News: Bogusław Leśnodorski: Mam nadzieję, na dobrą i widowiskową grę

Bogusław Leśnodorski: Legia to wciąż moja pasja

Marcin Szymczyk, Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

29.01.2014 20:45

(akt. 04.01.2019 12:32)

Prezes i współwłaściciel Legii Bogusław Leśnodorski w rozmowie z Legia.Net opowiada o transferach, kontuzjach, funduszach inwestycyjnych, potrzebnych zmianach w ustawach, innych sekcjach i aspektach sportowych zespołu. - Jestem rok prezesem, a Legia wciąż jest moją życiowa pasją. Jak ktoś raz pokocha klub, to już zwykle tak pozostaje do końca życia. Z pasją czasem jest inaczej, może przyjść element wypalenia, ale na razie mi to nie grozi - opowiada prezes naszego klubu.

Został pan współwłaścicielem Legii. Nie będziemy już wracać do motywów wykupu – wszystko już zostało powiedziane. Ale tak szczerze, było przekonanie, że Legia urośnie sportowo i PR-owo tak, że za 3-5 lat będziecie mogli klub sprzedać z dużym zyskiem?


- Nie, to przecież jest niemożliwe. Nikt nie myśli o sprzedaży klubu, nie ma takiego tematu. Jedynym rozwiązaniem, marzeniem byłoby znalezienie się na takim poziomie sportowym, by zainteresowali się nami gracze światowego formatu. Do tego potrzebna jest jednak gra w Lidze Mistrzów. Wtedy hipotetycznie istniałaby szansa na to, że zainteresuje się nami bardzo duży sponsor, wyłoży dużo pieniędzy i przejmie np. 30 procent akcji klubu. Warunkiem wejścia takiej firmy jest to, że inwestor musi mieć coś do powiedzenia. I choć o tym się nie mówi, to w większości klubów na świecie tak jest. Sponsorzy mają wpływ na transfery, mają kogoś w radzie nadzorczej – takie zapisy widnieją w umowach. Ale to nie będzie możliwe za trzy lata, może za dziesięć… Na razie nie ma, co nawet o tym myśleć. Tym bardziej, że nie wszystko zależy od nas. Aby Legia rosła w siłę sportowo, potrzebna jest mocna liga. Nie możemy zrobić zakupów i grać tylko sami ze sobą. Dlatego mocna ekstraklasa jest bardzo ważna i staramy się kontrybuować do tej ligi ile się da. Liga jednak nie stanie się mocniejsza z dnia na dzień, to będzie trwało…


Pod koniec rundy jesiennej zmieniliście trenera. Pozbycie się Jana Urbana na pewno nie było łatwą decyzją. Wybór padł na Henninga Berga, ale byli też inni kandydaci. Jednym z tych, o których się nie mówiło był ponoć Cosmin Contra, ale do wzięcia był dopiero po sezonie…


- Był taki temat, to prawda. Nie chcę jednak wchodzić w szczegóły tych rozmów, gdyż mają one bardzo delikatną naturę. Często są to trenerzy, których obowiązuje kontrakt z innym klubem i wyjawienie takich informacji mogłoby źle wpłynąć na ich sytuację. Jedni chcą zrobić krok do przodu, inni są rozczarowani obecnym miejsce pracy – jest wiele powodów, które decydują o podjęciu rozmów z innymi klubami przez trenerów. My rozglądaliśmy się przez kilka miesięcy, dział skautingu ogląda nie tylko piłkarzy, ale również szkoleniowców. Było kilka osób, z którymi rozmawialiśmy, analizowaliśmy, słuchaliśmy, co mają do zaoferowania.


Henning Berg przedstawił swoją filozofię gry i funkcjonowania klubu. Co pana ujęło i przekonało, że to właściwy facet? Czego się pan spodziewa po nowym szkoleniowcu?


