News: Ivica Vrdoljak: Wszystko idzie we właściwym kierunku

Ivica Vrdoljak: Wszystko idzie we właściwym kierunku

Piotr Kamieniecki, Jan Szurek

Źródło: Legia.Net

12.11.2012 10:30

(akt. 10.12.2018 12:51)

Ivica Vrdoljak już trzeci sezon występuje w Legii. W rozmowie z Legia.Net "Ivo" opowiada nam o sprawie nowego kontraktu z Legią oraz ofertach, które otrzymywał z innych klubów. Z lektury wywiadu dowiecie się również jakie wrażenie robi na nim Warszawa, jaka jest sytuacja i atmosfera w drużynie. Poruszyliśmy również temat straconego mistrzostwa Polski, sytuacji na trybunach, reprezentacji, wspomnień z przeszłości oraz rodziny - vice-kapitan stołecznej drużyny planuje drugie dziecko. Miłego czytania.

Jak jest z twoją umową. Podobno nowy, trzyletni kontrakt jest już dla ciebie gotowy.


- Jest za wcześnie, aby o tym mówić. Do rozmów usiądziemy w grudniu lub w styczniu i postaramy się dogadać. Jeśli mam być szczery, to z nikim na ten temat jeszcze nie dyskutowałem. Mój menedżer powtarza, żebym był spokojny, bo on wszystko załatwi i będzie dobrze. Najważniejsze, że w klubie są ze mnie zadowoleni, a ja cieszę się, że gram w Legii. Jestem jedynie wkurzony, że nie zdobyliśmy mistrzostwa, ale w tym roku musi się udać. Moje życie w stolicy pokazuje, że całym sercem chcę zostać przy Łazienkowskiej, ale wiele spraw musi się ułożyć w całość.


O straconym mistrzostwie jeszcze porozmawiamy. Nie masz już teraz propozycji, aby odejść latem? Ktoś się z tobą kontaktował?


- Tak. Mój menedżer dostał już kilka telefonów. Propozycje są głównie ze wschodu - Rosja, Chiny... Dobrze się czuję w Polsce i nie myślę o zmianach. Po tej rundzie zobaczymy, co będzie na stole, ale moim priorytetem jest pozostanie w Warszawie. Całej mojej rodzinie dobrze się mieszka w stolicy. Jakbym był samotny i młodszy, to pewnie myślałbym innymi kategoriami. A skoro podoba mi się tutaj, to po co coś zmieniać?


Wcześniej też trafiały się jakieś oferty odejścia z Legii?


- Pół roku temu, miałem propozycję z Azji, bodajże z tego samego klubu, w którym obecnie pracuje Maciej Skorża. W takich krajach, podpisuje się najczęściej umowę na rok, więc powiedziałem menedżerowi, że chcę nadal grać w Legii i walczyć o mistrzostwo. Szanuję to, co mam w Warszawie, dlatego to ona jest priorytetem. Do ofert ze wschodu podchodzę na razie spokojnie.


Finansowo i piłkarsko wschód wygląda jednak nieźle.


- Nie da się ukryć, że tak jest. Gdybym był młodszy, to wybrałbym robienie kariery. Nie jestem jednak tak stary, aby pójść na rok do jakiegoś klubu, tylko dla pieniędzy. To są też niebezpieczne rejony, w których długo trzeba przyzwyczajać się do nowej kultury. Polska i Chorwacja, są do siebie podobne. W Warszawie czuję się jak w domu. W życiu ważne jest też to, co dzieje się poza boiskiem. 



OK, cofnijmy się teraz o kilka miesięcy. Czemu Legia straciła mistrzostwo?


-
Zabrakło nam trzech punktów...


Sytuacja musiała być jednak bardziej złożona. Zabrakło "Ryby", "Wizira" i "Komora"?


- Ludzie często narzekają, że zabrakło nam właśnie tych trzech zawodników. Nie patrzę tak na to. Taka jest specyfika futbolu klubowego - jedni odchodzą, a inni przychodzą. Na początku rundy wiosennej, mieliśmy cztery punkty straty do lidera. Później, odrobiliśmy to i zdobyliśmy jeszcze przewagę nad rywalami. Legia pokazywała wtedy, że jednak może walczyć o mistrzostwo - mimo ubytku trzech ważnych ogniw. Później wszyscy zaczęli mówić, że brakowało nam tych kolegów, a czemu tak nie mówiono, kiedy wygrywaliśmy mecze?


