
Blog: Historical fiction naszych „hejterów”- trzy główne mity na których bazują
07.04.2025 11:30
(akt. 07.04.2025 11:33)
Mit 1: Wy nie powstaliście w 1916 r. i niesłusznie nawiązujecie do drużyny komendy Legionów Polskich
Pomimo tego, że nad Wisłą panują dość specyficzne standardy dotyczące początków klubów sportowych, nie oznacza to, że współczesne drużyny są wolne od nadużyć i nie próbują doszukiwać się swoich korzeni tam, gdzie ich po prostu nie ma. Szeroko zakrojone badania w tym zakresie prowadził swego czasu dr Janusz Kukulski, który wskazał, że fałszywą datę założenia podają m.in. Resovia, Widzew, Marymont, Zagłębie Sosnowiec, Tarnovia, Wisłoka Dębica, a nawet ŁKS, który – według niego – powinien uznawać rok 1909 za datę swojego powstania.
Tematyka ta była głównym obszarem jego zainteresowań badawczych i nigdy nie dopatrzył się on żadnych nieprawidłowości w metryce warszawskiej Legii. Podobne wnioski wysnuli również inni znani badacze historii polskiego sportu, tacy jak prof. Henryk Laskiewicz, dr Józef Hałys czy dr Andrzej Bogusz. Żadnych wątpliwości nie mieli także dziennikarze zajmujący się tą tematyką – Ryszard Niemiec, Zbigniew Wojciechowski czy Andrzej Gowarzewski.
Problem pojawił się dopiero w czerwcu 2003 roku, kiedy na łamach periodyku Mówią Wieki swój tekst opublikował historyk z Uniwersytetu Warszawskiego, prywatnie wierny kibic drużyny z Konwiktorskiej. Mimo że sam – wbrew wcześniejszym twierdzeniom przedstawicieli klubu i jego tradycji – przypisał swojej drużynie dość kontrowersyjną datę założenia, to wobec Legii zastosował zupełnie inną miarę. Najprawdopodobniej wynikało to z faktu, że jego zabiegi i manipulacje wokół historii "Czarnych Koszul" spotkały się (słusznie zresztą) z drwiną i szyderą w naszych szeregach. Najwidoczniej postanowił więc "odbić piłkę" i poszukać dziury w całym – tym razem w historii Legii.
Na potwierdzenie swoich twierdzeń autor przytacza głównie dwa argumenty. Po pierwsze, utrzymuje, że Legia z czasów legionowych była czymś w rodzaju reprezentacji – w dzisiejszym rozumieniu tego słowa – i miała reprezentować Legiony Polskie. Twierdzenie to nie znajduje jednak potwierdzenia we współczesnych opracowaniach na ten temat. Legia z lat 1916–1917 miała bowiem ambicje, by wyjść poza ramy zwykłego klubu legionowego i przekształcić się w pełnoprawny klub sportowy – z własnym statutem, prezesem i zarządem.
Gdy w sierpniu 1917 roku Legia rozgrywała towarzyski mecz z Cracovią, nikt ze strony „Pasów” nie zgłaszał zastrzeżeń, że po przeciwnej stronie boiska stoi rzekoma reprezentacja złożona z ich własnych zawodników, którzy teraz mają pozbawić ich zwycięstwa. Warto w tym miejscu zadać pytanie: czy Zygmunt Wasserab, który po reaktywacji Legii uzupełnił skład kilkoma dawnymi zawodnikami z czasów legionowych, zrobił to po to, by wskrzesić reprezentację nieistniejących już Legionów Polskich, czy raczej po to, by kontynuować projekt, który zapoczątkował jeszcze w trakcie wojny? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam czytelnikowi.
Drugim argumentem jest twierdzenie, że powrót do nazwy „Legia” o niczym nie świadczy, ponieważ tej samej nazwy używały również drużyny z Poznania i Krakowa. Problem w tym, że żadna z tych drużyn nie miała w swoich szeregach zawodników związanych z Legią z lat 1916–1917, żadna nie posługiwała się herbem Legii z roku 1917, żadna nie obchodziła jubileuszu 10-lecia w 1926 roku i żadna nie protestowała, gdy warszawska imienniczka otwarcie zaczęła uważać się za spadkobierczynię „legionowej” Legii.