- Chyba pierwszy raz jest tak, że wiedza na temat funkcjonowania klubu i zespołu, jest wiedzą powszechną. O filozofii treningu nowy sztab przygotował dużą prezentację dla pracowników klubu. Opowiedzieli jak sobie to wyobrażają, z czego takie założenia wynikają. W spotkaniu uczestniczyli trenerzy z akademii, ludzie z pionu sportowego. Po wysłuchaniu była możliwość zadawania pytań i konfrontacji ze swoją wiedzą. Było naprawdę ciekawie. A czego się spodziewam? Nie widziałem meczów sparingowych na żywo, ale oglądałem skróty i znam opinie Michała Żewłakowa i Dominika Ebebenge. I wszyscy byli zachwyceni tym, jak grała Legia przez pierwsze 30 minut meczu z FC Koeln. Jeśli tak będziemy grać przez całe mecze, to będziemy bardzo zadowoleni, tego byśmy sobie życzyli.


W jednym z wywiadów Dariusz Mioduski zapowiedział, ze do Legii będą trafiali z zewnątrz albo młodzi obcokrajowcy, którzy dobrze rokują, albo Polacy, którzy już swoje zarobili i teraz chcą jeszcze coś osiągnąć na gruncie sportowym.


-  Z tymi wywiadami jest tak, że często ktoś pisze to, co chce usłyszeć. Jesteśmy polską drużyną i uważamy, że najlepiej byłoby pozyskiwać młodych Polaków. Jeśli zaś będziemy się decydować na sprowadzenie kogoś z zagranicy, to ten ktoś powinien być zdecydowanie lepszy od piłkarzy, których już mamy w klubie. Dziś nie kupimy takiego Dominika Furmana za 3 mln euro. Nie stać nas na to. Jeśli więc byłyby braki na jakąś pozycję, np. stopera, to można się wtedy zastanawiać nad graczami już ogranymi w Europie jak Marcin Wasilewski, Marcin Komorowski czy może Artur Boruc za dwa lata. Oni już mają doświadczenie, gwarantują pewien poziom sportowy, swoje już zarobili. Piłkarze w wieku 30+ na rynku transferowym już nie są tak chętnie rozchwytywanym towarem, nie idą za nimi ogromne sumy wykupu, gdyż nie ma perspektywy zarobku na sprzedaży tych piłkarzy. Fajnie by było gdyby za 5-6 lat Robert Lewandowski też chciał wrócić do Polski i żeby była to Legia.


Kibice oczekują transferu napastnika. Jednym z głównych kandydatów do gry w naszym klubie jest Marco Paixao. Ale rozmowy ponoć utknęły w martwym punkcie, Śląsk chce po prostu za dużo.


- Kwoty, które padają w mediach za Marco Paixao są abstrakcyjne. Nie zaproponowalibyśmy 500 tysięcy euro za 29-letniego napastnika Śląska Wrocław. Śmieszne, że w ogóle ktoś to na poważnie pisze. Jakieś pieniądze zaoferowaliśmy za Portugalczyka, bo potrafi grać w piłkę, jest oswojony z polską ligą i pasowałby nam do koncepcji gry, ale to nie jest niezbędny zawodnik. On sprawia wrażenie gościa, który jeszcze by chciał coś zrobić, osiągnąć. Poczuł drugi oddech. Niektórzy przedstawiają jednak nasze negocjacje, jak wielką, desperacką walkę o Portugalczyka. Obraz tego jest strasznie przejaskrawiony. Bylibyśmy bardzo zadowoleni, gdyby mógł tutaj przyjść, ale nie na tym poziomie kwot, nie na tym poziomie desperacji. Mamy szeroką kadrę i gdybyśmy mieli dodatkowego napastnika byłby to atut. Ale dziś myślimy już bardziej w kategorii europejskich pucharów, niż najbliższych czterech miesiący. Zagramy tylko 16 meczów, a mamy 30 chłopaków w drużynie. Tym nie mniej, jeśli uda się z kimś porozumieć w ramach rozsądnych kwot, to taki napastnik do nas trafi.


A inni kandydaci? Orlando Sa był blisko, ale nie trafi do Legii.