- Mistrzostwa nie przegraliśmy też w Gdańsku, nad morzem tylko straciliśmy na nie szansę. Pamiętajmy o meczach z Jagiellonią, GKS-em Bełchatów czy Lechem, gdzie gubiliśmy punkty... Na PGE Arena graliśmy już z nożem na gardle, a dodatkowo nie byliśmy w najlepszej formie. Nie mogliśmy zagrać dobrego meczu, myśląc również o traconych punktach we wcześniejszych potyczkach. W Gdańsku mogło być lepiej, ale taka jest piłka i nie mogliśmy cieszyć się z dubletu. Jan Urban powiedział na początku tego sezonu, że brakuje nam 30 kroków do triumfu w Ekstraklasie. Pozostaje ich jeszcze 19 i całkowicie się z nim zgadzam.


Co można było zrobić lepiej, aby mistrzostwo było dziś w Warszawie? Jakie błędy wskazałbyś obecnie?


- Kiedy byliśmy liderem, zaczynaliśmy grać nerwowo, jakbyśmy się bali prowadzenia w lidze. Warto zauważyć, że kiedy goniliśmy rywali, to prezentowaliśmy się bardzo dobrze, a w mediach pisano, że gramy najlepiej i pewnie będziemy mistrzami. Po każdym spotkaniu, w którym traciliśmy punkty, zaczynaliśmy patrzeć na inne drużyny i osiągane przez nich wyniki - niepotrzebnie. Wszystko było w naszych rękach.



Wolisz w takim razie grać w piątek i patrzeć na wyniki rywali przez cały weekend czy jednak lepiej wybiegać na murawę w poniedziałek, znając już resztę rezultatów?


- Termin spotkania nie jest ważny. Nie możemy patrzeć na inne wyniki. W każdym meczu, musimy wygrywać i dawać z siebie wszystko. Może się zdarzyć, że wszyscy najgroźniejsi rywale stracą punkty, a nas czeka jeszcze mecz z przeciwnikiem, który na papierze jest znacznie słabszy. Jak dopisze się trzy punkty przed wyjściem na murawę, to te "oczka" się w rzeczywistości straci.


Tak było na wiosnę?


- Tak to wyglądało. Widziałem jednak w szatni, że robiliśmy wszystko, aby zdobyć mistrzostwo. Czegoś brakowało. Trudno mi nawet już o tym wspominać. Nie chcę mówić o tym, co się stało. Przyszłość jest przed nami, od nas zależy jak będzie to wyglądało. Możemy jedynie wyciągnąć nauczkę z poprzedniego sezonu i poprawić swoje błędy.


- W tym sezonie, graliśmy już z Podbeskidziem i Piastem, wiadomo jaka była sytuacja, a jednak potrafiliśmy odrabiać straty i wygrać. Wszyscy mówią, że w tych meczach daliśmy z siebie wszystko i zwyciężyliśmy. Naprawdę, tak samo było w poprzedniej rundzie, bo nikomu na rękę nie były remisy, ani porażki.


Może to wina trenera? Za Macieja Skorży nie udawało się odwracać losów takich spotkań, przyszedł Jan Urban i to się zmieniło.


- Nie jestem od oceniania i porównywania trenerów na łamach mediów. Z oboma szkoleniowcami, mam dobry kontakt. Pod opieką Macieja Skorży, dwa razy zdobyliśmy Puchar Polski i z dobrej strony pokazaliśmy się w Lidze Europy. Teraz, z Janem Urbanem, dobrze wygląda nasza sytuacja w Ekstraklasie. Każdy ma swoje plusy i minusy.


- Za kadencji trenera Skorży, też udawało nam się odwracać losy meczów, tak jak chociażby z Górnikiem Zabrze, kiedy na Łazienkowskiej przegrywaliśmy 0:1, a w ostatnich sekundach meczu, zdobyliśmy dwa gole i wygraliśmy. Gdyby się nie udało, w gazetach byłyby tytuły - "Legia - dramat", zamiast tego, zaliczyliśmy trzy punkty i pisano, że było super. Myślę, że pokazujemy obecnie, że ta ekipa ma charakter. Można powiedzieć, że Jan Urban zmotywował nas i przede wszystkim, obudził. Pokazujemy mobilizację na boiskach polskiej ligi.



