News: Sokołowski i Czereszewski o sytuacji Carlitosa w Legii

Tomasz Sokołowski: Legia to specyficzny klub

Marcin Szymczyk, Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

01.06.2012 12:50

(akt. 04.01.2019 13:40)

Najpierw piłkarz, obecnie trener - Tomasz Sokołowski już kilkanaście lat jest związany z Legią. W roli zawodnika debiutował w barwach naszego klubu w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Obecnie trenuje młodzież co daje mu wiele satysfakcji, ale też zajmuje mnóstwo czasu. Zapraszamy do lektury naszego długie wywiadu z popularnym "Sokołem". Rozmowa jest kontynuacją cyklu wywiadów z byłymi piłkarzami Legii Warszawa.

fot. Radosław Firlej

KARIERA ZAWODNICZA


Stosunkowo późno zaczął pan karierę piłkarską, bo właściwie w wieku 13 lat.


- W Legii przygodę z piłką zaczyna się od pierwszej klasy podstawówki czyli w wieku siedmiu lat. Ale teraz są inne czasy, ja faktycznie takie miałem początki i widocznie możliwości, że swoją karierę zacząłem dopiero w wieku trzynastu lat. 


Prawdą jest, że gdzieś wypatrzył pana Bogusław Kaczmarek?


- To było już w późniejszych czasach. Zaczynałem w małym, 20-tysięcznym miasteczku. Człowiek ganiał na podwórku za piłką, ale wreszcie przyszły występy w Miejskim Ośrodku Sportu. Z Bobo Kaczmarkiem spotkaliśmy się praktycznie dziesięć lat później. Było jakieś zainteresowanie ze strony Lechii, gdzie wtedy pracował z młodzieżą. Wielokrotnie mierzyłem się właśnie czy to z ekipą z Gdańska czy też z Bałtykiem albo Arką. Potem skończyła się szkoła, nie udało załapać się na studia, ale udało się zaistnieć w Olsztynie - jeszcze kiedy byłem w wojsku. Na początku były to występy w czwartej lidze w Sępopolu jeszcze w czasie służby wojskowej, ale na ostatnie pół roku służby ściągnął mnie Stomil. Tam stawiałem pierwsze kroki w drugiej lidze, a potem do klubu przyszedł trener Kaczmarek.


Dla Stomilu były to chyba najlepsze czasy w historii.


- Zdecydowanie tak, w przebojowy sposób wywalczyliśmy awans. Potem jako beniaminek osiągnęliśmy niezłą pozycję w najwyższej klasie rozgrywkowej. Tworzyliśmy na boisku dobry kolektyw. Kilku zawodników trafiło potem do lepszych klubów, a ja i Sylwek Czereszewski załapaliśmy się nawet do kadry. Można, więc chyba powiedzieć, że to były najlepsze lata Stomilu.


Pamięta pan kiedy i z czyjej strony pojawiło się zainteresowanie Legii?


- Skończyła się runda jesienna sezonu 95/96 i od Bobo Kaczmarka usłyszałem, że Legia interesuje się moją osobą. Zapytano się mnie czy chciałbym trafić do stolicy. Wojskowych oglądało się wtedy w Lidze Mistrzów więc to było dla mnie spełnienie marzeń. Kluby szybko się poruzomiały i już zimą byłem legionistą. 


A pamięta pan swój debiut? Był wyjątkowy, nie każdy ma okazję zadebiutować w... ćwierćfinale Ligi Mistrzów. 


- Wiadomo, że było to cos wyjątkowego. Człowiek miał jednak 25 lat i nie myślał, że to będzie stanowiło jedną z najważniejszych i najcenniejszych wydarzeń w karierze. Było to niesamowite dla Legii, która nigdy już później nie zagrała w Lidze Mistrzów, ale też dla mnie, bo był to jeden z największych sukcesów w karierze. Boisko też zapadło w pamięć.  Murawa była twarda, błotnista… Teraz, gdy są podgrzewane płyty nie ma z tym problemu. Mówiło się, że mecz może zostać przeniesiony gdzieś indziej. Trudno powiedzieć jakby się wszystko potoczyło gdyby tak się stało.


Po tamtym sezonie z Legii odeszło wielu zawodników. 


