Edson

Brazylijczycy w Legii. Jak radzili sobie w Warszawie?

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

01.05.2020 19:00

(akt. 25.05.2020 14:47)

W pierwszym zespole Legii zagrało do tej pory piętnastu Brazylijczyków. Niektórzy zapadli w pamięć warszawskim kibicom, a kilku zawodników nie było w stanie podbić klubu z Łazienkowskiej. Poniżej sylwetki wszystkich graczy z największego państwa Ameryki Południowej, którzy wystąpił przynajmniej w jednym meczu w barwach "Wojskowych".

Nowy rozdział

Marinho dos Santos Giuliano to pierwszy Brazylijczyk, który zagrał w barwach Legii Warszawa. W lipcu 2000 roku został wypożyczony na 12 miesięcy przez II-ligowe Ituano. Oprócz niego, drugi trener stołecznej ekipy, Krzysztof Gawara, polecił jeszcze dwóch jego rodaków – Moissesa i Elsona Falcao da Silvę. Co ciekawe, ten drugi parę lat później związał się z VfB Stuttgart, a w pierwszym spotkaniu asystował przy trafieniu Mario Gomeza.

Wracając do Giuliano - strzelił gola w debiucie z Ruchem Radzionków, po wejściu na murawę na ostatnie minuty. Zrobił niezłe pierwsze wrażenie, potem również prezentował się przyzwoicie. W pewnym momencie wypracował niezłą serię: strzelał przynajmniej jednego gola w sześciu meczach z rzędu. W jednym z nich, z Wisłą Kraków na wyjeździe, dwukrotnie umieścił piłkę w siatce. W rundzie jesiennej został najlepszym strzelcem Legii, wspólnie z Marcinem Mięcielem (po dziewięć bramek). Warto dodać, że trzy z nich strzelił po rzutach karnych. Zapisał się w historii, ponieważ zdobył ostatniego gola przy Łazienkowskiej w kończącym się wówczas stuleciu. Ulubieniec Franciszka Smudy. W plebiscycie Piłkarskie Oscary, organizowanym przez PZPN i Canal Plus, został wybrany objawieniem roku 2000. Jego dorobek bramkowy w Legii zamknął się ostatecznie na 11 trafieniach. Pojawiły się dyskusje o wykupieniu zawodnika, ale do tego nie doszło.

Za podsumowanie sylwetki Giuliano niech posłuży opis z naszego serwisu: „grał bardzo dobrze, ale oprócz szatni i boiska, często lubił zajrzeć do kieliszka”. Niektórzy pamiętają jego wybryki alkoholowe. Dwukrotnie odwiedził izbę wytrzeźwień. Już dwa tygodnie po pierwszym meczu został zatrzymany. Nie na murawie, ale na drodze, przez warszawską policję. Był nietrzeźwy, a działacze „Wojskowych” odebrali mu klubowe auto. Stracił prawo jazdy. Po opuszczeniu Legii grał w Vasco da Gama, które jednak splajtowało. Rok później gracz wrócił do Polski. Podpisał umowę… z Widzewem Łódź. Potem grał w Pogoni Szczecin. Poza tym, reprezentował Panionios Ateny czy Buducnost Podgorica.

Gawara w tym samym czasie zarekomendował również Ruiego Barbosę Machado, który nie zrobił furory. Został wypożyczony na pół roku, ale sprawa przejścia niemiłosiernie się przedłużała (czekanie na certyfikat). Zawodnik wystąpił w dwóch spotkaniach Pucharu Ligi z GKS-em Katowice, ale później trenował z drugim zespołem. Po kilkutygodniowych obserwacjach, Smuda podziękował Brazylijczykowi i stwierdził, że w ogóle nie przyda mu się on w walce o tytuł mistrzowski. Barbosa wrócił do ojczyzny. Występował w niższych ligach, z przerwą na pobyt w hiszpańskim UD Salamanca.