W ostatnim czasie przytrafiło ci się kilka urazów. Skąd te kontuzje się biorą
, dlaczego tyle tych kłopotów nagromadziło się w dość krótkim czasie?


- W Chorwacji, nie miałem żadnej kontuzji, praktycznie przez siedem lat. Poważniejsze kłopoty w Legii, miałem z pachwiną, ale nie odpuściłem żadnego meczu. W pierwszej rundzie, drugiego sezonu w Polsce, grałem przyjmując zastrzyki. Odbiło się to troszkę na mojej formie, gdyż nie mogłem być w gazie. Było w tym może trochę mojej winy, ale trener chciał żebym wychodził na boisko w każdym spotkaniu. To już jednak historia. Czuję lekkie bóle pachwiny, po trudnych nawierzchniach, ale nie opuszczam żadnego treningu i nie biorę zastrzyków.


- Przez całe życie, nie miałem też żadnych urazów z mięśniami. Żadnej "czwórki" czy też łydki, nie miałem naderwanej. Kontuzje "Achillesa" i kolana były z kolei przypadkowe. W pierwszym przypadku, graliśmy sparing wewnętrzny i po wślizgu Bartosza Żurka, doznałem tego urazu. Chciałem wrócić jak najszybciej do zajęć, dlatego biegałem i ćwiczyłem indywidualnie. Cały czas Tomek Kiełbowicz i Dickson Choto powtarzali mi jednak, żebym trochę odpuścił, bo z tym mięśniem nie ma żartów. Jednego dnia było lepiej, myślałem, że mogę sobie pozwolić na trudniejsze ćwiczenia, a jednak tak nie było. Nie mogłem wrócić do gry, póki tego nie zaleczyłem. Trwało to miesiąc, a potem, po kilku meczach, Grzegorz Baran trafił mnie w kolano wślizgiem gdy walczyliśmy o piłkę. Nie były to kontuzje, spowodowane przez - że tak powiem - moje ciało. Nie jestem piłkarzem podatnym na urazy.


Jak oceniasz lekarzy w Legii? Ktoś narzucał ci przyjmowanie tych zastrzyków?


- Przyjmowanie zastrzyków było moją decyzją. Kilka razy przychodziłem do doktora, mówiłem: - Doki, daj mi zastrzyk. On jednak odmawiał. Z doktorem Machowskim mam świetny kontakt, nie wiem. jak wyglądają jego relacje z innymi. Kiedy miałem problemy z pachwiną, to gdyby nie on, prawdopodobnie w ogóle nie zagrałbym w tamtej rundzie. "Kiełbik" i "Inaki mieli taką samą kontuzję co ja, wrócili po ponad dwóch miesiącach, a ja już po miesiącu byłem na boisku. Współpraca bardzo dobrze się układa, najważniejsza jest komunikacja, na którą w ogóle nie narzekam.

 

Jak oceniasz swoją rywalizację z Danielem Łukasikiem i Januszem Golem?


- Tak jak z każdym innym. Kiedy tylko byłem zdrowy, to wybiegałem na boisko. Cieszę się, że trener rozmawia z nami i potrafi powiedzieć z czego nie jest zadowolony i prostuje nasze błędy. Myślę, że gdyby szkoleniowiec nie był zadowolony, to nie puszczałby mnie na boisko w pierwszej jedenastce. Jan Urban może ode mnie oczekiwać więcej, ale jeśli wszyscy będą podwyższali swój poziom, to będziemy mogli pokazywać się z jeszcze lepszej strony.


Już trzeci sezon grasz w Legii. Myślisz, że właśnie pod opieką Jana Urbana, stołeczna drużyna prezentuje najładniejszą piłkę na przestrzeni 2,5 roku?


- Zależy jak na to patrzymy. Ofensywa wygląda u nas bardzo dobrze, ale to powoduje, że gdzieś indziej nie jest tak, jak być powinno. Tracimy za dużo bramek po swoich błędach. Jesteśmy skoncentrowani, a jednak dzieje się coś, że tracimy bramkę. Momentami faktycznie zdarza nam się przysnąć. Gola w Gdańsku straciliśmy z niczego. Gdyby zdarzyło się to przy prowadzeniu 3:0, to nie byłoby to takie straszne, nie mówię jednak, że tak się powinno dziać. Gdyby "Ljubo" nie uratował nas z Lechią, to wracalibyśmy z punktem. Na szczęście udało mu się strzelić gola na 2:1. Cieszę się, że jesteśmy pewni siebie, potrafimy odrabiać stracone bramki i mamy własny styl gry. Legia pokazuje na co ją stać, idzie to we właściwym kierunku.