- Nikt o tym nie pisze, ale nasze obserwacje, były pod kątem żądań Jana Urbana. Zmienił się trener, pojawiły się inne pomysły, a te stare przestały być aktualne. Charakterystyka zawodników, którym się przyglądaliśmy, uległa zmianie. Nowy trener ma zupełnie inne oczekiwania transferowe. Przychodząc mieli jakieś pojęcie, które powstało na podstawie oglądania meczów na wideo, ale dopiero teraz po pierwszym obozie poznali potencjał zawodników. Dopiero dziś zaczynamy rozmawiać dużo bardziej merytorycznie. Orlando Sa? Na dziś nie zagra, ale to są pytania, na które nie lubię odpowiadać. Wiem, że taka jest potrzeba rynku, nie ma wyjścia, trzeba na nią odpowiadać i znaleźć jakąś formułę. Ale cała dyskusja dotycząca transferów jest trochę absurdalna. Nie ma przecież takiej możliwości, że powiemy publicznie, że ktoś nas interesuje, przed podpisaniem umowy. Ktoś mi zadaje jednak takie pytania, ja często muszę kłamać i nie za dobrze się z tym czuję. Chłopaki jeździli i oglądali Orlando Sa, ale nikt nie powie, ze to już temat zamknięty, bo zawsze coś się może zdarzyć. Nikt też nie powie, że temat jest otwarty i zamierzamy kogoś kupić.


Kolejna kwestia do omówienia jeszcze z jesieni to kontuzje. Analizowaliście jakie były przyczyny. Jakieś wnioski?


- Przeczytałem, że głównym winnym został Piotr Wiśnik – do niedawna nasz dietetyk. Przyszedł nowy trener, za nim pojawiły się nowe osoby w sztabie, to poważne zmiany strukturalne. Usiedliśmy przy stole, dyskutowaliśmy o tym jak to wszystko widzimy – są różne podejścia do piłki, do sposobu żywienia. Nie ma jednej prawdy dla wszystkich. Gdyby było wiadomo jak trenować, jeść i pić to wszyscy by to robili. Każdy trener ma inne priorytety, na co innego stawia akcent. Owszem kontuzji jesienią było naprawdę dużo, ale zmiennych, które mogły o tym decydować również było sporo. Zbyt wiele by wskazać jednego winnego. Było przecież dużo kontuzji mechanicznych – Saganowski, Łukasik, Kuciak, Kosecki – to urazy nabyte w walce.Inna historia była z Bereszyńskim – zagraliśmy na własne ryzyko. On chciał zaryzykować, my też, był najważniejszy mecz w sezonie. Stało się to, co zakładaliśmy przed pierwszym gwizdkiem – czyli, że wypadnie na dwa tygodnie.


Przy temacie transferów w mediach wspomina się fundusze inwestycyjne. To melodia przyszłości czy może uda się zrealizować jakiś zakup w ten sposób już w obecnym okienku transferowym?


- W każdym okienku może się taki transfer zdarzyć. Jesteśmy otwarci, trzeba jednak pewne kwestie w polskiej piłce w końcu rozstrzygnąć. Jak będzie więcej i rozsądniej wydawanych pieniędzy w ekstraklasie, to jest szansa na ruszenie do przodu. Fundusze inwestycyjne gwarantują rozsądne wydawanie pieniędzy. Nikt przecież nie da pieniędzy, jeśli uważa, że będą wydane głupio. Inwestorzy zapewnią dopływ gotówki, ale zanim pieniążki wydadzą to obejrzą je trzy razy. To ważny ruch dla całej polskiej piłki, który mógłby zracjonalizować wydatki. Przecież w ostatnich latach w polskich klubach, nie tylko w Legii, koszty ponoszone były bardzo wysokie, zwłaszcza przy transferach. Słyszałem, że teraz cała Lechia ma się opierać na takim modelu – tam jest dziewięciu gości, którzy zajmują się obracaniem piłkarzami. To samo ma być w Koronie Kielce. Obecny przepis jest słaby, należy go zmienić. Problem jest taki, ze zarówno w polskiej piłce jak i w naszym kraju jest wiele rzeczy, ustaw wymagających zmian. To jest kwestia jedna z wielu. Dziś o wiele bardziej palącym problemem jest ustawa o imprezach masowych. Ważną kwestią jest też regulacja pozycji menedżerów itd. Takich kwestii palących jest naprawdę dużo, dlatego udział funduszy przy transferach spada gdzieś na dalszy plan. Dziś nie łamiąc prawa można funkcjonować w modelu quasi funduszowym, co robi choćby Widzew. To w polskiej piłce funkcjonuje od lat, wspomnę tylko Janusza Romanowskiego. Fajnie by było, aby to usankcjonować i grać w otwarte karty. Każdy czarny rynek prowadzi bowiem do patologii. Nie wiadomo kto ile płaci, kto za co odpowiada. Może się zaraz okazać, ze jesteś właściciel zawodnika, który gra w innym klubie, a ty grasz przeciwko niemu… Legii na razie ta kwestia nie dotyczy, jesteśmy za tym by stworzyć regulacje prawne, które będą na to pozwalały.


