Domyślne zdjęcie Legia.Net

Adam Fedoruk: Legia się zmienia

Redakcja

Źródło:

31.08.2007 10:03

(akt. 22.12.2018 07:53)

Przy Łazienkowskiej spędził najpiękniejsze chwile swojej piłkarskiej kariery. Zdobył potrójną koronę, grał także w elitarnych rozgrywkach Ligi Mistrzów, będąc ważnym ogniwem bardzo silnego wówczas zespołu. Z tych czasów <b>Adam Fedoruk</b>, dziś trener od przygotowania technicznego w Zagłębiu Lubin, ma piękne i nierzadko zabawne wspomnienia. Cofnął się o kilka lat, by wrócić wspomnieniami do tych chwil, ale nie omieszkał również ocenić obecnej Legii.
- Kiedy słyszysz słowo „Legia”, jakie momentalnie skojarzenia Ci się nasuwają? - Ja pamiętam Legię za czasów trenerów Janasa i Wójcika, czyli drużynę w której grało grono najlepszych polskich piłkarzy. Wówczas prawie wszyscy reprezentowaliśmy nasz kraj, a Legia to była drużyna, z którą każdy chciał wygrać. Jednak warte podkreślenia jest to, że nasza drużyna nie dawała się pokonywać i to jest różnica pomiędzy tamtą Legią z połowy lat dziewięćdziesiątych, a warszawskim zespołem w późniejszym okresie, z Legią ostatnich lat. Musze wspomnieć również o tym, że kiedyś trzon kadry Legii stanowili Polacy, którzy poprzez dobre występy w lidze i europejskich pucharach walczyli o grę w reprezentacji. Natomiast teraz o obliczu warszawskiej drużyny decyduje grupa piłkarzy zaciężnych. Owszem, posiadających umiejętności, jednak w moim odczuciu Brazylijczycy i gracze z Bałkanów nie powinni decydować o sile polskiej drużyny. Do tego zagranicznego konglomeratu doszła jeszcze szkoła hiszpańska, co powoduje trochę zamieszania w obecnej Legii. - Wielu zawodników deklaruje, że ich piłkarskim marzeniem jest grać w Legii. Czy kiedy grałeś w piłkę, było z Tobą podobnie? - Myślę, że nadal jest tak, że praktycznie każdy zawodnik chciałby grać w tym klubie. Przede wszystkim Legia to jest stolica. Historia także przemawia za tym klubem, albowiem grali w nim wszyscy najlepsi w danym okresie zawodnicy. Każdy chciałby siedzieć w szatni, gdzie przebierali się Kazimierz Deyna, Lucjan Brychczy, czy też Leszek Pisz. Ci zawodnicy zdobywali trofea i byli rozpoznawalni w całym kraju. Zaistnieli w najważniejszych rozgrywkach, także tych pucharowych. Kiedy jest się młodym zawodnikiem, może nie myśli się jeszcze o grze w Legii, jednak, kiedy zaczyna się odnosić pierwsze sukcesy i pojawia się oferta z klubu mającego swoja siedzibę przy ulicy Łazienkowskiej, każdy zostawia swój zespół i przechodzi do Legii. Ja muszę powiedzieć, że spędziłem tam najlepsze lata mojej kariery i cieszę się, że trafiłem do stolicy akurat w tym czasie, kiedy zespół był zdecydowanie najlepszy w kraju. - A ile jest prawdy w opinii, jaką głosi w swojej autobiografii Wojciech Kowalczyk. Twierdzi on, że kiedy grałeś w Stali Mielec, to przyjezdne drużyny witałeś hasłem: „Ogórcy prijechali”? - (śmiech) Nie, nie, czegoś takiego nie było. Takie wydarzenie miało miejsce w Moskwie, gdzie Spartak podejmował Lecha Poznań. Wtedy, po wysoko wygranym przez Rosjan meczu z Lechem Viktor Onopko powiedział, że :”ogórcy pojechali”. Tą historię opowiedział nam później Mirek Trzeciak, który grał właśnie wtedy w Lechu Poznań, później zaś