Te horrory z Podbeskidziem i Piastem były spowodowane właśnie brakiem tej koncentracji, o której wspomniałeś?


-
Myślę, że łatwiej byłoby gdyby obrońcy więcej rozmawiali ze sobą na boisku. Kiedyś były pełne trybuny, ale piłkarze będący blisko siebie, zawsze mogli sobie podpowiadać. Ważna jest koncentracja i pewność siebie. Czasem lepiej jest wykopać piłkę za boisko, niż bawić się i stracić gola. Lepiej dać rywalom aut lub róg, niż bramkę. Nie jest ważne, czy ktoś z trybun będzie wtedy gwizdał. Naprawdę, warto wybić czasem futbolówkę i spokojnie się ustawić. To proste elementy, które możemy poprawić. Trener rozmawia z każdym i mówi o swoich oczekiwaniach. Szkoleniowiec najlepiej widzi wszystko z boku.


Który z pozostałych w tej rundzie rywali będzie najtrudniejszym przeciwnikiem?


- Musimy dalej tak grać. Każdy mecz jest trudny, ale wiadomo, że bardzo ciężko będzie z Lechem oraz ze Śląskiem. Każda ekipa, teoretycznie słabsza, nie ma nic do stracenia grając przeciwko Legii. W Warszawie można zaparkować autokar przed bramką lub zagrać ryzykownie. Kiedy przeciwnicy przegrają, to i tak nie będą krytykowani za porażkę w stolicy. Myślę, że sobie poradzimy.


W której drużynie widzisz w takim razie najgroźniejszego rywala?


- Przeglądając składy rywali przed rozpoczęciem sezonu, myślałem, że najmocniej będziemy rywalizować z Wisłą. Kiedy patrzę na obecną formę przeciwników, to mam wrażenie, że Polonia jak i Lech wmieszają się do walki o tytuł. Nie zapominajmy jednak o Górniku, a także o Śląsku, który jest aktualnym mistrzem kraju. Zabrzanie będą też grali pierwsze trzy mecze na wiosnę na własnym stadionie, jeśli dadzą radę utrzymać formę do końca roku, będą naprawdę groźni. W zeszłym roku wszystkich zaskoczył Ruch, a teraz ich miejsce zajął lokalny rywal.


Temat reprezentacji jeszcze istnieje? Kiedy przychodziłeś do Warszawy realnie mówiło się, że wkrótce możesz zostać powołany do kadry.


- W sierpniu, po odejściu Slavena Bilicia, selekcjonerem został Igor Stimać. Przed kwalifikacjami do Mistrzostw Świata, Chorwacja grała sparing ze Szwajcarią. Zostałem umieszczony na liście rezerwowej i liczyłem, że dostanę powołanie. Coś się jednak zmieniło, trener zdecydował się na innych i na razie chyba nic się nie zmieni. Moi rodacy są na drugim miejscu w tabeli, ale mają tyle samo punktów, co Belgia, która prowadzi dzięki lepszemu bilansowi bramek.


- Na szansę w reprezentacji, liczyłem jeszcze w Dinamie Zagrzeb. Każdy zawodnik, który trochę u nas pograł, dostawał szansę. Przebywałem na boisku przez najwięcej minut w całym zespole, a powołania się nie doczekałem. Slaven Bilić często był o mnie pytany przez dziennikarzy. Stwierdził, że widzi mnie jedynie jako środkowego obrońcę. W młodzieżówce występowałem na stoperze, a opiekunem tej kadry był właśnie Bilić. Potem usłyszałem od niego, że trudno będzie mu mnie przetestować jako pomocnika, gdyż są już Ivan Raktić, Luka Modrić czy Niko Krancjar. Było kilku zawodników, którzy według niego, byli lepsi ode mnie.



Mówisz, że w młodzieżówce grałeś na stoperze. Jak to się stało, że zacząłeś występować jako defensywny pomocnik?