- Zostało wtedy dwóch bramkarzy: Zbyszek Robakiewicz i Grzesiek Szamotulski oraz dwunastu graczy z pola... Odeszła większość z nas, którzy byli podporą tej drużyny mimo że byliśmy o krok od mistrzostwa. Mówi się, że sławetne kilka minut od pierwszej pozycji na koniec sezonu (mecz z Widzewem 2:3 przyp. red). Zabrakło nam wtedy niewiele. Na osłodę został wtedy Puchar Polski…



W finale Pucharu było 2:0 z GKS-em, a pan strzelił bramkę. To miłe wspomnienie czy jedynie pocieszenie po stracie mistrzostwa?


- Jedno i drugie, bo stratę mistrzostwa będzie się pamiętało do końca życia. Podobnie będzie jednak ze zdobyciem pucharu. Generalnie rzadko się zdarza, że prowadząc 2:0 przegrywa się mecz, ale w piłce jest to możliwe. Zdobycie Pucharu pomogło nam się jednak podnieść i odbudować psychicznie.


Spotkanie z Widzewem było największym horrorem, w którym brał pan udział podczas całej kariery?


- Pod względem dramaturgii chyba tak. Dodatkowo to spotkanie decydowało o losach mistrzostwa kraju. Pamiętam jednak, że podczas gry w Stomilu mierzyliśmy się z Rakowem Częstochowa. Remis dawał nam utrzymanie, a nasi rywale musieli z nami wygrać. Liczyły się też jednak inne ekipy – wystarczyło, że ktoś przegra i my tracąc punkty też mogliśmy pozostać w lidze. Akurat Jacek Magiera strzelił nam gola… Czekaliśmy, była niepewność, ale udało się pozostać w najwyższej klasie rozgrywkowej, a spadla Wisła Płock. Wiele rozegrałem spotkań – pamięta się tylko te wybrane.


A który mecz wspomina pan najmilej?


- Na pewno spotkanie z Panathinaikosem w Pucharze UEFA zapadło w mojej pamięci. Było jednak kilka innych meczów, które o czymś decydowały i zostawały w głowie. Każdy pojedynek, w którym zdobywałem zwycięską bramkę miło się wspomina, bo to duża satysfakcja. 


Przed kolejnym sezonem prasa pisała, że tak osłabiona drużyna będzie broniła się przed spadkiem, a jednak udawało się walczyć o cos więcej. 


- W zespole było praktycznie dwunastu zawodników. Wszyscy chcieli cos osiągnąć i pokazać się z dobrej strony strony, stworzyła się fajna paczka, bo w składzie byli chociażby Marcin Mięciel, Jacek Zieliński czy Czarek Kucharski. Piłkarze, którzy wtedy zostali przy Łazienkowskiej byli właściwie dublerami zawodników występujących z „eLką” na piersi wcześniej. Każdy marzył o sukcesach. Umiejętności graczy w składzie były dosyć wysokie.


Potem przez kilka lat właściwie nie udawało się zdobyć żadnego trofeum, mimo że ekipa była całkiem dobra. Dopiero w 2002 roku zdobyliście mistrzostwo. Czego brakowało przez ten czas?


- Też się zastanawiałem, bo drużyna nie była zła. Może przyczyny należy szukać w transferach, bo nie wszystkie zakupy były trafne i nie każdy kto przychodził do Warszawy sprawdzał się w Legii, która jest specyficznym klubem. Każdy wie, że jest tu duża presja. Brakowało również stabilizacji poprzez częste zmiany trenerów. Szkoda tych straconych lat… Musiał przyjść dopiero trener i piłkarze z Serbii żebyśmy wywalczyli mistrzostwo Polski. 



W międzyczasie spędził pan jeszcze pół roku w Izraelu.


- Byłem tam przez dwa miesiące okresu przygotowawczego i zanim liga się w Izraelu zaczęła wróciłem do Legii. Gdzieś tam byłem i niby grałem, ale tak naprawdę ani razu nie wystąpiłem w lidze. Niesamowite jest w życiu, że później przyjeżdża się i zdobywa mistrzostwo. Coś się traci, a coś zyskuje, ale ten bilans musi wyjść na zero. Mówię sobie czasem, że nie grałem na zachodzie i za krótko byłem, żeby się nauczyć języka hebrajskiego, ale cos za coś. 