W czerwcu 2005 roku do Legii zawitał Daniel Lopes Cruz. Kluczową rolę przy transferze odegrał Mariusz Piekarski. Menedżer, a wcześniej zawodnik „Wojskowych”, obejrzał mecz Lopesa na kasecie. Potem obserwował go z trybun i zaproponował przylot do Polski. Obcokrajowiec zagrał dla Legii tylko raz: w eliminacjach Pucharu UEFA przeciwko FC Zurich. Trzy razy wspomagał III-ligową drużynę: dwukrotnie grał tam z Robertem Lewandowskim, obecnym snajperem Bayernu Monachium. Minęły niecałe trzy miesiące i Cruz pożegnał się z Warszawą. Klub rozwiązał z nim umowę, która miała obowiązywać przez rok. Obrońca wyróżniał się jedynie nadmierną ostrością w treningach, na którą narzekali nawet koledzy z zespołu. Miał zostać alternatywą dla Tomasza Kiełbowicza, ale kompletnie nie podołał zadaniu. Chciał udowodnić swoją wartość w Pogoni Szczecin, lecz tam również się nie przebił. Nieco lepiej wiodło mu się w portugalskim Naval, który po jego golu zwyciężył z FC Porto. Później został zawodnikiem azerskiego FK Gabala, grywał jeszcze w SE Itapira i Gremio Barueri, czyli klubach z Brazylii.

Brazylijczycy razy pięć

- Dwóch Brazylijczyków - to bardzo dobrze, trzech - niebezpiecznie, czterech - źle, a pięciu - to samobójstwo – stwierdził Piekarski sprowadzając Edsona i Rogera. W sezonie 2006/07 w kadrze Legii znalazło się pięciu Brazylijczyków. Dwóch z nich zostawiło po sobie dobre lub nawet bardzo dobre wrażenie. A o pozostałej trójce szybko zapomniano.

- To doświadczony piłkarz, który trochę czasu spędził w lidze portugalskiej. Ostatnio miał kłopoty ze swoim klubem, także finansowe. Pracodawca zalegał z wypłatą pieniędzy. Dostał od Legii konkretną ofertę i ją przyjął. Dobrze gra głową i jak każdy Brazylijczyk świetnie panuje nad piłką. Ma zastąpić Moussę Ouattarę na środku bloku defensywnego. Ma papiery na to by wypełnić lukę po reprezentancie Burkina Faso. Wierzę, że sobie poradzi – w takich słowach trener Dariusz Wdowczyk wypowiadał się o Hugo Alcantarze, który związał się z Legią w połowie 2006 roku. Obrońca przez cztery lata występował w Vitorii Setubal, z którą zdobył puchar kraju. Potem przez rok przebywał na wypożyczeniu w Academice Coimbra. Alcantara podpisał 3-letnią umowę z warszawskim zespołem. Przyjechał do Polski z nadwagą. Dość długo dochodził do odpowiedniej formy fizycznej, ale nigdy nie spełnił oczekiwań. Zagrał w czternastu spotkaniach, w których strzelił trzy gole. Wielu kibiców odetchnęło z ulgą gdy rozwiązano z nim kontrakt. Ale niewielu się spodziewało, że odnajdzie się w lidze portugalskiej. A z rumuńskim CFR Cluj dwukrotnie grał w Lidze Mistrzów. Wystąpił w trzech meczach Champions League rozgrywając pełne spotkania przeciwko FC Basel, AS Romie i Chelsea. Karierę piłkarską zakończył w ojczyźnie.  

W sierpniu 2006 roku Legia sprowadziła Luiza Antonio de Godoy Alves Juniora. Kupiła go za 500 tysięcy euro z Tawriji Symferopol. Przed transferem Junior dwa razy rozmawiał z Edsonem, który przekonał go do zmiany barw. Przychodził do Warszawy z opinią jednego z najlepiej wyszkolonych technicznie zawodników w ukraińskiej ekstraklasie. Potrafił na małej przestrzeni minąć obrońców. Imponował skutecznością przy wykonywaniu rzutów karnych, strzelał piękne gole z rzutów wolnych. Wydawało się, że będzie kreował grę w Warszawie, a grał w ataku, tak jak w poprzednim klubie. Miał okazać się lekiem na całe zło, a prezentował się przeciętnie. Dodatkowo w jego grze brakowało zaangażowania. Poza tym znacząco obciążał budżet Legii (zarabiał 200 tysięcy euro za sezon). Po nieco ponad roku klub rozwiązał z nim kontrakt za porozumieniem stron. Junior zagrał w 18 meczach, zdobył trzy bramki, ale przeszedł do historii. Jego trafienie przeciwko Austrii Wiedeń było równocześnie setnym golem dla Legii w Pucharze UEFA. Chwilę później przebywał na testach w jednym z pierwszoligowych zespołów w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Ostatecznie wylądował w Zorii Ługańsk, a następnie związał się z Metałurhiem Zaporoże.