Trener Miroslav Blazević, który zdobył z Chorwacją trzecie miejsce na Mistrzostwach Świata we Francji w 1998 roku, był moim szkoleniowcem w NK Zagrzeb. Po roku gry, po wszystkich testach, wyszło, że najwięcej biegałem z całej ekipy. Pisano też o mnie, że jestem stoperem innego typu - takim, który potrafi wyprowadzić piłkę. Nasz opiekun, powiedział wtedy, że zrobi ze mnie nowego Niko Kovaca, który wtedy kończył karierę. Byliśmy małym klubem, a mało brakowało nam do zdobycia mistrzostwa kraju. Potem, razem z Mario Mandżukiciem poszliśmy do Dinama Zagrzeb, które zapłaciło za nas 2,5 miliona euro. Ze zmianą pozycji, nie zgadzał się selekcjoner. Swoją drogą, z obecnym piłkarzem Bayernu Monachium, jesteśmy wielkimi przyjaciółmi, często do siebie dzwonimy, a on ogląda nawet mecze Legii w Niemczech, podobnie jak mój inny serdeczny kolega Milan Badelj z HSV.


Może pomysłem na to, żeby Legia traciła mniej bramek, jest mieć środkowego obrońcę, który nie tylko wybija piłkę przed siebie?


- W Dinamie grałem na stoperze, jedynie wtedy, gdy było wiele kontuzji. Głównie pojawiałem się na boisku jako defensywny pomocnik. Żeby znowu grać jako środkowy obrońca, musiałbym mieć trochę czasu na przystosowanie się, ale pokazałem już kilka razy w Legii, że można na mnie liczyć także na stoperze, zawsze kiedy jest taka potrzeba.


Lepiej czujesz się jednak jako defensywny pomocnik?


- Teraz tak. Kilka lat temu powiedziałbym, że lepiej czuje się jako stoper, ale to już przeszłość. Wiadomo, że początek był trudny. Pomocnik ma już rywali za plecami, a tak nie jest, kiedy gra się w defensywie. Trener zaufał mi jednak i powiedział, że moje błędy bierze na siebie, a zasługi przypisuje tylko mnie. Dodało mi to pewności siebie i tamten sezon był dla mnie udany, dlatego byłem sprzedany do Dinama.



Występ w kadrze, to marzenie, które cały czas siedzi ci w głowie?


- Nie siedzi mi to w głowie tak, jak było to w Dinamie. Ktoś zagrał 10 razy i już był powoływany... Bolało mnie czasem, gdy patrzyłem na to, kto był brany do reprezentacji.


Urodziłeś się w serbskim Nowym Sadzie. Ta kadra nie wchodziła w grę?


- Urodziłem się w Serbii, mieszkałem tam 15 lat, ale takiego tematu nigdy nie było.


Czujesz się w pełni Chorwatem, jak ci się mieszkało - w co by nie mówić - obcym kraju?


- W Nowym Sadzie mieszkało wielu Chorwatów. W ogóle nie patrzę na narodowość. Moja siostra do dzisiaj tam mieszka i w każde wakacje ją odwiedzam. Teraz, odkąd poznałem Miro Radovicia, mam okazję jeździć także do Belgradu. Zostaliśmy wielkimi przyjaciółmi. Raz jadę do niego, a raz on do mnie. I Serbia i Chorwacja, to moja ziemia.


Wiadomo, że nacje w Jugosławii były pomieszane. Nie było tak, że mieszkając na terenach Serbii, mogłeś odczuć niechęć do Chorwatów?


- Nie miałem takich kłopotów. Wszędzie jest tak, że ktoś kogoś nie lubi. Nie jest to temat na tę rozmowę, że Serb nie lubi Chorwata i na odwrót. Myślę, że człowieka można lubić, po prostu za to jaki jest. Wiem za to, że idąc z Dinama do Hajduka, coś może być nie tak. Mój kraj podzielony jest na te kluby. Każdy jest inny, wszędzie są różne osoby.


A miałeś jakieś nieprzyjemności z fanami Hajduka, jako piłkarz Dinama?


- Zdarzyło się, że kiedy pojechałem do Makarskiej, (nadmorskie miasto w Chorwacji - przyp. red.) trzymałem dziecko na rękach, a w tym czasie przyszło pięciu kibiców Hajduka. Usłyszałem od nich kilka przekleństw, pytali także co robię. Było gadanie, że w Zagrzebiu nie ma morza, więc przyjeżdżam latem tutaj. 10 tysięcy ludzi przechodzących koło mnie, nic nie powie. Piątka mająca trochę inaczej poukładane w głowie, zacznie mnie jednak wyzywać. Wszystko zależy od typu człowieka.