Na początku mistrzowskiego sezonu prasa pisała nawet, że to najgorsza drużyna Legii w historii. Potem zdominowaliście ligę. Co było siłą tej ekipy?


- Siłą tej drużyny byli dobrzy piłkarze oraz wielka praca jaką wykonali pod okiem Drago Okuki. Każdy z tego kolektywu coś dawał drużynie. Chociażby Stanko Svitlica, który seryjnie potrafił zdobywać bramki. Aco który asystował przy wielu bramkach. Mieliśmy swoje lata, ale każdy był głodny sukcesu. Cała ta koncepcja wypaliła i zaowocowała  pierwszym miejsce w lidze. 


Dragomir Okuka to trener, którego po latach wspomina pan najlepiej?


- Co by nie mówić o jego ciężkich treningach to przyniosły oczekiwany skutek – mistrzostwo i Puchar Ligi. Na zakończenie kariery liczą się jedynie trofea. Odszedł po ponad dwóch latach, podczas których zrobił swoje. 


Rozegrał pan prawie 300 meczów w Legii i strzelił ponad 40 bramek. Zawsze mówiło się, że jak Tomasz Sokołowski strzela gola to jest to piękna bramka. 


- Każdy chce strzelić gola, nie ważne w jaki sposób piłka wpada do siatki. Grałem na takiej pozycji, że musiałem uderzać z daleka. Rzadko kiedy trafiałem z bliska. Akurat miałem predyspozycje do strzałów z dystansu, a takie bramki uważa się za najbardziej efektowne. Skrzydłowi dzisiaj grają teraz trochę inaczej, a ja biegałem od jednego do drugiego pola karnego.


Był pan jednym z ostatnich kompletnych piłkarzy przy Łazienkowskiej. Nie miał pan kłopotów z grą lewą i prawą nogą i dośrodkowaniami w pełnym biegu. Skąd się brała u pana taka wszechstronność. 


- Tak jak mówiłem wcześniej, trzeba mieć do tego predyspozycje i zdolności. Przede wszystkim byłem niezły pod względem ruchowym. Jeszcze w latach młodzieńczych zostałem nauczony żeby grać obunożnie i wyszkolony technicznie. Na wszystko trzeba mocno pracować. Z miliard ludzi ćwiczy piłkę nożną, a Cristiano Ronaldo czy Leo Messi są jedyni w swoim rodzaju. Zastanawiałem się ostatnio dokąd bym doszedł gdybym miał takie warunki jak obecnie dzieciaki w naszej Akademii Piłkarskiej? Pozostanie to dla mnie niewiadomą. Tak samo trudno powiedzieć co by było jakby Messi pozostał w Argentynie, a nie trafił do Barcelony. Czy rozwinąłby się tak samo? Wtedy od rana do wieczora kopało się piłkę, a teraz mamy komputery, kilkadziesiąt kanałów w telewizji, galerie, młodzież bardziej podatną na używki… Wszystko zależy od pracy i determinacji na osiągnięcie sukcesu. Cel osiągnie tylko ten, kto będzie nastawiony na codzienną, żmudną pracę. Wielu zawodników miało większy talent ode mnie, a jednak im się nie udało. Można sobie mówić co by było gdyby, ale patrząc z perspektywy na to co było, jestem zadowolony.


W reprezentacji Polski dało się więcej osiągnąć?


- Oczywiście, że tak. Patrząc na Kowalczyka, Juskowiaka, czy Koźmińskiego widać praktycznie moje pokolenie. Mieli jednak większe doświadczenie, grali już w I lidze i zdobywali doświadczenie. Zdobyli srebny medal olimpijski w Barcelonie w 1992 roku, tylko w piłce seniorskiej nie udało się już powtórzyć tego sukcesu. Ja zaistniałem w I lidze dopiero w 1994 roku. W okresie 1998-2002 Legia grała średnio, a to był czas kiedy mogłem najbardziej zaistnieć w kadrze. Przełożyło się to trochę na mnie i nie byłem powoływany. Kiedy gra się dobrze w klubie i klub osiąga sukcesy to owocuje to na każdym polu włącznie z reprezentacją. Słabsze wyniki moje i całej ekipy sprawiły, że nie miałem jak załapać się na mundial. Ostatnie pół roku nie wystarczyło by nadrobić zaległości mimo, że wygraliśmy ligę i puchar ligi. 