Dwa miesiące wcześniej (czerwiec 2006) Legia pozyskała Eltona Rodriguesa Brandao. Zawodnik błysnął w przedsezonowych sparingach. W drugim oficjalnym spotkaniu zdobył fantastyczną bramkę z mistrzem Islandii, Fimleikafelag Hafnarfjordur w II rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów. Brazylijczyk wyróżniał się na murawie, ale trzy tygodnie później poszedł w ślady Giuliano, poza boiskiem. Prowadził samochód pod wpływem alkoholu, lecz do izby wytrzeźwień nie trafił. Klub nałożył na niego karę (ok. 80 tysięcy złotych). Od tamtej pory był postrzegany inaczej. Na starcie był wychwalany pod niebiosa, ale po wykazaniu się nieodpowiedzialnością, sporo osób zapomniało o jego umiejętnościach. Miał potencjał, by zostać gwiazdą, lecz nie sprostał wyzwaniu. Nie wytrzymał w meczu przeciwko Widzewowi Łódź. Opluł jednego z rywali, przez co został zawieszony na trzy spotkania.

Zamiast przemyśleć zachowanie, dopuścił się następnego wybryku. Po raz drugi przyłapano go w stanie nietrzeźwym za kółkiem. Prowadził samochód bez prawa jazdy, które zabrano mu kilka miesięcy wcześniej. Nie miał już czego szukać przy Łazienkowskiej. Kontrakt z zawodnikiem został rozwiązany w trybie natychmiastowym. Elton zaadaptował się do miasta, ale do klubu - nie bardzo. Powinien osiągnąć w Legii znacznie więcej, lecz nie mógł oprzeć się pokusom warszawskich ulic. Co ciekawe, dalsze losy jego kariery wyglądały całkiem przyzwoicie. Brazylijczyk obrał właściwy kurs i mimo chwilowego zboczenia z trasy w Warszawie, wrócił na prostą. Świetnie radził sobie w brazylijskim Vasco da Gama. Prezentował się na tyle solidnie, że interesowały się nim kluby Bundesligi: Schalke 04 Gelsenkirchen i VfB Stuttgart, a także holenderski PSV Eindhoven. Ostatecznie przeniósł się do Sportingu Braga (wypożyczenie). W barwach tego klubu zagrał w Lidze Mistrzów, przeciwko Arsenalowi. W styczniu 2011 roku powrócił do ojczyzny, w której gra do dziś (z przerwą na występy w japońskim JEF United Chiba w 2016 roku). Od ponad 12 miesięcy jest w Sport Recife.

Rogera Guerreiro chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Świetny technicznie, nieszablonowy, potrafiący zaskoczyć strzałem z dystansu, ale i pięknie asystować. Pokazał doskonałą technikę, fantazję w grze i grał nieszablonowo. Jeden z najlepszych cudzoziemców ligi i głównych architektów mistrzostwa Polski 2006. Najpierw był skrzydłowym, potem został przestawiony do środka pola. Gdy odbierał paszport z rąk świętej pamięci Lecha Kaczyńskiego, kontrowersji nie brakowało. Jak okazało się później, krytykę zastąpiło uznanie. Otrzymał polskie obywatelstwo przed EURO 2008, dzięki temu pojechał na turniej finałowy, gdzie strzelił jedynego gola dla reprezentacji (w meczu z Austrią).