Jak reagujesz na to, co dzieje się teraz na trybunach u nas...?


-
Nie chcę się zbytnio na ten temat wypowiadać. Dopingu Żylety naprawdę nam brakuje. Widziałem na trybunach pięć razy gorsze sceny niż w Polsce. Chciałbym, aby kibice, którzy nas wspierają, wrócili jak najszybciej. Gdyby w Chorwacji były tak niskie barierki oddzielające kibiców od boiska, to cała trybuna, byłaby podczas każdego meczu na murawie.


Zdarza ci się, że ktoś po przegranym meczu zatrzymuje cię i pyta dlaczego ulegliście rywalom?


-
Zdarza się, ale cała rozmowa jest też uzależniona od nastrojów. Staram się powiedzieć, że będzie lepiej, bo zawsze w to wierzymy. My też kochamy ten klub i tak jak kibice, chcemy zdobyć mistrzostwo Polski.


Masz swoje ulubione miejsca w Warszawie?


- Stolica bardzo mi się podoba. Mogę się o niej wypowiadać wyłącznie pozytywnie. Kiedy mamy wolną niedzielę lubię z żoną przejść się po Nowym Świecie i po Starym Mieście. Potem idziemy do kościoła i mamy dzięki temu spokojny dzień. Miło jest także w Łazienkach. Szukam teraz miejsc, w których mogę pospacerować i pobawić z dzieckiem.



A myślisz już o pozostaniu w Warszawie po zakończeniu kariery?


- Nie wiem, nie myślałem o tym. Gdybym mógł sprowadzić kilku najbliższych przyjaciół z Chorwacji do Warszawy, to na pewno bym został w Polsce. Fajnie się tu czuje, ale wszystko zależy też od tego, jak długo będę grał w Legii.


Zastanawiałeś się może czasami czym się będziesz zajmował po skończeniu z profesjonalną piłką?


- Myślałem troszkę o pracy z dziećmi, jak Rado...


... To może jeden rocznik poprowadzicie?


- (śmiech). Na razie chcę jeszcze pograć w piłkę. Trochę czasu do zawieszenia butów na kołku mi zostało.


Obecnie czujesz się na siłach, by pomyśleć sobie, że może uda się pograć w piłkę tak długo jak Frankowski albo Reiss?


- Trudno to określić obecnie. Chciałbym grać jak najdłużej, ale wszystko zależy od zdrowia i od pozycji, na której występuje. Dużą rolę odgrywa też budowa ciała. Ljuboja jest tak zbudowany, że pobiega trochę, utrzyma wagę i będzie dobrze. Na razie nie mam kłopotów z dodatkowymi kilogramami, ale nie wiadomo co będzie za pięć lat. Każdy ma inny metabolizm. Jeśli w przeszłości przytyję i przybędzie mi lat, to zacznie brakować szybkości, a to będzie problemem w klubie celującym w wysokie cele.


Masz parę tatuaży. Możesz o nich opowiedzieć?


- Jeden zrobiłem po narodzinach syna. To zegarek z obrazu Salvadora Dali, w którym zmieniłem ustawienie wskazówek, na godzinę, w której przyszedł na świat. Dołożyłem tez datę 02.12.2010 oraz imię Marino. Napisałem również tekst piosenki "Thinking Of You" Lennego Kravitza po tym, jak trzy lata temu zmarła moja mama. Z żoną zrobiliśmy sobie też takie same tatuaże z napisem "I Belong To You", zresztą to także piosenka Kravitza. Dołożyłem też strzelca podobnego do anioła, gdzie strzela on z łuku, gdyż mój syn jest strzelcem w horoskopie. Mam również cztery gwiazdy, które symbolizują żonę, synka, mamę oraz tatę.


To ma ci przypominać o ważnych osobach?


- Tak. Robię jedynie tatuaże, które coś znaczą. Jeżeli przyjdzie na świat kolejne dziecko, to powstanie kolejny.


A planujecie z żoną następnego potomka?


- Wszystko planujemy razem i przyznam, że chciałbym mieć jeszcze jedno dziecko. Mam nadzieję, że wszystko uda zrealizować się w najbliższym czasie. Mam chłopczyka, więc teraz może czas na córeczkę?

Polecamy

Komentarze (43)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.