bo było nam dużo trudniej wywalczyć czempionat kraju. Potrafiliśmy jednak wszystkich zabiegać. Wiele drużyn próbowało nam strzelić gola, ale im nie wychodziło. A my od 60. czy 65. minuty potrafiliśmy utrzymywać jeden rytm meczowy. W rundzie wiosennej, w pięciu pierwszych meczach brakowało nam dynamiki. Od połowy rundy radziliśmy sobie już całkiem dobrze. Zaczęliśmy grać lepiej i wywalczyliśmy mistrzostwo.

Masz w planach pożegnalny mecz?

- Trochę chyba na to za późno. Gdy skończyłem grać w piłkę, nie było okazji, by o tym pomyśleć. Szybko zostałem trenerem.

Skoro nie będzie pożegnalnego meczu, może wrócisz do pracy w Legii?

- Kiedyś wrócę...

Rozmawiał: Maciej Rowiński

Zapis całej rozmowy dostępny w grudniowym wydaniu miesięcznika Nasza Legia.

Polecamy

Komentarze (7)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.