był na testach w Legii Warszawa, choć z różnych względów, nie sportowych, nie został z nami. Jednak anegdotka, jaką opowiedział, przyjęła się w szatni i właśnie takim określeniem traktowaliśmy później przyjezdne drużyny, które nie zaliczały się do najmocniejszych. Więc kiedy przychodziło nam grać z taką Siarką Tarnobrzeg, czy Rakowem Częstochowa, to w szatni mówiliśmy: „O, ogórcy przyjechali!” i wtedy mecz musiał zakończyć się wynikiem przynajmniej 3:0 dla Legii. - A czy prawdą jest, że kiedy Jerzy Podbrożny przyszedł z Lecha do Legii, wyjąłeś gitarę i zaśpiewałeś mu piosenkę zatytułowaną: „Moralni mistrzowie”? - Hahaha... Tak, to jest akurat prawda i w moim odczuciu ironiczna piosenka miała znaczenie, bowiem po pamiętnym meczu z Legią zawodnicy Górnika Zabrze, ale nie tylko oni, bo i Grzesiu Mielcarski, który jest dziś cenionym komentatorem, opowiadali, że czują się „moralnymi zwycięzcami”. Natomiast to my graliśmy w eliminacjach Ligi Mistrzów, my otrzymaliśmy premie za mistrzostwo. I wyszło tak, że oni byli „moralnymi mistrzami”, a my dostaliśmy nagrody i nam przypadły splendory. Cóż życie jest brutalne (śmiech). - Co sobie pomyślałeś, kiedy przyszła pierwsza propozycja z Legii Warszawa? - Przede wszystkim chcę zaznaczyć, że otrzymałem propozycję gry w Legii przed dokonanym transferem. Jednak działacze Stali Mielec, a szczególnie trener Grzesiu Lato namawiali mnie, żebym jeszcze pograł w tym klubie. I z perspektywy minionego czasu uważam, że dobrze się stało, że zostałem, gdyż Legia zdobyła wtedy mistrzostwo, które i tak jej odebrano. Z tego co pamiętam, to trener Wójcik był bardzo dobrym mediatorem. Pierwszy raz spotkałem się z nim na parkingu w Dębicy, przed meczem Legii ze Stalą i szkoleniowiec jasno, w swoim stylu – (śmiech) - mi wytłumaczył, że będę grał u niego w klubie ze stolicy. Wójcik był człowiekiem, który potrafi mobilizować, a ja w tamtym momencie, potrzebowałem takiego trenera. Dlatego nie miałem żadnych oporów, żeby trafić na Łazienkowską. - Pierwsze wrażenia kiedy przekroczyłeś próg szatni Legii, w której jak wspomniałeś przebierali się Deyna, Brychczy? - Dla większości młodych zawodników to olbrzymie przeżycie. Jednak ja przychodziłem jako reprezentant kraju i zawodnik z ligowym doświadczeniem. Znałem wszystkich zawodników z gry, czy to w pierwszej, czy drugiej reprezentacji. Gra w Legii nie stanowiła dla mnie aż wielkiego przeskoku. Trzeba podkreślić, że przechodziłem do tego klubu jako zawodnik ukształtowany piłkarsko. Chciałem zdobyć coś, czego nigdy nie udało mi się zrealizować, gdy reprezentowałem barwy Stali Mielec. Głód sukcesów pozwolił mi się wznieść na jeszcze wyższy poziom. I w efekcie wraz z zespołem zrobiłem coś niepowtarzalnego - potrójną koronę! Trudno sobie wyobrazić, by teraz jakaś drużyna zdobyła Mistrzostwo, Puchar i Superpuchar Polski. Który klub w Polsce może teraz poszczycić się podobnym osiągnięciem? - Pamiętasz Twój debiut w barwach Legii? - Pamiętam, a kojarzy mi się on z Zagłębiem Lubin i Jędrzejem Kędziorą w bramce (śmiech). Był to dobry debiut, gdyż strzeliłem bramkę i to utwierdziło mnie w przekonaniu, że podjąłem słuszną decyzję o przejściu do Legii. Strzeliłem bramkę w