Skoro mówimy o środkach finansowych to zmiany przydałyby się również w ustawie hazardowej.


- Zmiany prawne to jedno, a z drugiej egzekwowanie obecnych przepisów. Jeśli w Hiszpanii Real Madryt może chodzić z bwinem na koszulkach, a wszyscy czerpią z tego zyski i są zadowoleni, to wiadomo, że u nas też tak być powinno. Traci na tym finansowo sport, ale przede wszystkim traci skarb państwa i to jest największym problemem. Hazard bowiem funkcjonuje dalej, ale obszarowo. Dalej wszyscy grają, ale nie w Polsce, a na wyspach „hula kula”. Trzeba znaleźć jakieś rozwiązanie, gdyż tracą na tym wszyscy i jeśli taka sytuacja będzie trwała dłużej, to będzie się źle działo. Sytuację powinna poprawić już nawet obecna ustawa, ale nie jest egzekwowana. Jeśli nie są blokowane możliwości gry zagranicą, to te przepisy są martwe. Ustawa niby zabrania, ale nikt się do tego do końca nie stosuje. Jeśli zaczniemy stosować blokady, to być może te wielkie firmy zaczną się rejestrować w Polsce i stworzy się konkurencja.


Nie ma już w Legii Sulera i Antolovicia. To duża oszczędność w budżecie płacowym?


- Bardzo duża, ale jeszcze nie teraz – dopiero za rok. To nie jest tak, że oni przyszli do nas, podaliśmy sobie dłonie i się rozstaliśmy. Musieliśmy osiągnąć jakiś kompromis, ale tanio nie było. Straty, jakie poniósł klub przy transferze i płaceniu pensji, gdy ci zawodnicy nie grali, były naprawdę bardzo duże.


Wkrótce wygaśnie umowa Legii z PepsiCo. Jak zaawansowane są rozmowy z nowym sponsorem obiektu?


- Są prowadzone, mamy wiele pomysłów. Myślę, że coś więcej będziemy mogli powiedzieć i ogłosić w maju. Nie jesteśmy do końca zdecydowani, w jakim kierunku powinniśmy pójść, są różne idee, niektóre całkiem fajne. Stadion Legii nie może się przecież nazywać np. Burger Arena... Bardzo dużą uwagę przywiązujemy do tego elementu. Mam swojego faworyta wśród tych istniejących już projektów, ale na razie nie chcę o nim mówić.


Brzyski czy Jodłowiec odpalili po pół roku w Legii. Spodziewa się pan, że wiosna będzie należała np. do Ojamy i Pinto?


- Do Ojamy i Raphaela Augusto. Raphael wszędzie może grać, nie spadł z kosmosu, nas nie dziwi jego dobra postawa. Gość gra obiema nogami, lepiej wygląda fizycznie, poprawił motorykę, ma niezły strzał z dystansu. Były opinie, że wzięliśmy faceta, który nie potrafi grać w piłkę, ale my nie braliśmy kota w worku. Już w Zabrzu pokazał, że ma odpowiednie na Legię umiejętności. Liczę też na młodzież – Kalinkowskiego, Bajdura, Kurowskiego. Tomasiewicz też potrafi grać w piłkę, jest Kochański na stoperze, Bartczak czy młody Ryczkowski.Wszyscy nie mogą grać juz teraz, ale liczę, że ktoś się przebije.


Akademia jest oczkiem w głowie, jesteście zadowoleni z poziomu czy jeszcze trochę do samozadowolenia brakuje?


- Mam nadzieję, że przez następne 10 lat nikt z poziomu akademii w pełni zadowolony nie będzie, że zawsze będziemy chcieli być lepsi, będziemy chcieli mieć lepsze efekty. Nie narzekamy, ale chcielibyśmy dużo więcej. Aby tak się stało, trzeba zbudować ośrodek – jest duża szansa by ten projekt wkrótce ruszył. To skomplikowana akcja. Każdemu wydaje się, ze to kwestia dziesięciu boisk. A to nieprawda. To jest szkoła, internat, komunikacja – masa rzeczy. Musi być obok boisk bursa, muszą być podstawówka i gimnazjum. To naprawdę duże przedsięwzięcie. Która lokalizacja jest najbliższa obecnie? Ta, o której się nie wspomina – może to jest dobry znak?!


