Domyślne zdjęcie Legia.Net

10 lat od srebrnego medalu piłkarzy w Barcelonie - wspomnienia

Paweł Puchalski, Radosław Gielo

Źródło:

07.08.2002 10:20

(akt. 05.01.2019 08:46)

W czwartek, 8 sierpnia, minie 10 lat od jednego z największych sukcesów polskiej piłki nożnej. Prowadzona przez trenera Janusza Wójcika reprezentacja "olimpijska" zdobyła srebrny medal podczas igrzysk w Barcelonie, przegrywając w finale z Hiszpanią 2:3. - To była wspaniała grupa ludzi, bardzo dobrzy zawodnicy, którzy osiągnęli wielki sukces - wspomina trener Janusz Wójcik. - W ekipie panowała świetna atmosfera, piłkarze dobrze czuli się ze sobą nie tylko na boisku, ale i poza nim. To była podstawa wielkiego sukcesu, który nie był wówczas przez wszystkich doceniany. Jednak następne lata pokazały, że dokonaliśmy czegoś naprawdę wielkiego. Większość z członków tamtej drużyny trafiło później do kadry narodowej, ale jedynym sukcesem był awans do tegorocznych finałów mistrzostw świata. - Nie ma sensu się teraz zastanawiać czy członkowie zespołu olimpijskiego mogli osiągnąć więcej w "dorosłym" futbolu. Każdy z nich kierował swoim losem i swoją karierą. To byli i są sympatyczni, a także ambitni ludzie. Myślę, że każdy osiągnął tyle, ile mógł. Jedni mieli więcej szczęścia, inni mniej, ale sukces z igrzysk w Barcelonie na pewno był dla nich czymś szczególnym - dodał Wójcik. Na początku września zespół, którego trenerem jest Edward Klejndinst rozpocznie zmagania w eliminacjach do kolejnych igrzysk olimpijskich. - Życzę Edwardowi, aby powtórzył sukces, jaki był dziełem moich podopiecznych. Igrzyska są niezapomnianym przeżyciem dla każdego sportowca, trenera, więc warto tam być. A jeśli jeszcze odnosi się sukces, to zostaje on na trwałe w ludzkiej pamięci - zakończył Wójcik. Jednym z podstawowych zawodników drużyny olimpijskiej był obrońca Tomasz Wałdoch. - O jej, jestem trochę zaskoczony. Wiedziałem, że w tym roku mija dziesięć lat od igrzysk w Barcelonie, ale nie pamiętałem dokładnej daty meczu finałowego. Dopóki jest czynnym piłkarzem nie sięgam zbyt często pamięcią do przeszłości. Ale wspomnienia związane z Barceloną są na pewno bardzo miłe i radosne - powiedział PAP Tomasz Wałdoch. Zdaniem Wałdocha olimpiada to niepowtarzalna impreza, której nie da się porównać nawet z mistrzostwami świata. - To jest dla każdego sportowca niesamowite przeżycie, a jeśli uda się odnieść sukces to wspomnienia są tym milsze. Uroczystość otwarcia i zamknięcia igrzysk, spotykane przelotnie gwiazdy innych dyscyplin sportu, tłumy kibiców, po prostu święto sportu, w którym udało mi się wziąć udział. Na pewno ta impreza na zawsze pozostanie w mojej pamięci - dodał Wałdoch. 74-krotny reprezentant Polski uważa, że igrzyska były pierwszym, ważnym krokiem w jego sportowej karierze. - Sukces w Hiszpanii sprawił, że mogłem uwierzyć w swoją wartość. To z kolei dodawało mi sił w dalszej części kariery. Wiedziałem już, że ciężka praca przynosi efekty, że warto trenować, grać. Mogę tylko dziękować Bogu, że na początku przygody z piłką zesłał mi takie doświadczenie - ocenił. Doskonała atmosfera w drużynie, zgranie i zrozumienie zawodników na boisku i poza nim - to zdaniem Wałdocha największe atuty tamtego zespołu. - W zasadzie nikt w nas nie wierzył, nikt na nas nie stawiał. Na igrzyska dostaliśmy się kuchennymi drzwiami, gdyż nie mogła zagrać Szkocja. Nie byliśmy faworytami. A z drugiej strony bardzo chcieliśmy udowodnić swoją wartość, pokazać się z jak najlepszej strony. Siłą naszej drużyny był fakt, że znaliśmy się jak "łyse konie", byliśmy zgraną paczką. A kilku zawodników już wówczas wiedziało o co chodzi w futbolu, w każdej formacji mieliśmy liderów. To były fajne czasy - zakończył obrońca niemieckiego Schalke 04 Gelsenkirchen. Podobne refleksje nasuwają się królowi strzelców turnieju olimpijskiego, Andrzejowi Juskowiakowi, który zdobył na igrzyskach sześć goli. - Na pewno rozegraliśmy wspaniały turniej, z meczu na mecz prezentowaliśmy się coraz lepiej i w końcu dokonaliśmy czegoś wielkiego. Na miejscu, jeszcze w Barcelonie skala sukcesu do nas nie docierała. Dopiero po powrocie do kraju zobaczyliśmy jak wielką radość sprawiliśmy kibicom - powiedział PAP Andrzej Juskowiak. Z całej imprezy zawodnik najbardziej zapamiętał ceremonię zamknięcia. - A to z prostego powodu - niosłem na niej polską flagę. Miał być to prawdopodobnie wyraz uznania dla tego, co osiągnęła w Barcelonie nasza drużyna - dodał. Juskowiak jeszcze przed olimpiadą podpisał kontrakt ze Sportingiem Lizbona. - Dlatego nawet fakt, że zostałem królem strzelców w moim przypadku niewiele zmienił. Za duże pieniądze chciała mnie odkupić Fiorentina, ale Portugalczycy odrzucili intratną ofertę. Gdybym odszedł do Włoch, to moja kariera mogła potoczyć się nieco inaczej. Ale to tylko przypuszczenia - uważa piłkarz. Jego zdaniem sukces olimpijski nie został należycie spożytkowany. - Najlepiej świadczy o tym fakt, że na następny duży sukces - awans do MŚ - czekaliśmy aż dziesięć lat. Może gdyby ktoś nie bał się zaryzykować i postawił na naszą grupę, to sukcesy przyszłyby wcześniej. Niektórzy piłkarzy z naszej drużyny nie darzyli wielką sympatią, a to była naprawdę dobra i utalentowana generacja zawodników - powiedział napastnik Energie Cottbus. W jego opinii podstawą sukcesów drużyny olimpijskiej był zgrany kolektyw i dobra atmosfera w zespole. - Nie wolno również pominąć warunków, które, jak na tamte czasy, stworzono nam znakomite. Nic tylko grać i wygrywać. W tej kadrze każdy chciał grać, zespół był wyrównany, panowała olbrzymia konkurencja. Poza tym byliśmy bardzo głodni sukcesów, tworzyliśmy zespół takich młodych wilków - zakończył srebrny medalista z Barcelony.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.