Dla podkreślenia ww. faktów wstawiam krótką notatkę prasową dot. służbowego przeniesienia Stanisława Mielecha do Warszawy. Pochodzi ona z „Tygodnika Sportowego” z 1923, nr 5, str. 16:
Mielech (Cracovia) ma pono przeniesionym zostać służbowo do Warszawy, gdzie będzie grał w założonym jeszcze w czasie wojny przez siebie klubie Legja
Kto umie czytać ze zrozumieniem, niech sam sobie wyciągnie wnioski.
Na koniec ciekawostka. Fotografia drużyny WKS-u Warszawa (na bazie którego reaktywowano Legię) oraz gdańskiego Sokoła, wykonana 10 czerwca 1922 r., czyli jeszcze przed powrotem do nazwy „Legia”:

Mit 2: Rozwiązano Was w 1938, a to co po powstało po wojnie, to już inna Legia
Ludzie, którzy opowiadają takie brednie, najwyraźniej nie potrafią rozróżnić rozwiązania drużyny od jej wycofania z rozgrywek. Legia we wrześniu 1938 roku została „co najwyżej” wycofana z ligowych rozgrywek, a piłkarzom umożliwiono znalezienie sobie nowych klubów. Jednak o żadnym formalnym rozwiązaniu sekcji piłkarskiej nie było mowy.
Legia nadal miała rozgrywać pokazowe mecze towarzyskie (np. z okazji świąt wojskowych), a także pozostać członkiem WOZPN. W tym miejscu warto zadać pytanie: skoro organizacja kończy przygodę z piłką nożną i nie zamierza jej wznawiać w najbliższym czasie, to po co dalej uczestniczyć w strukturach związku, który obliguje do opłacania składek członkowskich? Najwyraźniej ówczesne kierownictwo Legii uznało, że warto te zobowiązania wciąż regulować — a to sugeruje, że planowano powrót na piłkarską mapę.
Nowe światło na tę sprawę możemy dostrzec na samym początku roku 1939. Wówczas gazeta o nazwie „Żołnierz Polski” (nr 1/39) opublikowała artykuł o nazwie:. „Piłkarze W.K.S. Śmigły na czele piłkarzy” w którym czytamy:
Dobra ogniś drużyna warszawskiej Legii obecnie przeżywa wyraźny spadek formy, spowodowany reorganizacją klubu
Jeżeli drużyna miała zostać rozwiązana w 1938, a w kolejnym roku wojskowa gazeta pisze wprost o spadku formy i reorganizacji klubu, to wniosek jest banalnie prosty - żadnego rozwiązania po prostu nie było.
Natomiast co do powojennej reaktywacji. Fakty są takie, że wszystkie stowarzyszenia sportowe wymagały ponownego zarejestrowania po zakończeniu niemieckiej okupacji ziem polskich. O ich związkach z przedwojennymi organizacjami o tej samej nazwie mieli świadczyć ludzie, którzy podtrzymali tradycje tych klubów i dali żywy dowód na historyczną ciągłość obu bytów.
W artykule głównym wspomniałem już, jak wielu ludzi było związanych zarówno z przedwojenną, jak i powojenną sekcją piłkarską Legii, więc nie ma potrzeby tego powtarzać. Sekcję koszykówki i siatkówki odbudował przedwojenny siatkarz Legii – Witold Serwatowski. W reaktywowanej sekcji motocyklowej nadal działali zawodnicy sprzed wojny: Józef Docha, Wacław Kossowski, Tadeusz Potajałło. W sekcji tenisowej po wojnie występowała Zofia Jędrzejowska.
Z kolei piłkarska Legia już w 1946 roku utworzyła drużynę oldbojów, w której grali takie tuzy przedwojennej Legii jak: Józef Ciszewski, Witold Wypijewski, bracia Przeździeccy, Henryk Przepiórka, Alfred Nowakowski czy Marian Schaller. Żaden z nich nie uważał, że robi „PR” nowemu tworowi, niepowiązanemu z klubem sprzed wojny.
Faktem jest, że całkowicie nowemu, powojennemu wojsku polskiemu nie było szczególnie na rękę przejmowanie spuścizny po sanacyjnym wojsku II RP. Udało się to jednak dzięki determinacji ludzi związanych z przedwojenną Legią. Ogromne zasługi w zachowaniu legijnej tożsamości miał Henryk Czarnik – przedwojenny napastnik, który wraz z Julianem Neudingiem (pięściarzem przedwojennego Makabi) przeforsowali u swoich przełożonych powrót do nazwy „Legia”, przedstawiając trzy główne argumenty:
- nawiązanie do tradycji dawnego Wojska Polskiego,
- prowadzenie działalności na stadionie Legii,
- wojskowy charakter drużyny.
