Domyślne zdjęcie Legia.Net

Aleksandar Vuković: Być kapitanem Legii to zaszczyt

Redakcja

Źródło: Gazeta Wyborcza

02.08.2007 02:56

(akt. 22.12.2018 13:19)

- Ja nie potrzebuję dodatkowych bodźców. Przecież nie chodzi o to, bym biegał na boisku za chłopakami i na nich krzyczał. Przed meczem i tak dużo gadamy. Przekrzykujemy się, bywa ostro. Potem przychodzi mecz i wszystko weryfikuje. Ja już mówiłem, że Legia potrzebuje jedenastu kapitanów. Na boisku nie ma ważnych i ważniejszych - mówi serbski pomocnik Legii Warszawa, <b>Aleksandar Vuković</b>.
Co to znaczy być kapitanem Legii? - Zaszczyt. Jestem w Polsce na tyle długo, że mam świadomość, ile znaczy ten klub. Nawet po awanturach w Wilnie. Ci, którzy je wywołali, to jednak margines. Stadion Vetry zdemolowało jakichś 300 chuliganów. Niewielka grupa, która nigdy nie powinna mieć wstępu na mecze, nie obniży wartości i wielkości warszawskiego klubu. Legia ma problem z garstką kiboli, ale - jak ze wszystkim - i z tym sobie poradzi. Kapitanem mianował pana trener. Nie lepiej, kiedy decyduje drużyna? - Łukasz Surma też został wybrany przez trenera Dariusza Kubickiego. Potem stracił opaskę, ale po odejściu Artura Boruca były wybory i... zawodnicy znowu wybrali Łukasza. Dla mnie kapitan to nie tylko opaska na ramieniu. Muszę dawać przykład także grą. Bądźcie pewni: jeżeli zauważę, że obniżam poziom zespołu, sam pójdę do Jana Urbana i powiem, że nie zasługuję na grę. Miałem sygnały, że koledzy podzielają wybór trenerów. Opaska spowoduje, że będę czuł się pewniej, bo ambicji nigdy mi nie brakowało. Moja odpowiedzialność wzrosła. Spodziewał się pan tego wyboru? - Na wakacjach zupełnie wyłączyłem się z życia Legii i futbolu. Po powrocie zszokowało mnie, że Łukasz i "Włodar" muszą odejść. O Piotrku pisało się, że może odejść. Ale Łukasz? Byłem pewien, że sprawa opaski w ogóle nie zaistnieje. Po przyjeździe do Warszawy dostałem kilka telefonów od dziennikarzy. Pojawiły się żarty w klubie. Też się śmiałem. Do czasu. Trener pana poinformował? - Tak, podczas zgrupowania w Grodzisku. Najpierw w cztery oczy, a potem przy całej drużynie. To pana zmobilizuje? - Ja nie potrzebuję dodatkowych bodźców. Przecież nie chodzi o to, bym biegał na boisku za chłopakami i na nich krzyczał. Przed meczem i tak dużo gadamy. Przekrzykujemy się, bywa ostro. Potem przychodzi mecz i wszystko weryfikuje. Ja już mówiłem, że Legia potrzebuje jedenastu kapitanów. Na boisku nie ma ważnych i ważniejszych. Wróćmy do poprzedniego sezonu... - ...musimy? Za dużo w przeżyć z nim związanych jest dla mnie nieprzyjemnych. Dlatego właśnie musimy. Co się stało z Legią, która zdobyła mistrzostwo? Z podstawowego składu odszedł tylko Moussa Ouattara. Doszli zawodnicy, którzy mieli poprawić jakość zespołu. - Odszedł jeden z podstawowego składu, ale poza tym: Kucharski, Rzeźniczak, Rosłoń, Klatt i jeszcze Djoković. Siłą mistrzowskiej drużyny była wyrównana kadra i charakter. Na początku rundy wiosennej poprzedniego sezonu rozbiliśmy Cracovię 5:0 i Groclin 4:0. Wszyscy chwalili. A na treningach drugi skład regularnie lał pierwszy. Zmiany w szerokim składzie miały sens tylko wtedy, gdyby tych, którzy odeszli, zastąpili zawodnicy lepsi. Do nas doszli najwyżej o podobnych umiejętnościach, jeśli nie gorsi. Zaczęły się podziały w drużynie. Jedni byli traktowani lepiej, inni gorzej... - Początek poprzedniego sezonu był dziwny. Nie wszyscy mieli takie same szanse na grę. Ale ja z każdym w Legii żyłem i żyję dobrze. Jak pan porozumiewa się z Rogerem? - Po angielsku. Przecież on nie zna angielskiego. - Ja też nie za bardzo. Dlatego się dogadujemy. Parę filmów, z napisami, obejrzeliśmy. Teraz wreszcie widzę ochotę w zespole, byśmy tworzyli jedną grupę. Wiadomo, że Roger z Edsonem czy Juniorem będzie rozmawiał więcej. Razem też usiądą przy stole podczas posiłków. Niech siedzą. Ale na boisku musimy tworzyć zespół. Nie ma mowy, byśmy znowu patrzyli na siebie dziwnym wzrokiem. Trener Urban kładzie na to nacisk. Mamy być grupą, bo - jak w Polsce się mówi - w jedności siła. W jedenastu czy dwudziestu pięciu nawet łatwiej nam będzie, szczególnie po takim początku sezonu. Łatwiej się pozbieramy, bo każdy będzie szukał winy u siebie, a nie u innego. Chodzi mi o beznadziejne 45 minut gry w Wilnie. Złośliwi mówili, że burdy uratowały nas przed krytyką. Nie ma co się tłumaczyć. Zawaliliśmy pierwszą połowę, ale dla nas i tak najważniejsza jest liga. Błędy popełnione w Wilnie łatwo i szybko można naprawić. To nie jest sytuacja bez wyjścia. Rozmawiali: Robert Błoński i Maciej Weber

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.