Integrował się z Polską, uczył się języka. Śmiał się, że kupił psa, z którego uczynił poliglotę, szczekającego po polsku. Roger był wybitnym piłkarzem i zarazem człowiekiem o dobrym sercu. Pieniądze z nagrody dla najlepszego zawodnika finału Pucharu Polski – Mercedesa klasy C wartego 120 tysięcy złotych – przekazał na cel charytatywny. Oprócz klasy na murawie, potwierdzał ją również w życiu codziennym. Ma za sobą także aktorski epizod. Wystąpił w filmie Olafa Lubaszewski "Złoty Środek", wcielając się w futbolistę. O jego względy zabiegało wiele europejskich ekip, lecz w ostatnim sezonie w barwach „Wojskowych” nie wyglądał tak, jak dawniej. Wyjechał do Grecji (AEK Ateny), ale nie zrobił kariery na miarę swoich możliwości. Chciał wracać do Legii, wiele razy to deklarował, lecz druga strona nie była tak otwarta na takie propozycje.

Tuż po transferze Rogera, stołeczny klub zatrudnił Luiza da Silvę Edsona. Lewy obrońca podpisał 2,5-letni kontrakt i także skradł serca fanom Legii. Imponował atomowym uderzeniem, zdobywał ładne bramki z rzutów wolnych. Uderzał piłkę z gracją, przed strzałem drobił charakterystyczne kroczki. Nadawał futbolówce rotację, z którą bramkarze mieli niemałe problemy. Pierwszego gola zadedykował Dariuszowi Wdowczykowi w derbach stolicy z Polonią Warszawa. Brazylijczyk przebiegł przez pół boiska i rzucił się trenerowi w ramiona.

Zawodnik dawał o sobie znać, wyrósł na bohatera trybun, ale z biegiem czasu nie grał już tak dobrze jak w pierwszym, mistrzowskim sezonie. Wtedy wszyscy nosili go na rękach, a później większość chciała się go pozbyć. Przestał strzelać gole ze stałych fragmentów, a poza murawą stroił fochy i stał się hamulcowym. Miał współudział przy alkoholowych wojażach wspólnie z Eltonem i Hugo, kłócił się z kolegami z drużyny, menedżerem i szkoleniowcem. Symulował kontuzje. Bywało, że przez kilka dni nie brał udziału w zajęciach.

W maju 2007 roku odmówił wyjazdu do Łęcznej na mecz z Górnikiem. Samowolnie zdecydował, że najwyższy czas na urlop. Oświadczył, że tęskni za rodziną i musi do niej jechać. Miał problemy z niezapłaconymi podatkami we Francji, jeszcze z czasów gry w Olympique Marsylia. Niesubordynacja sporo go kosztowała – dostał karę w wysokości 30 tysięcy euro, miał też przeprosić drużynę. W zasadzie był to początek jego końca przy Łazienkowskiej. Jeszcze trochę pograł, ale nie prowadził się sportowo, zdrowie mu nie dopisywało, nie wytrzymywał obciążeń treningowych. Potem reprezentował Koronę Kielce i Santa Cruz FC z rodzinnego Recife. Karierę zakończył w Limoeirense.

Wicemistrz świata

Bruno Mezenga przychodził do Legii w tym samym czasie, co Ivica Vrdoljak, Srda Knezević czy Manu. Zawodnik został wypożyczony na 12 miesięcy z Flamengo Rio de Janeiro, z którym sięgnął po puchar kraju. W przeszłości napastnik zdobył wicemistrzostwo świata z reprezentacją Brazylii do lat 17. Potem został królem strzelców drugiej ligi tureckiej, grając w Ordusporze. Do stolicy Polski przeprowadził się z żoną, która została zawodniczką AZS-u Politechniki Warszawskiej. Czas spędzony przy Łazienkowskiej okazał się jednak dla Mezengi niezbyt udany. W pierwszych sześciu meczach nie stworzył żadnej sytuacji pod bramką przeciwników. Legioniści zastanawiali się nad skróceniem transferu czasowego o połowę.