Kolejnym piłkarzem, o którego chce zapytać jest Ivica Vrdoljak. W prasie pojawiła się informacja, że znalazł się na cenzurowanym.


- Nie wiem skąd ta informacja się wzięła. To przecież kolejny absurd. Żaden poważny trener nie pozwoliłby sobie na to, by nie znając gościa kogoś skreślił czy powiedział, że znalazł się na cenzurowanym. Nie wiem skąd się to wzięło. Przyszedł nowy trener, jest nowe rozdanie i wszyscy mają czystą kartę, Vrdoljak również. Każdy ma teraz szansę udowodnić, że jego wartość jest duża i wkład w zespół również. Cały sztab wysnuł już pierwsze wnioski i jest zadowolony z poziomu chłopaków, ale zaznaczył, że wszyscy mogą się poprawić i grać lepiej. Pierwszym momentem, gdzie ktoś będzie mógł zostać skrytykowany czy znaleźć się na ewentualnym cenzurowanym, będzie miał miejsce za pół roku – nie wcześniej. Jeśli za 6 miesięcy okaże się, że ktoś stoi w miejscu i nie bardzo będzie chciał progresu zrobić, nie będzie mu się chciało, to latem zastanowimy się, co dalej. Na razie jednak mamy inny problem – wszyscy chcą, ale kadra jest za szeroka. Trzeba ją będzie odchudzić.

 

To kolejna ciekawa kwestia, już w Turcji Henning Berg zwrócił uwagę, że piłkarzy w kadrze jest zbyt wielu.


- Mam nadzieję, że kilku zawodników zdecyduje się grać w rezerwach i powalczyć o awans do drugiej ligi. Kilku z nich było na obozie i widzi, że ma szansę trafić do pierwszego zespołu. Do końca sezonu pozostały tylko cztery miesiące, a warunki treningowe w Legii są dużo lepsze niż w przypadku innych zespołów. Inni pewnie trafią gdzieś na wypożyczenia.

 

Ci, którzy byli do tej pory wypożyczeni byli w jakiś sposób monitorowani?


- Tak, oczywiście. Z czysto biznesowego punktu widzenia tak musiało być. Ci, którzy byli na obozie w Turcji, byli regularnie obserwowani. Może nie widzieliśmy ich w każdym spotkaniu, takiego Konrada Jałochę widzieliśmy w pięciu meczach. Czasem bazujemy też na opiniach zaufanych ludzi – tak jest np. w Dolcanie. Nawet jak nie ma nas na każdym spotkaniu, to mamy stały kontakt z trenerem i rozmawiamy o tym, jak kto wygląda w meczu, na treningu. Nie zawsze jesteśmy więc na miejscu fizycznie, ale nie jest tak, ze ktoś idzie na wypożyczenie i przestajemy się nim interesować.


A co z takim zawodnikiem jak Aleksander Jagiełlo? Dostał sygnał od trenera, że raczej w pierwszym zespole sobie nie pogra, a jemu wkrótce wygasa kontrakt z klubem.


- Zobaczymy, trzeba jeszcze tydzień lub dwa poczekać na rozwój wypadków. Na pewno Olek jest ambitny i będzie chciał grać w pierwszej drużynie, a nie w rezerwach. Każdy by zresztą chciał, ale nie wszyscy mogą. Wiem, że trwają rozmowy z trenerem Magierą, z dyrektorem Mazurkiem. Chcielibyśmy by jak najwięcej tych młodych chłopaków, tych którzy nie przebiją się już teraz do pierwszego zespołu, zostało i powalczyło o awans w trzeciej lidze.


Został pan człowiekiem roku w plebiscycie tygodnika „Piłka Nożna”. Nie będę się pytał czy spodziewał się pan takiego wyboru, ale czy jest pan zadowolony z tego jak się przez ostatni rok o panu pisało, z pewnego rodzaju PR-u? Jeszcze rok wcześniej nie był pan tak popularną osobą.