debiucie i później wiele razy zdobywałem gole, które czasem decydowały o losach meczu. A swoją drogą, to bardzo fajnie się złożyło, że trafiłem na Zagłębie i Jędrek stał na bramce. - Dlaczego, Twoim zdaniem, tacy piłkarze jak: Pisz, Podbrożny czy Jałocha, mimo nieprzeciętnych umiejętności prezentowanych w lidze, nigdy nie byli wybijającymi się graczami reprezentacji Polski? - Zgodzę się, że Ci piłkarze byli wybitni, jednak może nie na tyle, by grać regularnie w reprezentacji Polski. Na tych pozycjach, na których oni występowali, była wówczas silna konkurencja, niepodważalne pozycje mieli zawodnicy na co dzień występujący w ligach europejskich. Ja także nie miałem pewnego miejsca w kadrze, mimo że byłem ważnym graczem Legii. Jednak godziłem się z rolą rezerwowego. Sam fakt, ze człowiek trafia do reprezentacji, świadczy o tym, że ma duże umiejętności. Mnie się wydaje, że każdy z podanych wcześniej zawodników miał jakąś wadę. Z tego co pamiętam, taki Jałocha zbyt dużo grał wślizgami. Zbyt duża liczba niepotrzebnych fauli, będących efektem takich wejść, przekreślała go w oczach selekcjonera. Każdy z nich miał także coś niepowtarzalnego np. drybling. Jurek Podbrożny świetnie znajdował się w polu karnym, wspomniany Jałocha był niezwykle waleczny. To wystarczało na ligę, nawet i na Ligę Mistrzów, jednak na reprezentację to było za mało. Kadra to były jednak nieco wyższe progi. Wyjątek stanowił Radek Michalski, który sprawował się doskonale zarówno w klubie jak i w reprezentacji. - Który z zawodników grających wówczas przy Łazienkowskiej, robił na Tobie największe wrażenie? - Trudno powiedzieć i wymienić tak naprawdę tego jednego, gdyż można dobrze grać w lidze, ale w reprezentacji trzeba już prezentować się bezbłędnie. I w moim odczuciu Radek Michalski prezentował taki poziom. W dodatku był prawdziwym profesjonalistą, a na boisku potrafił stworzyć przewagę liczebną, strzelał bramki, bardzo dobrze grał w destrukcji. Podobnym zawodnikiem jest u nas Mateusz Bartczak, któremu by osiągnąć reprezentacyjny poziom brakuje jednej rzeczy - decyzji oddania strzału zza pola karnego. To pozwoliłoby mu zdobyć kilka goli i zabłysnąć. A wówczas, moim zdaniem, trafiłby do kadry. Warto jednak pamiętać, że nie ma zawodników doskonałych, każdemu coś brakuje i każdemu można dorzucić jakąś cechę. - O Twojej Legii mówiło się, że owszem, wygrywa mecze, ale poza boiskiem piłkarze lubią sobie trochę pofolgować. To do Ciebie piłkarze chodzili na słynną rybkę, która „lubiła pływać”? - (śmiech). Nie, na rybce spotykaliśmy się u Zbyszka Robakiewicza. Zbyszek zapraszał kolegów, serwował pstrąga lub inną dobrą rybkę. Tylko był jeden problem. Jakoś ciężko było nam się tego dania doczekać i do momentu usmażenia się ryby, żołądek przestawał normalnie funkcjonować (śmiech). Czyli ta rybka średnio smakowała. Nie zaprzeczam, że spotykaliśmy się w piłkarskim gronie, jednak nie codziennie. Po wygraniu kilku kolejnych spotkań, spotykaliśmy się całą drużyną i jechaliśmy nad Wisłę. Tam czasami mocno sobie pofolgowaliśmy. Błędne jest jednak stwierdzenie, że „piło się do czwartku”. Z drugiej jednak strony czasami każdy musi się rozluźnić. - Wróćmy do jeszcze jednej