Piłkarz został w Legii do końca rozgrywek, lecz nie zachwycił. Przeważnie wchodził na murawę z ławki rezerwowych. Trener Maciej Skorża nie miał do niego większego zaufania. Strzelił 3 gole w 16 spotkaniach, w tym dwa cenne, dające komplet punktów. Spodziewano się po nim zdecydowanie więcej. Zapowiadało się, że zastąpi Takesure Chinyamę, a przegrywał rywalizację również z 19-latkiem, Michałem Kucharczykiem. Przeniósł się do Crvenej zvezdy Belgrad, w której także się nie sprawdził. Powrócił do Odonisporu, a następnie reprezentował inne tureckie zespoły: Akhisar Belediyespor oraz Eskisehirspor. W 2018 roku wrócił do ojczyzny (AD Sao Caetano, Vila Nova FC), a w grudniu dołączył do PT Prachuap FC z I ligi tajskiej.

Współpraca z Fluminense

Podczas umowy partnerskiej pomiędzy Legią a Fluminense, do Warszawy przyleciało pięciu Brazylijczyków: Raphael Augusto, Pablo Dyego, Peu (obecnie – Desportivo Aves), Alan Fialho (koniec kariery – wcześniej m.in. Arka Gdynia) i Ronan (Cabofriense). W "jedynce" Legii zagrała pierwsza dwójka. 

Augusto był kilka lat wcześniej uznawany z jeden z najlepszych talentów brazylijskiego futbolu. Od początku kariery był związany z Fluminense. Zasłynął jako zdobywca najszybszej bramki w historii stanu Rio de Janeiro (potrzebował raptem 17 sekund). Pomocnik trafił do Legii w czerwcu 2013 roku. Przespał start w nowym klubie, nie był fizycznie przygotowany do gry. Na treningach głównie biegał wokół boiska, gubił zbędne kilogramy. Zaczął w rezerwach, gdzie stopniowo dochodził do formy, lecz wtedy trudno było dopatrywać się pozytywów. Po debiucie w ekstraklasie z powrotem grał tylko w drugim zespole.

Był wygranym obozu w Turcji i skorzystał na zmianie trenerskiej. Za kadencji Jana Urbana piłkarz zagrał łącznie dwa razy. W zimie zespół objął Henning Berg. Pomocnik czuł się swobodniej, dostał parę szans walki o punkty, ale nie był w stanie wywalczyć miejsca w składzie. Zakończył przygodę z „Wojskowymi” na 10 występach. Wrócił do ojczyzny i grał w Bangu AC w Carioca Lidze w mistrzostwach stanowych. Później został wypożyczony do indyjskiego Chennaiyin FC, w którym został na stałe i zarabiał świetne pieniądze. Dwukrotnie sięgnął z tym zespołem po tytuł mistrzowski. W sierpniu 2019 roku zasilił szeregi innego klubu z Indian Super League – Bengaluru FC. W lutym wygasł jego kontrakt i jak dotąd nie znalazł nowego klubu.

Dyego został wypożyczony z Fluminense do Legii w sezonie 2015/16. Brazylijczyk zawitał do Warszawy dwa miesiące wcześniej i trenował z pierwszym zespołem. Zawodnikowi niezłe recenzje wystawił szkoleniowiec szwedzkiego Djurgardens, który sprowadził go do Europy. Sytuacja w zespole była jednak trudna. Drużyna broniła się przed spadkiem, a Magnus Pehrsson wkrótce stracił pracę. Zmieniły się priorytety i nikt nie myślał o ogrywaniu Brazylijczyka, który grał tylko w rezerwach, symbolicznie debiutując w „jedynce”. Trenerowi Bergowi spodobała się jego technika, szybkość, wytrzymałość oraz pracowitość i nastawienie do zajęć.