W Legii spędził pan praktycznie dziesięć lat, a potem nagle rozstał się pan ze stołeczną ekipą. O co chodziło z odejściem?


- Miałem podpisaną umowę do 2005 roku. Trener Jacek Zieliński i Jacek Bednarz, który był ówcześnie dyrektorem sportowym uznali, że moje umiejętności są zbędne. Kontrakt się skończył i nikt nie miał ochoty aby go przedłużać. Niby „Zielek” kończył karierę w wieku prawie 38 lat, a twierdził, że ja w wieku 35 jestem już za stary. Czułem się na siłach, by grać dalej w Warszawie. Może udałoby mi się dotrwać do czterdziestki? Nie czułem się wypalony i dlatego trafiłem do Łęcznej, gdzie był Bobo Kaczmarek. Po nim przyszedł Darek Kubicki. Patrzono na wiek i znów stwierdzono, że nic już nie osiągnę. 


Wykonałem więc telefon do Krzysztofa Ziętka, który był wówczas dyrektorem w Ruchu Chorzów. Zaproszono mnie na testy, po których znalazłem się w zespole. Po awansie do Ekstraklasy w którym miałem duży udział zmienił się trener. Z Dusanem Radolskym były różne perypetie. Gdybym poczekał zimą na zmianę szkoleniowca to może bym grał, ale wolałem rozwiązać umowę i wróciłem do stolicy. Myślałem, że to już koniec, ale w głębi ducha liczyłem, że gdzieś bliżej Warszawy uda się pograć i znalazłem się w Jagiellonii u Artura Płatka. Gdybym widział, że nie daję rady to skończyłbym karierę. Zawsze chciałem zrobić to w Legii, ale życie napisało inny scenariusz. Fajnie, że kibice w tych następnych klubach doceniają to co robiłem.


Był jeszcze jeden klub – UKS Łady...


- Tak, faktycznie nie można o nim zapomnieć. Mogę to podsumować następująco – ciągnie wilka do lasu. Nie jest łatwo przekreślić 25 lat gry w piłkę i z dnia na dzień zająć się czymś innym. Tym bardziej, że organizm wciąż przyzwyczajony jest do wysiłku fizycznego. Trener, który pracował w Ładach zaproponował mi grę, znaliśmy się z czasów kursu trenerskiego Zaczęliśmy współpracować, zrobiliśmy awans do IV ligi. Łączyłem grę w Ładach z pracą w Legii.


W podobnej sytuacji jak pan gdy kończyła się panu umowa z Legią jest teraz Tomasz Kiełbowicz – też czuje się na siłach jeszcze grać, ale nie wiadomo czy klub przedłuży z nim umowę. Co by mu pan doradził? Jaką drogę ma powinien wybrać?


- W rundzie wiosennej Tomek Kiełbowicz pokazał, że jak tylko dostaje szansę gry to jest dla drużyny nieoceniony. Mimo swojego wieku i braku rytmu meczowego potrafił wstać z ławki i dać dobrą zmianę. Gdy pojawiał się na murawie nie był gorszy od tych co nominalnie grają na jego pozycji. Tak było w meczu z Arką na wyjeździe czy też kiedy pojawiał się na boisku Młodej Ekstraklasy. Jeśli zależało by to ode mnie to ja bym jeszcze na rok przedłużył umowę z "Kiełbikiem". Oczywiście wcześniej taką decyzję należy skonsultować z klubowym lekarzem, ale jeśli zdrowie i forma fizyczna są w dobrym stanie to wydaje mi się, że władze klubu powinny parafować z tym graczem roczny kontrakt. Co ważne Kiełbowicz przez tyle lat nie miał poważnych urazów, dopiero nie tak dawno, podczas jednego z obozów przygotowawczych był mały problem  i przez to wypadł z podstawowej jedenastki. Młodzi zawodnicy - ci w pierwszym zespole jak i ci w Akademii Piłkarskiej od takich ludzi jak Tomek mogą się uczyć profesjonalizmu, podejścia do zawodu, zaangażowania. Także nie ma się nad czy zastanawiać.