(Więcej na ten temat można znaleźć w Przeglądzie Sportowym, 1966, nr 51, w artykule pt. „Legia przyszła ze styczniową ofensywą”).
Wszystkie te starania szybko okazały się jednak zbędne z punktu widzenia nowego wojska. Już od 1948 roku rozpoczęto w klubie czystkę osób o „nieprawomyślnych” życiorysach. Sama nazwa „Legia” również okazała się niewygodna. Być może pierwotnie – w ramach stalinowskiej „reformy” sportu – miała być wspólną nazwą dla całego zrzeszenia wojskowego (dlatego np. Śląsk Wrocław nosił wcześniej nazwę „Legia Wrocław”), jednak szybko uznano ją za politycznie niepoprawną, zbyt silnie kojarzącą się z przedwojenną Polską.
Mit 3: Mogliście mieć każdego piłkarza, bo każdego kradliście pod przykrywką wojska.
Do tych tematów wracałem już w moich wcześniejszych, dość rozbudowanych tekstach. Tym razem podejdę do sprawy w formie skróconej — bez zbędnych szczegółów i dygresji i bez powtarzania tego, co już zostało powiedziane w moich wcześniejszych tekstach.
Nie, nie mogliśmy. Legia przez cały okres PRL nie „wzięła w kamasze” ani jednego zawodnika z klubu milicyjnego, ponieważ tam zasadniczą służbę wojskową odbywano w oddziałach podporządkowanych MSW. Nigdy też nie powołaliśmy do wojska żadnego piłkarza z klubów górniczych — status górnika dołowego „reklamował” od służby wojskowej.
Wszyscy dobrze znają poznański tercet A-B-C i jego najjaśniejszy element – Teodora Aniołę. Został on zatrudniony na fikcyjnym etacie w wydziale wojskowym na kolei i nawet CWKS w latach 50. był wobec tego bezradny. Kluby cywilne wymyślały coraz to nowsze sposoby na omijanie przepisów poborowych. Jak czytamy w książce „Wielki Widzew” autorstwa Marka Wawrzynowskiego, działacze Widzewa sfabrykowali fałszywe zaświadczenia o podjęciu studiów przez Zbigniewa Bońka i Pawła Janasa. Inni przedstawiali dokumenty potwierdzające, że są jedynymi żywicielami rodziny albo że ich praca zawodowa ma kluczowe znaczenie dla funkcjonowania zakładu pracy.
W latach 70. istniał limit transferowy, zgodnie z którym można było pozyskać tylko jednego zawodnika z drużyn I-ligowych. Dlatego powołania do zasadniczej służby wojskowej dotyczyły wówczas głównie graczy z niższych lig. Warto też podkreślić, że sama Legia nie zajmowała się ani powoływaniem do wojska, ani zwalnianiem z niego — była to wyłączna kompetencja Wojskowej Komisji Uzupełnień.
Wszyscy wypominają sprawę Jerzego Wijasa, którą dość szczegółowo opisano w przywołanej wcześniej książce, w rozdziale „Wojsko bierze rewanż na Widzewie”. Sam zainteresowany wspomina, że nikt z Legii nie kontaktował się z nim w sprawie gry przy Łazienkowskiej. Trener Jerzy Kopa wprost zaznaczył, że w tamtym czasie Wijas nie pasował do drużyny i nikt w klubie nie był już zainteresowany jego usługami. To raczej władze wojskowe złamały mu karierę, próbując wziąć na nim rewanż za wcześniejsze uchylanie się od służby.
Legia mogła jedynie wypożyczyć zawodnika i miała dwa sezony na przekonanie go do pozostania na dłużej. W przeciwnym razie wracał on do swojego macierzystego klubu. Tymczasem cywilne kluby – znacznie bogatsze i mające większe możliwości oferowania pomocy materialnej – często „kaperowały” zawodników na stałe, nierzadko działając za plecami ich poprzednich klubów.
Ludzie, którzy dziś najgłośniej krzyczą w tej sprawie, zwykle nie rozumieją realiów tamtej epoki, w której sport nie był jeszcze zawodowy, a przynależność do klubu wynikała z miejsca pracy i wykonywanego zawodu. Oszustwa i cwaniactwo były wówczas na porządku dziennym, traktowane jako coś zupełnie normalnego — zupełnie jak dzisiejsze symulowanie fauli na boisku. Kto się do tych zasad nie dostosował, uchodził za naiwniaka i z góry był skazany na porażkę.
Autor: Besni(L)
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.