Z początku pobytu w stolicy Polski był nieco samolubny, czym nieco przypominał Takesure Chinyamę. Później zaczął lepiej odnajdywać się na boisku i pomagał zespołowi. Skrzydłowy starał się, walczył, ale nie przekonał do siebie stołecznego klubu. Jeszcze przed startem rozgrywek, jego możliwości zostały brutalnie zweryfikowane. Brazylijczyk zagrał zaledwie w dwóch meczach pierwszej drużyny i w dziewięciu – w III-ligowych rezerwach (dwa gole). - Pablo Dyego pochodził z faweli, żył w skrajnej biedzie. Mieszkał w gliniance, a przyjechał do Polski, podpisał zawodowy kontrakt i dostał mieszkanie za kilkaset tysięcy złotych. Różnica i przeskok były tak duże, że nie mógł się w tym odnaleźć. To kompletnie nowe otoczenie i potrzebował czasu – mówił Adam Mieszkowski, były tłumacz Legii w rozmowie z naszym serwisem.

Kolejnym kłopotem zawodnika okazała się jeszcze… duża wada wzroku. Była ona uciążliwa choćby w trakcie gier treningowych. Gdy piłka była zagrana w kierunku bliższego słupka, gracz biegł na dalszy i na odwrót. Gdy dostawał podanie na lewą stronę, zbiegał do środka. - Wtedy chyba każdy się z niego śmiał, nosił wielkie okulary z grubymi szkłami. Ale gdy to odkryliśmy wykonano dla niego specjalne soczewki i kłopot zniknął. Grał w dwójce, miał niezły odjazd na pierwszych metrach, przydawał się tym rezerwom. Doprowadziliśmy go do stanu używalności i… po chwili go nie było. Wrócił do Brazylii, do Fluminense i tam gra w pierwszym składzie – do dziś. Trzeba oczywiście wziąć pod uwagę fakt że opuścił ich sponsor UniMed i "Flu" mają teraz potężne kłopoty finansowe. Kogo mógł to sprzedał lub wypożyczył. W Legii Pablo miał dodatkowego pecha, bo na jego pozycji byli dobrzy zawodnicy – dodał Mieszkowski.

Stanisław Czerczesow, który jesienią został nowym szkoleniowcem ekipy z Łazienkowskiej dał jasno do zrozumienia, iż oczekiwał po zawodniku więcej. Ostatecznie Dyego opuścił Legię po sześciu miesiącach. Wrócił do Brazylii skąd przeniósł się najpierw do Kanady. Występował w Ottawa Fury, a później w amerykańskim SF Deltas. W obu klubach grał na wypożyczeniu. Od 2,5 roku występuje we Fluminense (26 meczów,  4 gole). Zdobyl bramkę w ćwierćfinale Copa Sudamierica przeciwko Corinthians.

"Gucio"

Styczeń 2014. Do Warszawy przyleciał Guilherme. Pomocnik został wypożyczony na 12 miesięcy z Ole Brasil, wcześniej grał dla Sportingu Braga. Sympatyczny Brazylijczyk rozkręcał się powoli, kolosalny wpływ miała jednak na to kontuzja, której doznał chwilę po udanym debiucie. Powrócił do gry po 238 dniach przerwy, którą w dużej mierze spędził w gabinetach lekarskich. Gdy złapał odpowiedni rytm, wniósł mnóstwo dobrego do gry warszawskiego klubu. Zdarzało się, iż skrzydłowy występował nawet na lewej obronie, gdzie spisywał się solidnie. Podobnie jako na boku pomocy czy tuż za plecami napastnika. Stołeczny zespół ufał przebojowemu piłkarzowi, dlatego postanowił wykupić go za milion złotych. Guilherme strzelił dla Legii 21 goli w 150 meczach. Stawał na wysokości zadania w lidze, PP jak i europejskich pucharach.

- Na mecz przyjechało dwóch moich braci i zobaczyli, jak strzelam gola w Lidze Mistrzów. Wspaniale! Jedziemy dalej, do Ligi Europy, to już nie sen, to jawa – cieszył się Guilherme, który przed spotkaniem ze Sportingiem (1:0) zmagał się z kontuzją. Zdążył się wykurować. I na dodatek dzięki jego trafieniu Legia zapewniła sobie trzecią pozycję w grupie Champions League, która gwarantowała rywalizację w 1/16 finału Ligi Europy. To jeden z najlepiej wspomnianych obcokrajowców przez kibiców Legii. Nic dziwnego, bo „Gucia” nie dało się nie lubić. Na boisku dawał z siebie wszystko, a poza nim uśmiechał się od ucha do ucha.