OBECNA LEGIA


- Nie jestem tak blisko pierwszej drużyny aby wypowiadać się o szczegółach, nie jestem na obozach, nie widzę większości treningów. Mogę opierać się jedynie na meczach. Nie zmieniło się od moich czasów jedno – cele. Legia zawsze walczyła i walczy o mistrzostwo Polski, inne miejsce niż pierwsze na koniec rozgrywek zawsze jest przyjmowane jako porażka. Zmieniło się bardzo wiele począwszy od stadionu, a kończąc na tym, że Legia potrafi sobie zawodników wychować co wcześniej było rzadkością. Kiedyś jedna czy dwie drużyny potrafimy zdominować całą ligę, teraz nie ma zdecydowanego faworyta, rozgrywki się wyrównały, a to sprawia że ekstraklasa jest ciekawsza i przynosi więcej emocji i niespodzianek.


KARIERA TRENERSKA


- Będąc jeszcze zawodnikiem zapisałem się na kurs trenerski na AWFie. Zrobiłem kurs UEFA A, łącząc to z treningami. Napisałem pracę końcową porównującą okres przygotowawczy w Izraelu z naszymi przygotowaniami zimowymi. Kiedy grałem w Chorzowie Mirek Trzeciak przyjechał obserwować jednego z zawodników. Zaproponował, że po zakończeniu kariery mogę przyjechać i podjąć prace w piłkarskiej Akademii. Tak też się stało i od tego się zaczęło. Szkolenie tych chłopców daje mi dużą frajdę. Choć nie mam możliwości obserwowania ciągłego jakie kto robi postępy. Trenujemy bowiem daną grupę prze rok i potem oddajemy ich w opiekę innemu trenerowi. Ja trenuję chłopaków którzy, uczą się w II klasie gimnazjum i potem przekazuję ich koledze, a sam dostaję następny rocznik. Oni poznają mnie, ja od nich też czegoś cały czas się uczę. Czego? Przede wszystkim tego jaka ta młodzież jest, jak do nich dotrzeć, jeżdżę do nich do szkoły i zachęcam do nauki gdy mają problemy. Pochłania to naprawdę dużo czasu, ale daje też sporo satysfakcji. Kilku chłopaków, których prowadziłem gra już w Młodej Ekstraklasie, a jestem przekonany, że oni nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Oczywiście oni wszyscy nie będą piłkarzami na poziomie Legii, która poprzeczkę zawiesza bardzo wysoko. Ale są też chłopcy z rocznika 92’, którzy są już przy pierwszej drużynie i coś do niej wnoszą. 


Bardzo zmieniła się ta młodzież od momentu kiedy pan sam uczęszczał do szkoły.


- Tak, widać to zwłaszcza w szkole – uczniowie pozwalają sobie na zbyt dużo, na zdecydowanie więcej niż za moich czasów. Rodzice na zbyt wiele im pozwalają, zbytnio folgują. Kiedy mam sygnał, że moje dzieci się źle zachowuję to reaguję tak aby to się więcej nie powtarzało. Teraz rodzice mają inne podejście, preferują inny model wychowania. A przecież ci chłopcy są w jednej klasie, to jest grupa zorganizowana, świetnie się rozumiejąca. W grupie są silniejsi i na wiele mogą sobie pozwolić. Mają pewną przewagę nad nauczycielem ale to nie może mieć żadnego znaczenia, oni muszą wiedzieć iż pewnej granicy przekroczyć nie mogą. Ja to im komunikuje, a nawet stosuje kary.


Na co pan kładzie główny nacisk kiedy przez rok szkoli daną grupę?


- Każdy z trenerów za coś odpowiada – mamy to rozpisane na mikrocykle treningowe, ilość tygodni czy miesięcy kiedy pracujemy nad techniką, nad uderzeniem, nad przyjęciem piłki czy nad taktyką na danej pozycji. To ma chłopakowi zapewnić rozwój na tym etapie. Oprócz tego jeździmy też na skauting, szukamy po gimnazjach zdolnej młodzieży i zachęcamy do przyjścia na trening. Staramy się wyłowić te największe perełki, pełnimy więc nie tylko rolę trenerów. Obserwuje też mecze kadry Mazowsza, nie chcemy nikogo przegapić. 


Akademia Legii Warszawa jest najlepsza w Polsce, ale zawsze coś jeszcze można poprawić aby dążyć do doskonałości. Co jest najpilniejszą potrzebą?