- Na pewno się nie spodziewałem, nie wiedziałem nawet, że taka kategoria istnieje, że jest taki ranking… Natomiast nie ma żadnego PRu, to wszystko się dzieje, na kanwie popularności Legii Warszawa. Różnica jest taka, że staramy się jakoś normalnie komunikować. Jeśli udaje nam się coś zrobić, osiągnąć, to w Legii jest łatwiej być wychwalanym, niż gdzie indziej. Ludzie chcą czytać o Legii i wzbudzamy większe zainteresowanie niż inne kluby w Polsce.


Stąd pomysł ruszenia z profilem na Twitterze?


- Już mnie wszyscy męczyli pytaniami o transfery… (śmiech). Od tygodnia się zapoznaję, śmieszne to wszystko, ale i ciekawe narzędzie komunikowania. Może to pozwoli zajmować stanowisko w różnych kwestiach, nie będzie sytuacji, że każdy będzie miał swoją wersję wydarzeń. Prosty komunikat dociera od razu wszędzie, nie trzeba odbierać 47 telefonów i odpowiadać na setki e-maili. Poza tym to ciekawe urządzenie do codziennej prasówki, wystarczy śledzić osoby, które mają cos ciekawego do powiedzenia i jest się ze wszystkim na bieżąco dużo szybciej niż w inny sposób. Ale nie wiem czy długo wytrzymam (śmiech).


Z jednej strony jest wysoki czynsz, z drugiej zamykanie stadionu i kary. Jest jakiś pomysł jak temu zaradzić? Może trzeba pójść z wojewodą na piwo?


- Wiem co macie na myśli, ale podchodząc do sprawy śmiertelnie poważnie chciałbym na wstępnie rozgraniczyć władze miasta i urząd wojewody – to dwa różne urzędy. Od jakiegoś czasu mam poczucie, że władze miasta stołecznego Warszawy, są nam przychylne i nasza współpraca jest absolutnie wzorowa. Wszyscy zdają sobie sprawę, ze Legia jest dla wielu warszawiaków ważną częścią życia, że klub jest ważną częścią stolicy.Życzyłbym sobie, aby zawsze już w ten sposób układała się nasza współpraca. Teraz mamy w klubie zmianę właściciela, jest to moment nowego otwarcia. Z pewnością razem z miastem możemy dokonać wielu sensownych rzeczy. Ma pewno usiądziemy, porozmawiamy o różnych projektach społecznych, o tym jak będziemy funkcjonować. Natomiast na temat urzędu wojewody już chyba wszystko powiedziałem. Nie jest łatwo – po prostu. Być może jakimś wyjściem z sytuacji będzie zmiana ustawy o imprezach masowych – to powinno pewne kwestie złagodzić.


A problem jest w osobie Jacka Kozłowskiego, czy ktokolwiek byłby na jego miejscu to problemy byłyby podobne?


- Nie wiem, nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Urząd wojewody to organ administracji rządowej i pachnie tu polityką – o tym wspominał nawet on sam. Ale jeśli tak jest, to niepotrzebnie. Ekstraklasa i PZPN doskonale sobie poradzą. A incydenty zdarzają się wszędzie, wczoraj oglądałem slalom i przy mecie, w miejscu zjazdu narciarzy, kibice odpalili race. Miało to miejsce w Austrii.


 A co się dzieje w kwestii odzyskania mistrzostwa Polski z 1993 roku? Są jakieś postępy?


- Temat nie jest zapomniany. Na razie do porządku dziennego przeszliśmy z tym, że mentalnie wygraliśmy wtedy rozgrywki. A formalnie jest to bardzo trudna sprawa, nie mamy nic nowego do dodania. Nie da się tego zrobić szybko i łatwo by zamknąć temat. Ale sprawa nie została porzucona.


Jak pan po pół roku ocenia współpracę z Fluminense? Jest pan z niej zadowolony?


- Współpraca będzie kontynuowana, będą do nas trafiali kolejni zawodnicy. Przez jakiś czas ich sytuacja wydawała się trudna, pachniało spadkiem z ligi, uratowali się przy zielonym stoliku. W brazylijskiej piłce jest teraz bardzo dużo pieniędzy. Mimo dwukrotnego zdobycia tytułu mistrzów Brazylii, nie uniknęli błędów związanych z zakupami drogich piłkarzy, będących też drogich w utrzymaniu. Mieli więc swoje kłopoty, ale wyszli z nich, jesteśmy na bieżąco w kontakcie. Jak na razie z zawodników, których od Fluminense otrzymaliśmy, zrezygnowaliśmy z Peu, który zdaje się teraz spróbuje swoich sił w Stanach Zjednoczonych.