Ponad dwa lata temu opuścił Polskę, nie przedłużając kontraktu. Co ciekawe, brazylijski skrzydłowy jest na siódmym miejscu listy obcokrajowców z największą liczbą występów w Legii. Więcej meczów od niego rozegrali tylko Miroslav RadovićInaki Astiz, Aleksandar Vuković (obecny trener Legii), Dickson Choto, Dusan Kuciak oraz Ivica Vrdoljak. W 2018 roku „Gui” zamienił Legię na włoskie Benevento, które grało wówczas w Serie A. Potem grał w Malatyasporze (Turcja), a w lutym br. został zatrudniony przez Trabzonspor.

Niezłe CV

Gdy Guilherme opuszczał Warszawę, klub ściągnął Brazylijczyka z chorwackim paszportem – Eduardo da Silvę. Napastnik z bogatą przeszłością: występami w Lidze Mistrzów, bramkami w Premier League i sukcesami w Szachtarze Donieck oraz Dinamie Zagrzeb został na rok zatrudniony przez Legię. - Nigdy nie uważałem się za gwiazdę. To do mnie nie pasowało. Teraz, w Warszawie, jest jedna gwiazda - Legia Warszawa. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy koledzy będą mi się przyglądać, podglądać moje zachowania, ale to normalne. Każdy zawodnik potrzebuje czasem zerknięcia na kogoś, kto przeżył więcej - opowiadał dla Legia.Net.

Brazylijczyk z chorwackim paszportem był po kilku miesiącach bez gry, a w trakcie zgrupowania w Stanach Zjednoczonych doznał kolejnej kontuzji. Wyleczył się na pierwszy mecz rundy wiosennej z Zagłębiem Lubin i dał niezłą zmianę - wywalczył rzut karny i miał asystę. W następnym spotkaniu ze Śląskiem Wrocław również po jego podaniu padła bramka. Później było już gorzej. Snajper nie mógł się odnaleźć w walce o stawkę. Zagrał w 14 spotkaniach (9-krotnie wchodził z ławki), a we wrześniu został skreślony z listy zgłoszeń do ekstraklasy. W grudniu 2018 roku pożegnał się z drużyną i zaprosił kolegów na kolację. Gdy przychodził do Legii, po raz ostatni pokonał golkipera w meczu Taca Libertadores pomiędzy Universidad Catolica a Atletico Paranaense (18.05.2017). Ten stan rzeczy nie zmienił się do dziś. Po pobycie w Polsce zawodnik trenował z Fluminense, ale póki co nie związał się z żadnym klubem. - Dostawałem potem oferty: w Brazylii interesowało się mną Avai i CSA. Otrzymałem propozycje z Malezji, Tajlandii i Indii, ale nie byłem zainteresowany, bo dzieci miały już ułożone życie w Rio. Teraz mogłem wreszcie poświęcić im więcej czasu. Czasami czułem się jak kierowca Ubera, jeżdżąc od szkoły do szkoły, treningów, tańców i innych zajęć poza lekcjami - mówił w rozmowie z "jutarnji.hr".

Miesiąc po sprowadzeniu Eduardo, Mauricio trafił do stołecznego zespołu na zasadzie półrocznego wypożyczenia z Lazio. Drużyna z Łazienkowskiej sprowadziła doświadczonego stopera o wysokich umiejętnościach, z imponującym CV. Z początku nie był przygotowany pod względem fizycznym. Gdy nadrobił braki, pokazał się z dobrej strony podczas gierek wewnętrznych. Ale drużyna potrzebowała stabilizacji, przez co środkowy obrońca nie miał okazji na wskoczenie do składu. Przygodę z „Wojskowymi” zakończył na trzech spotkaniach. W meczu z Wisłą Płock obejrzał dwie żółte, a w konsekwencji czerwoną kartkę. Na dodatek udał się do szpitala z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu. Wystąpił w I rundzie mazowieckiego Pucharu Polski, wspierając drugą drużynę.