- Infrastruktura i baza treningowa. Mamy jedno boisko i kilkanaście drużyn. Fajnie by było jeszcze bardziej zindywidualizować treningi – do tego trzeba mieć jednak własną bazę, własną szkołę, własną bursę. Dopiero wtedy można wszystko poukładać perfekcyjnie jak należy i nad tym panować. Byliśmy w Osasunie, koledzy obserwowali też szkółkę w Benfice i dzięki temu mamy możliwość porównania. Także brakuje nam jeszcze dużo, bardzo dużo. Oni są uzależnieni tylko od siebie, u nas musi jeszcze upłynąć sporo czasu zanim tak to będzie działało. Jednak tam Akademie mają już kilkadziesiąt lat, u nas to dopiero początek – 12 rok pracy z tymi chłopakami. Także małymi kroczkami idziemy cały czas do przodu. 


Pierwszej drużynie się nie udało, ale Młoda Legia zdobyła mistrzostwo, poszczególne roczniki Akademii też zwykle są na pierwszym miejscu. Są więc powody do dumy.


- Staramy się wszyscy pracować na sukces, ale powodem do dumy jest dopiero chłopak, który trafia do pierwszego zespołu, wtedy mamy poczucie dobrze wykonanej pracy. Jeśli nie pójdzie do pierwszej drużyny, ale wybierze inną drogę i będzie się ogrywał podnosząc swoje umiejętności to też będziemy wszyscy zadowoleni. To będzie oznaczało, że nasza praca i selekcja idzie w dobrym kierunku. Najjaśniejszymi punktami są Rafał Wolski, Michał Żyro, którzy ciężko pracowali na obecną pozycję. To jest ich czas, a przecież kończą dopiero 20 lat. Ale takich perełek jest więcej – choćby Aleksander Jagiełło z rocznika 95’. Pokazał się jesienią w kilku meczach i trener Skorża zaprosił go na treningi pierwszego zespołu, pojechał na zimowe zgrupowanie z pierwszą drużyną. Awansował z reprezentacją do lat 17 do finału Mistrzostw Europy będąc wiodącą postacią tej kadry. To daje nam poczucie tego, że nasza praca przynosi efekty. 


To kto następny?


- Może Kamil Anczewski, może Grzegorz Tomasiewicz, Mateusz Wieteska już niedługo powinniśmy o nich usłyszeć. Jest kilku bardzo obiecujących zawodników, oni się zmieniają bo mężnieją, dojrzewają. Zmienia się koordynacja ruchowa i często wraz z nią zanikają atuty danego zawodnika. Czasem też siła plus mądrość dochodzą do dotychczasowych umiejętności i nagle z gracza przeciętnego mamy kawał grajka. Tutaj wszystko jest płynne, ale są podstawy do optymizmu. W każdym roczniku są bowiem chłopcy, którzy mają umiejętności i zmysł do tego, aby w przyszłości zaistnieć. 


Myśli pan o tym aby w przyszłości pracować z seniorami?


- Nie da się ukryć, że jest to jeden z moich celów. Bardzo bym chciał się kiedyś sprawdzić na tym polu – czy się do tego nadaję, czy mogę coś do takiej pracy wnieść. Kiedy zaczynałem grać w piłkę nie myślałem, że zagram 300 spotkań w Ekstraklasie i trafię do reprezentacji Polski. Mam nadzieję, że jako trener także się zaskoczę. Jestem kowalem własnego losu i wyznaczam sobie kolejne cele. 




Czego można panu życzyć oprócz wytrwałości i zdrowia?


- Cierpliwości (śmiech) i rozwoju. Chcę chłonąć wiedzę i zdobywać większe doświadczenia – póki co ograniczają się one do czterech lat pracy w Akademii. Sam wspomniałeś, że w wieku 32 lat miałem najlepszy okres w karierze piłkarskiej. Widocznie suma doświadczeń na to się złożyła. Mam nadzieję, ze podobnie będzie w pracy trenerskiej. Czego jeszcze? Sukcesów i szczęścia bez którego odnoszenie sukcesów jest niemożliwe. Ale jak wcześniej wspomniałem cały czas się uczę, mamy możliwości jeżdżenia na różnego rodzaju staże trenerskie. Mam nadzieję, że wkrótce pojawi się taka możliwość także dla mnie – z pewnością z chęcią z niej skorzystam. 

Polecamy

Komentarze (23)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.