anegdotki z autobiografii „Kowala”. Kto podczas jednego ze zgrupowań ogolił Mandziejewicza? - Oj, nie pamiętam takiej sytuacji. Musiałbym zadzwonić do Mandziejewicza (śmiech). - A pamiętasz jakieś inne zabawne sytuacje z szatni Legii? - Było wiele śmiesznych sytuacji w naszej szatni, W pamięci utkwiło mi jedna. Kiedy do Legii wrócił Darek Dziekanowski. On już grał kiedyś przy Łazienkowskiej, był liderem zespołu i zrodziło się w nim przekonanie, że nadal będzie rządził drużyną. Trafił jednak na okres, że byli zawodnicy prezentujący wyższą formę od niego, cóż trochę przysnął. Zaczął się jednak „bujać” po szatni i zapomniał o jednym z praw - w Legii Warszawa nie zamyka się drzwi od toalety. „Dziekan” wszedł, by załatwić swoją potrzebę i zamknął za sobą drzwi. Wtedy Marek Jóźwiak wylał kubeł zimnej wody na niego. Darek wszedł oburzony do szatni, ale nikt się do niczego nie przyznał, wszyscy udawali, że nic się nie stało. Ta sytuacja, która ośmieszyła człowieka, miała jednak i swoje dobre strony. Pokazała: Darku, Ty tu już nie rządzisz, bądź liderem na boisku, lub respektuj nasze zasady. „Dziekan” został wtedy sprowadzony na ziemię, a o jego słabszej dyspozycji świadczy Liga Mistrzów, bez Darka w składzie. - Kto był odpowiedzialny za atmosferę w szatni Legii? - Było wielu takich zawodników. Na pewno Darek Czykier, był i Jóźwiak, a także Zbyszek Mandziejewicz. Tak więc rządzili zawodnicy ze starszego pokolenia, którzy stanowili trzon drużyny. Łatwiej trzymać atmosferę, kiedy się gra w podstawowym składzie i stanowi o sile zespołu. Potrzebny jest też odpowiedni charakter, czasami trochę rozrywkowy. Trzeba rozładowywać atmosferę i mieć fantazję do robienia dowcipów. Ale wymienieni piłkarze nie mieli wyłączności na robienie kawałów, każdy, jeśli chciał, dodawał coś od siebie. Jak wiadomo w składzie Legii występują zawodnicy z całej Polski, a więc różni ludzie z różnymi charakterami i pomysłami. - Jaki był najlepszy mecz warszawskiego zespołu z czasów Twojej gry? - To były mecze z dużą ilością bramek, w których dominowaliśmy od początku do końca spotkania. Na przykład był taki mecz z Siarką Tarnobrzeg. Przed nim praktycznie nie było odprawy. Trener oznajmił, że nie ma takiej możliwości, byśmy tego nie wygrali, wystarczy, że po prostu wyjdziemy na boisko. I tak też się stało. Przy stanie 5:0 pozwoliliśmy nawet strzelić sobie dwie bramki, żeby nie było im za smutno (śmiech). Nie ulega jednak wątpliwości, że dominowaliśmy niepodzielnie w starciu z rywalami pokroju Siarki. Takie mecze, które szczególnie pamiętam, zaczęły się już w Lidze Mistrzów. Wprawdzie z początku zbieraliśmy jeszcze doświadczenie, zapoznawaliśmy się z czymś nowym, co przypłaciliśmy porażką ze Spartakiem Moskwa, ale później zdarzyły się i cieszyły nas zwycięstwa z Rosenborgiem, z Blackburn. A przecież to był ówczesny Mistrz Anglii. I nie ważne, w jakich okolicznościach nim został, Mistrz to Mistrz. Do takich spotkań zawsze chętnie wraca się wspomnieniami. - Jak Twoim zdaniem zmienia się Legia na przestrzeni dalszych lat? - Przede wszystkim zmienia się układ sił w lidze. Wystarczy powiedzieć, że w pięciu czy sześciu zespołach znajdują się bardzo dobrzy piłkarze, którzy