- Wcześniej był szykowany do gry w wyjazdowym meczu z Wisłą Kraków. Miał wystąpić od pierwszej minuty. Rano w dniu meczu zadzwonił do mnie Cafu i powiedział, że Mauricio leży w łóżku i cierpi. Kilku piłkarzy miało wtedy zatrucie pokarmowe, ale tylko on się odwodnił. Był w takim stanie, że trzeba z nim było wrócić do Warszawy, do lekarza. A potem inni grali na tyle dobrze, że nie było powodów do zmian. Czasem w życiu o różnych rzeczach decyduje przypadek, pech, los po prostu. To co mi się w nim podobało, to fakt, że nie załamywał rąk. Nie wkurzał się, nie narzekał, że trener na niego nie stawiał. Tylko brał się do treningu i pracował za dwóch. To pozytywnie wpływało na drużynę, był lubiany – opowiadał prawie rok temu Mieszkowski.

Po zakończeniu wypożyczenia, Mauricio wrócił do Włoch. Od 1,5 roku występuje w malezyjskim Johor Darul Ta’zim FC, z którym zdobył mistrzostwo kraju w poprzednim sezonie. W bieżących rozgrywkach zasmakował gry w azjatyckiej Lidze Mistrzów.  

Teraźniejszość

Luquinhas to jedyny Brazylijczyk z całego zestawienia, który obecnie reprezentuje Legię. Przebojowy pomocnik przeszedł do klubu z Warszawy na starcie bieżącego sezonu. Od początku czarował na boisku, lecz miał kłopot ze skutecznością. Kiedy "Luqi" znajdywał się w polu karnym rywala, bądź w jego obrębie, pojawiał się problem z oddaniem groźnego strzału. Albo był on niecelny, albo zawodnik szukał podania do kolegi z zespołu. Sytuacja zmieniła się w październiku. Gdy trener Aleksandar Vuković zdecydował się przestawić go ze skrzydła na pozycję ofensywnego pomocnika, 23-latek jeszcze mocniej uwypuklił zalety. W pamiętnym spotkaniu z Wisłą Kraków (7:0) strzelił pierwszego gola dla stołecznego klubu. Po tym meczu z "Białą Gwiazdą" podkręcił obroty. Zawodnik trafiał do siatki jeszcze w meczach z Koroną Kielce (4:0), Śląskiem Wrocław (3:0) i Rakowem Częstochowa (2:2). Do tej pory wypracował 9 asyst.

Luquinhas

Były piłkarz Desportivo Aves wkomponował się w zespół z Łazienkowskiej i jest jedną z wiodących postaci Legii. Można przypuszczać, że w tym momencie mało kto wyobraża sobie skład warszawskiego klubu bez Brazylijczyka o nietuzinkowych umiejętnościach.

Statystyki Brazylijczyków w Legii:

Zawodnik

Lata gry dla Legii

Występy-Gole

Giuliano

2000-2001

34-11

Rui Barbosa Machado

2000

2-0

Daniel Lopes Cruz

2005

1-0

Hugo Alcantara

2006-2007

14-3

Junior

2006-2007

18-3

Elton Rodrigues Brandao

2006

18-4

Roger Guerreiro

2006-2009

138-22

Luiz da Silva Edson

2006-2008

72-11

Bruno Mezenga

2010-2011

16-3

Raphael Augusto

2013

10-0

Pablo Dyego

2015

2-0

Guilherme

2014-2017

150-21

Eduardo da Silva

2018

14-0

Mauricio

2018

3-0

Luquinhas

2019-

34-4

Ankieta

Którego z Brazylijczyków grających w Legii uważasz za najlepszego?

Co wiesz o Brazylijczykach w Legii?

News: Roger wciąż wspomina Legię i marzy o powrocie
1/14 Luquinhas jest kolejnym piłkarzem z Brazylii, który trafił do Legii. Ilu zawodników z Kraju Kawy przed nim zagrało choć jeden oficjalny mecz w pierwszym zespole?

Polecamy

Komentarze (43)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.