Inną nowością wprowadzoną w zeszłym roku jest współpraca z włoską kliniką Villa Stuart. Tutaj też zadowolenie?


- Wszystko działa jak należy. Wiem, że naszą współpracę skrytykował straszliwie doktor Śmigielski, ale poziom tego artykułu był bliski żartu. Nawet lekarze, a więc ludzie z jego branży, byli zdziwieni poziomem tych wypowiedzi. Szkoda tego komentować. Dla nas to miejsce do drugiej konsultacji. Są lepiej od nas przygotowani do szybkiej rekonwalescencji i diagnostyki, czego w Polsce prawie nie mamy.  Jeśli mamy postawione diagnozy, ale nie jesteśmy ich w stu procentach pewni, to wysyłamy zawodników do Villa Stuart na dodatkową konsultację. Zawodnicy mają też gdzie w szybkim tempie przejść zabieg. Inną sprawą jest to, że tak jest taniej niż w niektórych polskich klinikach prywatnych… To śmieszne, ale jest i taniej i szybciej… Zawodnik dostaje urazu, leci do Rzymu i następnego dnia wraca z pełną diagnostyką. W Polsce kogoś zazwyczaj nie ma, doktor diagnozujący przyjmuje we wtorek, a opisujący w środę… Ale u nas też się pod tym względem powoli zmienia i poprawia, tyle że powoli.Marzeniem byłoby mieć taką klinikę jak Bayern Monachium do własnej dyspozycji. To byłby wymarzony scenariusz, ale nie zanosi się na jego realizację.


A pomysł przychodni przy Łazienkowskiej dla warszawiaków?


- To fajny projekt, ale na razie odłożony na półkę. Mamy tyle rzeczy i pomysłów do zrobienia, że zawsze trzeba ustalać priorytety. Wszystkiego nie zrobimy. Trwa modernizacja sklepu i muzeum. Sklep będzie naprawdę na wysokim poziomie, nie wiem czy nie będzie najlepszy w Europie Wschodniej. Adidas zaprezentuje naprawdę szeroką ofertę. Muzeum też będzie większe i lepsze, to serce tego klubu, jest częścią DNA. To bardzo ważne miejsce, chcemy by było tam więcej wątków historycznych. Być może zaaranżujemy w tym celu też inne pomieszczenia i będziemy je zapełniać historią. Zapewniam, że w magazynach Wiktor Bołba ma dużo więcej pamiątek niż można obejrzeć w gablotach.


Legia staje się klubem wielosekcyjnym. Jest planowane powołanie kobiecej sekcji piłki nożnej?


- Nie mamy bazy, nie mamy boisk, więc na razie nie ma szans na realizację tego pomysłu. Natomiast planujemy podpisanie umów o współpracę z kolejnymi sekcjami. Mieliśmy świetnych bokserów, zapaśników, nie możemy o tym zapominać.


Był pan już na meczu koszykówki, rugby, kiedy odwiedzi pan Torwar II i spotkanie hokeistów?


- Już tyle razy miałem przyjść i za każdym razem coś mi wypadało. Postaram się wpaść na fazę play-off. Fajnie by było gdybyśmy awansowali.


Czy po roku pana pracy w klubie nadal Legia jest pana życiową pasją czy miłością?


- Nigdy nie mówiłem inaczej. Nie zmieniłem zdania, nie zniechęciłem się. Mamy tyle do zrobienia, że prędko momentu na podobną refleksję nie będzie – mówię od strony pasji. Jeśli chodzi o uczucia, to się nie zmienia nigdy. Jak ktoś raz pokocha klub, to już zwykle tak pozostaje do końca życia. Z pasją czasem jest inaczej, może przyjść element wypalenia, ale na razie mi to nie grozi.


A jak zdrówko? Była operacja nogi.


- Nieźle, jeździłem na nartach ostatnio. Miałem zacząć chodzić na przełomie stycznia i lutego, a w grudniu założyłem narty. Weryfikacja lekarzy Legii na własnej osobie wypadła wiec pozytywnie.

Polecamy

Komentarze (134)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.