Aleksandar Prijović: Uważałem się za najlepszego piłkarza na świecie
23.12.2015 09:44
W sumie byłeś już w 10 klubach - nie brakuje ci stabilizacji?
- Kiedy wiele lat temu moi rodzice wyprowadzali się z Sankt Gallen do miejscowości położonej o kilka kilometrów dalej, pytali mnie: czy chcę też zmienić ten klub, bo była taka możliwość. Stwierdziłem, że nie chcę niczego zmieniać, bo to mój klub, gram w nim osiem lat, i tak musi zostać. Dopiero później uświadomiłem sobie, że w tym biznesie zmiany to coś zupełnie naturalnego. Jak grasz słabo - idziesz w odstawkę. Jak się wyróżniasz - zgłasza się po ciebie ktoś lepszy. Ale masz rację, zjechałem już pół Europy, dlatego mam nadzieję, że w Warszawie zostanę na dłużej. Z drugiej strony zdarzają się pewnie napastnicy, którzy całą karierę spędzają w jednym klubie, ale nawet nie potrafię w tej chwili wskazać kogoś.
Pieniądze potrafią uderzyć do głowy. Miałeś tak?
- Może nie tyle przez same pieniądze, ale tak, wiele lat temu, na początku kariery, był moment, że stałem się bardzo arogancki. To było w Sankt Gallen. Wyróżniałem się, wychodziły mi dryblingi, strzelałem gola za golem, czułem się lepszy od innych. Grałem w szwajcarskiej wiosce, a uważałem się za najlepszego piłkarza na świecie.
A teraz za jakiego się uważasz?
- Pewności siebie mi nie brakuje. Wciąż chcę być najlepszy, ale dla samego siebie. Jak wychodzę na boisko, to w głowie cały czas siedzi mi to, że jestem lepszy. Szanuję, ale nie podziwiam swoich przeciwników.
Najgorszy moment, jaki spotkał cię w Legii?
- Chyba porażka z Lechem. Był ostatni w tabeli, mogliśmy go dobić, a zamiast tego wskrzesiliśmy go do życia. Jestem pewien, że to właśnie po tej wygranej złapali rytm i w tabeli bardzo się do nas zbliżyli. To było dla mnie ogromne rozczarowanie.
Treningi pod okiem Stanisława Czerczesowa, to najcięższe treningi jakie spotkały cię w życiu?
- Bardzo ciężkie treningi miałem w Anglii - w Derby County. Nie miałem po nich ochoty żyć. Standardowe zajęcia wyglądały tak, że trzy drużyny grają mecze po ośmiu, małe boisko, duża intensywność. Po gierkach były sprinty, czasami interwały. A wszystko zakończone wyścigiem, w którym ten, kto przybiegał ostatni, serwował swoim kolegom z gierki dalsze bieganie. Wyobrażasz sobie, co wszyscy chcieli zrobić temu, który przybiegł ostatni? Chyba nie muszę mówić. Zresztą, we Włoszech nie było lepiej. W Parmie bywały treningi, na których czułem, że albo za chwilę zemdleję, albo po prostu z bólu zrobię w spodnie. Poważnie. Ale ja tam lubię ciężką pracę. Jestem takim typem piłkarza, któremu mocny trening robi najlepiej.
Zapis całej rozmowy z Aleksandarem Projoviciem można przeczytać na Legia.sport.pl.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.