mogliby trafić do Legii. To są wybijający piłkarze, ale nie najlepsi. O tym, że nie jest to już ten zespół co kiedyś świadczy także fakt, że kadrowo jest od niej mocniejsza Wisła Kraków. Kluby dysponują porównywalnymi budżetami, mogą ściągać najlepszych zawodników. Na słabszą postawę Legii składa się również fakt, że do warszawskiej drużyny nie trafiają najlepsi piłkarze. Obcokrajowcy przyjeżdżają głownie zarabiać pieniądze, a nie walczyć o trofea. - Jak po pierwszych pięciu kolejkach oceniasz grę piątkowych rywali? - Uważam, że to niewiarygodna sytuacja, że nie stracili bramki, mimo, że popełnili mnóstwo błędów w defensywie. Oglądałem mecze z Groclinem, Cracovią i Zagłębiem Sosnowiec. Nawet w tym ostatnim powinni stracić kilka bramek. Sytuacje, które mieli gracze z Sosnowca, na bramkę bez problemu zamieniłby nasz rzecznik prasowy Janek Wierzbicki, czy inny pracownik klubu. Niepokoi za to wszechstronność graczy Legii. Aż ośmiu zawodników strzelało w lidze bramki. Trzeba zatem na wszystkich uważać. Moim zdaniem ocena Legii nie może być obiektywna, bowiem warszawiacy rozegrali mecze raczej ze słabszymi rywalami. Prawdziwy sprawdzian stanowić dla nich będzie konfrontacja z aktualnym Mistrzem Polski. W najważniejszym meczu Legia zawiodła, trzeba wziąć pod uwagę porażkę w Wilnie z Vetrą w rozgrywkach Pucharu Intertoto. Mimo, że mecz nie został dokończony, zawodnicy się nie popisali i grali wręcz beznadziejne spotkanie. Legia popełnia błędy i lepsze zespoły je wykorzystują. Zapowiada się więc ciekawe widowisko i myślę, że trzeci raz pokonamy Legię. W zeszłym sezonie w Lubinie było 1:0, choć decydująca bramka padła po błędzie Vukovicia, Już jednak na boisku rywala strzeliliśmy dwie bramki, jedną po stałym fragmencie gry, drugą z akcji. Pokonaliśmy gospodarzy 2:1 i dziś biorąc pod uwagę psychologiczny aspekt jesteśmy mocniejsi od warszawian. - Co czułeś, kiedy Zagłębie zdobyło mistrzostwo na stadionie Legii? - Czułem, że ten stadion jest dla mnie szczęśliwy (śmiech). Po pierwsze, ja tam zdobywałem dwa mistrzostwa, dobrze radziłem sobie również w spotkaniach Ligi Mistrzów. Po drugie, zdobyłem mistrzostwo jako członek sztabu szkoleniowego Zagłębia Lubin. Zgadzam się jednak z trenerem Michniewiczem, że nie ma stadionów zaczarowanych, takich, z których trzeba ściągać uroki. Jeżeli zespół gra wierząc w końcowy sukces, wygrywa. My tak podchodzimy do konfrontacji z Legią. Spotkania tej drużyny pokazują, że gra bardzo dobrze przez czterdzieści pięć minut, później jest już znacznie gorzej. My natomiast pamiętamy, że gra się do ostatniego gwizdka sędziego. - A kto jest w Twoim odczuciu najgroźniejszym obecnie zawodnikiem stołecznej drużyny? - Najważniejszą postacią Legii jest Jan Urban. Trener wykazał się bowiem odwagą i dał dużo swobody zawodnikom. Dawno nie było tam szkoleniowca, który nie wytwarza presji na swoich zawodnikach. Janek podchodzi do każdego życzliwie, każdemu daje szansę się wykazać. Ci zawodnicy grają dla trenera i dla siebie. Wszyscy zawodnicy czują się niezbędni w tym zespole. I to jest jeden z głównych czynników mający wpływ na osiągane przez nich wyniki.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.